CK, cura te ipsum

Marek Kosmulski, Adam Proń

W FA 12/2014 profesorowie Jerzy Marian Brzeziński i Hubert Izdebski, członkowie Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, poruszają problem obniżenia jakości przeprowadzanych po reformie przewodów awansowych. Podzielamy troskę Panów Profesorów o poziom doktoratów, habilitacji i profesur, natomiast mamy inny pogląd na przyczynę spadku tego poziomu. Wątpimy, aby podwyższenie minimum kadrowego w sposób wskazany w FA przyczyniło się do poprawy jakości przyznawanych stopni naukowych oraz lepszej selekcji kandydatów do tytułu profesora. Postulujemy raczej ograniczenie kompetencji rad wydziału na rzecz recenzentów, którzy w przeciwieństwie do członków rady wydziału są zobowiązani do solidnego zbadania dorobku kandydata, a pod swoją recenzją podpisują się imieniem i nazwiskiem. Ponadto zawsze istnieje możliwość powołania na recenzentów prawdziwych ekspertów w wąskiej dziedzinie nauki reprezentowanej przez kandydata i nieuwikłanych z nim w osobiste relacje. Uważamy za nierozsądne i niewłaściwe, że członkowie rady wydziału, którzy w większości mają mgliste pojęcie o temacie badań kandydata, mogą w tajnym głosowaniu zakwestionować zgodną opinię kilku merytorycznych recenzentów.

Niski poziom recenzji

W naszym przekonaniu czynnikiem, który w największym stopniu wpływa na obniżenie poziomu habilitacji jest niska jakość recenzji. Łatwo to sprawdzić, gdyż recenzje te zamieszczane są na stronie internetowej CK. Spora ich część to często nieudolnie pisane streszczenia autoreferatu kandydata (zresztą często też nieudolnego), uzupełnione podstawowymi danymi bibliometrycznymi. Recenzja powinna obligatoryjnie zawierać szczegółową analizę merytoryczną każdej publikacji przedstawionej jako dorobek habilitacyjny. Zwykle habilitanci przedstawiają około tuzina takich artykułów. Szczegółowa analiza tej liczby prac wymaga co prawda poświęcenia paru dni, ale też pisanie recenzji habilitacyjnych jest całkiem przyzwoicie wynagradzane. Duża część współcześnie publikowanych artykułów w czasopismach naukowych zawiera błędy merytoryczne i redakcyjne. W przeciwieństwie do recenzji w przewodach habilitacyjnych, pisanie recenzji dla czasopism jest anonimowe i nie jest wynagradzane, stąd niektórzy recenzenci powoływani przez redakcje czasopism traktują ten obowiązek niezbyt poważnie. Elementarne błędy występują nawet w prestiżowych czasopismach, a w czasopismach interdyscyplinarnych, gdzie dobór recenzentów jest najtrudniejszy, stało się to wręcz plagą.

Innym czynnikiem, który mógłby pozwolić na radykalne podniesienie poziomu habilitacji, byłaby obligatoryjna obecność kandydata podczas posiedzenia komisji. Rzetelny recenzent ma zawsze od kilkunastu do kilkudziesięciu (w skrajnych przypadkach) uwag krytycznych i polemicznych dotyczących publikacji i autoreferatu kandydata, które warto z nim przedyskutować, sprawdzając przy okazji jego kompetencje naukowe. Zdajemy sobie sprawę, że taka procedura jest stresująca, podobnie jak dawne kolokwium habilitacyjne, ale bezstresowo podnieść poziomu habilitacji się nie da. Niezależnie od dbałości o poziom wniosków awansowych, dyskusja naukowa przynosi korzyści wszystkim jej uczestnikom, a więc także członkom komisji.

W przypadku procedury przyznawania tytułu profesora warto sięgnąć po wzory z dobrych uczelni amerykańskich i niektórych uczelni skandynawskich. Recenzent, którego powołuje komisja, jest proszony o porównanie osiągnięć kandydata na stanowisko profesora z osiągnięciami naukowców z innych uczelni i często z innych krajów, którzy zajmują się podobną dziedziną nauki, i którzy mają w środowisku wyjątkowo dobrą reputację. Co więcej, recenzent dostaje szczegółową listę nazwisk naukowców, z którymi należy porównać kandydata. Oczywiście przy takiej procedurze potrzebna jest duża doza rozsądku, gdyż porównywanie osiągnięć kandydatów na profesorów z UW, UAM czy PW z czołowymi naukowcami z uniwersytetów Harvarda, Stanforda czy z MIT albo CalTech spowodowałoby zapewne dziesięciokrotne zmniejszenie liczby profesorów tytularnych. Nie ma jednak przeciwwskazań, aby porównywać ich dorobek z czołowymi naukowcami z krajów o podobnym rozwoju gospodarczym, cywilizacyjnym i naukowym, np. z profesorami Uniwersytetu Karola w Pradze, Loranda Eötvösa w Budapeszcie czy wreszcie Czeskiej lub Węgierskiej Akademii Nauk, a także z luminarzami tej dziedziny nauki w Polsce.

Odwrócona piramida

Trudno pogodzić ilość z jakością, nie tylko w nauce. Dawniej doktor z długim stażem na stanowisku adiunkta miał (w razie niezrobienia habilitacji) zapewnione miękkie lądowanie na stanowisku starszego wykładowcy lub na etacie technicznym w tej samej uczelni, więc za habilitację zabierali się tylko najzdolniejsi i najambitniejsi. Potem nastąpiły masowe rotacje adiunktów, którzy nie zrobili habilitacji na czas. Dla pięćdziesięciolatka, który całe życie przepracował na uczelni, taka rotacja może być wielką osobistą tragedią, a jedyną radą jest wtedy pospieszne przygotowanie habilitacji. Pośpiech i stres nie sprzyjają wysokiemu poziomowi naukowemu. Formalnie rotacja adiunktów osiągnęła swój cel, chociaż nie jesteśmy pewni, czy wyrotowani adiunkci byli właśnie tymi osobami, które należało z uczelni usunąć, a ci, którzy pozostali, po zrobieniu habilitacji stali się faktycznie lepszymi nauczycielami i naukowcami. Ale dla urzędników wzrost liczby samodzielnych pracowników nauki wygląda wspaniale (na papierze). Doszliśmy już do odwróconej piramidy, tzn. w wielu zakładach i katedrach jest więcej pracowników samodzielnych niż niesamodzielnych.

O wytrzymałości łańcucha decydują najsłabsze ogniwa, na przykład habilitacje zrobione w krajach ościennych, a następnie automatycznie lub niemal automatycznie nostryfikowane w Polsce. O dużej popularności habilitacji zagranicznych pisał m.in. prof. Bogusław Śliwerski w FA 4/2014. Ani CK, ani minister NiSW nie mają wpływu na poziom habilitacji robionych za granicą. Utrudnienie habilitacji w Polsce, np. poprzez zmniejszenie liczby jednostek posiadających uprawnienia do habilitowania, może spowodować dalszy odpływ habilitantów do uczelni zagranicznych.

Do obniżenia jakości przewodów awansowych przyczyniły się zmiany prawa, odbierane przez środowisko naukowe jako znaczące podniesienie poprzeczki. Tak było z ustawą z 18.03.2011 zmieniającą ustawę z 14.03 2003 o stopniach i tytule naukowym. Naukowcy, którzy nie widzieli dla siebie szans na awans naukowy po wejściu z życie nowej ustawy, starali się zdobyć habilitację lub tytuł naukowy jeszcze według starej ustawy. Zarówno nawał wniosków, jak i obniżenie ich jakości były więc łatwe do przewidzenia.

Konflikt interesów

Autorzy artykułu z FA słusznie podkreślają, że w postępowaniach awansowych powinno się unikać konfliktu interesów. Jako przykład podają prowadzenie postępowań awansowych przez radę wydziału, którego pracownikiem jest kandydat i postulują, by habilitacje i postępowania o nadanie tytułu naukowego prowadzić obligatoryjnie poza macierzystą jednostką. Jednocześnie przestrzegają przed tworzeniem „spółdzielni”, polegających na wzajemnym popieraniu swoich kandydatów przez zaprzyjaźnione rady. Otóż spółdzielnie takie już istnieją, co łatwo sprawdzić, analizując listy recenzentów. Częstym zjawiskiem jest „etatowy recenzent zewnętrzny” powoływany wielokrotnie przez tę samą radę. Trudno się oprzeć wrażeniu, że o kolejnych powołaniach decydują względy pozamerytoryczne. Powoływaniu stale tych samych recenzentów można łatwo zapobiec wprowadzając do ustawy formalny zapis ograniczający częstotliwość powoływania tego samego recenzenta przez daną radę, na przykład do jednego razu w roku kalendarzowym.

Członkowie CK w trakcie swojej kadencji są powoływani na recenzentów w postępowaniach awansowych i potem są sędziami we własnej sprawie. Tego konfliktu interesów można uniknąć wprowadzając w ustawie zapis zabraniający łączenia funkcji recenzenta z członkostwem CK. Znamiona konfliktu interesów ma także nadawanie członkom CK doktoratów honorowych w trakcie trwania kadencji, zwłaszcza gdy uhonorowani członkowie CK recenzują kontrowersyjne wnioski awansowe z uczelni nadającej doktorat honorowy. Właśnie w ten sposób promotorzy z rozbrajającą szczerością uzasadniają doktoraty honorowe w swoich laudacjach. Członkowie CK są rekordzistami pod względem liczby otrzymanych doktoratów honorowych i choć nie wątpimy w szlachetne intencje zarówno uczelni nadających tytuły honorowe, jak i samych doktorów honorowych, to dla obserwatora z zewnątrz ta korelacja może wyglądać podejrzanie.

Przewlekłość i „przebranżowienie”

W postępowaniach o tytuł naukowy irytująca jest ich przewlekłość. CK najpierw powołuje swoich recenzentów, a potem superrecenzenta, który może podważyć decyzje wcześniej powołanych recenzentów i rady wydziału. To nie lepiej od razu powołać superrecenzenta? O tym jak losy profesury może rozstrzygnąć kontrowersyjna opinia jednej osoby świadczy przykład naszego kolegi P. Postępowanie w sprawie tytułu naukowego prowadziła rada naukowa wydziału, który nie zatrudniał P ani w trakcie prowadzenia postępowania, ani nigdy wcześniej. Wydział ten spełnia z pięciokrotnym nadmiarem kryteria dotyczące minimum kadrowego. Również biorąc pod uwagę inne kryteria, jest to jeden z najlepszych wydziałów w Polsce w dyscyplinie naukowej reprezentowanej przez P. Wszystkie recenzje były pozytywne, zaś w tajnym głosowaniu wszyscy uprawnieni poparli wniosek o nadanie tytułu naukowego. Wydawało się zatem, że decyzja CK w sprawie P jest formalnością. Tymczasem CK odrzuciła wniosek. Powodem była publikacja w „Nature Medicine” (obecnie to czasopismo ma IF 28), którą P podawał jako jedno ze swoich głównych osiągnięć. Problem polega na tym, że praca ta została opublikowana w okresie pomiędzy wszczęciem postępowania habilitacyjnego a nadaniem stopnia doktora habilitowanego. Dla ścisłości podajemy kalendarium: 1.10.1995 wszczęcie postępowania habilitacyjnego; 2.11.1995 praca wysłana do redakcji; 4.1.1996 praca przyjęta do druku; luty 1996 oficjalna data publikacji; 23.06.1997 data nadania stopnia doktora habilitowanego.

P zinterpretował tę sekwencję czasową w sposób, który i nam wydaje się logiczny, mianowicie, że skoro nie zaliczył tej pracy do swojego dorobku w trakcie postępowania habilitacyjnego, to może ją wykorzystać. Tymczasem superrecenzent zinterpretował postępowanie P jako próbę zaliczenia sobie tej samej pracy w dwóch postępowaniach awansowych, zarzucił mu oszustwo, skutecznie przekonał CK do zagłosowania przeciwko poparciu wniosku i P profesorem nie został. Naszym zdaniem postępowanie CK w sprawie P trudno zakwalifikować jako dbałość o poziom postępowań awansowych.

Profesorowie Brzeziński i Izdebski poruszają zagadnienie zgodności dyscyplin naukowych reprezentowanych przez pracowników zaliczanych do minimum kadrowego z dyscypliną, w której są prowadzone postępowania awansowe. Jest to złożony problem, którego nie da się rozwiązać za pomocą prostego algorytmu. Zauważyliśmy natomiast pewną patologię bezpośrednio wynikającą z podporządkowania wniosków awansowych poszczególnych pracowników potrzebom jednostek w zakresie minimum kadrowego. Otóż fizycy, chemicy i biolodzy, zwłaszcza pracujący na uczelniach technicznych i rolniczych, masowo „przebranżawiają się”, tzn. ubiegają się o habilitację lub profesurę z nauk technicznych lub rolniczych, a nie w dziedzinie, w której mają magisterium i doktorat. Zmiana ta nie idzie w parze z rzeczywistą zmianą tematyki badawczej. Przypuszczamy, że tego typu manipulacje są wymuszane przez władze uczelni, chociaż są też na rękę pracownikom z niewielkim dorobkiem publikacyjnym, który mógłby się okazać niewystarczający do awansu w dziedzinie fizyki, chemii lub biologii. Teoretycznie może więc dojść do sytuacji, że żaden z członków rady wchodzących w skład minimum kadrowego nie będzie miał skończonych studiów magisterskich w danej dziedzinie, chociaż formalnie wszyscy będą tę dziedzinę reprezentowali. Z drugiej strony już obecnie chemię wykładają inżynierowie rolnicy, a fizykę inżynierowie mechanicy. Uważamy, że te podchody nie licują z powagą uczelni. Może więc lepiej wprowadzić pewne poprawki do ustawy, uwzględniające stan faktyczny, na przykład ustanowić matematyków, fizyków, chemików i biologów „dżokerami”, tzn. profesorowie tych dziedzin mogliby zastępować profesorów nauk medycznych, technicznych i rolniczych przy kompletowaniu minimum kadrowego. Podobną rolę „dżokerów” mogliby odgrywać filozofowie w naukach humanistycznych.

Prof. dr hab. Marek Kosmulski jest docentem w Abo Akademi (Turku, Finlandia) i pracownikiem Politechniki Lubelskiej, jest też członkiem komitetu redakcyjnego „Colloids and Surfaces A” (Elsevier).
Prof. dr hab. Adam Proń jest pracownikiem Politechniki Warszawskiej i redaktorem regionalnym czasopisma
„Synthetic Metals” (Elsevier).