Jeszcze słowo o humanistyce...
14 kwietnia 2014 roku w Warszawie odbyło się pod auspicjami KRUP spotkanie „Nauki humanistyczne i społeczne w Polsce 2014: analiza – diagnoza – prognoza”. Niedługo ukaże się tom pokonferencyjny, a zawarte w nim materiały nie straciły na aktualności.
Na pozór wydaje się, że polska humanistyka stanęła na zakręcie i ma spory problem, żeby odnaleźć się w złożonej sytuacji dnia codziennego na uczelniach XXI wieku. Komitety kryzysowe biją na alarm i wzywają do radykalnego odrzucenia obecnego systemu nauczania, a szczególnie obecnego systemu finansowania badań: szerzą się „grantomania”, „cytomania” i „punktoza”, przypadłości, na które nauki społeczne i humanistyczne nie są w stanie wytworzyć odpowiednich antyciał. Na to nakłada się jeszcze konflikt pokoleniowy pomiędzy „młodymi” a „starymi”. Ci pierwsi stają się przedstawicielami naukowego „prekariatu”, są zobligowani do osiągania dobrych wyników badawczych za głodowe stypendia i uposażenia adiunktów, podczas gdy ci drudzy stoją na straży systemu i zainteresowani są przecież utrzymaniem obecnego stanu rzeczy, w którym pracownik z habilitacją, a tym bardziej tytułem naukowym, ma zapewniony dożywotni byt na uczelni, nawet jeśli nie opływa w dostatki. Trudno się nie zgodzić z tymi konstatacjami.
Okazuje się jednak, że sytuacja w naukach humanistycznych i społecznych jest bardzo zbliżona do problemów w innych naukach. Napływ chętnych na studia wyższe na kierunku fizyka czy astronomia jest tak samo niewielki, jak na studia na kierunku filozofia czy filologia klasyczna. Niż demograficzny dotyka w całości polskie uczelnie, które chyba nie do końca się do niego przygotowały.
Poza tym atak skierowany w stronę procedur grantowych jako źródła głównego zła uważam za chybiony. Prawdziwe natomiast jest stwierdzenie, że w systemie finansowania nauki jest zdecydowanie za mało środków. Przynajmniej dwukrotnie za mało. Gdyby w Narodowym Centrum Nauki, głównej agencji grantowej wspomagającej badania podstawowe, a takie w większości prowadzone są w jednostkach humanistycznych i społecznych, wskaźnik sukcesu wynosił 25%, a nie 12%, tak jak dzisiaj, ciekawe i wartościowe aplikacje zdobywałyby finansowanie w o wiele większym stopniu. Jednym z elementów harmonogramu są koszty osobowe dla kierownika i wykonawców. Tu można upatrywać realnej szansy pewnej poprawy sytuacji finansowej doktorantów i młodych adiunktów na 2-3 lata, czyli czas trwania grantu. Nie trzeba dodawać, że środki grantowe pozwalają sfinansować wyjazdy konferencyjne i wydatki publikacyjne, a zatem ułatwiają naturalny rozwój kariery. Ponieważ prawdopodobieństwo zdobycia kolejnego grantu rośnie w przypadku poprawnej realizacji poprzedniego, dalej droga rozwoju jest już ułatwiona. Warunek podstawowy: należy bezwzględnie podnieść, czy nawet zwielokrotnić, budżet konkursów grantowych! Przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych bardzo dobrze sobie radzą w sięganiu po środki grantowe. Spojrzenie na wskaźnik sukcesu dotyczący zdobywania grantów na UAM w Poznaniu uwidacznia, że jest on bardzo zbliżony dla nauk ścisłych i technicznych oraz humanistycznych. Czyli aplikacje są równie dobre, chociaż nadal sięganie po środki grantowe nie jest tak częste jak w innych dziedzinach; nie wszyscy się jeszcze do tej formy przekonaliśmy, chociaż zdecydowanie widać różnicę pokoleniową: młodzi aplikują częściej.
Bezpardonowa krytyka procedur grantowych ze strony niektórych młodych pracowników nauki dziwi mnie jeszcze z dwóch powodów. Jaka była bowiem rzeczywistość przedgrantowa? Otóż wówczas środki na tzw. badania własne spływały na poszczególne katedry i zakłady, w dół struktur organizacyjnych uczelni. Środków tych było niewspółmiernie mniej niż teraz ze źródeł grantowych. Kto decydował o ich podziale? Kto decydował o wyjazdach na konferencje i przydziale środków na staże? Oczywiście posiadacze tytułów i habilitacji, osoby w zdecydowanej większości bardzo godne i sprawiedliwe, zainteresowane też rozwojem młodych kadr, ale przecież taka procedura prowadziła w niektórych przypadkach do nadużyć i jeszcze pełniejszego uzależnienia „młodych” od „starych”. Odpowiednio zasilony finansowo system grantowy zrywa z takimi praktykami, wprowadza element równościowy i jakościowy: wszyscy aplikujący o środki są traktowani równo. Środki płyną niezależnie od struktur uczelni. Badacze przedstawiają aplikacje i najlepsze pomysły otrzymują dofinansowanie, zdarza się, że adiunkt pozyskuje dofinansowanie na swój projekt, a profesor nie. Poza tym – szczególnie w przypadku nauk humanistycznych i społecznych, gdzie nie potrzeba tak drogiej i skomplikowanej infrastruktury badawczej, a dostęp do źródeł bibliotecznych, ale tylko częściowo, można uzyskać za pośrednictwem Internetu – system grantowy podnosi szanse badaczy z mniejszych ośrodków, gdzie pieniądze na badania własne byłyby wręcz śladowe. Dobra aplikacja staje się przepustką do zdobycia grantu, w pewnym stopniu niezależnie od lokalizacji i rozmiaru uczelni.
Wrócę jednak do podstawowego problemu: środków na naukę i szkolnictwo wyższe. To w ich skromnych rozmiarach leży cały problem. Przy takim zaangażowaniu finansowym zbudowanie społeczeństwa opartego na wiedzy i innowacji pozostanie jedynie pustym frazesem. O powadze sytuacji, a zarazem braku jej zrozumienia, świadczy oficjalny list Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego wychwalający sprawność polskich naukowców w sięganiu po środki w pierwszych konkursach programu Horyzont 2020: prawie 17% wniosków otrzymało dofinansowanie. Tymczasem wskaźnik sukcesu w konkursach NCN spadł poniżej 13%. To tak jakby naszemu własnemu resortowi zależało mniej na rozwoju badań i nauki w Polsce niż agendom brukselskim!
Zachęcam do zapoznania się z dalszymi głosami w dyskusji na łamach tomu pokonferencyjnego.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.