Jakiej filozofii nauczać w polskich szkołach?

Zbigniew Drozdowicz

Do podjęcia tytułowego problemu skłania mnie m.in. komunikat MNiSW z 17 sierpnia 2015 o prowadzeniu przez uczelnie nauczania filozofii „w tysiącu klas w szkołach w całym kraju”. Kwestia ta podejmowana jest przy różnych spotkaniach filozofów. Zapewne pojawi się ona również na odbywającym się w Poznaniu (od 15 do 19 września b.r.) X Polskim Zjeździe Filozoficznym. Swoją próbę odpowiedzi na to pytanie traktuję jako głos w tych dyskusjach.

Nieco historii

Tytułowy problem ma długą, bo sięgającą co najmniej czasów Oświecenia, historię. W tamtej epoce pojawił się on jako zadanie i swoiste wyzwanie dla tych oświeconych Polaków, którzy mieli świadomość, że jedną z istotniejszych przyczyn znalezienia się naszego kraju na zakręcie dziejowym był katastrofalny poziom oświaty. Nie tylko bowiem dostęp do niej miało niewielu, lecz także ci, którzy korzystali ze świadczeń szkół różnych szczebli w naszym kraju spotykali się w nich z takim programem i z takim sposobem kształcenia, jakby w systemie edukacji nic nie musiało się zmienić od czasów średniowiecza i – co nie mniej istotne – jakby w gruncie rzeczy nie miało większego znaczenia to, że były to szkoły na ziemiach polskich i litewskich (nasze państwo funkcjonowało wówczas jako Rzeczpospolita Obojga Narodów). Nie tylko bowiem obowiązywała w nich łacina, lecz także taka nauka dogmatyczna, o której Hugo Kołłątaj napisał, że „poddaje rozum pod ślepe jej posłuszeństwo”. Ten wielki reformator ówczesnego systemu szkolnictwa polskiego wszystkich szczebli – począwszy od elementarnego, a skończywszy na uniwersyteckim – pragnął, aby zdecydowanie więcej mieli do powiedzenia w nim ci, którzy kierują się oświeconym rozumem. W owym oświecaniu go szczególnie znaczącą rolę przypisał filozofii, która „mniej zatrudnia się koło zgadywania początku świata i przestaje jedynie na tym, aby dojść mogła porządku w takim świecie, jaki jest, nie badając, jak i kiedy się zaczął”. W tym też duchu dokonał reformy programów kształcenia prowadzonego na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Krakowskiego (nazywanego wówczas Akademią lub Wszechnicą Krakowską). Wprawdzie nie usunął z tych programów metafizyki, jednak uzupełnił je o takie przedmioty, które „metafizykę czynią użyteczną” (czynić ją taką miały m.in. ekonomika i polityka).

Do tych reformatorskich pomysłów Kołłątaja nawiązywał ks. Feliks Jaroński w swoim wykładzie (wygłoszonym 15 października 1810 r. na Uniwersytecie Krakowskim) pod tytułem: Jakiej filozofii Polacy potrzebują? Postulował w nim między innymi, aby „mowa nasza była mową nauczycielów i pisarzów” („choć z wyrazami filozoficznymi mało oswojonymi”). Na liście obowiązkowych lektur widział on dzieła m.in. takich nowożytnych filozofów jak „Kartezjusz, Wolfiusz (Ch. Wolff), Leibniz, Lokk (Locke), Kant, Kondyllak (Condillac), Bonnet czy Hutchinson (Hutcheson)”, tj. tych, którzy potrafią „krytycznie roztrząsać” oraz „swoimi wynalazkami ubogacić i światu uczonemu zdrową filozofię przedstawić”. Natomiast na liście tych pytań, na które „filozofia każdemu odpowiedzieć powinna”, umieścił pytania: „Czym jestem? Co mogę wiedzieć? Czego się mam spodziewać? Co mi czynić wypada?”. Zdaniem tego teologa i filozofa, „odpowiedzieć powinna”, odwołując się nie do pomocy kościelnych autorytetów, lecz do mocy tego ludzkiego rozumu, który „zdolny jest do czerpania w samym sobie wiadomości i prawdy”. Jemu samemu wprawdzie przysporzyło to w końcu sporo osobistych kłopotów (swoją zawodową karierę zakończył jako proboszcz niewielkiej parafii), to przecież głoszenie odważnych i nie zawsze po myśli władz świeckich i kościelnych poglądów było i – mam nadzieję – nadal jest prawem i obowiązkiem filozofa.

Na postawione przez ks. F. Jarońskiego „kanoniczne” pytanie próbowali w późniejszym czasie udzielić odpowiedzi również inni polscy filozofowie – tacy na przykład, jak profesor prawa i filozofii w Uniwersytecie Krakowskim Józef E. Jankowski (na podanej przez niego liście zalecanych lektur znajdują się nie tylko te nazwiska, które znajdują się na liście ks. Jarońskiego, lecz także nazwiska takich polskich filozofów, jak między innymi Grzegorz z Sanoka czy Jakub Górski). W Panoramie polskiej myśli filozoficznej Stanisława Borzyma można znaleźć niejednego takiego polskiego filozofa, który zarówno nieźle orientował się w osiągnięciach filozofii światowej, jak i w potrzebach filozoficznego kształcenia Polaków. Nie ulega przy tym wątpliwości, że istotny wpływ na te potrzeby miały takie okoliczności, jak utrata przez Polskę niepodległości oraz zagrożenie polskiej tożsamości narodowej (stąd m.in. tak znaczące karty zapisali w historii filozofii polskiej mesjaniści), oraz zwyczajne mody (stąd znaczące karty zapisali w niej m.in. kantyści i hegliści).

W części wspominkowej warto przywołać chociażby jedno z nazwisk, które stanowią wizytówkę polskiej filozofii okresu międzywojennego. Myślę tutaj o Kazimierzu Twardowskim, profesorze Uniwersytetu we Lwowie i założycielu tzw. szkoły lwowsko-warszawskiej. Jego wykład O dostojeństwie Uniwersytetu do dzisiaj jest przywoływany z okazji różnych ważnych wydarzeń akademickich. Przypomnę zatem tylko, że jego autor mówił w nim między innymi. o spełnianiu przez Uniwersytet takiego doniosłego zadania, jakim było i jest wychowywanie młodzieży – nie z myślą o „urabianiu duszę młodzieży na pewną modłę społeczną lub polityczną”, lecz z myślą o budzeniu w niej zrozumienia dla doniosłości takiego zadania, jakim jest dążenie do prawdy obiektywnej oraz zdobywanie jej. „Znikąd bowiem nie spływa na człowieka trwalsze i czystsze zadowolenie, jak z bezinteresownego szukania prawdy naukowej”. Słowa te chciałbym dedykować nie tylko tym, którzy próbowali i próbują „urabiać duszę młodzieży na swoją modłę” (jeszcze niedawno sporym wzięciem cieszyła się „modła” marksistowsko-leninowska, a obecnie jej miejsce zajęły różnego rodzaju „modły” postmodernistyczne), ale także tym, którzy dzisiaj głoszą, że w społeczeństwie liczy się wyłącznie lub przede wszystkim gospodarka i lansują programy edukacyjne zorientowane na innowacje technologiczne oraz ich wdrożenia. Nawet w takim myśleniu oraz w takich programach pojawia się jakaś filozofia – tyle tylko, że nie jest to już ta filozofia, za którą stoi wielka tradycja europejska i takie jej pomnikowe postacie, jak Platon, Arystoteles, Kartezjusz czy Kant. Rzecz jasna, jest kwestią dyskusyjną, czy te tradycje i te postacie powinny za nią stać.

Współczesne spory o filozofię

Lista spornych kwestii w filozofii była i jest długa. Moim zdaniem, problem nie polega jednak na tym, aby doprowadzić do jej jakiegoś radykalnego skrócenia, lecz między innymi na tym, aby po pierwsze nie umieszczać tam problemów, które w gruncie rzeczy są nierozwiązywalne, po drugie takich, które są z innej epoki (ich czas już minął), a po trzecie takich, które już zostały w miarę poprawnie rozwiązane lub przynajmniej wyjaśnione. Do tego jednak potrzebny jest m.in. ten ludzki rozum i ta ludzka rozumność, o którą dopominali się przywoływani przeze mnie polscy filozofowie – i nie tylko oni, bo również wielu przed nimi i wielu po nich. Przynajmniej to wydaje się być bezdyskusyjne.

Dyskusyjna jest natomiast kwestia wyrażana w pytaniu: która tradycja filozoficzna w stosunkowo największym stopniu może być pomocna w zrozumieniu i rozwiązywaniu współczesnych problemów? Tradycje te bowiem są mocno zróżnicowane, a trafne rozpoznanie tego zróżnicowania i jego oszacowania jest warunkiem wstępnym wzięcia udziału w debacie publicznej na temat nauczania filozofii w szkołach różnego szczebla kształcenia. Rzecz jasna, mocno zróżnicowane są również owe współczesne problemy, bo przecież innymi problemami żyją ludzie świata zachodniego, a innymi wschodniego czy tzw. trzeciego świata. Te „oczywiste oczywistości” traktuję jako wstęp do dyskusji z dwugłosem na temat filozofii polskiej oraz filozofii w Polsce. W obu przypadkach przywoływane jest pytanie postawione przez ks. Jarońskiego i w obu przypadkach formułuje się opinie, że Polacy nie potrzebują takiej filozofii, jaka jest obecnie udziałem polskich filozofów.

Pierwsza z tych opinii została przedstawiona w liście do internetowego czasopisma Diametros przez prof. Adama Chmielewskiego. Jej autor nawiązuje w niej do „dosyć zgodnego chóru narzekania na słabość polskiej filozofii”. W śródtytułach tego listu wskazuje on na „chorobę na wielko-polskość” (w związku z „ukrytym pragnieniem stworzenia takiej filozofii, która uczyni Polskę, polski naród, a także, nade wszystko, polskiego filozofa, któremu zadanie się to uda – wielkim”) oraz na „sekciarstwo narodniczo-dyscyplinarno-towarzyskie” (w związku z tym, że „wiele polskich instytutów «specjalizuje» się w filozofii «francuskiej», «niemieckiej» czy «amerykańskiej»”). Proponowanymi przez niego „środkami” na tę chorobę i to sekciarstwo są: „wyrwanie ze swej duszy paraliżującego pragnienie realizacji tej chorej ambicji bycia zauważonym”, „zaprzestanie zapobiegliwego zaglądania w oczy zagranicznym filozofom”, „zaprzestanie dzielenia filozoficznego świata podług kryteriów narodowych” oraz „powołanie przez polskie środowisko filozoficzne pisma anglojęzycznego”. List ten dosyć mocno skróciłem. Mam jednak nadzieję, że niczego nie zmieniłem w intencjach jego autora oraz w jego generalnej ocenie filozofów polskich i filozofii w Polsce.

Druga z tych opinii przedstawiona została przez prof. Witolda Marciszewskiego (i podobnie jak poprzednia dostępna jest w internecie). Również jej autor nawiązuje do narzekania na kondycję polskiej filozofii (pojawiło się ono m.in. w dyskusjach na VIII Zjeździe Filozoficznym, 15-20 września 2008 r. w Warszawie). Jego ocena tej filozofii jest również negatywna, bowiem zdaniem tego filozofa, „mamy całkiem pokaźny obóz neosarmacki”, a „na filozofię, którą oferuje on Polakom, składa się ksenofobia, antyzachodniość, antyliberalizm, prowincjonalizm, tzw. polityka historyczna, czyli mityczna gloryfikacja przeszłości, doskonały brak wrażliwości na rolę nauki i techniki czy na wyzwania globalizacji; tam zaś, gdzie inni ludzie mają w głowie ideę knowledge society, w głowie neosarmaty zieje przepastna luka”. Autor tej opinii widzi jednak przysłowiowe „światełko w tunelu”. Stanowić go ma „uczynienie z cywilizacji centralnego tematu filozofii, tej najpotrzebniejszej społecznie, to idea Oświecenia, zwłaszcza brytyjskiego, a wśród nich Adama Smitha”. Podążając ich tropem, wskazuje on między innymi na rozum i sumienie (jako „napęd i ster cywilizacji”) oraz na „monumentalny dorobek” Newtona („Wzniecał on przekonanie, że wszechświat w jego podstawowych prawach został poznany w pełni i ostatecznie”), Einsteina (dał „lepsze od newtonowskiego przybliżenie teorii do rzeczywistości”) i Gödla („podważył wiarę w istnienie teorii ostatecznych” i wylansował „wizję wiecznej potencjalności poszukiwań poznawczych”). Te przełomowe zmiany w myśleniu filozoficznym i naukowym zapoczątkować mieli jednak luminarze Oświecenia, w szczególności szkockiego (na tej liście pojawia się nie tylko A. Smith, lecz także Francis Hutcheson, Adam Ferguson oraz sędzia Lord Kames).

Niektóre z opinii prof. Marciszewskiego na temat Oświecenia podzielam (np. uważam, że trafnie wskazuje on na zasadnicze różnice między w niejednym przypadku antychrześcijańskim Oświeceniem francuskim oraz w niejednym przypadku prochrześcijańskim Oświeceniem brytyjskim), innych natomiast nie podzielam. W szczególności nie podzielam jego generalnej opinii, że epoce tej współczesna cywilizacja zachodnia (mimo iż jest jej „ciągiem osobliwie odmiennym”) zawdzięcza wiele z tego, co jest w niej najlepszego, a także jego oceny tego, co jest w niej najlepszego. Zdaniem tego filozofa, takich pozytywów jest w niej wiele – tylko jednymi z nich jest umiejętność godzenia rozumu (i związanej z nim racjonalności) z sumieniem (i związanej z nim religijności, w tym zwłaszcza tej religijności, której dał wyraz św. Tomasz z Akwinu w swojej Sumie teologicznej ). Przy tego rodzaju ocenach i ocenianiu wiele zależy nie tylko od tego, co się faktycznie w przeszłości pojawiło, ale także od tego, czego się w niej poszukuje oraz jakie kryteria się stosuje przy selekcjonowaniu i ocenianiu tej ogromnie zróżnicowanej przeszłości filozoficznej. W każdym razie moje poszukiwania oraz moje kryteria różnią się zasadniczo od tych, które stosuje prof. Marciszewski.

Te ostatnie różnią się również od tych kryteriów, które stosuje niejeden ze współczesnych filozofów zachodnich. Przywołam tutaj tylko dwa nazwiska. Pierwszym z nich jest Alisdaire MacIntyre, profesor filozofii w kilku prestiżowych uczelniach europejskich (m.in. w Oksfordzie) oraz amerykańskich (m.in. w Princeton i Yale). Jego rozprawa pt. Dziedzictwo cnoty zawiera szczegółową analizę filozofii europejskiej od jej pojawienia się w czasach starożytnych do jej uprawiania przez dzisiejszych filozofów zachodnich. Wprawdzie podziela on opinię, że epoka Oświecenia stanowi zasadniczy przełom w dziejach filozofii, jednak nie był to przełom ku lepszemu, lecz ku gorszemu, a nawet najgorszemu z tego, co mogło się jej przydarzyć. Wylansowała ona bowiem „projekt moralności” oparty na takim emotywizmie (emocjonalizmie i tzw. chciejstwie), którego następstwem jest arbitralizm i partykularyzm, subiektywizm i permanentny krytycyzm w formułowanych opiniach i ocenach. Zdaniem MacIntyre’a, rzecz nie tyle w tym, że brakowało i brakuje (bo czasy współczesne są jego kontynuacją) w nim cnoty, co w tym, że cnotą jest w nim kwestionowanie wszystkiego, co chciałoby pretendować do czegoś więcej niż „prawda chwili” czy też prawda jednego z możliwych punktów widzenia. Nie można również powiedzieć, że nie przyjmuje się w nim żadnych wartości lub nie uznaje się w nim żadnych filozoficznych wielkości. Rzecz jednak w tym, że są to wartości i wielkości „tak jakby”, a wartości i wielkości rzeczywiste ani same się nie obronią, ani też nie obronią ich ci, którzy skądinąd mają kwalifikacje do ich oceny; ale moda na modernizacje i innowacje sprawia, że nie wypada o tym publicznie mówić (zwłaszcza wówczas, gdy jest się uniwersyteckim profesorem filozofii).

Drugim z tych filozofów zachodnich, którego chciałbym przywołać w tej polemice, jest Allan D. Bloom, również profesor filozofii w kilku prestiżowych uczelniach (amerykańskich i europejskich). Jego rozprawa pt. Umysł zamknięty jest „o tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów”. W uzasadnieniu tej zdecydowanie negatywnej oceny amerykańskiego szkolnictwa wskazuje on między innymi na dominujący w jego programach kształcenia (i w głowach tych, którzy je realizują) relatywizm kulturowy (nazywa go „największą cnotą naszych czasów”). Zdaniem Blooma, w relatywizmie tym „nie chodzi o to, by skorygować błędy i naprawdę mieć rację”, lecz o to, by „wyrzec się przekonania, że ktokolwiek może mieć rację”. Z kolei o takiej cnocie, jaką jest „otwartości na innych”, napisał, że była ona cnotą, ale w przeszłości – „pozwalała bowiem na poszukiwanie dobra za pomocą rozumu. Dziś oznacza akceptowanie wszystkiego i negowanie władzy umysłu”. W połączeniu z relatywizmem kulturowym „niszczy ona zarówno podmiotowość, jak i samoistne dobro”, natomiast w połączeniu z „historyzmem i oddzielaniem faktów od wartości, jest samobójstwem nauki”. Z dołączonych do tych generalizujących ocen i wniosków obszernych wyjaśnień i uzasadnień wynika, że prowincjonalizm, wtórność i powierzchowność jest udziałem głównie amerykańskich filozofów, i nie tylko filozofów, bowiem również przedstawicieli innych dyscyplin humanistycznych i społecznych.

Można oczywiście zapytać, co nas obchodzą te problemy amerykańskiego szkolnictwa i amerykańskich profesorów. Rzecz w tym, że obchodzą, a przynajmniej obchodzić powinny, bowiem tzw. bolonizacja jest w niejednym z jej programowych punktów amerykanizacją (przenoszeniem na grunt europejski amerykańskich wzorców kształcenia na poziomie wyższym i mierzenia efektów tego kształcenia).

Kilka sugestii

Nie mam pomysłu na rozwiązanie postawionego w tytule tych rozważań problemu, który nadawałby się do natychmiastowego wdrożenia lub przynajmniej do dopisania go do założeń programowych nauczania filozofii w „tysiącach klas licealnych” w Polsce. Nie mam również gotowej listy lektur, które powinno się zalecać uczniom tych szkół. Mam jednak kilka takich sugestii, które być może nadawałyby się do dyskusji przy ukonkretnianiu wskazywanego w ministerialnym komunikacie takiego zadania filozofii w szkołach, jak „rozwijanie kompetencji i umiejętności związanych z argumentowaniem, krytycznym, samodzielnym myśleniem i logiką”.

Pierwsza i najistotniejsza z nich związana jest z nastawianiem tych, którzy będą prowadzili nauczanie filozofii w liceach, nastawieniem tych, którzy będą decydowali o wprowadzeniu (lub nie) lekcji filozofii do klas licealnych i w końcu nastawieniem tych, którzy będą (lub nie) uczestnikami tych lekcji. Można oczywiście przeprowadzić szczegółową i wnikliwą analizę każdego z tych nastawień (i takie analizy były prowadzone m.in. przez filozofów). Nie o to jednak tutaj chodzi. Chodzi natomiast o to, że przy negatywnym nastawieniu do filozofów polskich i filozofii w Polsce nie tylko trudno będzie przekonać uczniów do brania udziału w lekcjach filozofii, lecz także trudno będzie przekonać centralnych i lokalnych decydentów do ich wprowadzenia do klas licealnych.

Rzecz jasna, nie sugeruję apologetycznego stosunku do rodzimych filozofów i rodzimej filozofii. Przeciwnie, opowiadam się za podejściem krytycznym – jednak nie tylko do tej filozofii, ale także do filozofii uprawianej w niejednym z zachodnich krajów (bo bylejakość i powierzchowność nie jest polskim wynalazkiem). Opowiadam się również za takim podejściem samokrytycznym, które sprawi, że dokona się rzetelnego rachunku własnego myślenia i znajdzie się w nim te niedoskonałości, które muszą występować w każdym filozoficznym rozumowaniu i argumentowaniu (bo przecież nikt, nawet największy filozof, nie jest doskonały).

Nie ma i – niestety – być nie może jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: czego potrzeba, aby taki krytycyzm i samokrytycyzm reprezentować nie tylko w teorii, lecz także w praktyce? Chciałbym jednak i w tej kwestii zgłosić swoją sugestię. Sprowadza się ona do gruntownego przestudiowania filozoficznych wzlotów i upadków tych, którym do pewnego momentu one towarzyszyły; a gdy ich zabrakło, stali się apologetami swojego myślenia oraz myślenia tych wszystkich, których rozpoznawali jako swoich filozoficznych i naukowych sojuszników. Ich lista jest tak długa i tak zróżnicowana, że jest to w gruncie rzeczy sugestia, aby gruntowniej zapoznać się z wielką tradycją filozofii europejskiej.

Prof. dr hab. Zbigniew Drozdowicz pełni funkcję dziekana Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.