Czy polska nauka może dogonić świat?
Reformy zapoczątkowane w 2010 roku, których wyrazem było m.in. powstanie Narodowego Centrum Nauki, finansującego badania podstawowe, i zmiana zasad funkcjonowania Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, rozdzielającego granty na badania stosowane, a także wprowadzenie parametryzacji jednostek naukowych przyczyniły się niewątpliwie do znacznego zwiększenia liczby prac opublikowanych przez polskich naukowców w czasopismach międzynarodowych i zwiększenia widoczności polskich naukowców w świecie. Ciągle jednak nie maleje dystans między polskimi jednostkami naukowymi a czołówką światową. Przekłada się to wprost na odpływ znacznej części najlepszych doktorantów oraz absolwentów polskich szkół średnich na studia za granicą i niestety pozostawanie ich tam na stałe, a także niedostateczne zainteresowanie uzdolnionych cudzoziemców studiami w Polsce, poza dosyć szczególnym przypadkiem studentów z Ukrainy. Wpływa również na ograniczone zainteresowanie lokowaniem w naszym kraju nowoczesnych centrów badawczo-rozwojowych. Słaba, na tle światowym, pozycja polskiej nauki zagraża długofalowym interesom Polski i naszemu miejscu w międzynarodowym podziale pracy. Jakość nauki to być albo nie być Polski jako kraju nowoczesnego i bogatego.
Dążenie do reform
Ze stanu opisanego pokrótce powyżej zdaje sobie sprawę coraz więcej osób i instytucji. Stąd zalew artykułów prasowych na ten temat, a także gorąca wymiana zdań na różnych forach, również w mediach elektronicznych. Elementem trwającej dyskusji jest opracowany niedawno „Pakt dla nauki” przygotowany m.in. przez Ruch Społeczny „Obywatele Nauki”, Akademię Młodych Uczonych PAN czy Stowarzyszenie TOP 500 Innovators. Podpisuję się obiema rękami pod dziesięcioma najważniejszymi postulatami paktu, z których pierwszy to „podniesienie jakości badań naukowych i kształcenia akademickiego”. Dokument zawiera też niemało rzeczowych propozycji rozwiązań, które miałyby prowadzić do realizacji postulatów. Widać, że autorzy paktu przemyśleli wiele spraw i włożyli dużo pracy w jego przejrzyste przygotowanie. Niestety moim zdaniem wprowadzenie w życie proponowanych zmian nie dokona tak potrzebnego, pozytywnego przełomu w polskiej nauce – nie dotykają bowiem one najtrudniejszych, ustrojowych zagadnień polskiego szkolnictwa wyższego, a nadmiernie koncentrują się na szczegółach. Co więcej, samo wprowadzenie wybranych rozwiązań, sprawdzających się w krajach, gdzie nauka ma się najlepiej, może całkowicie zawieść w Polsce, gdzie sytuacja jest zupełnie inna.
Dyskusja ze wszystkimi tezami zamieszczonymi w liczącym kilkadziesiąt stron „Pakcie dla nauki” wymagałaby bardzo dużo miejsca. Posłużę się więc konkretnym przykładem, pokazującym, jak koncentracja na rozwiązaniach szczegółowych może prowadzić na manowce.
NCN — sukces i bariery
Otwarte w 2011 roku Narodowe Centrum Nauki sprawnie rozdziela między naukowców rocznie blisko miliard złotych przeznaczonych na badania podstawowe. Przyjęty w NCN system oceny wniosków grantowych i sposób funkcjonowania oparto na najlepszych wzorach światowych. Niestety instytucja ta jest też ofiarą własnego sukcesu. Wzrost liczby chętnych do otrzymania grantów i znaczne zwiększenie się średniego kosztu jednego projektu badawczego, przy niewielkim tylko wzroście finansowania z budżetu, powodują, że współczynnik sukcesu wnioskodawców (czyli liczba przyznanych grantów w stosunku do liczby zgłoszonych wniosków) spadł do kilkunastu procent w większości konkursów, a w niektórych wyraża się liczbą zaledwie jednocyfrową.
Odpowiedzią są niedawne decyzje Rady NCN, wprowadzające ograniczenia wynagrodzeń wypłacanych naukowcom z funduszy grantowych, limitowanie liczby jednocześnie realizowanych grantów, a także zmniejszające z 30 do 20 procent wielkość tzw. kosztów pośrednich, czyli kosztów pośrednio związanych z realizacją projektu badawczego i obejmujących na przykład koszty użytkowania pomieszczeń, napraw aparatury badawczej, opłat za media czy wynagrodzeń administracji obsługującej projekt. NCN od początku istnienia zachęcało do tworzenia nowych stanowisk pracy opłacanych z grantów. Ale nie sprzeciwiało się, by zatrudnieni już wcześniej na etatach wykonawcy pobierali dodatkowe wynagrodzenie, szanując powszechną dotąd praktykę uzupełniania stosunkowo niskich wynagrodzeń etatowych. Teraz wprowadzono bardzo ostre ograniczenia wysokości tych dodatkowych zarobków.
Posunięcia te wydają się być spójne i logiczne. Co więcej, w przypadku dodatkowych zarobków naukowców już pracujących na uczelni bądź w innej jednostce badawczej, wychodzą naprzeciw praktyce krajów najbardziej rozwiniętych, w których grantobiorcy opłacani przez instytucję badawczą nie mogą pobierać z grantów dodatkowych wynagrodzeń.
A jednak wprowadzone właśnie zmiany mogą mieć negatywne skutki, których najwyraźniej nie przewiduje wprowadzająca je Rada NCN. Moim zdaniem, jest bardzo prawdopodobne, że najlepsi naukowcy z dobrze opłacanych i najbardziej dynamicznie rozwijających się dyscyplin będą jeszcze skuteczniej „odsysani” przez znacznie lepiej płacącą gospodarkę, a w nauce zostaną tylko nieliczni prawdziwi pasjonaci, ale także nieudacznicy, którzy nie potrafią odnaleźć się na konkurencyjnym rynku pracy oraz przedstawiciele dyscyplin, na które nie ma zapotrzebowania. Może to oznaczać, że najbardziej potrzebne krajowi gałęzie nauki nie będą rozwijane.
Podobnie z kosztami pośrednimi. Ich obecna wielkość jest zapewne wystarczająca do wspierania badań w niewymagających aparatury obszarach humanistyki czy niektórych nauk ścisłych, jak na przykład w matematyce. Ale to zdecydowanie za mało w wielu innych dyscyplinach, szczególnie eksperymentalnych. Borykające się z kłopotami finansowymi jednostki naukowe mogą nie mieć ochoty na dopłacanie z własnych funduszy do kosztów prowadzenia badań finansowanych z grantów. Co więcej – naukowcy zdobywający granty mogą stać się w takich jednostkach osobami niepożądanymi. A przecież system grantowy miał w założeniu zachęcać do zatrudniania najlepszych.
Jak to zrobić lepiej?
Podane wyżej bardzo konkretne przykłady jasno pokazują, jakie skutki mogą mieć próby naprawiania złego systemu za pomocą leczących objawy choroby biurokratycznych regulacji i ograniczeń. Podobnie było z nieskutecznymi próbami „reformowania” socjalizmu. Dopiero radykalne rozmontowanie i przebudowa systemu na nowych rynkowych zasadach pozwoliły na rozwój kraju. Oczywiście główna wina leży tu nie po stronie NCN, lecz organów decydujących o wysokości budżetu przeznaczonego na naukę oraz o sposobie rozdziału tych środków między poszczególne instytucje.
Nauce w Polsce potrzebna jest teraz zdecydowana zmiana, pozwalająca na konkurowanie z najlepszymi. Oczywiście nie możemy oczekiwać, że będziemy konkurować na przykład ze Stanami Zjednoczonymi we wszystkich dyscyplinach, szczególnie w tych najbardziej kosztochłonnych. Ale przecież możemy ustalić najważniejsze z punktu widzenia naszego kraju priorytety, pamiętając oczywiście nie tylko o badaniach dających się wprost wykorzystać w gospodarce, lecz także finansując badania podstawowe stanowiące niezbędne podglebie innowacji. Nie możemy również zapominać o naszej kulturze czy narodowej tożsamości. Uważam, że przy ograniczonych środkach lepsze byłoby, w przypadku NCN, skorzystanie przez Radę z ustawowej możliwości stosowania priorytetów i ogłaszanie konkursów w wybranych dyscyplinach, zmieniając zapewne co jakiś czas ich zestaw. Ale to wymagałoby odwagi i charakteru oraz umiejętności wzniesienia się ponad partykularne interesy własnych dyscyplin czy środowisk.
Oczywiście zmiana musi dotyczyć całego systemu, w którym funkcjonuje NCN i inne instytucje. Uważam, że należy zbudować konkurencyjny, samoregulujący się rynek nauki i szkolnictwa wyższego, wzorowany w dużej mierze na systemie anglosaskim, który najlepiej sprawdził się w praktyce. Nie oznacza to oczywiście, że państwo nie będzie miało tu żadnego wpływu. Jego rolą będzie zapewnienie równości szans w studiowaniu, niezależnie od poziomu dochodów (ale już nie od zdolności), realizowanie celów państwa przez ustalanie priorytetów w kierowaniu funduszy publicznych czy wpływ za pośrednictwem rad patronackich na wybór menedżerów zarządzających uczelniami publicznymi. Nawiasem mówiąc, w dyskusjach na temat nauki w Polsce lubimy posługiwać się przykładami rozwiązań stosowanych we Francji i w Niemczech, ale warto zauważyć, że mimo ogromnych środków kierowanych tam na badania naukowe, środków, o których nie możemy nawet marzyć, wyniki są wyraźnie gorsze od tych, które uzyskują naukowcy pracujący w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
Lista zmian, moim zdaniem niezbędnych, powinna obejmować zwiększenie nakładów na naukę oraz stworzenie mechanizmów pozwalających na znaczący, i uwzględniający warunki rynku pracy, wzrost wynagrodzeń pracowników uczelni i innych jednostek, w których prowadzi się badania naukowe. Nie trzeba będzie wtedy korzystać z grantów do uzupełniania zarobków do godziwego poziomu. Może to oznaczać zmniejszenie liczby studiujących oraz pracowników zatrudnionych w uczelniach i innych jednostkach naukowych. Bardzo pouczające jest tu porównanie rozdętej niekiedy absurdalnie liczebności kadry zatrudnionej na niektórych wydziałach najlepszych polskich uczelni i w odpowiadających im jednostkach czołowych uczelni świata. Zapewne nieuniknione będzie znaczne zmniejszenie liczby wyższych uczelni i wyraźne zróżnicowanie ich misji. Nie możemy oczekiwać też, że najwyższy światowy poziom nauki i kształcenia osiągnie więcej niż jedna czy dwie uczelnie (co nie oznacza, że pozostałe nie mogą mieć dobrego, europejskiego poziomu). Ważne, by stało się to drogą uczciwej konkurencji, a nie mocą decyzji czysto administracyjnych. Takim projakościowym mechanizmem, zachęcającym do zatrudniania najlepszych, może być znaczne zwiększenie sumy kosztów pośrednich w grantach, podobnie jak to się dzieje w wielu innych krajach, i zostawienie wolnej ręki jednostkom w ich wykorzystaniu.
Ważnym elementem zdrowego urynkowienia nauki i kształcenia na poziomie wyższym powinno być, moim zdaniem, wprowadzenie powszechnej odpłatności za studia, przy jednoczesnym stworzeniu mechanizmów wspierania tych, którzy mają odpowiednie zdolności i chęci, a jednocześnie nie stać ich na samodzielne finansowanie studiów. Uczelnie powinny mieć zwiększoną autonomię w kształtowaniu swojej struktury i programów studiów, a jednocześnie muszą się rozliczać przed społeczeństwem z wykorzystania funduszy publicznych. Habilitacja i tytuł profesora powinny być zlikwidowane, a system oceny pracowników naukowych powinien być w rękach zatrudniających ich jednostek i opierać się na aktualnych osiągnięciach naukowych, dydaktycznych i organizacyjnych.
Wielkim wyzwaniem, głównie wobec samego środowiska naukowego, jest dbanie o uczciwość i walka z patologiami. Jeżeli sami naukowcy nie będą potrafili wykluczyć poza swój nawias ludzi postępujących nieetycznie, inne reformy na niewiele się zdadzą.
Przeprowadzenie postulowanych wyżej zmian będzie bardzo trudne politycznie, jako naruszające wiele grupowych interesów, ale także bolesne, w okresie przejściowym, dla samych naukowców. Pytanie jednak, czy zmieniając niewiele, chcemy nadal pozostawać w naukowej drugiej lidze, czy też spróbujemy gonić uciekający nam świat?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Jezeli kogokolwiek uraziła moja ostatnia wypowiedź, to PRZEPRASZAM. Nie wypowiadam się na temat dorobku naukowego, ani dydaktycznego, tej Pani Prof., o której była mowa w wypowiedzi Internauty "janko". Natomiast, przyznam się, że poniosły mnie trochę emocje i że "zatkało mnie". JEŚLI TO PRAWDA (tego nie wiem), co on napisał, tzn. że ta Pani przedstawiala takie "argumenty", to mimochodem przychodzi taka myśl: JAK osoba z tytułem profesora może mówić takie rzeczy, w dodatku, publicznie ? Potem na forum onetu, można, od czasu do czasu, przeczytać kąśliwe komentarze, że "ci nasi naukowcy z Bożej łaski", "te polskie profesory są do niczego" itp. itp. Przeciętny Iksiński, przenosi swoją negatywną opinię o jednym, czy paru przedstawicielach nauki polskiej, na WSZYSTKICH polskich naukowców. Jego konkluzja jest taka: "No i PO CO w ogóle, tę naukę finansować ? Zwijamy to, bo to bez sensu finansować coś takiego i już." itp.
Na forum onetu, Internauta podpisujący się, jako "janko", napisał dzisiaj (8 stycznia 2016 r.) cyt."Wczoraj w Superstacji wyspowały pani prof. Płatek i Eliza Michalik. Pani Eliza podała, że w Kolonii było 100 mężczyzn a pani Płatek broniła muzułmanów-bandytów i klepała coś o gender. Wynikało, że kobiety są sobie winne. Należałoby obie wpuścić do ośrodka dla tych terrorystów. Z pewnością pani profesor byłaby zadowolona a pani Michalik nie wiem. "
JEŚLI to prawda, co napisał ów Internauta, no to cóż... No kto by przypuszczał, że wśród "goniących" naukę światową, znajdują się takie oto persony, jak wspomniana Pani Profesor. "Gratulacje" !
Może za jakieś 200 lat naukę światową dogonimy ?
@wilqu
Oddanie recenzji w ręce zagraniczne nie rozwiąże problemu polskiej nauki: nie możemy tego scedować w obce ręce, bo co tych zagranicznych obchodzi polska nauka? To, co możemy zrobić, to drastycznie zwiększyć JAWNOŚĆ procedury a przede wszystkim ROZLICZEŃ. Publikować sprawozdania merytoryczne I FINANSOWE po zakończeniu badań i streszczenia projektów już po przyznaniu decyzji o finansowaniu. Jawność doprowadziłaby do tego, że środowisko samo zorientowałby się, czy system recenzencki/ekspercki działa, czy gdzieś tworzą się koterie, spółdzielnie, centra wielograntowości i tym podobne patologie, każdy mógłby ocenić, ile mu brakuje do liderów, każdy mógłby ocenić, jaką korzyść mamy z systemu grantowego, każdy mógłby wyliczyć, ile naprawdę kosztuje publikacja w Nature a ile w Ziemniaku Polskim.
Pan Prof. Józef Beton w dobrym tonie napisał swoje poglady na istniejący stan rzeczi i przyznam, że zarówno ton jego wypowiedzi, jak i poglądy, podobają mi się. Tak niestety, jest. Dodajmy do tego jeszcze to, o czym m.in. była mowa w mojej poprzedniej wypowiedzi, mianowicie, że tak samo, jak habilitacja, świętą jest cnota pisania o "siamtym-i-owamtym". Jak wiadomo, aby zostać błogosławionym w Kościele Katolickim, trzeba m.in. wykazać się za życia pewnymi cnotami. Podobnie, aby zostać uznanym za naukowca, w polskim systemie nauki i szkolnictwa wyższego, trzeba się wykazać "cnotą" bycia autorem dzieł pisanych, CHOĆBY o "siamtym-i-owamtym", tzn. o czymkolwiek, o czym da się coś napisać i żeby efektem tego było dzieło, składające się ze spisu treści, rozdziałów, spisu bibliografii.
Jest to stan nie "do ruszenia". Przyznam, że momentami troszkę zabawnie to wygląda, gdy wszyscy tak debatują i lamentują, zastanawiając się nad wyjściem z kryzysu, a kryzys sobie trwa i trwa. Dawniej był Komitet Badań Naukowych - jejku, ale antidotum na problemy nauki polskiej, ojej, jakie starania. Potem właśnie powołano Narodowe Centrum Nauki i Narodowe Centrum Badań i Rozwoju - kurcze, jakież piękne nazwy. A więc, mamy w Polsce naukę, badania i rozwój... - bardzo się cieszę, naprawdę. "Serce rośnie, patrząc na te czasy." - jak to ktoś pisał, chyba w XVIII w.
Po prostu, NIKT nie ma dość odwagi, żeby powiedzieć, jaka jest prawda.
NIKT się nie zastanowił nad tym, jakie skutki przyniesie zniechęcanie dzieci w szkołach, do dziedzin przyrodniczych i ścisłych, że te dzieci, to m.in. PRZYSZLI STUDENCI, którzy swoimi upodobaniami co do studiowania, będą wpływać (świadomie lub nie) na to, jak będą wyglądały realia zatrudniania pracowników naukowo-dydaktycznych, na uczelniach.
Co do NCN, to napiszę tylko tyle, że dane mi było kiedyś słyszeć od kogoś, jak to oceniono wniosek o grant jednego z profesorów. Wniosek ten dotyczył matematyki stosowanej. W recenzji wniosku, napisano, iż zostaje on odrzucony, gdyż to, czym zajmuje się wnioskodawca, to... rzemiosło.
Możecie sobie, Wielmożni Państwo, próbować dogonić naukę światową. Życzę sukcesu, przyda się Wam, jeśli chcecie uzyskać wynik lepszy, niż ten, który osiągnął Achilles, usiłując dogonić żółwia, w słynnym paradoksie Zenona z Elei.
Jajszczyk gada od rzeczy, jak zwykle zresztą. NCN wcale nie działa dobrze - proszę spojrzeć na panel HS 3 w Preludiach, żeby zobaczyć, że jest tam zmowa grantowa i wnioski dotyczące badań po 1500 roku nie dostają złamanego grosza. A współczynnik sukcesu... szkoda gadać. Ktoś powinien zostać za to rozliczony, bo tak być nie może.
W/g mnie, dobrym pomysłem byłoby oddanie recenzji jedynie zagranicznym recenzentom, co pozwoliłoby wyeliminować kolesiostwo i koterie, które są obecne w polskiej nauce.
NCN padło ofiarą własnego sukcesu: skoro w narodzie akademickim ogłoszono, że tylko granty czynią z pracownika n-d godnego szacunku Naukowca i tylko granty zapewniają finansowanie uczelni (przy systematycznym zmniejszaniu BSt bez zwiększania kwoty brutto na naukę), to się wszyscy na te granty rzucili. Nie mogło być inaczej! Więc niski współczynnik sukcesu jest rzeczą naturalną.
U mnie w tej chwili kilku profesorów mających granty ma większą swobodę finansową niż dyrektor instytutu.
Granty zaś nie służą rozwoju doskonałości naukowej, tylko utrzymaniu pozycji elity i cichemu finansowaniu przyszłych uni badawczych kosztem tzw. prowincji: kto dotąd nie załapał się na granty, na wejście do klubu nie ma wielkich szans. Chyba jedyna możliwość dla outsidera to dorobek wypracowany za granicą lub w polskim zespole już mającym granty.
W ten sposób większość "akademików" została wyrzucona na out, a frustracja prowadzi do dziwnych wyborów politycznych, których spora część kolegów i koleżanek pewnie już żałuje, a przecież to i tak dopiero przedsmak.
Niestety nie mozna zgodzic sie z wizja proponowana przez prof. Andrzeja Jajszczyka. Zdecydowanie lepiej wyglada program Obywateli Nauki, ktory mozna nazwac strategia zrownowazonego rozwoju. Co do funkcjonowania NCN, wczesniej i teraz, to jest to na razie instytucja daleka od idealu. Tak naprawde dopiero teraz zaczyna sie na powaznie dyskusja czym maja byc NCN i NCBiR. Wczesniej to byla taka proba realizacji hasla prof. Macieja Żylicza " dajmy pieniadze najlepszym". Haslo nieco naiwne, moze na poczatek reform, jako "haslo robocze", bylo do przyjecia, ale praktyka zycia pokazala, ze prowadzi ono do jeszcze wiekszych patologii niz tradycyjny system feudalny. Podsumowujac, poglady prof. Andrzeja Jajszczyka maja sie troche do rzeczywistosci tak jak obecne pomysly Balcerowicza na reformy systemu ubezpieczen spolecznych.
Powyższy artykuł jest poważnym bluźnierstwem skierowanym, przeciwko naszej „tradycji i specyfice akademickiej” i stanowi atak na nasz perfekcyjny system akademicki . I winien być ścigany przez Akademcką Policje myśli. A ten perfekcyjny system, zgodnie z moim nauczaniem oparty jest na: 5 niepodważalnych i integralnych zasadach jakimi są: habilitacja, zatrudnieniowa polityka prorodzinna, rodzinne dziedziczenie katedr, wielo-etatowość samodzielnych pracowników nauki oraz zdolność sprawowania stanowisk kierowniczych przez samodzielnych pracowników nauki do momentu dobrowolnego położenia się na katafalk oraz transparentne przyznawanie grantów. A najważniejsza jest habilitacja bo to ona warunkuje istnienie 4 pozostałych wspaniałych zasad i całego systemu jako takiego. I wszelkie próby zmiany tego stanu są: xenofobią, seksizmem, zaściankiem , ciemnogrodem , a nawet nietolerancją i hipochondrią . I dla tego krytykowanie systemu którego jądro stanowią pomazańcy wielebnej Komisji co w Warszawie habilitacje rozdaje jest bluźnierstwem. Nic w nauce nie trzeba zmieniać . Dacie sobie spokój z tymi utyskiwaniami ten system Nasz wspaniały system akademicki oparty o Świetą Habilitacje – zostanie zmieniony tego samego dnia kiedy papież Benedykt XXV – zniesie celibat z kapłanom obrządku rzymskiego. Do tego czasu wystąpienia takie jak wystąpienie ob. prof.Jajszczyka winny byc scigane przez akademicką Policję Myśli.
Napiszę tak - NIE ma mowy o jakims "doganianiu" nauki światowej przez naukę polską, dopóki:
1. nie zmniejszy się przesadnego nacisku, jaki się kładzie obecniena dziedziny humanistyczne i społeczne - UCZYNIONO "CNOTĘ" z faktu, że X. napisał(a) "n" prac i/albo książek o poglądach filozofa X2., czy o poglądach filozofa X3. w kontekście poezji poety(poetki) Y., czy o powstaniach chłopskich, czy o rządach sanacji itp. itp. itp. itp., ta "cnota" w polskim systemie nauki i szkolncitwa wyższego, oznacza, że X. może się ubiegać o nadanie mu stopnia doktora lub doktora habilitowanego lub profesora
2. nie zacznie się uczyć PORZĄDNIE, w szkole, przedmiotów ścisłych i przyrodniczych, ale też i techniki
3. nie zmieni się sytuacji, gdy studenci są niejako, "pracodawcami" pracowników naukowo-dydaktycznych na uczelniach - umasowienie studiów w połączeniu z tym, o cyzm mowa w pp. 1 i 2, daje właśnie taki efekt, jaki daje: nie jest najistotniesze, czy dr Y2. jest specjalistą z elektroniki lub dr hab. Y3. ma świetne wyniki w informtayce kwantowej itd., najistotniejsze jest to, czy... są dla nich zajęcia dydaktyczne, które mogliby przeprowadzić ze studentami
4. nie zlikwiduje się DURNEJ biurokracji
5. przy ocenie dorobku, nie zlikwiduje się mało sensownych wymogów, mianowicie, czynienia kolejnej "cnoty", mianowicie z:
a. publikowania prac w czasopismach z osławionej "listy filadelfijskiej", a najlepiej z listy MNiSW
b. wykazywania się "cytowaniami" - przypadki, gdy praca zawierająca bardzo wazny wynik lub wyniki, NIE JEST cytowana, ale ŚWIADOMIE "OLEWANA" przez środowisko, wcale NIE SĄ sporadyczne, wręcz przeciwnie.
Co do naukometrii w ogóle, to ciekawie pisze o tym m.in. Prof. Sokołowski w artykule "Paszkwil przeciw naukometrii" w nr 294 PAUZy http://pauza.krakow.pl/294_3_2015.pdf .
W calosci popieram wypowiedz Profesora Jajszczyka. Z jednym zastrzezeniem: stwierdzenie"Nie możemy również zapominać o naszej kulturze czy narodowej tożsamości." jest praktycznie tozsame z argumentem o "polskiej tradycji (w srodowisku akademickim)" co jest nieraz "patriotycznym" argumentem za pozostawieniem ile sie da bez zmiany. Osiagniecie wysokiego poziomu nauki wymaga podejscia pragmatycznego i profesjonalnego, tak jak to funkcjonuje w krajach anglosaskich, a to jest niestety w znacznym stopniu sprzeczne z "polska tradycja".
W. Palosz