Notatki ze znikającego raju
Jeden ze studentów Alberta Einsteina zwrócił mu kiedyś uwagę podczas egzaminu: Doktorze Einstein, czy nie są to przypadkiem te same pytania, które dał pan w zeszłym roku? Tak – odrzekł laureat Nagrody Nobla – ale w tym roku odpowiedzi są już inne.
Podobna sytuacja mogłaby zaistnieć dzisiaj na egzaminie ze zmian klimatycznych. Wydaje nam się, że wiemy o nich już wszystko – zarówno ci, którzy wierzą w ich związek z rozwojem przemysłowym, jak i ci, którzy uważają, że nie są one spowodowane działalnością człowieka albo że w ogóle nie zachodzą. Jednak w badaniach nad klimatem nadal istnieje przynajmniej jedna wielka luka. Lokalna perspektywa społeczności, których przetrwanie uzależnione jest od tego, jak dotkliwe okażą się skutki zmian w środowisku – wciąż nie jest dogłębnie zbadana. A okazuje się, że może ona zmienić na egzaminie zarówno odpowiedzi, jak i pytania.
Tonące raje
Najnowszy raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) nie pozostawił złudzeń co do kierunku, a co gorsze, tempa, w jakim zmierzają zmiany klimatu na naszej planecie. W opublikowanym we wrześniu 2014 roku dokumencie zawarto między innymi modele przedstawiające wzrost średniej temperatury na ziemi do końca tego stulecia, przy założeniu, że poziom emisji dwutlenku węgla pozostanie na dotychczasowym poziomie. IPCC przewiduje, że w najgorszym przypadku wzrost może sięgnąć 3,7 stopni Celsjusza. Tylko dwa stopnie więcej niż teraz wystarczą jednak do tego, żeby Arktyka znikała w oczach. Zbyt szybkie odchudzanie lodowców niesie za sobą wzrost poziomu wód w oceanach, a co za tym idzie zalewanie lądów.
W najgorszej sytuacji są państwa wyspiarskie, takie jak Tuvalu, Kiribati czy najbardziej płaski kraj świata – Malediwy. Klimatolodzy przewidują, że w ciągu kilkudziesięciu lat całkowicie znikną one pod powierzchnią oceanu. Co nas to obchodzi? Nie tylko skończą się marzenia o wakacjach „pod palmą”. Malediwy są tak samo nisko położone nad poziomem morza jak Manhattan. Ba, jak Łeba! Nie możemy udawać, że świat to nie jest globalna wioska. Katastrofa gdzieś na Oceanie Indyjskim wcześniej czy później odbije się i na nas.
Tonięcie państw pociągnie za sobą migracje całych społeczeństw, które mogą mieć trudne do przewidzenia skutki. Historia ludzkości zna podobne przypadki, ale miały one miejsce przed powstaniem narodów, a to ogromna różnica. Były prezydent zagrożonych Malediwów, nazywany „klimatycznym Obamą” Mohamed Nasheed, zaproponował, żeby kupić ziemię w Indiach lub Australii, gdzie w przyszłości mogliby zamieszkać jego rodacy, gdy uchodźstwo klimatyczne stanie się dla nich faktem. Ale czy te państwa naprawdę przyjmą z otwartymi rękoma czterysta tysięcy muzułmanów o odmiennej kulturze i mówiących innym językiem? A to tylko szczyt góry – nomen omen – lodowej.
Złote klatki dla turystów
Nazwa Malediwy mogła się niektórym obić o uszy, to jeden z najbardziej pożądanych kierunków wakacyjnych. Bieluśkie plaże, turkusowa woda, a pod jej powierzchnią niezwykle bogate życie raf koralowych. To archipelag 1190 wysp koralowych rozrzuconych na 90 tysiącach kilometrów kwadratowych powierzchni Oceanu Indyjskiego. Na dwustu mieszkają Malediwczycy, a 100 innych wysp zostało przekształconych w luksusowe kompleksy hotelowe. Turyści – zazwyczaj ci z najgrubszymi portfelami – przewożeni są do nich bezpośrednio z lotniska. Z codziennym malediwskim życiem mają do czynienia niewiele.
Pomysł na oddzielenie resortów od wysp zamieszkałych przez lokalną ludność był kompromisem między rozkręceniem lukratywnego przemysłu turystycznego (dziś to główna gałąź malediwskiej gospodarki) a strachem przed kontaktem muzułmańskich wyspiarzy ze „zgniłym Zachodem”. Poza tym perspektywa wakacji bez opalania się i drinków – przyjemności, które są oficjalnie zabronione w tym kraju – mogłaby się wydawać przyjezdnym mało atrakcyjna. Ale na wyspach-resortach można łamać malediwskie prawo. Turyści dostają więc to, czego oczekują: rajskie wyspy, na których mogą robić, co im się podoba. Ci, którzy wiedzą o tym, że Malediwom grozi zatonięcie, mogą mieć nawet poczucie, że doświadczają czegoś, co nie będzie dane przyszłym pokoleniom. Nie wiedzą, że Malediwy poza ich wyspami hotelowymi wyglądają zupełnie inaczej.
Toksyczna bomba za winklem raju
Każdemu, kto wyściubi nos z wyspy-hotelu, rzuci się w oczy problem śmieci. Plastikowe butelki, papiery, odpady różnej maści (ale organiczne w mniejszości) wyścielają te same rajskie plaże, które znamy z folderów i pływają w krystalicznej wodzie. Od niedawna na wyspach funkcjonują wysypiska śmieci, ale odpady można znaleźć wszędzie poza nimi. Zazwyczaj wyspiarze wyrzucają śmiecie gdzie popadnie. Trzeba pamiętać, że rozwój przemysłowy i pakowane produkty trafiły na Malediwy stosunkowo niedawno. Jak zauważa lokalna badaczka Mizna Mohamed, wcześniej wszystkie resztki były organiczne, dlatego wyrzucało się je za siebie. Ten nawyk pozostał do dziś, ale zmienił się charakter śmieci. Problem śmieciowy najbardziej widoczny jest na Thilafushi, wyspie-wysypisku, znajdującej się nieopodal stolicy państwa. Trafiają tam wszystkie odpady, ale nie są w bezpieczny sposób utylizowane. Wyspa codziennie powiększa się o metr kwadratowy, a niezabezpieczone toksyny spływają do oceanu, zatruwając życie ekosystemów wodnych.
Poza śmieciami wpływ na stan środowiska ma też lokalny transport. W stolicy państwa, która jest tak mała, że można ją obejść w godzinę, jeżdżą tysiące skuterów. Do tego dochodzą łodzie z silnikami spalinowymi, motorówki, bo Malediwczycy są niezwykle mobilni i wszędzie lubią być szybko. Dzieci uczy się w szkołach, że Malediwy są zagrożone, bo Chiny i Stany Zjednoczone pompują do atmosfery gigantyczne ilości dwutlenku węgla, ale emisja CO2 per capita na Malediwach jest większa niż w Indiach czy Brazylii!
To jednak nie koniec krzywd, które Malediwczycy sami wyrządzają chroniącej ich wyspy rafie koralowej. Na wielu z nich, szczególnie na północy kraju, do dziś można trafić na domy zbudowane z koralowca i piasku z plaży. Współcześnie buduje się, wykorzystując piasek z małych, niezamieszkałych wysp, ale lata niszczenia koralowców zaczynają się odbijać czkawką. Co więcej, na wielu wyspach do niedawna wysadzano otaczające je rafy, aby utorować dostęp dla łodzi płynących do brzegu.
Islam a zmiany klimatyczne
Badania na Malediwach wykazały, że mimo uprawianej często w mediach „retoryki tonącego raju”, w której przedstawia się mieszkańców zagrożonych skutkami zmian klimatycznych terenów jako bezwolne ofiary, oni sami mogą te problemy pogłębiać. W przypadku Malediwów, analizując społeczny wymiar zachodzących tam zmian, trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik – religię. Malediwy to oficjalnie w 100% państwo islamskie, które reguluje życie codziennie mieszkańców w niemal każdym wymiarze. Mimo funkcji społecznych, które spełnia, okazuje się mieć także wpływ na kształtowanie postaw wobec zagrożenia zalaniem wysp przez wzrastający poziom wód w oceanie. Przejawia się to w specyficznej apatii wobec nadchodzącej katastrofy, którą podsumowuje popularne muzułmańskie powiedzenie „Insha’Allah”, czyli „jak Bóg da”. Mieszkańcy Malediwów nie czują, że mają jakikolwiek wpływ na kształtowanie swojej rzeczywistości i całkowicie oddają swój los w ręce Allaha. Pytani o to, co zrobią, jeśli tsunami się powtórzy, odpowiadają, że schronią się w meczetach. Wspominając 26 grudnia 2004 roku, kiedy fala tsunami z hipocentrum w okolicach Sumatry uderzyła w Malediwy, ich mieszkańcy z różnych wysp przywołują ten sam cud – fala ominęła meczet. To przekonanie rzeczywiście może uchronić wyspiarzy przed zatonięciem, ponieważ świątynie są na Malediwach budowane w centralnych, najbezpieczniejszych punktach wyspy.
Swój udział w braku odpowiedniej prewencji przed ewentualnymi zalewaniami mają także imamowie. W sytuacji, w której dwieście oddalonych od siebie wysp zostanie odciętych od centrum, gdy zawiodą telewizja i radio, komunikacja mogłaby się odbywać przez głośniki, z których nawołuje się do modlitwy. Takie głośniki znajdują się na każdej wyspie, a kontrolę nad nimi sprawują imamowie, którzy nie są chętni do dzielenia się rządem dusz. Tym sposobem, dziesięć lat po uderzeniu tsunami, w wyniku czego zginęło około stu osób, a kilkadziesiąt wysp zostało w znacznym stopniu zniszczonych, Malediwy nie mają żadnego planu kryzysowego. Chciałabym w tym miejscu podkreślić, że moim celem nie jest uderzenie w religię, ale pokazanie, w jaki sposób jej tendencyjne rozumienie może wpłynąć na zarządzanie ryzykiem.
Socjolog w państwie wyspiarskim
Pomysł na temat badań narodził się podczas pierwszej wizyty na Malediwach. Znając artykuły prasowe i raporty międzynarodowych instytucji pozarządowych, spodziewałam się, że wszyscy oczekują tam zagłady. Zamiast tego spotkałam się z rażącą obojętnością wobec nadchodzącej katastrofy i zauważyłam, że mieszkańcy zagrożonych wysp są w pewnym stopniu jej architektami. Temat wydał mi się na tyle ważny i kontrowersyjny, że postanowiłam zorganizować kilkumiesięczne badania terenowe, które pozwolą, jeśli nie na pełne zrozumienie takiego stanu rzeczy, to chociaż ujawnią tropy do dalszych badań.
Decyzja o jakościowym charakterze badań wydawała się naturalna ze względu na delikatny charakter danych. Podczas pięciu i pół miesiąca na Malediwach zbierałam dane, które mogłyby pomóc w odpowiedzi na główne pytanie badawcze (Dlaczego mieszkańcy Malediwów pozostają bierni wobec rychłej katastrofy, która zagraża ich państwu?), wykorzystując różne metody. Ponieważ, mimo socjologicznego rdzenia, temat badań wykracza poza ramy zainteresowań nauk społecznych, rozważania mają charakter interdyscyplinarny. Faktograficzne zaplecze badań stanowią raporty związane z obserwacjami klimatu, ekosystemów wodnych i geologii wysp. Długotrwały pobyt w terenie, obserwacja uczestnicząca i wywiady indywidualne pozwoliły natomiast odpowiedzieć na pytania antropologa.
Podczas badań terenowych na Malediwach odwiedziłam ponad dwadzieścia różnych wysp, ale do analizy włączyłam te, na których udało mi się przeprowadzić przynajmniej pięć pogłębionych wywiadów. Organizacja wyprawy badawczej okazała się kosztowna i niezwykle trudna pod kątem logistycznym, dlatego dobór wysp zależał w dużej mierze od możliwości dotarcia i zakwaterowania. Udało mi się jednak wypracować kompromis pomiędzy czynnikiem praktycznym, a własnym kryterium przydatności wyspy pod kątem badawczym. Ostatecznie do analizy włączyłam stolicę państwa – Male, sąsiadującą sztuczną wyspę – Hulhumale, Maafushi – wyspę dotkliwie dotkniętą przez tsunami z 2004 roku, Dhuvaafaru – wyspę, na którą przeniesiono mieszkańców całkowicie zalanej podczas tsunami wyspy Kandholhudhoo, Kulhudhuffushi – stolicę wysuniętego na północ atolu Haa Dhaal, Kurinbee – losową wyspę z tego samego atolu i Feydhoo, jedną z wysp najbardziej wysuniętej na południe. Poza tym miałam szansę odwiedzić wyspę-resort – Fonimagoodhoo, dzięki czemu udało mi się podejrzeć życie tej ważnej części malediwskiego świata. W sumie przeprowadziłam 100 wywiadów semiustrukturyzowanych z „szeregowymi” mieszkańcami Malediwów i lokalnymi ekspertami.
Atlantyda XXI wieku
Malediwy to państwo wyjątkowe pod każdym względem, ale też idealne narzędzie metodologiczne do badania społecznych aspektów zmian klimatycznych tu i teraz. Mogą one stanowić soczewkę problemów związanych bezpośrednio ze zmianami klimatycznymi, których istnienia nawet nie podejrzewamy, a które mogą mieć kluczowe znaczenie w strategiach radzenia sobie z wynikającymi z nich zagrożeniami. Intensywny pobyt w terenie, wykorzystanie różnych metod badawczych i podparcie się danymi z różnych dziedzin naukowych pozwoliły pokazać lokalną perspektywę społeczeństwa, które jest skazane na zagładę. Okazały się one odbiegać w znacznym stopniu od intuicyjnych odpowiedzi na podstawowe pytania. Mam nadzieję, że te badania zwrócą uwagę na kluczowe znaczenie kontekstu społecznego przy projektowaniu strategii radzenia sobie ze skutkami zmian klimatycznych i rzucą nowe światło na kwestie związane z uchodźstwem klimatycznym.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.