Ksero czy samodzielność?

Anna Sajdak

Pan Piotr z Wrocławia skarży się na niesamodzielność studentów, pisze: „jak co roku jestem zmuszony nie tylko wskazywać konkretne książki czy artykuły, w których [studenci] mogą znaleźć potrzebne informacje, ale wręcz dyktować, od której strony do której mają się nauczyć. A w zasadzie studenci oczekują, bym przyniósł im już gotowe, skopiowane, konkretne treści. Czy szkoła średnia nie uczy ich wyszukiwania informacji?” .

Panie Piotrze, poruszył pan z swoim liście parę problemów, którym można się przyjrzeć. Na wstępie jednak warto rozwiać złudzenia, że maturzyści, którzy w październiku stają się naszymi studentami, będą przygotowani do procesu studiowania. Szkoła podstawowa oraz średnia ukierunkowana jest na inny proces nauczania-uczenia się niż ten, który organizujemy na poziomie wyższym. Nacisk położony jest raczej na kształtowanie umiejętności odbioru, selekcji, przetwarzania i zapamiętywania wiadomości, których nośnikiem bywają najczęściej obowiązkowe podręczniki, zeszyty ćwiczeń, materiały dodatkowe i słowa nauczyciela. Tymczasem od studentów wymagamy zdolności aktywnego i samodzielnego pozyskiwania informacji gotowych z różnych źródeł oraz umiejętności samodzielnego i społecznego konstruowania wiedzy. Wszak rzadko prowadzimy zajęcia, opierając się na jednym podręczniku akademickim. Zwykle literatura przedmiotu obejmuje kilka pozycji podstawowych oraz obszerną listę ważnych tekstów uzupełniających. Zatem nie oczekujmy od wszystkich studentów I roku, że będą potrafili samodzielnie studiować, w tym analizować teksty naukowe, które nierzadko mają strukturę specjalistycznego artykułu skierowanego do grona profesjonalistów. Być może nasi studenci nie będą także potrafili pisać krótkich prac naukowych – esejów, raportów, rozpraw, monografii czy też projektów. Prawdopodobnie nie będą też umieli poprawnie tworzyć bibliografii, przypisów i odsyłaczy w tekście. Oczywiście nie wszyscy. Uznajmy jednak, że proces studiowania wyraźnie różni się od procesu uczenia się w szkole średniej i czas studiowania jest też czasem nabywania przez młodych ludzi nowych kompetencji mentalnych i naukowych. Jak zatem możemy ich wesprzeć w jak najszybszym opanowaniu instrumentarium naukowego? Bynajmniej nie poprzez przynoszenie kserokopii materiałów czy innych przetworzonych na „zjadliwą papkę” treści. Co zatem możemy zrobić? Widzę przynajmniej trzy rozwiązania.

Po pierwsze – krótkie kursy przygotowawcze. W niektórych uczelniach w ofercie przedmiotów dla studentów I roku znajdują się kursy poświęcone nabywaniu umiejętności studiowania, potrzebnych do dalszego pomyślnego procesu kształcenia w danym obszarze/kierunku. W innych może to być np. program mentoringu, prowadzony przez studenckie koła naukowe, doktorantów czy też pracowników, opiekunów kierunków/specjalności. Jeśli w państwa uczelni nie ma takiego zorganizowanego wsparcia, można studentom podpowiedzieć literaturę, która stanie się podstawą ich własnej aktywności i rozwoju. Warto dodać, że na rynku wydawniczym jest wiele książek ułatwiających studentom start na uczelni. Ja polecam przede wszystkim Podręcznik umiejętności studiowania (The study skills handbook ) Stelli Cottrel. Studenci często nie potrafią także sprawnie robić notatek czy stosować mnemotechnik w procesie pamięciowego uczenia się, warto zatem „zaprzyjaźnić się” także z książkami Tony’ego Buzana poświęconymi Mapom twoich myśli czy Pamięci na zawołanie .

Po drugie – wykorzystywanie wsparcia oferowanego przez biblioteki akademickie. W misję niemal każdej biblioteki naukowej zostały wpisane zadania związane z działalnością edukacyjną, kulturalną i informacyjną. Dobrym przykładem takiej działalności są – skierowane do nauczycieli akademickich, doktorantów i studentów – szkolenia poświęcone narzędziom oraz strategiom wyszukiwania informacji bibliograficznych potrzebnych do pracy naukowej czy dydaktycznej. Na przykład szkolenia takie pod nazwą Ars Quaerendi oferuje Biblioteka Jagiellońska. Przeszukiwanie zasobów bibliotecznych, cyfrowych baz danych polskich i zagranicznych, do których mamy coraz szerszy dostęp, wymaga określonych umiejętności. Na szkoleniach takich studenci mają szansę także zdobyć wiedzę na temat tego, jak krytycznie analizować różne typy źródeł informacji, jakie techniki i narzędzia internetowe można stosować przy ocenie wartości materiałów zamieszczonych w sieci czy też jak poszukiwać materiałów na określony temat. Można zatem wszystkich studentów namawiać do skorzystania z tego typu szkoleń, a już szczególnie tych, którzy czują się bezradni i niesamodzielni w wirtualnych bibliotekach świata.

Po trzecie – wspieranie samodzielności studiowania na zajęciach. Odradzam rytualne przynoszenie studentom gotowych kserokopii materiałów na zajęcia, bo to ich mentalnie „rozleniwia”, a co więcej – rodzi oczekiwania, że inni wykładowcy też tak powinni czynić. Radzę natomiast zawiązać coś w rodzaju „koalicji” wspólnych wymagań i działań wiodących do osiągnięcia efektu kształcenia opisanego w kategoriach umiejętności typu „potrafi wyszukiwać, analizować, oceniać, selekcjonować i interpretować informacje z wykorzystaniem różnych źródeł oraz formułować na tej podstawie krytyczne sądy” (przykład efektu kształcenia w obszarze nauk humanistycznych – rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 2 listopada 2011 r. w sprawie Krajowych Ram Kwalifikacji dla Szkolnictwa Wyższego). Jak go osiągnąć? Można stosować na zajęciach szereg metod aktywizujących, problemowych, w których jednym z ważnych elementów będzie samodzielne poszukiwanie i ustalenie literatury do danego tematu. Nie mam tu na myśli studenckich referatów, ale przede wszystkim różne odmiany metody projektu, zakończone przygotowaniem posteru, czyli plakatu naukowego. Zadania dotyczące kwerend bibliotecznych, tworzenie bibliografii do danego problemu można z powodzeniem uczynić etapem projektu grupowego w metodzie znanej jako Problem Based Learning (popularny BPL), Team Based Learnig, Task Based Learnig czy nawet Case Based Learnig. Można także, np. przy okazji grywalizacji zajęć, czyli zbudowaniu naszych zajęć przy wykorzystaniu mechaniki gier, uczynić szereg umiejętności naukowych podstawą tzw. misji specjalnych. Jak pokazują doświadczenia nauczycieli akademickich grywalizujących kursy, najbardziej nudne, standardowe zadanie kursowe może zyskać na atrakcyjności, jeśli do wygrania są dodatkowe punkty, przejście na wyższy poziom, dodatkowy przywilej czy też dodatkowe „życie”. Ale o grywalizacji zajęć może przy innej okazji.

Kultura akademicka

Pani Beata dzieli się swym niepokojem: „Od lat obserwuję nasilającą się falę wulgaryzacji języka studentów. Na korytarzach, pod salami wykładowymi, przed drzwiami gabinetów, a czasem nawet wprost na zajęciach słychać przekleństwa i bluzgi. Co robić? Czy reagować? Czy też udawać, że to prywatne rozmowy i nie wtrącać się?” .

Pani Beato, pytanie dotyka delikatnej materii akademickiego savoir-vivre’u. Choć nasza rubryka porad dydaktycznych ukierunkowana jest przede wszystkim na problemy związane z planowaniem, organizacją, prowadzeniem i ewaluacją pojedynczych zajęć i całego procesu nauczania-uczenia się w uczelniach wyższych, to trudno uciec od spraw „wychowawczych”, immanentnie związanych z pełnieniem roli nauczyciela akademickiego. A zatem odpowiadając na pani pytanie: moim zdaniem reagować – zawsze – i promować dobre obyczaje akademickie własnym przykładem. Pani problem jest także obecny w moim doświadczeniu. Zdarzyło mi się już nieraz reagować na podobne sytuacje, które mają miejsce w murach uczelni. Zawsze wtedy bardzo uprzejmie i w sposób delikatny odwołuję się do kultury akademickiej, do systemu wartości, apeluję do uczuć związanych z byciem „elitą”, do etosu zawodowego… Ot, robię to, co Melchior Wańkowicz nazywał „okadzaniem smrodkiem dydaktycznym”. Z uśmiechem, spokojem, z pełnym szacunkiem do adwersarzy, ale stanowczo i zawsze. Jeszcze nigdy nie spotkała mnie przykra reakcja.

Pani list wywołuje szerszy temat budowania wespół ze studentami kultury akademickiej. Piszę „wespół”, gdyż wulgaryzacja języka, brak pielęgnowania wartości, nieprzestrzeganie pewnych kodów kulturowych jest udziałem także kadry akademickiej. Któż z nas nie zna jakiegoś pracownika uczelni (czasem i profesora pełniącego ważne funkcje), którego język jest, delikatnie mówiąc, dosadny, a powszechnie uznawane spójniki zastępowane są wulgaryzmami i przekleństwami. Ja znam.

Nauczyciele akademiccy bardzo często skarżą się także na upadek obyczajów w sferze komunikacji pisemnej ze studentami. Wszyscy dostajemy maile bez nagłówków, bez zwrotów grzecznościowych, przypominające bardziej esemesy typu: „będzie Pani dzisiaj na dyżurze?”, „potrzebuje to zaświadczenie” albo „odebrała Pani moją pracę z sekretariatu?”. Jak mantra pojawia się osławione „witam”, informujące o wyższej hierarchii sytuacyjnej nadawcy, np.: „Witam, mam pytanie, czy dostała Pani mojego maila, bo nie mam odpowiedzi J”. Oczywiście może tak być, że budujemy nasze relacje ze studentami w sposób nieformalny i bardzo bezpośredni, a także odpowiada nam forma skrótów i emotikonów. Coraz częściej komunikujemy się ze studentami elektronicznie, coraz częściej zaopatrzeni w smartfony jesteśmy niemalże on-line dla studentów. Piszę tu jednak o pewnym braku umiejętności stosowania podstawowych form kulturowych w kontaktach studentów z profesorami i innymi pracownikami nauki, z którymi nie pozostają w zażyłych stosunkach. Osobiście na takie maile uparcie odpisuję, zaczynając od nagłówka w postaci „Szanowna Pani”, a kończąc na „z poważaniem”, „z wyrazami szacunku”. Im bardziej naruszone normy, tym bardziej formalna (acz życzliwa) moja korespondencja. Liczę oczywiście na refleksję studenta i jego zdolność do uczenia się. Jestem też przekonana, że wiele osób po prostu nie ma świadomości swoich gaf, nie zna akademickiego savoir-vivre’u, zatem naszym przykładem możemy pośrednio modelować pożądane i oczekiwane przez nas zachowania.

Kulturę akademicką buduje także tzw. dress code. Daleka jestem od opisywania czy wyznaczania standardów ubioru w murach uniwersytetu, raczej z zaciekawieniem obserwuję różnorodność i zmiany w tym zakresie. I tak np. w murach jednej z najstarszych uczelni na radzie wydziału można spotkać profesorów ubranych w trzyczęściowy garnitur, koszulę zapinaną na spinki, pod krawatem, siedzącego niemalże obok profesora w bluzie dresowej, krótkich spodenkach i klapkach. Ot, zdałoby się rzec – zmiana czasu, zmiana pokolenia? Podobnie jest ze studentami. Znam wydziały, na których student bez marynarki nie zostanie wpuszczony na egzamin, znam też takie, na których zarówno studenci, jak i nauczyciele akademiccy niemalże zawsze chodzą w przysłowiowych flanelowych koszulach w kratę i dżinsach pamiętających przeszłe lata. Warto przeglądnąć strony internetowe amerykańskich i angielskich uczelni, by się przekonać, jak wiele z nich buduje dokładne zalecenia dotyczące „dress codu” oraz dozwolonych zachowań na terenie kampusu.

Kulturę akademicką buduje cała społeczność. Przyjrzyjmy się sobie zatem, zadbajmy o jakość owej kultury i własną postawą promujmy pożądane wzorce.

Dr hab. Anna Sajdak, zastępca dyrektora Instytutu Pedagogiki ds. studiów stacjonarnych, Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Zapraszamy do nadsyłania pytań.