Jak robić strategię?

Jan Kozłowski

Strategie, parastrategie, quasi-strategie, pakty, programy rozwoju, założenia, kierunki, białe księgi, modele docelowe. Nauka i szkolnictwo wyższe mogą czuć się wyróżnione: od urzędników po organizacje uczelniane, od organizacji pozarządowych po sieci, każdy chwyta za pióro i pisze ich strategię. Niektóre, jak Pakt dla nauki , wiszą on-line, podpisywane przez rosnącą grupę badaczy, inne szlifuje się w zaciszu ministerialnych grup eksperckich. Te czekają jeszcze na publikację. Jedne są dopracowane, inne to bardziej „rozwichrzony rzut myśli”. W najbliższych miesiącach ujrzymy jeszcze niejedną.

Jest zatem Pakt dla nauki Obywateli Nauki, Nauka dla biznesu, biznes dla nauki Polskiego Kongresu Gospodarczego, Założenia programowe, postulaty programowe Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej, Model docelowy „ekosystemu” Gospodarka-Edukacja-Nauka w Polsce , strategie KRASP, Ernst&Young, MNiSW…

Wszystkie one świadczą o nieobojętności, o ruchu myśli, o zaangażowaniu.

Do strategii dochodzą jeszcze debaty, jak ta zorganizowana przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, „Jakie mają być polskie uczelnie i polska nauka?”.

Ilość i forma

Jest jednak jeden problem. Problem mnogości, problem jakości, problem formy, problem ram koncepcyjnych oraz problem eksperta.

Problem mnogości. Strategii jest tuzin. Zawierają one, najogólniej, diagnozy (najczęściej przedstawione w postaci SWOT), cele, postulaty, uzasadnienia i mierniki. Najwięcej jest celów i postulatów, znacznie mniej rozwiązań, uzasadnień i mierników. Celów i postulatów jest pod dostatkiem; pewnie kilkaset, może nawet więcej. Bardzo istotnych i mniej ważnych, ogólnych i szczegółowych. Mnogość usypia; nie wolno zapominać o zasadach rządzących pamięcią. Tysiąc postulatów to brak jakichkolwiek. Istnieją rozwiązania dźwigniowe i krytyczne, istnieją pochodne. Które są kluczowe, pozwalając uporządkować nieobjętą pamięcią liczbę elementów w jeden mocny przekaz?

Problem formy. Wszystkie strategie mają formę sekretarzyka: składają się z bardzo wielu przegród i szuflad. Są, jak sekretarzyki, stabilne i nieruchome. Sekretarzyk obywatelski Pakt dla nauki składa się z dwunastu szuflad: Finansowanie nauki, Współpraca nauki i biznesu, Szkolnictwo wyższe, Akredytacja, Polska Akademia Nauk, Administracja, Modele kariery naukowej, Doktoranci, Popularyzacja, Edukacja, Otwarty dostęp w nauce, Etyka i dobre praktyki w instytucjach naukowych. Każda zawiera trzy przegrody: cele, bariery i rozwiązania. Np. pierwsza szuflada, finansowanie nauki, zawiera 12 celów, 10 barier i 13 rozwiązań.

Niektóre sekretarzyki mają kunsztowną i przemyślaną, intelektualnie ciekawą formę: drzewo problemów (problem kluczowy, główne przyczyny, główne skutki), drzewo celów (założenia, wizja, perspektywy), obszary interwencji (cztery, a w każdym z nich od czterech do sześciu celów).

Niemniej pozostaje pytanie, czy sekretarzyk to najlepsza forma upakowania strategii? Czy budowanie strategii to zadanie dla katalogisty, który w zaprojektowanym przez siebie schemacie stara się znaleźć najlepsze miejsce na każdy pochwycony postulat? Jeśli strategia ma wpływać na życie, czy sekretarzyk jest rzeczywiście dobrą metaforą życia? Dlaczego powielać podejście Tuwimowskiego strasznego mieszczanina, który każdą rzecz widział osobno? Czy ustalenia, cele i postulaty nie łączą się każde wewnątrz swojej grupy oraz pomiędzy grupami? Czy życie to martwy spis, czy dynamiczna sieć?

Jakość i ramy

Problem jakości. O jednym problemie była mowa: o przewadze celów i postulatów nad uzasadnieniami. Brak tradycji demokratycznej debaty wraz z siłą wpływu Kościoła katolickiego sprawiają, że każdy budowniczy strategii czuje się jak Bóg Ojciec lub w najgorszym razie jak naczynie, przez które przepływa mądrość Ducha Świętego. Nie przekonywać, tylko budzić moralne oburzenie i działać na uczucia, sięgać po wysokie C i słowa naładowane emocjonalnie, to podejście stosowane często w polskich debatach.

Argumenty, argumenty! Na nich powinna się opierać strategia. Ba! Ale żeby nakreślić mapę argumentów, trzeba mieć w głowie ramy koncepcyjne. Widzieć rzeczy w kategoriach systemu. Umieć wskazać każdemu zjawisku jego miejsce w wielopoziomowych powiązaniach, jego znaczenie, jego funkcje. Do propozycji celu, postulatu i rozwiązania wiedzie żmudna droga argumentacji. Iść na skróty, skakać do konkluzji, to droga na manowce. SWOT może być podsumowaniem, ale uprzedniej wielkiej roboty analitycznej. Postulat musi stać na ciągu możliwych do weryfikacji założeń, ustaleń, uzasadnień. Subiektywne opinie nie mogą być podstawą zaleceń. Powinny się opierać na wiedzy weryfikowanej, najlepiej na danych i na badaniach naukowych, ujętych w powiązane ze sobą kategorie analityczne. Badania naukowe o polskiej nauce i uczelniach – czemu ich tak mało?

Uczestniczenie w publicznych debatach o nauce i uczelniach uczy tyleż o dyskutowanej materii, co o umiejętnościach retorycznych i merytorycznych dyskutujących. Debata, aby nie była jałowa, potrzebuje ram i przewodnika. Bez nich rozpełza się na wszystkie strony, a dyskutanci mówią „od Sasa do Lasa”. Debata powinna być jak bitwa. Bitwę trzeba zręcznie rozegrać, a nie puszczać ją na żywioł.

Ministerstwu trudno organizować debaty, gdyż każde zaproponowane przez urząd ramy mogą się spotkać z zarzutem „ustawiania”. Polskie debaty to najczęściej starcie pojedynczych, kategorycznie formułowanych racji, pozbawionych uzasadnień oraz nieujętych w ramy analityczne. Ich źródłem są najczęściej doraźne bolączki, a nie wizja zmian.

W pewnym sensie wszystkie wypowiedziane w polskich debatach diagnozy i recepty były słuszne i prawdziwe. Tyle tylko, że nie miały one uniwersalnej wartości, były słuszne lub prawdziwe wyłącznie pod pewnymi warunkami. Nikt nie zawracał sobie głowy zakresem ich stosowalności. Gdyby prezentować wszystkie „ale”, odebrałoby to przecież wypowiedzi jej siłę. Ale, jak wiadomo, diabeł tkwi w ogólnikach. Powinno się – zabiera głos jeden mówca – finansować w znacznie większym stopniu projekty ryzykowne, o niepewnym wyniku. Powinno się – mówi inny – finansować przede wszystkim uczonych wybitnych, bo to oni pchają naukę do przodu. Wszystko to słuszne, ale w pewnym tylko zakresie. Dyskusja, kto pcha rozwój nauki, wybitni czy masa przeciętnych, z której ustaleń twórczo i w nieprzewidywalny sposób korzystają wybitni, znana jako dyskusja nad hipotezą Ortegi, trwa od dawna. Dyskusja, w jakim zakresie kraje „odrabiające zaległości” powinny się angażować w ryzykowne projekty, też trwa od dawna. Nie ma w tych dyskusjach łatwych odpowiedzi.

Problem ram koncepcyjnych i problem eksperta. Ostatnie dziesięciolecia zdyskredytowały roszczenia ekspertów do wyłączności w zakresie dostępu do „ucha księcia”. Rzadko oczekuje się od nich, aby byli tymi jedynymi, którzy „mówią władzy prawdę”. Bo i pojęcie prawdy naukowej (nie tylko w naukach społecznych) straciło dziewiętnastowieczny blask. Partycypacja, konsultacje, crowdsourcing i „mądrość tłumu” zastąpiły dawny autorytet ekspertów. Ale nadal istnieje pojęcie „doradztwa naukowego”, nawet jeśli jest ono równoważone przez opinie środowisk zawodowych i obywateli.

Problem udziału ekspertów w zarządzaniu nauką i szkolnictwem wyższym w Polsce nigdy nie został postawiony. Zakłada się milcząco, że ubliżałoby to godności profesora, gdyby odmówić mu tytułu eksperta w sprawach nauki i szkolnictwa wyższego. Ale, jak uczy doświadczenie, uczeni, którzy dzięki swym badaniom zaproponowali niezwykle oryginalne i złożone struktury tłumaczące zasady działania np. określonych chorób, gospodarki latyfundialnej w XVII w. czy też ekosystemu lasów dorzecza Amazonii, niekoniecznie rozumieją znacznie prostsze schematy funkcjonowania systemu nauki. Stosują oni reguły badawcze w dziedzinie swojej specjalności, ale w odniesieniu do systemu społecznego, w jakim pracują, opierają się na stereotypach.

Skala budżetowego finansowania badań, ilość, charakter i złożoność decyzji oraz rola badań w rozwoju kraju sprawiają, że zarządzanie musi się stać domeną profesjonalnie przygotowanych ekspertów, urzędników, menedżerów. Nawet zajmowanie się sprawami etyki w nauce – choć powinno być firmowane przez uczonego o wielkim autorytecie naukowym i moralnym – jest zadaniem dla profesjonalisty, który zna obowiązujące w świecie prawa, przepisy i praktyki, śledzi literaturę przedmiotu, uczestniczy w dyskusjach OECD, wie, w jaki sposób zagraniczne wzorce zastosować w Polsce. Podobnie zajmowanie się zagadnieniami ewaluacji nauki.

Dzisiaj ekspertów od spraw nauki i uczelni jest w Polsce jak na lekarstwo. Często da się zauważyć ich profesjonalizm, gdy zabierają głos w panelach. Choć czas ich dawnego, może mitycznego, monopolu na dostęp do „ucha księcia” dawno minął, powinno być ich znacznie więcej i powinni oni odgrywać nieporównanie większą rolę w debatach oraz w tworzeniu strategii.

Jak robić strategię?

Nie wiem. Jak niemal wszystkie pojęcia, tak i strategię rozumie się na różne sposoby. Pojęcie strategii się zmienia, ostatnio np. coraz częściej mówi się o pojęciu „otwartej strategii”. Łatwo rzucać ogólne postulaty; tak właśnie teraz zrobię, odsuwając uzasadnienia do kolejnego tekstu. Nie wiem, czy w swoich propozycjach mam rację.

Strategia nie powinna być sekretarzykiem. Powinna opisywać celowy mechanizm.

Strategia nie powinna zaczynać się od diagnozy, bo to kieruje uwagę na luki w istniejącym systemie. Załatanie luk nie powinno być (jedynym) celem strategii. Powinna zaczynać się od wizji.

Strategia nauki i szkolnictwa wyższego powinna wyjść od szerszej perspektywy rozwoju Polski i dopiero z tej szerszej perspektywy spoglądać na problemy badań i uczelni.

Strategia musi się opierać na podejściu systemowym. Zalążki tego nastawienia widać w niektórych wypowiedziach Obywateli Nauki, np. gdy mówią o funkcjach szkół wyższych w stosunku do szkół podstawowych i średnich lub też o współzależnościach różnych typów uczelni. Ale to tylko zalążki.

Strategia musi się opierać zarówno na mądrości środowiska, na mądrości „dostawców” i „odbiorców” wiedzy naukowej i edukacji oraz na mądrości obywateli, jak i na wiedzy ekspertów.

Eksperci muszą być za pan brat z wiedzą tworzoną przez OECD, gdyż OECD – sekretariat G7 i G20, organizacja współpracująca z Unią Europejską, Bankiem Światowym – narzuca światowe standardy w myśleniu m.in. o nauce i uczelniach. Dostarcza ona stosunkowo najlepszych danych porównawczych, diagnoz oraz propozycji polityk. Dobrze, by eksperci nauki i szkolnictwa wyższego znali m.in. podejście „poczwórnej spirali”, otwartej strategii, RIS3 (Research and Innovation Smart Specialisation Strategy), innowacyjnego zarządzania, transformacji systemowej, ekosystemu przedsiębiorczości, dwunastu punktów dźwigni Donelli Meadows…

To wcale nie znaczy, że należy klękać przed każdym raportem OECD. Krytycyzm i odniesienie do sytuacji w Polsce są konieczne. Także to wcale nie znaczy, że nieznajomość którejś z tych koncepcji odbiera znaczenie czyimś przemyśleniom. Jednak nie pozwala – jak sądzę – zbudować udanej strategii.

Cechami wszystkich tych koncepcji jest współuczestnictwo, sięganie po różne tryby rządzenia (oddolny, odgórny, mieszany), interdyscyplinarność, łączenie dalekiego i bliskiego horyzontu, korzystanie z wiedzy eksperckiej, elastyczność, nastawienie na eksperymentowanie i pilotaże, refleksyjność (informacje zwrotne), podejście systemowe w opisie i zaleceniach.

Jak zbudować nowoczesną strategię, to pytanie, które nasuwa się po lekturze tuzina propozycji.

Cokolwiek ujemnego powiedzielibyśmy o strategiach, należy się ogromnie cieszyć, że są. Czego potrzeba, to ich porównania między sobą i włączenia do przyszłej meta strategii.

Dr Jan Kozłowski, Departament Strategii Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.