Bogumił Andrzejewski, poeta językoznawca
Kto słyszał o tym wybitnym poecie i językoznawcy? Podejrzewam, że niewielu. Co prawda z noty Czesława Miłosza zamieszczonej w jedynej wydanej w Polsce książce Bogumiła Andrzejewskiego (1922-1994) wynika, że autor ten powinien być głośny i umieszczany w antologiach, ale czym innym jest opinia, a czym innym jej realizacja. Andrzejewski przeszedł ciężką drogę żołnierza armii polskiej na Zachodzie, w 1941 dotarł do Palestyny, był ranny w czasie oblężenia Tobruku, po wojnie ukończył anglistykę w Oksfordzie, by – idąc śladem wojennych peregrynacji – studiować jeszcze w Londynie językoznawstwo i arabistykę, a następnie zająć się badaniem języków północnej Afryki, zwłaszcza somalijskim. Wykładał języki i literatury kuszyckie w School of Oriental and African Studies na Uniwersytecie Londyńskim, gdzie został profesorem zwyczajnym. Prowadził badania językowe i literaturoznawcze w Etiopii, Kenii i Somalii, współpracował z Somalijską Akademią Nauk i Sztuk w Mogadiszu oraz Szwedzką Agencją do Współpracy Naukowej z Krajami Rozwijającymi się, publikował liczne prace językoznawcze głównie dotyczące języka kuszyckiego, a także artykuły krytycznoliterackie i przekłady, m.in. z języka somalijskiego. To on upowszechnił w świecie anglosaskim tak znane utwory somalijskie, jak sztukę Hassana Sheikha Mumina Shabeelnaagood (ang. Leopard among the Women – Lampart wśród kobiet) (Londyn 1974) i powieść Faaraxa M.J. Cawla Aqoondarro waa u nacab jacayl (ang. Ignorance is the Enemy of Love – Nieświadomość wrogiem miłości) (Londyn 1982, 1984), a z I.M. Lewisem antologię poezji somalijskiej i arabskiej wraz z przekładami Somali Poetry – An Introduction (Oxford 1964). Co najważniejsze – Bogumił Andrzejewski był współtwórcą pisowni języka somalijskiego, opartej na skrypcie łacińskim. Ocenia się ją jako najdoskonalszą ortografię stworzoną w XX w., a Somalia doceniła badacza i przyznała mu order komandorski Gwiazdy Somalijskiej.
Andrzejewski pisał w wielu językach, w każdym doskonale, ale najlepiej po polsku. Jak wielu przed nim i po nim, od wrodzonej polszczyzny nie uciekł. Jeśli świadomie czy instynktownie od czegoś uciekał, to właśnie do niej. Był poetą. Myślał po poetycku, po poetycku podchodził też do nauki, uważając, że poezja i nauka są dziedzinami pokrewnymi ze względu na wysoki stopień korzystania z wyobraźni.
Szczególnie mocno skoligacone z poezją jest językoznawstwo. Obie te dziedziny polegają na traktowaniu semiotyki (i w jej obrębie semantyki) oraz hermeneutyki jako narzędzi, a nie celów działania. Tak zawsze uważałem, i teraz, czytając Andrzejewskiego, odkrywam, że to się potwierdza w jego twórczości. Być może jakiś semiotyk się obruszy, a hermeneuta zdziwi, ale twierdzę, że to poezja wciąż odkrywczo opisuje znaki i przydaje im zastosowań; to poezja objaśnia ten świat, tych ludzi i ten koniec cywilizacji, z którymi mamy do czynienia. Niedostrzeganie funkcji dzisiejszej poezji to wielki błąd zadufanych w sobie polityków, dlatego zginą marnie.
Być może dlatego, że Andrzejewski nie uważał się za poetę godnego nagród, mógł sobie pozwolić na całkowitą niezależność artystyczną. Nie skalał się żadną konwencją, „tym, co się teraz za poezję uważa”. Pisał więc swoje, zapewne do szuflady, pisał niewiele. To, co się objawiło na papierze, wystarczało mu jednak do spełnienia samotności, w której każdy, kto pracuje nad sobą, musi się od czasu do czasu kryć. Nie chodzi tu o mizantropię czy programowe zanurzanie się we własnym (źle rozumianym) indywidualizmie. Poezja była Andrzejewskiemu potrzebna do dopełniania luk w samoświadomości.
Żeby lepiej poznawać siebie, pisał: „Po pochyłym promieniu podwieczornego słońca / Wszedł do mojej filologicznej pracowni / Przez szybę zamkniętego okna / Neosemantyk, Hyś postmodernistyczny / O orientacji psycho-geograficznej. / Zaczął dekonstruować moje papiery / I bawić się wielkim globusem, / który trzymam na przyśnicy biurka”.
Czesław Miłosz nie wiedział, co to jest „przyśnica”, ale pojmuję, że to coś, co się wiąże z przysypianiem wtedy, kiedy głowa pęka, a ciało woła o odpoczynek od świata. Oto tajemnica poezji i jej wpływu na postęp. „Przyśnica”. Jedno magiczne słowo, które wywołuje ciągi myśli coraz bardziej uporządkowanych, skupionych wokół „Hysia”, którym jest (czy na pewno?) szaleństwo. A może głupota? W poemacie, który zaczyna się od zacytowanych linijek jest mowa o pająku (i Pająku), który nie tylko oplata, ale – to zdumiewające – także rozplata… Między innymi pająku kierownika Stacji Monitorowej Ochrony Ziemskiego Globu i Okolic: „Poczułem, że drętwieje mi floryda / I drętwota dochodzi aż do prawej strony gwadelupy. / Taki mnie ogarnął honduras, że chciałem telefonować / do mojego doktora…”.
Nie wiem, czy jeszcze jest na rynku, ale w roku 2000 na pewno ukazała się nakładem warszawskiej Oficyny Wydawniczej „Agawa” pasjonująca książka Bogumiła Andrzejewskiego Podróż do krajów legendarnych z tekstami uzupełniającymi Czesława Miłosza i Jerzego Pietrkiewicza.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.