Counterknowledge

Marek Misiak

Podobno do jednego z polskich wydawnictw naukowych przez kilka lat przychodził – czasem co parę tygodni – mężczyzna nalegający, aby opublikować jego książkę. Powstała ona podczas wielu lat samotnych badań, prowadzonych przez tego człowieka w jego mieszkaniu. Miała całkowicie i niezaprzeczalnie obalać większość podstawowych praw współczesnej fizyki. Ponieważ ów człowiek – choć uprzejmy – był równocześnie bardzo natarczywy, wydawnictwo, aby zyskać kilka tygodni spokoju, przyjęło maszynopis do zapoznania się. O przeczytanie go został poproszony znany mi prywatnie fizyk. Zarówno wydawnictwo, jak i „recenzent”, traktowali to jako sposób na niezobowiązującą rozrywkę intelektualną w czasie wolnym.

Jakiś czas później spotkałem się ze wspomnianym znajomym i – ponieważ sprawa była mi znana ze słyszenia – spytałem o wrażenia. Fragment jego odpowiedzi wrył mi się w pamięć: „To już nawet nie jest niewiedza, niedouczenie, brak zdolności. To jest antywiedza. Początkowo się śmiałem, ale im dalej zagłębiałem się w ten tekst, tym bardziej miałem wrażenie, że zanurzam się z głową w czarny ocean absurdu. To zamknięty układ tez potwierdzających się nawzajem, choć żadna nie ma zakorzenienia w rzeczywistości. Ponieważ jest to zwodniczo łatwe do zrozumienia również dla osoby niemającej fachowego wykształcenia, może w umyśle laika zastąpić prawdziwą wiedzę – zwłaszcza jeśli wcześniej takowej nie posiadał”.

W 2008 roku angielski publicysta i dziennikarz „Daily Telegraph” Damian Thompson opublikował, nieprzetłumaczoną jak dotąd na język polski (niestety), książkę Counterknowledge: How We Surrendered to Conspiracy Theories, Quack Medicine, Bogus Science and Fake History. Tytuł ten przetłumaczyć można jako „Antywiedza: Jak poddaliśmy się teoriom spiskowym, szarlatańskiej medycynie oraz fałszywej nauce i historii”. Autor postawił w niej tezę, że współczesne społeczeństwa – głównie zachodnioeuropejskie – pogrążone są w „epidemii naiwnego myślenia”. Coraz więcej osób odrzuca oświeceniowy racjonalizm na rzecz „antywiedzy” (counterknowledge), będącej „dezinformacją udającą fakty”. Do zbioru antywiedzy Thompson włączał te popularne teorie (a konkretnie fringe theories), które albo nie są poparte żadnymi wiarygodnymi dowodami naukowymi, albo też przedstawiono dowody jednoznacznie je obalające. Najważniejsze omówione przez Thompsona formy antywiedzy to: kilka szkół medycyny alternatywnej (przede wszystkim homeopatia i kryształoterapia), pseudonauka (na przykładzie kreacjonizmu), pseudohistoria (negacjonizm – tzw. kłamstwo oświęcimskie) oraz kilka najbardziej rozpowszechnionych w Wielkiej Brytanii i USA teorii spiskowych (przede wszystkim dotyczących zamachów z 11 września 2001 roku i lądowania na Księżycu).

Teorie spiskowe

Co łączy maszynopis nikomu nieznanego autora – głęboko zdziwionego, że jeszcze nie otrzymał nagrody Nobla – z książką cenionego angielskiego publicysty? Thompson mówi o teoriach równie absurdalnych, które jednak w umysłach wielu ludzi funkcjonują na zasadzie czegoś równoważnego lub nawet lepszego od nauki. Koncepcje „antyfizyka” nigdy nie wydostały się na światło dzienne; koncepcje opisywane przez Thompsona funkcjonują w przestrzeni publicznej, niektóre nawet od 100 lat. Co więcej, angielski autor nie skupia się na demaskowaniu fałszywości tych teorii – zakłada, że czytelnicy są już tego świadomi – ale na pokazywaniu, jak w społecznym odbiorze funkcjonują one równolegle z prawdziwą nauką lub wręcz ją wypierają.

Antywiedza bywa pociągająca dla wielu, ponieważ daje poczucie wybraństwa, czasem ocierającego się o doświadczenie religijne – „poznałem prawdę, która dla większości ludzi jest niedostępna lub są zbyt głupi/zamknięci na prawdę, by ją zrozumieć”. W imię tego poczucia wyższości wyznawca takiej teorii będzie bronił swoich przekonań jak niepodległości – inaczej musiałby przyznać, że (czasem latami) mylił się; co więcej – że dał się nabrać, że był naiwny. Dlatego polemika z antywiedzą jest tak trudna – zbyt często duże znaczenie obok myślenia mają emocje i poczucie własnej wartości.

Najpopularniejszą formą antywiedzy są teorie spiskowe. Dotykają one kwestii obecnych w mediach, nie zaś abstrakcyjnych zagadnień naukowych. Mogłoby się zatem wydawać, że naukowcy mogą spać spokojnie. Nic bardziej mylnego. Jednym ze sposobów uzasadniania teorii spiskowych jest bowiem przytaczanie elementów antywiedzy. Dobrym przykładem są tu twierdzenia o fałszywości lądowania na Księżycu w ramach programu Apollo (1969-72). Mówi się zatem o tym, że żaden astronauta nie przeżyłby poziomu promieniowania w pasach Van Allena, że na zdjęciach wykonanych na powierzchni Księżyca musiałyby być widoczne gwiazdy, że cienie na zdjęciach padają w różnych kierunkach i są różnej długości, że klisza nie powinna wytrzymać wahań temperatury na Srebrnym Globie, że silnik lądownika powinien wytworzyć krater itp. itd. Każdy z tych argumentów opiera się na braku zaawansowanej wiedzy astronomicznej, fizycznej oraz na temat techniki stosowanej ówcześnie w lotach kosmicznych – i może być łatwo obalony. Osoby rozpowszechniające takie teorie na ogół same święcie w nie wierzą, przyjmują zatem do wiadomości tylko taką wiedzę, która potwierdza ich obraz danego zagadnienia. Problem z teoriami spiskowymi nie polega na tym, że ich zwolennicy nie wierzą w lądowanie na Księżycu. Sposób dowodzenia uzasadniający prawdziwość tych teorii oducza ludzi resztek logicznego myślenia, co gorsza – udając logikę. W świecie danej teorii spiskowej wszystko łączy się ze sobą w sposób całkowicie oczywisty i pozornie zrozumiały dla „każdego inteligentnego człowieka”. Najbardziej złożone zagadnienia z różnych dziedzin nauki są prezentowane i analizowane na poziomie edukacji gimnazjalnej, a nieświadomy odbiorca jest przekonany, że ma do czynienia z fizyką, chemią czy astronomią na poziomie akademickim. Jednocześnie niszczy się wiarę w akademicką naukę, bo jest ona finansowana przez Onych, którzy nie chcą, byśmy poznali prawdę. W ten sposób na placu boju nie pozostaje nikt, kto mógłby podjąć polemikę z paranoicznym sposobem myślenia.

Umysły na bezdrożach

Antywiedza humanistyczna i ścisła funkcjonują w przestrzeni publicznej na nieco odmiennych zasadach. Publikacji pseudonaukowych ukazuje się w Polsce mniej niż pseudohistorycznych; moim zdaniem wynika to głównie z faktu, że naukowa historia i publicystyka historyczna są dla laika praktycznie nieodróżnialne, zatem zawierające paranoidalne teorie publikacje zaliczające się zdecydowanie do publicystyki historycznej są przez wielu odbiorców traktowane jako książki naukowe. W jakiś sposób pocieszające jest, że jedna z głośniejszych na Zachodzie i bardziej kompleksowych propozycji pseudohistorycznych – Nowa Chronologia Anatolija Fomienki – nie doczekała się tłumaczenia na język polski, gdyż została wyłożona w kilku tomach, a jej zrozumienie wymaga jednak pewniej wiedzy, tak historycznej, jak i matematycznej (Fomienko jest profesorem matematyki). Ukazujące się w naszym kraju publikacje pseudohistoryczne dotyczą głównie polskiej historii – dawniejszej i (częściej) nowszej. Pod względem faktograficznym budują więc w czytelnikach fałszywy obraz tylko pewnego wycinka dziejów. Z drugiej strony jednak – prezentując się jako fachowe publikacje historyczne – budują w czytelnikach obraz historii jako takiej jako ciągu zdrad i spisków, co infekuje myślenie o tej dziedzinie jako takie.

Wielu potencjalnych odbiorców publikacji propagujących antywiedzę uważa, że uprawianie nauk humanistycznych – a w szczególności historii – nie wymaga znajomości żadnej specjalistycznej metodologii ani też dyscypliny intelektualnej. Są też całkowicie nieświadomi interdyscyplinarności badań historycznych, które korzystają m.in. z osiągnięć archeologii, geologii, fizyki i chemii (datowanie artefaktów), historii języków, paleobotaniki i szeregu innych nauk. Takim osobom wizja Fomienki może wydawać się nowa i pociągająca. Rosyjski uczony utrzymuje, że historia świata jest znacznie krótsza niż przyjmuje to współczesna nauka – te same wydarzenia zostały opisane raz jako wydarzenia z czasów starożytnych, a drugi raz – jako historia średniowiecznej Europy i Bliskiego Wschodu. Biblijny Stary Testament ma więc opisywać wydarzenia z dziejów Europy i Bizancjum od XIV do XVI wieku, a Nowy Testament – paradoksalnie wydarzenia wcześniejsze, które miały miejsce między rokiem 1152 a 1185. Chrześcijaństwo miało narodzić się w XI wieku, Jezus to w rzeczywistości bizantyński cesarz Andronik I Komnen (1123-1185), a cała historia starożytnego Egiptu, Grecji i Rzymu to wymysł świeckich i kościelnych uczonych z czasów Odrodzenia. Nie istnieje żadne godne zaufania źródło historyczne datowane na czasy przed początkiem XI wieku, a wszelkie metody datowania stosowane w badaniach historycznych – archeologiczna, dendrochronologiczna, paleograficzna czy radiowęglowa – są niewiarygodne bądź zbyt zależne od chronologii wydarzeń historycznych uznawanej współcześnie.

Antywiedza nie domaga się walki (np. poprzez jakąkolwiek formę cenzury), domaga się polemiki. Infekuje sposób myślenia jako taki, ponieważ opiera się na sposobach dowodzenia, które z dyscypliną intelektualną czy jakimkolwiek myśleniem naukowym nie mają nic wspólnego. Wiele takich publikacji podważa też w czytelnikach zaufanie do instytucji naukowych, wyrabiając w nich przekonanie, że uczelnie i akademie nauk świadomie ukrywają przed społeczeństwem prawdziwe odkrycia, zarówno z własnej inicjatywy, jak i na zlecenie władz. Antywiedza istniała, odkąd istnieje nauka, niepokojące jest jednak, że dzięki nowym mediom cieszy się coraz większą popularnością.

To właśnie publikacje pseudonaukowe, a nie naukowe, pobudzają intelektualnie wielu ludzi. Francisco Goya zatytułował jedną ze swoich rycin Kiedy rozum śpi, budzą się demony – określenie to stało się później popularną sentencją. Antywiedza sprawia, że umysły wielu współczesnych budzą się tylko po to, by błądzić po bezdrożach. 