Doktoranci to bardzo kreatywna grupa
Rozmowa z Michałem Gajdą, przewodniczącym Krajowej Reprezentacji Doktorantów
Dlaczego robi pan doktorat?
Pod kątem rozwoju osobistego i zawodowego bardziej, niż z myślą o pozostaniu na uczelni. Zajmuję się zarządzaniem wdrożeniami innowacji. Doktorat robię, bo chcę wejść w tematykę głęboko. Swoje miejsce w przyszłości widzę pomiędzy nauką i biznesem, na styku tych dwóch obszarów, a doktorat daje legitymizację działania w środowisku naukowym i podnosi prestiż w środowisku biznesowym. Jest mi więc potrzebny z wielu powodów. Myślę o fundacji, klastrze łączącym te dwa środowiska. Nie wykluczam prowadzenia zajęć na uczelni w jakimś zakresie, bo zajęcia ze studentami dają mi dużą satysfakcję.
Dlaczego podjął się pan kierowania Krajową Reprezentacją Doktorantów?
Mam doświadczenie w studenckiej działalności samorządowej i bardzo cenię taką formę aktywności społecznej. Akurat w obszarze studiów doktoranckich mamy sporo do zrobienia w dziedzinie dbania o prawa doktorantów i sądzę, że potrafię coś zmienić. Traktuję też KRD jako miejsce kontaktu z ludźmi, którzy od życia chcą czegoś więcej niż tylko zapewnienie sobie bytu. Prawdopodobnie spotkam ich kiedyś w różnych kreatywnych obszarach życia społecznego, naukowego i gospodarczego.
W Polsce jest ponad 40 tys. doktorantów, prawie 3% ogółu studentów. To pewnie największy odsetek w Europie.
Mamy niebywały skok liczby doktorantów. Wynika to z kilku powodów. Pojawiły się na uczelniach pieniądze na badania i zatrudnianie doktorantów. Drugi powód jest taki, że wiele osób traktuje doktorat jako element osobistego rozwoju, a nie tylko etap kariery akademickiej. Wzrost liczby studentów też miał przełożenie na liczbę doktorantów.
Ale wiemy równocześnie, że tylko 25% osób, które podejmują studia doktoranckie, kończy je, a poniżej 10% robi to w terminie. Co się dzieje z tymi, którzy nie kończą?
Daje się możliwość podjęcia studiów doktoranckich bardzo szerokiej grupie osób. Weryfikacja tego, czy dana osoba nadaje się na doktorat jest co najmniej zbyt łagodna. Czasami właściwie jej nie ma. Dopiero w trakcie kształcenia wiele osób dostrzega, że to nie dla nich. Nie jest łatwo robić badania i doktorat, gdy nie otrzymuje się stypendium i trzeba pracować zarobkowo. Część osób podejmuje studia doktoranckie, bo nie ma innego pomysłu na życie niż dalsze pozostanie na uczelni, na której spędziło ostatnie pięć lat na studiach. Gdyby selekcja wstępna była ostrzejsza, takie sytuacje zdarzałyby się rzadziej. Zmieniły się czasy. Dynamiczna sytuacja często brutalnie weryfikuje plany życiowe. Nawet, gdy ktoś, kto ma rodzinę, dostaje stypendium doktoranckie, nie ma szans na utrzymanie się i musi podjąć pracę. Doktorat schodzi na dalszy plan i w końcu studia się przerywa.
Wspomniał pan o prawach doktorantów. Jakie prawa doktorantów miał pan na myśli?
Podstawowym problemem jest określenie miejsca doktorantów w systemie szkolnictwa wyższego i nauki. Nie jest to jasno określone, co rodzi wiele problemów natury praktycznej.
Jakie miejsce powinni zajmować doktoranci – są studentami czy pracownikami naukowymi?
Doktorant powinien mieć szansę rozwoju naukowego i wpływ na projekty naukowe, w których uczestniczy. Doktoranci to bardzo kreatywna grupa…
… ale o małym doświadczeniu w prowadzeniu badań.
Tak, jednak to nie jest powód, żeby ich ograniczać w możliwościach prowadzenia pracy naukowej, co często ma miejsce.
Zna pan przykłady kreatywności doktorantów?
Choćby konkursy grantowe. W konkursie LIDER doktoranci stanowią sporą grupę wnioskodawców i członków zespołów badawczych. W wielu innych projektach naukowych to doktoranci są rzeczywistą siłą napędową, a kadra profesorska pełni role opiekunów, moderatorów i weryfikatorów wartości prowadzonych prac oraz ich rezultatów.
Doktoranci powinni być traktowani jako studenci, czy pracownicy?
Jesteśmy za tym, żeby pójść w kierunku dwóch rodzajów doktoratów. Z jednej strony były doktorat zawodowy. Robiliby go ci, którzy nie zamierzają wiązać się z uczelnią, z nauką na stałe. Doktorat ma im pomóc zdobyć lepsze wykształcenie w pewnym obszarze, z którym wiążą swoją przyszłość i zapewnić rozwój zawodowy. Dlatego też rozprawa doktorska powinna mieć bardziej aplikacyjny charakter, bliższy praktyce przemysłowej czy społecznej, zależnie od dziedziny wiedzy i obszaru przyszłej pracy. Z drugiej strony powinna istnieć możliwość robienia doktoratu akademickiego, ukierunkowanego na karierę naukową. Tylko w tym drugim przypadku prowadzenie zajęć dydaktycznych winno być obowiązkowe. Studia doktoranckie należałoby nieco inaczej zorganizować. Doktorantom zawodowym praktyka w gospodarce byłaby bardziej potrzebna niż prowadzenie dydaktyki na uczelni, choć niedużego zakresu obowiązków dydaktycznych bym nie wykluczał, ale nie w takim zakresie, jak to się dzieje obecnie.
Doktoranci skarżą się na przeciążenie dydaktyką. Jaki jest wasz obowiązek dydaktyczny i jako wygląda w praktyce jego realizacja?
Teoretycznie nie jest tak źle. Mamy obowiązek prowadzenia 90 godzin zajęć rocznie. To nie jest wielki nakład pracy. Oznacza to ok. 3 godziny zajęć tygodniowo, jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy w kształceniu wyższym dwa semestry po 15 tygodni. Jednak praktyka bywa zupełnie odmienna od teorii i stąd częste narzekania doktorantów. Narzucany zakres dydaktyki utrudnia, a czasami uniemożliwia skupienie się na pracy naukowej niezbędnej do zrobienia doktoratu w terminie. Zrobiliśmy badania, które pokazują, że doktoranci często prowadzą ponad dwieście godzin zajęć rocznie, a zatem dwukrotnie więcej niż wynosi ich obowiązek dydaktyczny. Na dodatek często nie dostają pieniędzy za nadgodziny. Wtedy już stanowczo możemy mówić o wyzyskiwaniu.
Jak często to się dzieje?
Na naszą ankietę odpowiedziało ponad 600 osób. Wiele wskazało na nadmierne obciążenie dydaktyczne, jako zjawisko powszechne. W badaniach podnoszono kwestię ograniczeń w rozwoju naukowym. Doktoranci muszą sami finansować publikacje, których się od nich wymaga, czy wyjazdy na konferencje, które liczą się do dorobku i są wykazywane w rocznym sprawozdaniu doktoranta. To dodatkowy, nieprzewidziany koszt studiów doktoranckich. Trzeba też zauważyć, że spora część doktorantów płaci na studia. System stypendialny też nie jest idealny. Nie dość, że otrzymuje je tylko około połowa kształcących się na studiach dziennych, to są one dość niskie – wynoszą 1000-1300 złotych.
Wielu doktorantów potrafi sobie zapewnić dobre pieniądze, uczestnicząc w grantach czy zdobywając dodatkowe stypendia.
Dotyczy to jednak niewielkiej grupy osób, zapewne najlepszych, ale także często po prostu zaradnych. Tu widać kolejny problem studiów doktoranckich – brak zajęć, dających tzw. umiejętności miękkie. Konieczność poszukiwania źródeł finansowania badań jest faktem, stałym elementem badań naukowych. Postulujemy wprowadzenie do kształcenia doktoranckiego zajęć np. z zasad pozyskiwania grantów. Na razie KRD przygotowuje projekt, w ramach którego planujemy uruchomienie cyklu szkoleń z tej dziedziny, jednak zdajemy sobie sprawę, że nie obejmą one wszystkich doktorantów. Takie zajęcia – prezentacja własnych pomysłów naukowych i badań, praca w zespole i kierowanie zespołem, pozyskiwanie środków na badania – powinny być elementem studiów doktoranckich.
Wrócę do początku rozmowy. Czy masowość studiów doktoranckich to pozytywne zjawisko?
Moim zdaniem, gdyby założyć, że bronione doktoraty mają wartość naukową, nie byłoby to złe zjawisko, bo wielu osobom daje szansę na rozwój po ukończeniu regularnych studiów magisterskich.
Jednak mamy problem z jakością doktoratów i z kończeniem tych studiów.
Tak, niestety, mamy problem z zapewnieniem warunków prowadzenia tych studiów. Znam przypadki kolegów, którzy z punktu widzenia wyników na studiach magisterskich odpadliby przy restrykcyjnej rekrutacji na studia doktoranckie, a jednak okazało się, że odnaleźli się na nich. To zapewne wynika z tego, ze studia magisterskie są bardzo ogólne, zaś doktorat dotyczy ściśle określonego zagadnienia, którym doktorant się szczególnie interesuje.
Może zatem mamy problem z kształtem studiów magisterskich i z wyłapywaniem talentów?
Są bardzo ogólne. Trudno mi powiedzieć, czy to źle. Z pewnością nie wyłapujemy wszystkich talentów. Kształcenie na świecie daje dużo większą elastyczność, możliwość indywidualnego kształtowania programu studiów. U nas jeszcze daleko do tego, choć niektóre uczelnie próbują.
Czy doktorant powinien być studentem, czy pracownikiem?
To zależy od modelu. Są doktoranci, którzy pracują w działach badawczych firm. Chcą robić doktorat w oparciu o prowadzone tam badania. To bardzo cenni ludzie, którym należy dać szansę na rozwój naukowy. Gdybyśmy z doktoranta zrobili pracownika uczelni, to stracimy tych ludzi. Byłoby szkoda. Trzeba zatem podejść do tej kwestii elastycznie. Z drugiej strony mamy doktorantów, którzy muszą wykonywać – na uczelniach lub poza nimi – zajęcia niezwiązane z ich doktoratami. Stąd opóźnienia. Z pewnością nie można wymagać od uczelni, żeby znalazły 40 tysięcy etatów.
Ale nie mówimy o etatach. W krajach wysokorozwiniętych, np. USA czy Izraelu, żeby dostać doktoranta, szef zespołu musi znaleźć środki na jego sfinansowanie, czyli albo pieniądze z własnego grantu, albo stypendium.
U nas jednak nie ma takiej praktyki. Nabór na studia doktoranckie nie wiąże się z udziałem w projekcie badawczym. Często jedna osoba zaangażowana jest w kilku projektach. Promotor wybiera sobie jednego doktoranta, w którego inwestuje, a pozostali muszą o środki walczyć na własną rękę. Gdybyśmy wprowadzili system, który obowiązuje na świecie, być może poprawiłaby się sytuacja socjalna wielu doktorantów, ale sądzę, że musiałaby spaść ich liczba.
W wielu krajach nie można robić doktoratu w miejscu, gdzie kończyło się studia magisterskie, a potem nie można pracować tam, gdzie robiło się doktorat. Byłby pan za wprowadzeniem takiego systemu w Polsce?
Osobiście tak, ale to nie jest przyjęte oficjalnie stanowisko Krajowej Reprezentacji Doktorantów. Uważam, że jedną z bolączek polskiego systemu szkolnictwa wyższego jest hermetyczność. Możliwość wyjazdów, zmiany środowisk naukowych i czerpania z różnych źródeł jest inspirująca. Doktorant, który zdobywałby możliwość studiowania w konkursie, w nowym środowisku byłby bardzo zmotywowany do skończenia studiów w terminie i z dobrym wynikiem. Nie wiem jednak, na ile wprowadzenie tego jest możliwe z powodów społecznych w Polsce. Taki system zakłada umiejętności prezentacji swoich osiągnięć i zdolności – wracamy do problemu umiejętności miękkich.
Czy doktorantowi potrzebne są przywileje studenckie?
Przy mizerii finansowania studiów doktoranckich – tak. To nie są wielkie przywileje: zniżkowe przejazdy komunikacją publiczną, możliwość korzystania z akademików, zaliczenie okresu studiów do stażu pracy – ale tylko w przypadku ich ukończenia, i tylko ustawowych czterech lat. Ważne są też ubezpieczenia społeczne.
Jakie są najbliższe zadania Krajowej Reprezentacji Doktorantów?
Przygotowanie propozycji do nowelizacji ustawy, która uregulowałaby w rozsądny sposób status i sytuację doktorantów. Chcielibyśmy przynajmniej ograniczyć stopień patologii pod tym względem. Zdajemy sobie sprawę, że nie wynikają one jedynie z przepisów prawa, ale ze sposobu jego funkcjonowania. Jednak tylko sposobami prawnymi można je ograniczyć. Rozpoczynamy dyskusję na ten temat, a jej podstawą jest ankieta, którą przeprowadziliśmy w grudniu ubiegłego roku.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.