„Trzej przyjaciele z boiska…”
Jak cudownie powiększyć dorobek publikacyjny jednostki naukowej
Jeden rodem jest z miasta Warszawy,
drugi rodem jest z miasta Chorzowa,
no a trzeci jest rodem z Krakowa.
Co ich łączy? I przyjaźń i sport.
Trzej przyjaciele z boiska,
skrzydłowy bramkarz i łącznik,
żyć bez siebie nie mogą,
dziarscy i nierozłączni.
Niejeden mecz już wygrali,
niejeden przegrać zdążyli,
często się rozjeżdżali,
lecz zawsze znów się schodzili.
Muzyka: Władysław Szpilman,
słowa: Artur Międzyrzecki
Pozmieniajmy trochę w tekście tego socrealistycznego szlagieru. Miasta możemy pozostawić. Możemy też wpisać nowe. Według uznania. Tytułowi „przyjaciele z boiska” to uczeni z różnych jednostek naukowych (instytutów, wydziałów, zakładów). A mecz? Nasi przyjaciele, obsadzeni w nowych rolach, też grają. Grają o punkty (za publikacje, za patenty, za wdrożenia itp.). A te punkty przesądzą być może – o czym marzą i dla czego walczą w jednej wirtualnej „drużynie” – o zwycięstwie: grant z NCN, indywidualny awans naukowy (np. habilitacja). I, co szczególnie ważne, zatrudniające ich jednostki przybliżą się do kategorii A, a może nawet A+! I o to przecież chodzi w tej nowej grze planszowej: punktuj albo cię zwolnią. Wklejaj znaczki w zeszyciku lojalnościowym przydzielonym ci przez kierownika supermarketu. Dostaniesz w nagrodę ładny garnek, deskę do prasowania albo… nagrodę rektora za zgromadzoną sumę punktów – jak niektórzy piszą – „KBN/MNiSW/KEJN”.
Mierzenie wkładu
W zasadach oceny parametrycznej jednostek naukowych, które zostały spisane w ustawie o finansowaniu nauki oraz w towarzyszącemu jej rozporządzeniu ministra właściwego ds. nauki (nadal aktualnym), znalazła się i taka szczegółowa zasada dotycząca oceny punktowej publikacji (monografii i artykułów), które mają wielu autorów. Intencją racjonalnego – jak mniemam – przepisu było wspieranie (a przynajmniej niekaranie) autorów pracujących zespołowo. Co więcej, chodziło też i o zachęcenie do tworzenia zespołów badaczy/autorów reprezentujących różne jednostki naukowe. Zatem, na przykład, trzem autorom pochodzącym z trzech różnych jednostek naukowych, którzy opublikowali artykuł w „Nature” (lista JCR – 50 pkt.), przypisać trzeba po 50 pkt. każdej z zatrudniających ich jednostek naukowych. Każda jednostka pochwali się, że ma w swoim dorobku artykuł opublikowany w prestiżowym czasopiśmie naukowym. Łącznie będą to trzy, a nie jeden artykuł! I jeszcze jedno pytanie. Czy wysiłek włożony w napisanie dużej monografii przez jednego autora (w języku polskim – 20 pkt.) jest taki sam, jak współautorów monografii o tej samej objętości napisanej przez trzech badaczy (każdy, gdy pochodzą z różnych jednostek, otrzyma 20 pkt.)?
Coraz częściej – zwłaszcza w naukach empirycznych – w dorobku naukowym danego badacza artykuły przedstawiające rezultaty zespołowej pracy eksperymentalnej na łamach powszechnie w świecie poważanych czasopismach znacząco przeważają nad monografiami. Także awanse habilitacyjne w takich dyscyplinach przeprowadza się nie na podstawie monografii, ale na podstawie monotematycznego cyklu artykułów opublikowanych w tzw. dobrych czasopismach naukowych (najlepiej o zasięgu ogólnoświatowym).
Jeżeli przyjmujemy jako podstawę oceny dorobku naukowego danego badacza wartości wskaźników, takich jak indeks Hirscha, sum IF czy liczbę cytowań, to taka ocena musi budzić wątpliwości, zwłaszcza gdy ów dorobek będzie obejmował, w przeważającej części, publikacje powstałe jako efekt pracy zespołowej. „Czyste” wskaźniki bibliometryczne nie informują o rzeczywistym wkładzie poszczególnych autorów w powstanie danego artykułu naukowego. Do tego potrzebna jest bardziej szczegółowa informacja o wkładzie każdego autora (i to nie tylko procentowym!). Niezbędna też będzie ocena tego wkładu dokonana przez miarodajnego eksperta (peer review). Jest to oczywiście możliwe, gdy ocenie poddany jest opublikowany dorobek naukowy pojedynczego badacza. Ale co zrobić, gdy publikacje (monografie i artykuły) są przypisane wielokrotnie różnym jednostkom naukowym zgodnie z afiliacją wskazaną przez poszczególnych współautorów? Według reguł KEJN, spisanych w odpowiednim rozporządzeniu, aż do 10 autorów jednej publikacji może przypisać 100% punktów (np. 20 pkt. za monografię opublikowaną w języku polskim) zatrudniającej ich jednostce. Przy większej liczbie autorów (powyżej 10), też można przypisać całe 100% punktów danej jednostce, gdy „co najmniej 20% autorów jest pracownikami jednostki”. Jak widać, „opłaca się” tworzyć zespoły złożone z pracowników różnych jednostek naukowych. Opłaca się to zwłaszcza jednostkom zatrudniającym owych pomysłowych autorów.
Dzielenie chwały
Problem pojawia się jednak wówczas, gdy współautorzy publikacji tak naprawdę nie tworzą zespołu, a jedynie współfirmują jakąś publikację w celu powiększenia dorobku własnego i zatrudniającej ich jednostki. Mówiąc inaczej, gdy próbują „wcisnąć się” w lukę w przepisach. Co zatem można zrobić, aby zastopować takie „przyjacielskie” świadczenie usług publikacyjnych? Przy ocenie indywidualnych osiągnięć, gdy są one przeliczone na punkty, a nie poddane wyłącznie ocenie typu peer review, trzeba wymagać, aby opisany był wkład danego badacza w powstanie określonej publikacji. Mało tego, powinien on być potwierdzony przez współautorów. Podobnie postępuje Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów, gdy habilitant przedstawia pracę habilitacyjną pod postacią opublikowanego cyklu artykułów, z których część (a nawet wszystkie) ma wielu autorów. To właśnie współautorzy (a nie sam zainteresowany!) muszą dokonać oceny wkładu habilitanta w powstanie danej publikacji. Niestety, ten wymóg nie dotyczy pozostałego dorobku kandydata.
Jeżeli zatem zasada dzielenia „chwały” za publikację (proporcjonalnie do osobistego wkładu każdego współautora w jej powstanie) może być stosowana w ocenach indywidualnych, to dlaczego nie można jej odnieść także do oceny „zbiorowego badacza”, jakim jest jednostka naukowa?
Takie stuprocentowe uznawanie prac opublikowanych przez wielu autorów, zatrudnionych w różnych jednostkach naukowych, prowadzi do jeszcze jednego wypaczenia. Otóż należy odróżnić autora, który miał główny udział (koncepcja, plan badania, model analizy danych itp.) w realizacji danego badania i w tworzeniu artykułu, od członka zespołu, który wykonywał zadania pomocnicze, np. przeprowadzał, wedle wskazań, analizę statystyczną danych eksperymentalnych. W publikacjach jest to na ogół zaznaczone: jako pierwszy autor (first author) czy autor do korespondencji (corresponding author). Taki pomocniczy udział może być oceniony na – powiedzmy – 10%. Jednakże zatrudniająca go jednostka naukowa nie będzie wchodziła w takie „subtelności” (bo przepisy tego nie wymagają) i przypisze sobie całe 100% przysługujących punktów. Podobnie postąpi z takimi wskaźnikami jak IF czy liczba cytowań. Nawiasem mówiąc, przy ocenie dorobku określonego badacza wysoka wartość wskaźnika liczby cytowań wcale nie musi oznaczać, że jest to właśnie jego zasługa. Dlatego też zsumowanie nieważonej liczby cytowań jako miara pozycji autora w jakimś rankingu nie dostarcza rzetelnej informacji o rzeczywistych dokonaniach danego badacza. I znowu powiem, że niezbędna jest solidna peer review.
Że nie jest to problem li tylko wyssany z palca, pokazują wyniki analiz bibliometrycznych przeprowadzonych przez dr. Emanuela Kulczyckiego (autora znanego bloga „Warsztat badacza” http://ekulczycki.pl) w artykule przygotowywanym z zespołem dla czasopisma „Nauka” (przykład udostępniony dzięki uprzejmości dr. E. Kulczyckiego). W ostatnio przeprowadzonej przez KEJN parametryzacji jednostek naukowych uwzględniono zdarzenia ewaluacyjne, które wystąpiły w latach 2009-2012. Okazało się – a pełna analiza zebranych danych bibliometrycznych w odniesieniu do najwyżej punktowanych czasopism z bazy Web of Science ukaże się drukiem w sygnalizowanym wyżej artykule – że znacznie więcej wystąpiło zdarzeń ewaluacyjnych (w sferze publikacji artykułów naukowych), aniżeli fizycznie opublikowanych artykułów naukowych. I tak, w jednym z czasopism anglojęzycznych odnotowywanych w bazie Web of Science, ogłoszono drukiem 510 artykułów, a zdarzeń ewaluacyjnych związanych z tymi artykułami, opublikowanymi w tym czasopiśmie, było aż 1553. Wystąpiła zatem swoista „wartość dodana”. Jasne, że prace badawcze – zwłaszcza w dyscyplinach ścisłych, przyrodniczych czy medycznych – powstają na ogół jako efekt badań zespołowych. Tak po prostu jest. Gdy jednak zestawiamy dane statystyczne, mówiące o osiągnięciach poszczególnych jednostek naukowych, to okazuje się, że w Polsce powstało znacznie więcej prac (też ogłoszonych w renomowanych czasopismach klasy „Nature” czy „Science”), aniżeli figuruje w odpowiednich bazach bibliograficznych. Uważam, że stało się to za sprawą niefortunnego zapisu w przepisach regulujących postępowanie ewaluacyjne KEJN. Może pora to zmienić?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Skoro już przywołany, zobaczmy jak krytycznie dr Kulczycki odnosi się do nowej proporcjonalnej nauki:
http://ekulczycki.pl/warsztat_badacza/rewolucja-w-liczeniu-punktow-za-publikacje-w-czasopismach/
Polecam szczególnie dyskusję tego absurdu dzielenia wlosa na czworo - w komentarzach.