W nauce i w życiu to samo
(asumpt do przypomnień)
Bardzo jestem wdzięczna organizatorom konferencji „Etyka w nauce i życiu. Normy i dylematy”, tj. Societas Humboldtiana Polonorum oraz Polskiemu Towarzystwu Chemicznemu, za zaproszenie do Torunia w maju tego roku, szczególnie za możliwość zabrania tam głosu w dyskusji akademickiej „Prawda w życiu i polityce”, toczonej przez dwie godziny na pięknej toruńskiej starówce pod pomnikiem Kopernika.
Ponieważ i ta dyskusja i większość wypowiedzi, jakie słyszałam podczas konferencji, potwierdzały moje – nie naukowe, lecz oparte na sporym doświadczeniu – intuicje, czuję się uprawniona do podzielenia się nimi z czytelnikami FA.
Antecedencje
Prawie wszyscy (siedmioro) paneliści i przeważająca część wykładowców zaczynali swoje wystąpienia od stwierdzenia, że wyznawana przez nich etyka wywodzi się z dekalogu, czyli najbardziej podstawowego zestawu najbardziej uniwersalnych norm ludzkiego postępowania.
Zwróciłam na to uwagę, gdyż jako wiekowy dziennikarz pamiętam czasy, kiedy ani na konferencjach naukowych, ani w publicznych wystąpieniach nikt nie odwołałby się do tego chrześcijańskiego źródła, oficjalnie uznanego za ostatecznie wysuszone przez historię, której obroty miały, wedle obowiązującego „światopoglądu naukowego”, warunkować zmienność wszelkich norm (zatem i ewoluowanie dylematów). Młodsze o pokolenie osoby, gdy im mówiłam o tym spostrzeżeniu, nie były zdziwione ani specjalnie zainteresowane. To dobrze, ale to nie znaczy, że do norm wywiedzionych z dekalogu odwołujemy się dzisiaj sprawniej, a dylematów przeżywamy mniej, zarówno w nauce, jak w życiu.
Zajmując się w Radzie Etyki Mediów, przez prawie 16 lat, przypadkami naruszania tych norm oraz pochodnych, czyli „przepisów wykonawczych” sformułowanych dla uprawiających zawody medialne, przede wszystkim dziennikarzy, utwierdzałam się stopniowo w przekonaniu, że nie są one dość mocno uwewnętrznione, dość wyraźnie obecne w świadomości, by były jasnym drogowskazem, nawet dla pragnących się drogowskazem posługiwać. Przykład w swojej banalności wymowny (z obszaru bliskiego uczonym): Dziennikarka (głos młody) pyta Radę przez telefon, czy konieczne jest podawanie źródła cytatu. Moja odpowiedź twierdząca budzi wątpliwości: „Jak to wygląda – przypis w gazecie”. Propozycja, by w takim razie zrezygnowała z cytatu, nie odpowiada interlokutorce, dlatego że musi czyimś autorytetem poprzeć swoje wywody (można się domyślać, że same w sobie wątłe).
Niejasne wydaje się tu poszanowanie cudzej własności, ale także konieczność mówienia prawdy. To ostatnie – podstawa kanonu moralnego mediów (nie mówiąc o uniwersalnej wadze zakazu kłamstwa) – jawi się jako norma po trosze „zamazana”, podlegająca stopniowaniu i różnym racjonalizacjom. W środowisku mediów jest to dolegliwość coraz powszechniejsza, niebezpieczna przez to, że media oferują społeczeństwom obraz świata, jakiego ich obywatele nie mogą uzyskać z autopsji, który to obraz nie może być w pełni prawdziwy z przyczyn od mediów niezależnych (podstawowa to konieczność selekcjonowania lawinowo docierających informacji). Główna troska tworzących ów wizerunek musi być skierowana na to, by był jak najbardziej do prawdy zbliżony.
Nie muszę dodawać, w o ile większej mierze odnosi się to do nauki i uczonych, których zajęciem jest, jak lubimy to powtarzać, poszukiwanie prawdy o świecie – ze świadomością, że jej ostateczne odkrycie nie będzie możliwe, ale każdy krok na wiodącej ku temu drodze jest osiągnięciem i źródłem satysfakcji.
W roku 2003 jedna z corocznych wówczas wyjazdowych konferencji Fundacji na rzecz Nauki Polskiej („Fundacji dyskusje o nauce”) poświęcona była zagadnieniom etyki w tej sferze ludzkiej działalności i w środowisku ludzi tę działalność uprawiających. Przeglądając po latach niewielką książeczkę z referatami i zapisem dyskusji z tego spotkania, znalazłam ślady zainteresowania uczestników opisanym wyżej zjawiskiem i powtarzające się pytanie, czy bierze się ono z prostego zapominania przykazań dekalogu, czy też polega na przekraczaniu ich świadomie – ze słabości niepozwalającej oprzeć się pokusom, a to szybszego awansu, a to pochlebnych recenzji i międzynarodowego uznania, a to wreszcie materialnego zysku. Przypomnę z tamtego spotkania fragment referatu prof. Andrzeja Zybertowicza z UMK w Toruniu O zacnych i niecnych regułach postępowania (także naukowego) : „W cywilizacjach o niedużym tempie rozwoju proces formowania reguł sterujących życiem społecznym (w tym moralnych) nadąża za zmianami technologicznymi, instytucjonalnymi i organizacyjnymi. Przy przekroczeniu pewnego (trudno określić je liczbowo) tempa zmian formowanie reguł nie nadąża za nowymi strukturami działań”.
Jakkolwiek w wolnej Polsce wyrosło już pokolenie dojrzałych ludzi, z których część weszła do nauki, nie zatarło się całkiem piętno ideologicznej presji poprzedniej epoki, polegające na zamazywaniu się podstawowych norm – w edukacji, w sterowanej odgórnie przez prawie pół wieku przestrzeni publicznej. Powrót do ich obecności w dokonywanych – i w nauce, i w życiu – wyborach, okazuje się naturalną potrzebą, składnikiem postawy wobec świata, który pragniemy, w zgodzie z owymi normami, poznawać.
Przyzwoitość
„Jeżeli nie wiesz, jak się zachować – zachowaj się przyzwoicie! To motto może stanowić myśl przewodnią nie tylko rozważań filozoficznych, ale temat interdyscyplinarnej konferencji o postawach i zachowaniu, o etyce i dylematach z niej wynikających tak w nauce, jak i w polityce, przekazie czy kulturze, słowem w naszym życiu codziennym”. Cytatem z Władysława Bartoszewskiego powitał zebranych w Toruniu ponad dwustu Humboldtczyków z dziewiętnastu krajów profesor Bogusław Buszewski z Wydziału Chemii UMK, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Chemicznego, w latach 2007-2013 prezes Societas Humboldtiana Polonorum.
Gdyby jedynie od chęci zależało przyzwoite postępowanie, brakowałoby tematów na trzy dni obrad. Tymczasem wiele z nich tylko zasygnalizowano i nie wyczerpie ich pewnie jeszcze szereg dyskusyjnych spotkań.
Przyzwoitość jest bodaj najbardziej indywidualnym wymiarem funkcjonowania zasad regulujących nasze postępowanie. Na poziomie ogólnospołecznym reguluje je prawo, w codziennych relacjach – rodzinnych, koleżeńskich, zawodowych – normy moralne i właśnie przyzwoitość, której norm na ogół nie definiujemy, lokując je w sferze obyczaju.
Podczas moich spotkań z przedstawicielami „rodów uczonych” bardzo często słyszę, że w inteligenckich domach od dzieci wymagano przyzwoitości. Dopytując, na czym to konkretnie polegało, dowiaduję się, że trzeba było mówić prawdę, przyznać się do przewinienia, szanować służbę (to zawsze w rodzinach ziemiańskich), pomagać w kłopotach i trudach każdemu, dzielić się z ubogimi… Czasami rozmówcy ujmują to zbiorczo: trzeba robić to, co porządny człowiek robić powinien, a nie robić tego, czego się robić nie godzi. Jedna z moich bohaterek ujęła rzecz lapidarnie: Trzeba żyć tak, żeby spojrzawszy w lustro zobaczyć twarz, a nie mordę. Czy z tego rejestru określeń dowiadujemy się, czym jest przyzwoitość i jak się jej uczyć albo jak sobie przypominać to, co się zatraciło na życiowych ścieżkach?
Wśród konferencyjnych referatów w Toruniu były mówiące o dylematach moralnych związanych ze współczesną nauką, zwłaszcza medycyną, o rzeczywistych konfliktach wartości, jakie przeżywają transplantolodzy, dokonując wyboru biorcy przeszczepu spośród osób w ostatecznej potrzebie. W takich sytuacjach angażuje się bardzo mocno sumienie i nierzadko bywa bezradne, przyzwoitość potrzebna jest m.in. do możliwie mało bolesnego oznajmienia bliskim decyzji o odłożeniu zabiegu na nieznaną przyszłość. I to nie jest wcale błahe zadanie.
O znaczeniu przyzwoitości traktował wykład prof. Katarzyny Chojnackiej z Politechniki Wrocławskiej, przygotowany razem z ojcem, prof. Henrykiem Góreckim z tej samej uczelni, traktujący o nawozach mineralnych i ich komponentach: produktach przemian metabolicznych w organizmach alg (maksymalnie upraszczam, gdyż nie o tej części wykładu chcę mówić) i o… nowej postaci nepotyzmu. Ten drugi wątek, pośrednio tylko związany z badaniami autorki, jest w tym przypadku klinicznym wręcz przykładem niezrozumienia, co to jest przyzwoitość, w efekcie zaś – nieprzyzwoitości.
Pani prof. Chojnacka poszła śladem obojga rodziców, studiując chemię, a potem specjalizując się w chemii nieorganicznej i zajmując podobną, co oni, problematyką. Szybko przeszła drogę akademicką, co wszakże odbiło się na losie obojga państwa Góreckich, których spotkały szykany i dotkliwe ograniczenia w pracy naukowej na Politechnice Wrocławskiej, pod hasłem wykonywania zarządzenia MNiSW o zakazie zatrudniania w tej samej uczelni krewnych, co ma zapobiegać nepotyzmowi. Wiadomo już, że nie zapobiega tam, gdzie nepotyzm się zakorzenił, a stosowane automatycznie czyni wiele szkód.
Opowieść pani prof. Chojnackiej zawierała przykre i żenujące szczegóły, przy czym należy powiedzieć, że nikt nigdy nie zarzucił pracującej we Wrocławiu rodzinie nepotyzmu, a pełnione przez autorkę wykładu poważne funkcje eksperckie w Polsce i za granicą poświadczają jej kompetencje naukowe.
Umiarkowany, jaki najczęściej występuje, nepotyzm podlega ocenie w kategoriach przyzwoitości i wydawałoby się, że powinien być ograniczany ostracyzmem środowiska, które potrafi tę patologię rozpoznać i ocenia zwykle surowo, choć rzadko skutecznie eliminuje.
Nauka i media
Tegoroczna konferencja, w odróżnieniu od tej sprzed dwunastu lat, miała temat szerszy, bo obejmujący etykę „w nauce i życiu”, co wydaje mi się potrzebne z paru powodów. Pierwszy to ten, że kiedy udział w nauce staje się liczny, granica dzieląca tę sferę działalności od innych staje się łatwiejsza do przekroczenia. Drugi powód to potrzeba poznania, czy poza tą granicą, po stronie nauki, obowiązują jakieś reguły, które warto by próbować przeszczepiać do innych obszarów zbiorowego działania, do innych środowisk społecznych. Trzeci, związany z poprzednimi, to pytanie o wzorce kształtowania się autorytetów, jakich dotkliwie brakuje w całym społeczeństwie, na wszystkich szczeblach jego hierarchii. Nauka także jest dotknięta tym niedostatkiem, jednak chyba w mniejszym stopniu, a w każdym razie nie zatarły się tam jeszcze kryteria uzyskiwania i potem funkcjonowania autorytetu.
Przez 12 lat dystans między zmianami cywilizacyjnymi a formowanymi przez społeczeństwa regułami postępowania, o którym mówił prof. Zybertowicz, powiększył się, głównie za sprawą upowszechnienia Internetu, które wciąż niesie nowe dylematy etyczne, nie zastępując nimi dotychczasowych, lecz pomnażając ich liczbę.
Poproszono mnie w Toruniu o wypowiedź na temat mediów i ich roli w przybliżaniu społeczeństwu, tj. odbiorcom o różnym poziomie wiedzy o świecie i różnym stopniu zaufania do medialnego przekazu, tego obrazu świata, jaki odkrywają w swoich badaniach uczeni. Ta rola nie może być łatwa, choćby dlatego, że spośród wiadomości napływających z instytucji naukowych, od środowisk akademickich, od pojedynczych badaczy dziennikarze muszą wybierać, mogąc wybrać tylko małą ich część.
I już niejako na wstępie procesu upowszechniania wiedzy pomnażanej przez naukę pojawiają się oczywiste, lecz niełatwe dylematy moralne. Dziennikarz-popularyzator ma wiedzę o temacie badań, które prezentuje odbiorcom, zawsze ograniczoną, nawet gdy najrzetelniej przygotowuje swój przekaz. Musi zaufać swojemu informatorowi-uczonemu, że przedstawia on rzeczywiście uzyskane i potwierdzone wyniki albo wyraźnie powie, że są dopiero hipotetyczne, że czyni to, pragnąc pomnożyć naszą znajomość rzeczywistości o ważny element, a nie motywowany próżnością lub nadzieją na zaistnienie w sferze publicznej i związane z tym korzyści.
To samo obowiązuje dziennikarza, który uprawiając tę specjalność zawodową, musi przyjąć rolę światłego pośrednika, a nie odkrywcy tajemnych zamysłów, co jest udziałem dziennikarzy śledczych i przynosi rozgłos (przelotny). To zresztą wdzięczna rola – daje trwałe, owocne kontakty, które pozwalają – zaspokajając rosnącą ciekawość – doskonalić warsztat. To ostatnie jest wymogiem profesjonalizmu, zarazem dyrektywą moralną, jako że niedostatki warsztatu skutkują szybko błędami, czyli sprzeniewierzeniem się prawdzie (na danym etapie jej poznania).
Jeśli najkrócej przedstawić konkluzję z debaty o „prawdzie w nauce i życiu”, będzie to konstatacja, że ani tu, ani tu nie wolno kłamać, co brzmi trywialnie, jednak potraktowane poważnie, bynajmniej nie uwalnia od dylematów.
Rozważając obowiązywanie norm, np. tej właśnie mówiącej o grzeszności kłamstwa, musimy przede wszystkim umieć definiować dobro i zło. Kłamstwo zawsze jest złem, ale bywa usprawiedliwione, tak samo jak wykroczenia przeciwko innym przykazaniom (np. nie zabijaj). Warunki usprawiedliwienia łatwo rozciągnąć poza granice tego, co godziwe, a wtedy granice się zacierają i pojawia nawyk usprawiedliwiania niegodziwości. W toruńskiej dyskusji pytano o te granice w rozmaitych ludzkich działaniach – w nauce, polityce, biznesie, mediach. Myślę, że wyznacza je prawe ludzkie sumienie (ugruntowane na dekalogu i przykazaniu miłości), jeśli człowiek zna podstawowe normy i odwołuje się do nich w postępowaniu, czyli używa prawego sumienia.
Użyłam, mówiąc o mediach, zdezawuowanego słowa misja, na określenie czegoś, co jest zadaniem, którego nie da się wykonać do końca, ponieważ jego celem jest pomaganie społeczeństwu w pokonywaniu owego dystansu między zmianami cywilizacyjnymi a powstawaniem reguł dostosowujących nasze zachowania do nowego stanu rzeczy, jaki jest coraz bardziej skomplikowany, coraz mniej trwały. Tak pojęta misja nie ma nic wspólnego z narzucaniem poglądu na świat, przekonywaniem, że jego obraz medialny jest bezbłędny i ostateczny. Nie powinna też być zaspokajaniem potrzeb odbiorców, które są bardziej wyobrażone niż rozpoznane przez autorów przekazów medialnych, a nawet – co gorsze – wmawiane jako niezbywalny atrybut odbiorcy modelowego.
Misją popularyzatorów nauki jest przybliżanie i objaśnianie tego, co robią uczeni, tego, czego już dokonali i co zamierzają, pokazywanie warunków, w jakich pracują, dyskursu, jaki toczą w swojej wspólnocie, a także, co niełatwe, przeżyć towarzyszących pracy badawczej.
* * *
Mnożą się działania zmierzające do poprawy zdrowia moralnego w rozmaitych dziedzinach, gdzie ono szwankuje, a są to prawie wszystkie dziedziny zbiorowego życia. Pociechą (niewielką) może być fakt, że ani w nauce, ani w społecznym komunikowaniu – co żywo zajmowało uczestników toruńskiej konferencji, choć były wykłady i wypowiedzi także o działaniach politycznych, np. w ochronie środowisk w kwestii praw kobiet, roli uniwersytetu, losów absolwentów, działalności Fundacji Humboldta i Fundacji na rzecz Nauki Polskiej – nie jesteśmy wyjątkiem, lecz mieścimy się w średniej skali europejskiej. Toteż nie tylko w Polsce rozmaite gremia debatują nad sposobami poprawy sytuacji.
Wydaje się, że najskuteczniejszym jest edukacja, a dokładniej działania wychowawcze, zapoczątkowane, co naturalne, w rodzinie, ale stanowiące powinność szkoły i w odniesieniu do niniejszych uwag, bardzo poważne, a także pilne, zadanie uniwersytetu (każdej szkoły wyższej).
Była mowa o relacji mistrz – uczeń, w której to zadanie się realizuje. Goście z zagranicy przedstawili rozwiązania w swoich krajach, stanowiące mniej lub bardziej udane próby ustalenia równowagi między opieką nauczycieli akademickich nad studentami a poszanowaniem prywatności dorosłych przecież ludzi, ich prawa do niekonwencjonalnych czasem relacji koleżeńskich, stylu uczenia się i spędzania wolnego czasu.
Będąc przybyszem z zewnątrz, obserwowałam przez trzy dni Humboldtczyków w różnym wieku, różnych naukowych specjalności – byli w Toruniu chemicy, biolodzy, filozofowie, psycholodzy, lekarze, etycy – stanowiących społeczność powiązaną zasobem podobnych przeżyć, zintegrowaną poczuciem odpowiedzialności za to, co, jak mi się wydaje, można nazwać etosem tej wspólnoty, jakkolwiek takie określenie ani razu nie padło, co tym bardziej czyni je uprawnionym, bo oczywistym i naturalnym.
Humboldtczycy spotykają się każdego roku i rozmawiają o sprawach uznanych za ważne, interesujące dla wszystkich, takie, o których każdy, kto para się nauką, powinien wiedzieć, i o które ma obowiązek się troszczyć. Temat ostatniego spotkania wykraczał poza ten horyzont, co było trafnym zamysłem organizatorów. Etyka w nauce i w życiu jest ta sama. Prof. Buszewski w cytowanym już powitaniu powiedział: „…ciągle aktualne pytania: Co można uznać za postępowanie etyczne? Kogo aktualnie można uznać za człowieka renesansu, autorytet, mistrza? Jaka jest misja uniwersytetu? Czy moralność i przyzwoite zachowanie w domu, w pracy, teatrze, szpitalu nie są już w «modzie» i nie są już «na czasie»?” Konferencja przyniosła na te pytania interesujące, jednak nieostateczne odpowiedzi.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.