Niech MOC będzie z Tobą!

O języku – historycznie, filozoficznie, sentymentalnie

Monika Schönherr

Jest rok 860. Głębokie doliny Renu powoli wypełniają się słońcem zimowego poranka. Jasny blask świtu miesza się z bladym światłem świec we wnętrzu klasztornego skryptorium w Wissembourgu. Pewien mnich, niedawno przybyły z dalekiego klasztoru w Fuldzie, z pieczołowitością pochyla się nad drogocennym rękopisem Wulgaty. Pergamin na jego pulpicie powoli zapełnia się literami, które przeistaczają się w pojedyncze wyrazy, wyrazy w zdania, te zaś w poszczególne wersy tłumaczenia. Ta misja trochę go onieśmiela. Bo jak przetłumaczyć natchnione słowo Wulgaty na rodzący się właśnie język niemiecki – język bez wykształconych norm gramatycznych, bez ortografii i kompleksowych struktur leksykalnych?

Od owego wydarzenia minęły setki lat. Dziś wiemy, że Otfrid – mnich z alzackiego Wissembourga (niegdyś niemieckiego Weissenburga) – podjął się niezwykle karkołomnego zadania, jakim był przekład łacińskiego tekstu Biblii na język starowysokoniemiecki. Dziś także wiemy, że nie było to zwykłe tłumaczenie, ale jedyna w swoim rodzaju poetycka parafraza Nowego Testamentu, w dodatku sporządzona w formie tzw. harmonii ewangelicznej – kompilacji czterech Ewangelii w jednolity opis wydarzeń biblijnych.

Język starowysokoniemiecki (niem. Althochdeutsch), czyli najstarsza forma języka niemieckiego, stanowi od wielu lat przedmiot moich zainteresowań naukowych. Zajmuję się jego rozwojem, gramatyką, składnią, a także tradycjami piśmienniczymi, szczególnie na niemieckojęzycznym obszarze wczesnego okresu średniowiecza (IX-XI wiek), i najstarszymi zachowanymi tekstami staroniemieckimi, w tym dziewięciowiecznym ewangeliarzem Otfrida z Wissembourga.

Główne tematy badawcze, nad którymi pracuję, osadzone są w językoznawstwie historycznym – dziedzinie, która poszukuje odpowiedzi na pytania: Jak rozwija się język? Jakie mechanizmy powodują zmiany językowe? Czy zmiany wywołane w języku są trwałe czy tylko tymczasowe? Dlaczego język – mimo swojej nieustannej zmienności – jest stabilny?

Z koncepcją i metodologią badań językoznawczych w ujęciu diachronicznym spotkałam się po raz pierwszy, przebywając na Uniwersytecie Juliusa-Maximiliana w Würzburgu. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że będę wracać tu regularnie – najpierw jako stypendystka Fundacji DAAD (Niemiecka Centrala Wymiany Akademickiej), potem jako doktorantka Fundacji im. Hermanna-Niermana, aż w końcu jako habilitantka. Znalazłam tu doskonałe warunki do rozwoju naukowego: ciekawe wykłady, inspirujące kontakty, bogato zaopatrzoną bibliotekę i łatwy dostęp do infrastruktury naukowej – wszystko to sprawiało, że praca badawcza coraz bardziej mnie fascynowała i wciągała w swój pasjonujący świat. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: tak, to będzie moje życie.

Z Otfridem za pan brat

Ta pasja przywiodła mnie ponownie na Uniwersytet w Würzburgu w 2006 roku. W ramach trzyletniego grantu badawczego planowałam zbadać zjawisko modalności (wyrażanie subiektywnych sądów mówcy) i to w najstarszym stadium rozwoju języka niemieckiego! Śmiałek porywający się na takie wyzwanie musiał się liczyć z losem Otfrida – akrybiczną i mozolną pracą. Moje zmagania naukowe rozpoczęły się bowiem od przyswojenia języka starowysokoniemieckiego, poznawania słowa po słowie, tłumaczenia frazy po frazie. Starowysokoniemiecki odbiega znacznie od współczesnego języka niemieckiego: wiele wyrazów i zwrotów starowysokoniemieckich ewaluowało, zmieniało swoje znaczenie, modyfikowało formę. Dziś większość z nich można zrozumieć, korzystając ze słowników historycznych lub etymologicznych. Ale nie tylko materia języka jest tu pasjonująca. Każdy rękopis w języku starowysokoniemieckim ma swoją jedyną i niepowtarzalną historię powstania, jest unikatem, samotną wyspą, leżącą na wielkim oceanie języka łacińskiego, który jako lingua sacra posiadał w wielu częściach Europy aż do XVII wieku status kanoniczności i był oficjalnym językiem Kościoła.

Skąd zatem Otfrid zaczerpnął pomysł i odwagę, aby napisać tekst o tematyce sakralnej w języku niesakralnym? Czy nie zanadto ryzykował ekskomuniką, rezygnując z łaciny na rzecz „barbarzyńskiego”, nieokiełznanego przez normy gramatyczne i stylistyczne języka niemieckiego? Istotnie był to wyczyn bezprecedensowy, a nawet rewolucyjny. Jednak siłą sprawczą tego i innych (wcześniejszych i późniejszych) przedsięwzięć stał się nikt inny jak sam cesarz Karol Wielki oraz jego potomkowie. Zgodnie z duchem zainicjowanych przez Karolingów reform, z których najbardziej znane sięgają roku 789, podjęto kroki zmierzające do umocnienia wiary chrześcijańskiej na terenie Imperium Karolińskiego (Frankijskiego). W duchu tych reform na kler spadło zadanie głoszenia prawd wiary w możliwie przystępny sposób (najlepiej posługując się językiem ojczystym!), tak aby nowo nawrócone ludy mogły ze zrozumieniem przyjąć nową religię. Wiadomo: ludy germańskie nie gęsi – swój język mają.

Kod wiarygodności

Ale co właściwie stanowiło obszar moich dociekań? Przewodnią tezą, która wyznaczała kierunek moich badań, było założenie, że język nie służy wyłącznie do przekazywania treści, lecz jest także narzędziem modalizacji. W każdym akcie mowy mówca koncentruje się nie tylko na transferze informacji, lecz podaje także, pośrednio lub bezpośrednio, świadomie lub nieświadomie, swoje subiektywne stanowisko, swoją ocenę kodowanych treści. W zdaniu „Pada deszcz”, oprócz tego, że mówca werbalizuje jakiś stan rzeczywistości, wyraża on także implicite swoje przekonanie, że dana informacja jest – z jego punktu widzenia – prawdziwa. Jeśli „rozwiniemy” to zdanie, wówczas będzie ono brzmieć: „Fakt, że pada deszcz, uważam za prawdziwy i jako taki komunikuję go”. Nie możemy natomiast powiedzieć: „Pada deszcz, ale ja w to nie wierzę” lub: „Pada deszcz, ale to jest kłamstwo”. Formalnie neutralna wypowiedź zawiera zatem ukryty sens modalny. Jeśli zaś powiemy: „Prawdopodobnie pada deszcz”, sygnalizujemy odbiorcy, że nie jesteśmy pewni naszej tezy, że pod względem epistemicznym oceniamy ją jako wątpliwą. W jednym i w drugim przypadku predykacja uległa modalizacji, z tą jednak różnicą, że w pierwszym zdaniu była ona niewidzialna na terminalnej płaszczyźnie zdania, w drugim zaś została formalnie wyeksponowana przez element modalizujący prawdopodobnie . Wniosek zatem z tego, że każde wypowiadane przez nas zdanie nacechowane jest modalnie, czyli zawiera elementy, za pomocą których można relatywizować bądź wzmacniać wypowiedzenia zdaniowe. To pewne jak dwa razy dwa.

Wyrażenia modalizujące wypowiedź posiadają w dyskursie historycznym specyficzną funkcję (w istocie chodzi tu o elementy wzmacniające faktyczność predykacji). Wynika to z charakteru tekstu historycznego oraz instancji samego autora, który w średniowiecznej literaturze pragnie zachować anonimowość, definiując się jako narzędzie przekazu wydarzeń, o których dowiedział się od starszych, mądrych lub pobożnych ludzi. Średniowieczny autor nie był więc twórcą nowego materiału narracyjnego, a jedynie „opowiadaczem” materiału już istniejącego i przekazywanego z ust do ust. Jego rola sprowadzała się w gruncie rzeczy do jak najdokładniejszej rekonstrukcji powierzonych mu treści. Dlatego każdy autor tekstu historycznego musiał opatrzyć swój przekaz odpowiednim kodem – kodem wiarygodności. W tym celu powoływał się na źródła ustne lub pisemne, z których czerpał motywy do swojego opowiadania, i których prawdziwości – zgodnie z koncepcją literatury średniowiecznej – nikt nie podważał. Ba! Wiarygodniejsza niż relacja narratora jako naocznego świadka wydarzeń była historia usłyszana „z drugiej ręki”. To właśnie tradycja przekazywania historii z pokolenia na pokolenie była gwarantem jej autentyczności. Aby wzmocnić siłę przekazu, autor stosował dodatkowo wyrażenia modalne, takie jak „Wiem to na pewno” (starowysokoniemiecki: giwisso wan ih nu thes), „Znam to z zaufanego źródła” lub „Przeczytałem o tym w wiarygodnej księdze i znam prawdę” (starowysokoniemiecki: Las ih iu in alawar in einen buachon (ih weiz war), „To jest pewne” (starowysokoniemiecki: daz ist alawar) itp. Do takiej strategii uciekł się także Otfrid, szczególnie w opisach doniosłych wydarzeń biblijnych, chcąc tym samym podkreślić wiarygodność i autentyczność treści, o których dowiedział się z innych źródeł, np. ze starodawnych rękopisów (w swoim skryptorium miał ich z pewnością wiele).

Moje skryptorium

Publikacja wyników badań, które zakończyłam w 2009 roku, przyniosła w środowisku naukowym uznanie i… prestiżową nagrodę Fundacji DAAD za wybitne osiągnięcia (czytaj: mrówczą pracę). Dziękując kapitule za przyznanie nagrody, nie wiedziałam, że podobną satysfakcję przeżyję jeszcze raz w roku 2013, otrzymując stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla młodych naukowców. Oba dyplomy wiszą do dziś w moim „skryptorium”.

A propos: Jak wygląda moje „skryptorium”? Jak okiem sięgnąć – dookoła sterty piętrzących się (z tygodnia na tydzień) książek i czasopism, na ścianach przyklejone fragmenty tekstów, tabele, cytaty. Tak jak Otfrid przemierzam codziennie różne epoki piśmiennictwa i rozwoju języka, od łaciny i greki przez języki starogermańskie (starowysokoniemiecki, gocki) aż do języków współczesnych (niemiecki, angielski). W głowie krążą setki pytań. Ostatnie z nich, niczym tykająca bomba zegarowa, coraz bardziej domaga się odpowiedzi: Czy każde zdanie musi zawierać czasownik w formie odmiennej (tzw. verbum finitum), by mieć status zdania? Pytanie to stanowi główne zagadnienie projektu habilitacyjnego, który rozpoczęłam w tym roku. W moich badaniach chcę nie tylko sprawdzić, jak pod względem typologicznym kodowana jest predykacja zdaniowa w różnych systemach językowych, ale także znaleźć odpowiedź na pytanie, czy istnieje wspólny genus proximum, łączący wypowiedzenia posiadające i pozbawione orzeczenia czasownikowego (por. pol. Czas to pieniądz, ale ang. Time is money, niem. Zeit ist Geld). Przede mną długie poszukiwania rozmaitych form konstruowania wypowiedzeń, przeczesywanie tekstów historycznych zdanie po zdaniu (metoda korpusowa) i wyzwania metodologiczne.

Tak postawione zadanie wymaga przecież pewnej interdyscyplinarności badawczej. Oto bowiem balansuję na styku filozofii (Czymże jest zdanie?), kognitywistyki (Jak powstają zdania w naszej głowie?), ontogenezy (Jak zmienia się budowanie zdań pod względem ich kompleksowości w kolejnych stadiach rozwoju ludzkiego?), gramatyki (Jakimi regułami i schematami posługujemy się budując zdania? Czy można skonstruować uniwersalną definicję zdania?), diachronii językowej (Jak zmieniało się konstruowanie zdań na przestrzeni rozwoju języka?), relatywizmu językowego (Jak budowane są zdania w typologicznie różnych systemach językowych?) i uniwersalizmu (Czy można wyróżnić ponadczasowe cechy lub mechanizmy, które są niezmienne przy konstruowaniu zdań?). Do języka jako obiektu badawczego można i trzeba podchodzić w sposób interdyscyplinarny. Jest on bowiem z jednej strony zjawiskiem (a może nawet wytworem?) kultury i jako taki stanowi najsilniejszy wyznacznik tożsamości i przynależności kulturowej. Z drugiej jednak strony jest zjawiskiem natury. A to oznacza, że w wielu aspektach swojego istnienia przypomina żywy organizm, który ma swoją złożoność, stabilną strukturę oraz własną dynamiką zmienności. Przede wszystkim jednak jest on – jak mówi wielki niemiecki uczony, Wilhelm von Humboldt – działaniem, energią, MOCĄ twórczą naszego umysłu uzdalniającą artykułowany dźwięk do wyrażenia myśli.

Postscriptum: Czas na Ciebie

A co z Tobą, drogi Czytelniku? Czy już odkryłeś swoje skryptorium, swoją przestrzeń wiedzy i nauki, miejsce kształtowania Twojej osobowości badawczej, swój szlak wspinaczki na wyżyny intelektu? Nigdy nie daj sobie wmówić, że cel jest za daleko, a droga zbyt wyboista. Nauka może fascynować i może stać się pasjonującą przygodą życia – wbrew trendom współczesnej popkultury. Teraz czas na Ciebie, na Twoją misję naukową. Niech MOC będzie z Tobą!

Dr Monika Schönherr, germanistka, adiunkt w Instytucie Filologii Germańskiej Uniwersytetu Zielonogórskiego. Jest także absolwentką administracji europejskiej na UAM.