Stabilnie i dużo

Piotr Kieraciński

3 lutego Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej zorganizował w siedzibie Fundacji Batorego debatę o sytuacji polskiej nauki, nieco na wyrost nazwaną kongresem. Przez całe obrady przewijało się kilka słów - wytrychów, które miały obrazować źródła słabości naszych uniwersytetów.

Prekaryzacja . To słowo poznałem dopiero dzięki obradom. Uczestnicy uważali, że termin ten dobrze określa sytuację polskiego naukowca, zwłaszcza młodego.

Świńska górka . Słynne pojęcie z dziedziny hodowli trzody chlewnej tym razem odniesiono do środowiska akademickiego i to w dwóch przeciwstawnych znaczeniach. Jedni uważali, że mamy świńską górkę wśród doktorantów i młodych badaczy. Dlatego można ich zatrudniać na umowach czasowych, obarczać nadmiernymi obowiązkami dydaktycznymi i wykorzystywać, odrywając od ich głównych zadań, czyli pisania doktoratów. Inni sądzili, że sytuacja określana tym hodowlanym terminem dotyczy profesury, co przejawia się np. w tym, że wielu akademików pracuje na pełnych etatach poza „akademią”. Czy zmniejszenie pensum byłoby ratunkiem w tej sytuacji?

Polaryzacja . Tym terminem oddawano zróżnicowanie sytuacji różnych grup pracowniczych „akademii” oraz wewnątrz poszczególnych grup. Naukowców jest co prawda wielu, ale często pracują na umowach śmieciowych i ledwie wiążą koniec z końcem. Pracowników administracji i obsługi jest coraz mniej, ale za to mają stałe zatrudnienie. Zapomniano jakby, że ta grupa zarabia zasadniczo mniej niż naukowcy. Polaryzacja wśród doktorantów polega np. na tym, że jedni ledwie wiążą koniec z końcem, bo nie mają stypendium, a inni dzięki udziałowi w grantach i stypendiom mają się znakomicie, zarabiając po kilka tysięcy złotych miesięcznie. Faktycznie, badania prowadzone niegdyś przez KSN Solidarność pokazały, że płace na polskich uczelniach są znacznie bardziej zróżnicowane niż na uniwersytetach amerykańskich.

Uśmieciowienie uniwersytetu . Ogromna część młodych badaczy pracuje na umowach cywilnoprawnych i czasowych, doktoranci traktowani są jako tania siła robocza. Zdaniem wielu uczestników obrad nie jest to korzystne z punktu widzenia jakości badań. W mniejszości byli ci, którzy popierali konkurencyjny system zatrudniania i finansowania badań. Nikt nie podniósł propozycji, by na studia doktoranckie przyjmować tylko tych, dla których są pieniądze w projektach badawczych ani tym bardziej, by doktoraty trzeba było robić w innym miejscu niż się studiowało. Wskazano jednak, że system postdoków mógłby zadziałać ożywczo na jakość nauki. Tak znaczny stopień uśmieciowienia to wynik grantyzacji finansowania badań. Zauważono jednak, że nie jest to tylko problem polski, że narasta także w nauce amerykańskiej.

Wiele miejsca przy różnych okazjach poświęcano doktorantom . To szczególna grupa, bo nie wiadomo kim są. Jeśli studentami, to należą im się stypendia – wszystkim, jeśli pracownikami – stabilne umowy o pracę. Zgadzano się, niezależnie od przytaczanej argumentacji, że system studiów doktoranckich działa w Polsce źle. Doktorantami łatana jest dziura budżetowa uniwersytetów. Patologiczna jest liczba doktorantów, która bierze się stąd, że uczelnie dostają na doktoranta pięciokrotnie większą dotację dydaktyczną niż na normalnego studenta. Drugi powód to absurdalny wymóg, by do uzyskania profesury trzeba mieć wypromowanych przez siebie doktorów.

Stabilne finansowanie było Świętym Graalem dyskusji. Zdaniem uczestników musi być i powinno być duże. Tylko wtedy polska nauka będzie kwitła. Nikt nie pamiętał, że jeszcze niedawno upatrywano w takim sposobie dysponowania środków na badania źródła wszelkiego zła i słabości polskiej nauki. 