Racjonalne zasady gospodarowania

Rozmowa z prof. Andrzejem Chochółem, rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

Jako rektor Uniwersytetu Ekonomicznego zapewne nie obawia się pan niżu demograficznego?

Do końca tak nie jest. Analizujemy sytuację na rynku – liczbę absolwentów szkół średnich i ich aktualne wybory. Z tych informacji wynika, że spada zainteresowanie uczelniami wśród absolwentów szkół średnich. Patrząc na te zjawiska, przygotowujemy nowe programy studiów i kierunki, aby zachować atrakcyjność dla kandydatów.

Czy krakowski Uniwersytet Ekonomiczny stracił już studentów?

Na razie nie. Jesteśmy największą uczelnią ekonomiczną w Polsce, mamy ponad 20 tys. studentów. Obowiązuje nas ustawa, która nie pozwala na zwiększenie naboru powyżej 2%. Każdego roku występuję do ministerstwa z prośbą o zgodę na przekroczenie tego limitu, bo zainteresowanie uczelnią jest duże. Niestety w ostatnich latach dostaję odmowę. Staramy się zatem utrzymywać liczbę słuchaczy na tym samym poziomie. W strategii uczelni założyliśmy, że będzie spadać liczba słuchaczy studiów niestacjonarnych. To nie jest spowodowane jedynie niżem, ale też preferencjami maturzystów. Wykorzystany został już potencjał pracujących, którzy nie zdobyli wykształcenia wcześniej. Jednak w tym roku zrekrutowaliśmy więcej niż zaplanowaliśmy.

Wspomniał pan o tworzeniu nowych kierunków studiów.

Staramy się odnajdować nisze. Taką niszą wydało się nam prawo. Jest ono w Krakowie wykładane na dwóch uczelniach. Mimo to wciąż brakuje osób, które zajmowałyby się prawem gospodarczym. Mamy wciąż prośby o ekspertyzy z tego zakresu, ale pracownicy uczelni są tak obłożeni pracą, że nie mają czasu wykonywać tych zleceń. Wydaje się zatem, że jest potrzeba wykształcenia specjalistów w tym zakresie. Prawo na UEK będzie specjalistycznie sprofilowane w kierunku ekonomii, gospodarki. Kierunki prawa na innych uczelniach nie zapewniają tego typu wiedzy.

Czy spotkał się pan z koniecznością zamykania kierunków po paru latach?

Utworzyliśmy wiele nowych kierunków, ale nie były to kierunki „przejściowe”. Wszystkie wciąż funkcjonują, choć niektóre tracą na atrakcyjności.

Które kierunki tracą studentów?

Na przykład socjologia. Być może w przyszłości obniżmy limit przyjęć na ten kierunek.

A które kierunki cieszą się największym zainteresowaniem?

Nieustannie finanse i bankowość. Ostatnio rośnie bardzo zainteresowanie gospodarką przestrzenną.

Mimo wzrostu liczby studentów, uniwersytet zachował tradycyjną strukturę z małą liczbą wydziałów.

Pozostaliśmy w tradycyjnej strukturze, jednak w strategii rozwoju do 2020 roku mamy wpisane utworzenie dwóch nowych wydziałów. Aktualnie analizujemy możliwość otwarcia piątego wydziału. Nie mamy jeszcze nazwy tej jednostki, ale wstępnie nazywamy ją „gospodarki i administracji publicznej”. Wydaje się nam, że istnieje potrzeba wykształcenia specjalistycznych kadr dla administracji, żeby ci, którzy podejmują tam pracę, byli profesjonalnie przygotowani. Mamy tu zespół ludzi, którzy już obecnie prowadzą zajęcia w tym kierunku, powstał zatem pomysł utworzenia jednostki poświęconej tej problematyce.

Jaką politykę zatrudniania pracowników naukowo-dydaktycznych prowadzi uczelnia?

Mamy studia doktoranckie na wszystkich wydziałach, zatem zwykle zatrudniamy osoby po doktoracie lub takie, które już kończą studia doktoranckie, są dobre naukowo i sprawdziły się jako dydaktycy. Ale są wyjątki. Na przykład ktoś ma potrzebę obsługi laboratorium czy widzi zdolnego człowieka, którego nie chce stracić, czy też potrzebuje doktorantów do awansu naukowego, w której nie mamy uprawnień do nadawania stopni naukowych – to przypadki szczególne, gdy wyrażam zgodę na zatrudnienie w uczelni osoby bez doktoratu.

Czy zatrudniacie na etatach badawczych, na podstawie pieniędzy z grantu?

Tak, mamy takie etaty, choć nie jest ich dużo. Gdyby ktoś się zgłosił z grantem i chciał tu pracować na tej podstawie, to jeśli uznałbym, że jest to korzystne dla uczelni, z pewnością wyraziłbym zgodę. Przy zatrudnianiu uwzględniamy jednak przede wszystkim potrzeby dydaktyczne uczelni.

To rektor zatrudnia na UEK?

Tak. Rektor decyduje o zatrudnieniu i podziale finansów między wydziały, co nie znaczy, że dziekani nie znają stanu finansów wydziałów. Chcę podkreślić, że mamy dość niskie obciążenia dydaktyczne po to, aby pracownikom pozostał czas na badania naukowe. Profesor tytularny na UEK ma 150 godzin pensum dydaktycznego, profesor nadzwyczajny 180 godzin, a adiunkt – 210 godzin.

Czy utrzymujecie studium języków obcych?

Oczywiście. Znajomość języków obcych to bardzo duży atut absolwentów naszego uniwersytetu. Każdy student musi przejść kurs dwóch języków. Podobnie utrzymujemy wychowanie fizyczne, które traktujemy jako integralny element wykształcenia.

Jaki jest stan polskich nauk ekonomicznych, np. na tle światowym?

Proszę się nie spodziewać, że powiem, że słaby. Bez problemu nawiązujemy dyskurs naukowy z kolegami z innych krajów. Mamy współpracę z ponad 200 uczelniami na całym świecie. Badacze z tych uczelni chcą uczestniczyć w organizowanych przez nas konferencjach i odwrotnie. Dzięki tej szerokiej współpracy wysyłamy kilkaset osób rocznie na studia za granicę. Przyznam, że od kilku lat musimy organizować dodatkowe nabory na te wyjazdy, gdyż oferta jest bogata, a zainteresowanie nie tak mocne, jak jeszcze kilka lat temu. Nasi studenci, wyjeżdżając na zagraniczne uczelnie, bez problemu się tam odnajdują. Wydaje się, że wpisujemy się dobrze w międzynarodowy kontekst naukowy, a może nawet należymy do czołówki.

Czy badania ekonomiczne, np. tu na UEK, przekładają się na praktykę gospodarczą w Polsce?

Wydaje się, że tak. Choćby w ten sposób, że nasi profesorowie zajmują wysokie stanowiska w ważnych organach państwa, decydujących o kształcie naszej gospodarki. Mamy profesorów w Radzie Polityki Pieniężnej, byli w składzie rządów, zasiadają w zarządach i radach nadzorczych przedsiębiorstw. Tam przekładają swoją wiedzę, wynikającą z badań naukowych, na praktykę gospodarczą.

Czy wykonujecie ekspertyzy ekonomiczne na zlecenie gospodarki lub administracji?

Zwykle takie instytucje zwracają się bezpośrednio do naszych pracowników. Są oni obłożeni zleceniami zewnętrznymi. Czasami, gdy ktoś nie wie, do kogo się zwrócić, to takie zlecenia kieruje do uczelni.

I pan się zgadza na takie zajęcia pracowników?

Popieram je. To są ważne doświadczenia praktyczne, potrzebne w dydaktyce i inspirujące często do badań naukowych. Bierzemy to nawet pod uwagę przy ocenie pracownika. Inaczej jest z pracą u konkurencji, czyli na innych uczelniach. Niechętnie się na to godzę. Natomiast generalnie uważam fakt powstania uczelni niepublicznych za bardzo pozytywny. Te uczelnie podały rękę osobom, które chciały się uczyć, ale nie miały możliwości, np. z uwagi na ograniczoną liczbę miejsc na uczelniach publicznych. Ci ludzie przecież się nie cofali, ale zyskiwali nową wiedzę i doskonalili się. Zyskał też na tym kraj. Ma światlejszych obywateli. To widać w skali międzynarodowej.

Czy studia powinny być płatne?

Moim zdaniem – nie. To nasze duże osiągnięcie, że proponujemy bezpłatne kształcenie.

Ale od wielu studentów bierzecie pieniądze za kształcenie.

Oczywiście. Dotacja ministerialna nie wystarcza na pokrycie kosztów, ona stanowi około 60-70% naszego budżetu. Jednak pobierane przez nas opłaty od studenta niestacjonarnego wykorzystujemy jedynie na pokrycie kosztów związanych z tym trybem studiów. Natomiast mamy inny problem. Każde studia kosztują, tylko że w przypadku studiów stacjonarnych nie płaci za nie student, lecz społeczeństwo. Niestety nie mamy mechanizmów, które zapewniłyby zwrot tych kosztów w przypadku, gdy absolwent tuż po studiach wyjeżdża do pracy za granicę. Nie mam konkretnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, ale wydaje się, że trzeba się tą sprawą zająć. Gdy ja kończyłem studia, to albo musiałem pracować pewną liczbę lat w Polsce, albo zapłacić za studia, gdy chciałbym wyjechać za granicę.

Czy zaakceptowałby pan pomysł, by sprywatyzować niektóre publiczne uczelnie, zwłaszcza te, które mają długi?

Nie. Dlaczego prywatyzować te zadłużone? Czy to oznacza przeniesienie odpowiedzialności za zadłużenie? Poza tym czy znaleźliby się chętni do przejęcia tych uczelni w warunkach niżu demograficznego? W moim przekonaniu prywatyzacja uczelni publicznych to na pewno działanie na szkodę studentów.

Czy Uniwersytet Ekonomiczny kieruje się raczej misją, czy raczej zasadami ekonomii? Czy te dwie rzeczy da się pogodzić?

Jedno nie wyklucza drugiego. W podtekście czuję, że misja to coś nadrzędnego, w imię czego można łamać zasady ekonomii. Ekonomia to nie jest coś złego, przeciwnie – to coś dobrego, co pozwala nam zachować racjonalne zasady gospodarowania dobrem, jakim jest uczelnia, całe jej zasoby ludzkie i majątkowe. Od kilku lat kładziemy akcent na wykształcenie w studentach przekonania, że w przedsiębiorczości zysk nie jest czymś najważniejszym i jedynym, czymś, co uświęca środki. Zyskiem ponad wszystko kierują się gangsterzy, a nie przedsiębiorcy. Staramy się uczyć studentów zasad odpowiedzialnego biznesu, społecznej odpowiedzialności biznesu.

Jak Uniwersytet Ekonomiczny łączy misję z ekonomią? Nie macie debetu na koncie?

Nam się udaje unikać poważniejszych problemów finansowych. Co roku przygotowujemy prowizorium budżetowe, biorąc pod uwagę środki, które możemy otrzymać z ministerstwa i zdobyć sami. Niestety obie te liczby są nieznane z chwilą rozpoczęcia roku. Nie wiemy, ile wyniesie dotacja podstawowa – to poznaliśmy dopiero w ostatnich dniach, a więc po pierwszym kwartale; nie wiemy też, ile uda się nam pozyskać z innych źródeł, w tym kształcenia niestacjonarnego. Udaje się nam jednak dość dobrze prognozować, szacować te wielkości i utrzymywać dyscyplinę budżetową. Poprzedni rok też zamykamy dodatnim wynikiem finansowym. To środki rzędu dwóch milionów złotych. Mamy pewien zasób zdeponowanych środków, które wykorzystamy przy realizowaniu planów rozwoju uczelni.

Cały kampus uczelni mieści się w jednym miejscu?

Prawie. Mamy tu większość obiektów. Ale budynki, w których powstała uczelnia, nasz matecznik, leżą po drugiej stronie rynku, mniej więcej w tej samej odległości od niego, co główny kampus.

Czy ten kampus powstał od razu?

Nie. Ten budynek wybudował w XIX wieku książę Aleksander Lubomirski dla wychowania chłopców. Uczelnia otrzymała te obiekty w 1950 roku. Potem dokupowaliśmy przylegające działki i rozbudowywaliśmy kampus. Mamy w tej chwili miejsce na rozbudowę uczelni. Zamierzamy tam postawić akademik.

Czy zaplecze naukowo-dydaktyczne już macie skompletowane?

W zasadzie tak.

A budynek dla nowego wydziału?

Budynki nie są przypisane do wydziałów. Są w nich sale wykładowe, z których korzystają studenci różnych wydziałów. Raczej pokoje są związane z wydziałami, tj. służą pracownikom określonych jednostek. W tej chwili zależy nam na budowie akademika o nieco podwyższonym standardzie z myślą o studentach zagranicznych, choć nie tylko.

Dlaczego dla zagranicznych?

W Krakowie jest duża podaż mieszkań do wynajęcia. Jednak rodzice obcokrajowców wolą, żeby ich dzieci mieszkały na kampusie, w uczelni. To wynika z bezpieczeństwa i idei, żeby kształcić i mieszkać w jednym miejscu, takiego związania się z uczelnią. Nasi absolwenci, którzy dawniej mieszkali w akademikach i zachowali bardzo wiele wspomnień z tego wspólnego zamieszkiwania, czują się bardziej związani z uczelnią, niż ci, którzy mieszkali w różnych miejscach Krakowa. Zatem to jest idea stworzenia kompletnego kampusu. Zamierzamy zrealizować tę inwestycję na zasadzie partnerstwa publiczno-prywatnego.

Ilu macie studentów zagranicznych?

Na pełnym toku studiów ponad ośmiuset. Oprócz tego są ci, którzy przyjeżdżają na semestr lub rok w ramach wymian bilateralnych. Jeździmy na targi edukacyjne po całym świecie, ale nastawiliśmy się teraz na Wschód. Są jednak też studenci z Ameryki, z Europy Zachodniej.

Czy jest dziś miejsce na konsolidację uczelni krakowskich?

Moim zdaniem nie ma takiej potrzeby.

Rozmawiał Piotr Kieraciński