Hennelowie

Cz. 2 Ursus. Pierwszy uczony

Magdalena Bajer

Nadrobiliśmy już sporo, jeśli idzie o zaplanowaną i narzuconą po wojnie niewiedzę oraz niepamięć o modernizacyjnych osiągnięciach Drugiej Rzeczypospolitej, wciąż jednak istnieją w tym zakresie niedostatki. Tym ważniejsze są świadectwa przedstawicieli tej grupy inteligentów, określanych czasem mianem „młodych wilków”, którzy powitali Niepodległą razem z własną dorosłością i ruszyli budować – Gdynię, COP, Ursus koło Warszawy. Wojna zatrzymała ich w pół kroku, nielicznym dane było podjąć przerwany wątek własnej biografii i ojczystej historii, kontynuować służbę temu, co uznawali za wartości nadrzędne.

Do tego pokolenia należał zmarły w ubiegłym roku pierwszy z uczonych Hennelów, Jan. Pozostawił wydrukowaną w kilku dużego rozmiaru zeszytach, bogato udokumentowaną historię rodu.

* * *

Profesor Andrzej Hennel, który mi ją opowiadał, sięgając drugiej połowy XVIII wieku, konstatuje, że pierwszym w rodzie uczonym był jego ojciec Jan. Jako znawca, kurator największego internetowego drzewa genealogicznego Geni, uściśla, iż pośród dalszych krewnych bądź powinowatych zdarzali się już wcześniej ludzie zapisani w historii nauki, jak Feliks Berdau (1826-1895), botanik oraz fitopatolog, pierwszy i długo najwybitniejszy znawca flory tatrzańskiej, której kilka gatunków upamiętnia go w nazwach, autor licznych artykułów i książek oraz cennych zielników.

Pokrewnymi w części zagadnieniami zajmował się Kazimierz Łapczyński (1828-1892), z wykształcenia inżynier, ale uprawiający botanikę i etnografię, autor pionierskiej pracy o zasięgu gatunków roślin w Polsce, a także szeregu publikacji o folklorze góralskim. Jak wielu w tym pierwszym pokoleniu inteligentów, angażował się w działania niepodległościowe i razem ze swoim szwagrem, Atanazym Hennelem, wcielony karnie do armii carskiej, odbył kampanię na Kaukazie.

U progu

Dziadek mojego rozmówcy, Tadeusz Hennel (1888-1962), od początku widział w obu synach przyszłych inżynierów – swoich następców, zarazem specjalistów, jakich budujące się po zaborach nowoczesne państwo szczególnie potrzebowało. Sam drogę do wolnej Polski przebył pośród trudów i niebezpieczeństw, podzieloną między naukę i młodzieńcze działania polityczne. Absolwent Szkoły Inżynierskiej w Saksonii (1910) miał za sobą, jako licealista, aresztowanie, ucieczkę przed procesem z Królestwa do cieszącego się większymi swobodami Krakowa, konieczność ukrywania się. Był członkiem PPS, która w latach jego młodości łączyła radykalny program społeczny z dążeniami i działalnością niepodległościową.

W roku 1912 wyjechał do Ługańska i został inżynierem warsztatowym w Fabryce Lokomotyw „Hartman”, gdzie pracował – z przerwą na pobyt w Polsce, podczas którego był konstruktorem w lubelskiej Fabryce Kotłów należącej do francuskiej spółki – do roku 1919, przeżywszy śmierć pierwszej żony i dwóch małych córeczek. Do ojczyzny Tadeusz Hennel wracał przez Turcję i Bułgarię, przeżywając w obcym kraju zakażenie tyfusem, by niebawem walczyć z bolszewikami w obronie świeżo odzyskanej wolności.

Nie zdążył się jeszcze wykształcić w niepodległej Polsce pierwszy rocznik inżynierów, wracali z zagranicznych uczelni pojedynczo, z różnym zasobem doświadczeń. Dziadek mojego rozmówcy dał początek rodzinnej tradycji inżynierskiej, w pełni świadom, że kiedy „wszędzie pachniało wolnością”, jak to określali ci, co przeżyli „wybuch Polski” w listopadzie 1918 roku, równie jak wiedza i doświadczenie niezbędne są energia i zapał.

Tadeusz Hennel po wojnie bolszewickiej, w roku 1922, został kierownikiem warsztatów i zastępcą naczelnego inżyniera w Zakładach Mechanicznych „Ursus” SA, przy ul. Skierniewickiej w Warszawie, które właśnie zaczęły produkować traktory rolnicze. W tym samym roku przyszedł na świat pierwszy z profesorów Hennelów, ojciec mojego rozmówcy Jan, rozpoczynając życie w trzypokojowym fabrycznym mieszkaniu swoich rodziców.

Rodzinne zadanie

W roku 1923 zapadła decyzja o budowie przez Spółkę Akcyjną „Ursus” samochodów ciężarowych dla wojska. Wedle umowy z Ministerstwem Spraw Wojskowych miało ich powstać 1050, a całe zadanie powierzono inżynierowi Tadeuszowi Hennelowi, który przed przystąpieniem do tej pionierskiej pracy odwiedził największe europejskie fabryki samochodów – we Włoszech, Francji, Szwajcarii. Niedługo później jeździł tam kupować najnowocześniejsze obrabiarki.

Stryj mojego rozmówcy, Stanisław Hennel, urodził się w roku 1924, tym samym, w którym zaczęła się budowa na terenie wsi Czechowice pod Warszawą, gdzie dzisiaj leży miejscowość Ursus.

Fabryka wyrosła na zupełnym pustkowiu w tempie odpowiadającym ambicjom jej twórców, świadomych potrzeb i przekonanych, że potrafią im sprostać. Tak budowano Gdynię na nadmorskich wydmach, Stalową Wolę, Rejowiec, Kraśnik Fabryczny i inne ośrodki przemysłowe w środku Polski.

Prof. Jan Hennel pisząc o ojcu, przytacza wymowne dane: hala obrabiarek o powierzchni 10 tys. metrów kwadratowych, mieszcząca ponad 300 maszyn, powstała w 87 dni. Zatrudniono 1200 robotników i 120 urzędników. Przy fabryce wybudowano domy mieszkalne dla pracowników, opodal utworzono przystanek linii kolejowej Warszawa – Skierniewice.

Zakład przemysłowy „Ursus” składał się z dwu części: Fabryki Metalurgicznej i Fabryki Samochodów. Zastępcą naczelnego dyrektora do spraw tej drugiej został Tadeusz Hennel. W czerwcu 1928 roku przeżył wielką satysfakcję jako gospodarz uroczystości z okazji wyprodukowania pierwszych pięćdziesięciu samochodów, na której był obecny prezydent, prof. Ignacy Mościcki, jeden z tego pokolenia, któremu przyszło budować Drugą Rzeczpospolitą, minister przemysłu i handlu Eugeniusz Kwiatkowski, człowiek tej samej formacji, animator Gdyni, członkowie Parlamentu, dyplomaci. Dzieje „Ursusa” są mocno splecione z historią rodzinną Hennelów, zwłaszcza geneza, na której odcisnęły mocne piętno wiedza inżynierska i talent organizacyjny pierwszego dyrektora Fabryki Samochodów.

W roku 1930, na mocy porozumienia agend rządowych, „Ursus” został przekazany Państwowym Zakładom Inżynierii. Nawiązawszy niebawem współpracę ze szwajcarską firmą Saurer, produkował samochody, motocykle, czołgi, ciągniki dla wojska, wozy opancerzone, a także wiele modeli silników, w tym lotnicze.

Od 1937 roku Tadeusz Hennel był zastępcą kierownika do spraw inwestycyjnych – przyszło mu zapisać kolejny rozdział w życiu fabryki przez budowę nowej hali produkcyjnej i wyposażenie jej w park maszynowy najnowszej generacji.

Wojnę przeżył z rodziną u siostry w Lublinie, po czym wrócił do biura inwestycji w „Ursusie” – w charakterze już nie dyrektora, lecz inżyniera, angażując się mocno w odbudowę fabryki, z której Niemcy wywieźli większość maszyn, po czym część budynków wysadzili w powietrze. Tadeusz Hennel zmarł w 1962 roku.

Inżynierscy synowie

Dziadek mojego rozmówcy, chcąc obu synów, Jana i Stanisława, wykształcić na inżynierów, zapoznawał ich z fabryką, niedaleko której mieszkali, posyłał tam na swego rodzaju rodzinne praktyki wakacyjne w charakterze robotników.

Stanisław skończył studia techniczne, jednak niedługo pracował w przemyśle, żeby zająć się handlem zagranicznym w powojennej centrali Metalexport i sprzedawać polskie obrabiarki.

Jan, ojciec przyszłego profesora fizyki, rozpoczął inżynierską edukację w podziemnej Państwowej Wyższej Szkole Technicznej, podczas okupacji. Po wojnie studiował na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej, uzyskując tytuł magistra inżyniera w roku 1948. Po stażu naukowym w Stanford i MIT (1959/60) zajął się młodą wtedy dziedziną: elektroniką i w roku 1969 obronił doktorat na Wydziale Elektroniki.

Pracował równolegle – w przemyśle, od czasów jeszcze studenckich, i w macierzystej uczelni, jako asystent wybitnego uczonego Janusza Groszkowskiego, przekazując studentom i wiedzę i doświadczenie praktyczne. Decyzja władz PRL z lat pięćdziesiątych, zakazująca łączenia tych rodzajów pracy, niekorzystna dla kształcenia inżynierów, przesądziła o głównej życiowej drodze pierwszego utytułowanego akademicko Hennela. Wybrał pracę naukową, obejmując stanowisko zastępcy profesora (przez pewien czas jeszcze pozostał doradcą zakładów przemysłowych). W roku 1970 został docentem w Katedrze Przyrządów Elektronicznych, w 1980 profesorem w Instytucie Technologii Elektronowej. Syn wspomina, jak w okresie pierwszej „Solidarności” nalegano, by był dziekanem, prof. Hennel jednak nie podjął się tego zadania z uwagi na wiek, choć po przejściu na emeryturę w roku 1987 nadal pracował na pół etatu, a wykładał do roku 1995. Najwyższą funkcją administracyjną, jaką sprawował na Politechnice Warszawskiej, było stanowisko prodziekana do spraw studenckich. Sprawy studenckie zawsze były mu bliskie, gdyż jako główny cel pracy w uczelni obrał zapewnienie Polsce „najlepszego gatunku” inżynierów. Była to wprost kontynuacja dzieła ojca, Tadeusza Hennela, i wypełnianie jego woli.

W dorobku naukowym ma książki, wiele artykułów naukowych, opracowań encyklopedycznych, referatów wygłaszanych na krajowych i międzynarodowych konferencjach. Syn uważa za ogromną zasługę parę pokoleń inżynierów wykształconych i wychowanych przez ojca w ciągu kilkudziesięciu lat pracy na politechnice – wykształconych w najnowszych, rozwijających się żywo specjalnościach, wychowanych we wrażliwości na to, co aktualnie najbardziej obiecujące i płodne intelektualnie, zarazem istotne w światowej nauce i potrzebne rozwijającej się polskiej gospodarce. Prof. Andrzej często spotyka byłych studentów swego ojca, którzy mówią, że jego wykłady wyposażyły ich na całe zawodowe życie, podobnie jak liczne podręczniki. Najważniejszy z nich, Lampy elektronowe , był sześciokrotnie wznawiany w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, osiągnął łączny nakład kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy.

Słuchając opowieści i czytając wspomnienia, myślałam o dwu inżynierskich pokoleniach Hennelów oddanych pracy dla polskiego przemysłu, przedzielonej dramatyczną cezurą wojny, podjętej na nowo w warunkach krępujących indywidualną inicjatywę i ograniczających wpływy jednostek na wszystkie sfery życia publicznego – z podziwem dla tej postaci patriotyzmu, jaką wynosili młodzi ludzie z inteligenckich domów, gdzie nie szafowano wielkimi słowami, ale wymagano rzetelności, wdrażano do pełnienia jak najlepiej przyjętych obowiązków, wpajano odpowiedzialność za to, co powierzone. Dorastającym w fabrycznym mieszkaniu dyrektora technicznego „Ursusa” chłopcom dobro ojczyzny kojarzyło się z tym dziełem powstałym na podstołecznym pustkowiu, żeby łatwiej było nowocześnie gospodarować i w razie potrzeby – niebawem miała nadejść – się bronić.

* * *

O domu dziadków mój rozmówca mówił lakonicznie. W spisanych wspomnieniach jest krótkie definitywne stwierdzenie, że Tadeusz Hennel był dobrym mężem i ojcem, i że bardzo mu zależało na wykształceniu synów, o co dbał osobiście. Myślę, że udało mu się z nawiązką. Los warszawskiej linii rodu – jako że synowie pożegnali rodzinne gniazdo w Ursusie, nie zapominając o związanej z tym miejscem tradycji – przedstawię za miesiąc.

Nie będzie to wszakże ostatnie słowo w dziejach rodu, który w pokoleniu Jana Hennela rozdzielił się na dwie uczone linie – tę warszawską i krakowską, pochodzącą od Jacka Hennela. Obaj zmarli w ubiegłym roku profesorowie byli niemal rówieśnikami. 