Hennelowie

Cz. 3 Linia warszawska

Magdalena Bajer

W Warszawie osiadł niedługo przed wojną macierzysty dziadek profesora Andrzeja Hennela, narratora rodzinnej sagi, Bolesław Szczepkowski, absolwent studiów dziennikarskich w Nowym Jorku, dokąd uciekł po rewolucji 1905 roku, redaktor naczelny gazet w Poznaniu i Bydgoszczy, autor antyniemieckich artykułów i książek, za które znalazł się na hitlerowskiej liście skazanych na rozstrzelanie.

Zamieszkał z rodziną córki. Był humanistą w domu inżyniersko-profesorskim, z żywą tradycją służby społecznej, której świadectwem materialnym jest fabryka Ursus i wzniesiona obok niej na podmiejskim pustkowiu, dziś spora, miejscowość o tej samej nazwie, w których powstaniu i rozwoju Hennelowie dwu pokoleń – Tadeusz i jego syn Stanisław – mieli istotny udział.

Po wojnie dziadek Szczepkowski prowadził wydawnictwo katolickie i zasłynął tym, że pierwszy uzyskał od prymasa Hlonda zgodę na sfotografowanie obrazu jasnogórskiego, reprodukowanego na świętych obrazkach, które drukował.

* * *

Mój rozmówca, urodzony w 1949 roku, lepiej niż osobę dziadka zapamiętał jego imponującą bibliotekę, ważny depozyt wielopokoleniowej rodziny, w jakiej dorastał. Już w pokoleniu jego rodziców humanistyczny wątek tradycji zaczynał równoważyć wątek techniczny, co u warszawskich Hennelów okazuje się trwałe; przy czym oba traktowane są szeroko.

Matka przyszłego profesora była – zanim pojawiły się dzieci – dziennikarką w piśmie PCK, a gdy dzieci odchowała, ucząc się angielskiego przetłumaczyła tom wierszy Roberta Louisa Stevensona (autora popularnej książki dla młodzieży Wyspa skarb ów). Później pisała piosenki, z których za najbardziej udane syn uważa pastorałki i kolędy, ogłaszane pod pseudonimem Anna Warecka. Niektóre, jak Był pastuszek bosy, na fujarce grał… , wiele osób uważa za klasyczną staropolską kolędę, nie domyślając się współczesnego autorstwa.

Jednak fizyka

W szkole podstawowej Andrzej Hennel interesował się najbardziej historią, brał udział w rozmaitych konkursach – z powodzeniem. Później na pierwsze miejsce wysunęła się chemia (miał w domu małe, ale kompletne, laboratorium), a gdy nadszedł czas studiów zrozumiał, że na zajmowanie się zwłaszcza dziejami XX wieku, co go pasjonowało, nie ma w PRL-u warunków. Jednocześnie dostrzegł ważne i ciekawe związki chemii z fizyką – w rezultacie wybrał studiowanie fizyki.

Historia jednak ciągle zajmuje w życiu mojego rozmówcy znaczące miejsce, choćby dlatego, że żona jest profesorem historii (o czym dalej), ale i z racji funkcji polskiego kuratora największego internetowego drzewa genealogicznego „Geni” i różnych okolicznościowych okazji, jak np. semestralny wykład na Uniwersytecie Otwartym UW „Bomby, szpiedzy i uczeni” (może powstanie książka), który miał wielu słuchaczy. Popularyzacja, obok pracy badawczej, zajmowała i zajmuje dużo miejsca w twórczości pana profesora i stanowi sporą część bibliografii jego publikacji.

Poza większą wolnością od ideologicznych opresji, fizyka była, w najtrudniejszych nawet okresach, oknem na świat. Andrzej Hennel pierwszy raz pojechał na uniwersytet londyński po trzecim roku studiów, potem był na stażach i z wykładami we Francji, USA (MIT) i innych krajach.

Z dzisiejszej perspektywy widzi w sytuacji pokoleń, którym przyszło po wojnie kontynuować albo zaczynać życiowe drogi, jedno ze źródeł „wysypu” uczonych w rodzinie – obudzenie i ośmielenie aspiracji gromadzonych w tradycji domów, gdzie wychowywano ludzi aktywnych, obdarzonych instynktem (pielęgnowanym troskliwie) poszukiwania tego, co obiecujące dla otwartych, ciekawych świata umysłów.

W roku 1971 rozpoczął pracę na Uniwersytecie Warszawskim (mającą trwać 30 lat), szybko przechodząc szczeble kariery akademickiej. W 1992 roku został profesorem UW. O pracy badawczej mówi, że jest benedyktyńskim wysiłkiem, często długotrwałym, po którym może nastąpić moment iluminacji (mój rozmówca statystował w filmie Zanussiego pod tym tytułem), „niesamowitej satysfakcji, kiedy się coś zrozumiało, kiedy zaplanowany eksperyment pokazał, że mam rację”. Profesor Hennel przeżył taki moment „może dwa razy” i zapamiętał na zawsze. Nie rozumie plagiatorów, którzy sami pozbawiają się takiego doznania. Cały ciąg dalszy: ogłoszenie wyników, publikacje, recenzje, nagrody, nie mogą się z nim równać.

Najlepszym najlepiej

Nie bardzo często spotykam uczonych rozmiłowanych w nauczaniu (wszyscy podkreślają jego znaczenie). Andrzej Hennel tę swoją pasję uważa za dziedzictwo po ojcu, znakomitym dydaktyku, którego w domu widział zwykle przy pisaniu podręczników – ręcznie. Sam bywał, od początku pracy na uniwersytecie, opiekunem grupy studenckiej albo roku, poznając najpierwsze potrzeby fizyków in spe.

W wolnej Polsce powołana przez rektora Andrzeja K. Wróblewskiego, fizyka, Komisja ds. Reformy Uniwersytetu, w której znalazł się mój rozmówca, obmyśliła wizję uczelni, w której nie będzie wydziałów, lecz szersze kierunki studiów. Takim rozległym polem zyskiwania wiedzy miała być szkoła matematyczno-przyrodnicza, gdzie studenci wybieraliby łatwiejszy albo trudniejszy wykład matematyki, mniej lub bardziej zaawansowane zajęcia z fizyki, chemii, biologii, mając – każdy – indywidualnego opiekuna. Po pewnym czasie decydowaliby, w którym kierunku pójdą dalej.

Pomysł takiej „zaprogramowanej wolności”, przedstawiony przez prof. Hennela, spotkał się z oporem Rady Wydziału Fizyki, której członkowie obawiali się przechwycenia przez nowe struktury i najlepszych studentów, i najlepszych nauczycieli akademickich. Jego autor zaproponował więc MISMaP (Międzywydziałowe Indywidualne Studia Matematyczno-Przyrodnicze) dla… 30 osób, na początek. Miały się na nie złożyć zajęcia prowadzone na sześciu wydziałach, do których, na własną prośbę, dołączył Wydział Psychologii, określający się jako „między art i science”. Studiuje na nim teraz córka pana profesora, a prodziekanem jest… absolwent MISMaP.

Na zredukowaną wersję zgodził się senat UW, a rok później powołano MISH (Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne), także z udziałem Wydziału Psychologii. W pierwszej rekrutacji na MISMaP zgłosiło się kilkuset kandydatów – prof. Hennel, który w roku 1992 został kierownikiem tych studiów, mógł wybrać „asy spośród najlepszych”. W następnym roku akademickim przyjęto setkę studentów.

Nowatorska, zgoła rewolucyjna w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, idea uniwersyteckiego kształcenia, od tamtego czasu znacznie się upowszechniła. Niemal wszystkie wydziały proponują dzisiaj zajęcia do wyboru, ale pionierska zasługa mojego rozmówcy i grona jego zwolenników oraz współpracowników nie blaknie. Wspominając dzieje MISMaP, pan profesor cytuje studentkę, która pasjonując się zagadnieniami wód chodziła na wykłady z geografii, biologii, geologii, prawa i powiedziała mu kiedyś: „Będę najlepszym specjalistą od wód w Polsce”. Takie wspomnienia przynoszą satysfakcję porównywalną z iluminacją w laboratorium.

Historia w domu

Wręczając mi bardzo grubą księgę Od Kijowa do Rzymu. Z dziejów stosunków Rzeczypospolitej ze Stolicą Apostolską i Ukrainą , wydaną w trzydziestopięciolecie pracy naukowej Teresy Chynczewskiej-Hennel, pan profesor powiedział: „Moja żona jest największym uczonym w naszej rodzinie”.

Uważa, że musieli się spotkać, gdyż Teresa była siostrą koleżanki szkolnej jego młodszej siostry (skomplikowana parantela i jej rezultaty mówią o relacjach ówczesnej młodzieży). Stało się to na balu otrzęsinowym w „Hybrydach”, gdzie świeżo upieczony magister fizyki poznał świeżo upieczoną studentkę historii, która na trzecim roku została jego żoną.

Lista publikacji bohaterki kilkusetstronicowego tomu (z lat 1879-2011) zajmuje kilkanaście stron, wszakże nie sama ich liczba najbardziej przyciąga uwagę czytelnika. Studentka wybitnego historyka Benedykta Zientary, na UW, już w pracy magisterskiej dokonała znaczącego odkrycia, zmieniając istotnie pogląd na zawartość średniowiecznej kroniki normańskiego autora Wilhelma z Malmesboury. Dopytując jednego z wykładowców historii najnowszej o „sprawę katyńską”, zyskała opinię opozycjonistki i z trudem dostała się na studia doktoranckie.

Inny wybitny historyk, Janusz Tazbir, zapytał Teresę Chynczewską-Hennel… czy lubi Ogniem i mieczem , a uzyskawszy odpowiedź twierdzącą, namówił ją by, pozostawiając średniowiecze, zajęła się świadomością narodową mieszkańców Ukrainy w XVII wieku, co było problematyką z pierwszej linii ówczesnych zainteresowań, gdy idzie o sam przedmiot poznania i usytuowanie geograficzne tematu.

Przyszła pani profesor od początku swojej akademickiej drogi odznaczała się szerokim pojmowaniem procesów dziejowych i umiejętnością kojarzenia zjawisk, przez innych traktowanych oddzielnie. Temat doktoratu u prof. Zbigniewa Wójcika brzmiał „Świadomość narodowa szlachty i kozaczyzny ukraińskiej przed wybuchem powstania Chmielnickiego”. Ogłoszenie w „Życiu Warszawy” wywołało sensację. Wyłożone w Instytucie Historii PAN egzemplarze rozprawy „zaczytali” dokumentnie ciekawi, także Ukraińcy spoza Warszawy, dowiadując się od autorki, że ich przodkowie sprzed trzech stuleci mieli ukraińską świadomość narodową. Później ukazała się książka, bardzo pozytywnie zrecenzowana w USA, w Niemczech, na Ukrainie, a przez dwóch partyjnych kolegów autorki określona jako „groźna, szkodliwa i niebezpieczną” (państwo Hennelowie przyznają im rację), jako że z punktu widzenia ZSRR nie mogło być mowy o świadomości narodowej w „socjalistycznej republice”, choć był nią kraj o dawnej tradycji Wielkiej Rusi, do której Rosjanie się przypisują. Polityczny atak przyniósł książce i jej autorce międzynarodowy rozgłos.

W następnych latach pani prof. Chynczewska-Hennel zajęła się badaniem i edycją akt nuncjatury, pracując przez kilka lat w archiwach watykańskich (odnalazła tam kilkanaście tysięcy dokumentów), co przyniosło ważne ustalenia – związane z osobą nuncjusza Mario Filonardiego, którego król Władysław IV i Sejm Rzeczypospolitej „wyprosili” z Polski, zwracając się do papieża o odwołanie jego urzędnika – zapisane w artykułach publikowanych po polsku, angielsku, ukraińsku i rosyjsku oraz w książce Nuncjusz i król. Nuncjatura Maria Filonardiego w Rzeczypospolitej 1636-1643 . Wręczając ją obecnemu nuncjuszowi, autorka była nieco zakłopotana.

Obroty historii europejskiej sprawiły, że jej prace znalazły się w centrum zainteresowań naukowych oraz politycznych i nabrały aktualnego znaczenia. Pani profesor nie myśli zakończyć badań nad szeroko traktowanymi związkami Ukrainy z Zachodem, jej miejscem w historii Rosji i rosyjskiej kultury, nad unią brzeską, nad powinowactwami świadomości narodów sąsiedzkich, nad drogami, jakie wiodły z Kijowa do Rzymu – przez Rzeczpospolitą Obojga Narodów.

* * *

Specjaliści w dziedzinach raczej odległych od powszednich zainteresowań – profesorowie fizyki i historii XVII wieku – od kiedy się w tych dziedzinach wyspecjalizowali, poświęcają wiele czasu i energii na ich popularyzowanie. Andrzej Hennel pisze i tłumaczy artykuły, książki dla szerszego czytelnika, wygłasza odczyty. Pani Teresa podczas pobytu z mężem w Bostonie (1985-86) nagrała w tamtejszym radio kilkadziesiąt audycji historycznych (pod pseudonimem Piotr Wysocki), a Polskie Radio nadało ich dotąd wielokrotnie więcej.

Wśród uczonych Hennelów, a będzie jeszcze (za miesiąc) mowa o linii krakowskiej, utrwala się tradycja inteligencka w jej najpełniejszej postaci, obejmującej służbę na wielu polach, z których to poznawcze, dające najwięcej radości, zarazem zobowiązuje do dzielenia się. 