Uwagi o pracy naukowo-dydaktycznej

Andrzej Malinowski

Można rzec, że dyskusja o wymaganiach w stosunku do wykładowców w zakresie pracy naukowej i kształcenia akademickiego trwa od pokoleń. Procesy kształcenia ulegają zmianom czasowym, a wymagania były inne w przeszłości, a inne są współcześnie. Duża część wypowiedzi, tych historycznych i współczesnych, szybko się dezaktualizuje, choć niektóre z nich mają wartości trwałe i godne są polecenia do studiowania tym, którzy aktualnie snują plany reform systemu akademickiego.

Jeszcze do połowy XX w. wyższe wykształcenie gwarantowało zatrudnienie i dawało wysoki status społeczny. Panowały też mody na uczelnie o wysokiej randze, np. na paryską Sorbonę, a w Polsce na Uniwersytety – Jagielloński, Wileński, Warszawski, Lwowski. Ceniono też studia techniczne na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, na Politechnice Lwowskiej, a nawet w Warszawie u Wawelberga. Autorem pierwszej polskiej ustawy o szkolnictwie wyższym, która obowiązywała w latach 1920-1933, był profesor Adam Wrzosek, lekarz patolog, historyk medycyny i antropolog, który obserwował osobiście systemy kształcenia w Rosji, w Austrii, Francji, Szwajcarii czy w Niemczech. Twierdził, że specyfika kształcenia wiąże się w różnych krajach z profilem mentalnym narodu. Krytycznie oceniał kształcenie i podręczniki w Niemczech i w Rosji, gdzie zbyt mało uwagi zwracano na kształcenie sposobu myślenia. Aprobował zaś profil kształcenia we Francji i krajach anglojęzycznych.

Współczesne procesy globalizacji w znacznym stopniu niwelują lokalne różnice kształcenia, dążąc do unifikacji systemu, tak by absolwenci z różnych krajów posiadali je w miarę jednolite. Moda na uczelnie być może pozostała, ale ich rangę określają współcześnie rankingi. Stosowanie rankingów do oceny jednostek naukowych jest zasadne, ale rozciąganie ich na dydaktykę, a zwłaszcza na oceny pracowników naukowo-dydaktycznych, budzi różne zastrzeżenia i, jak sądzę, winny one stanowić jedynie pomocniczą ocenę formalną, a nie merytoryczną pracownika.

Punkty za podręczniki

Pracownicy uczelni oceniani są okresowo oraz, zwłaszcza przy uzyskiwaniu stopnia doktora habilitowanego, z działalności naukowej oraz dydaktycznej, gdy pracownicy instytutów i zakładów badawczych tylko z działalności naukowej. Jednakże dla tych pierwszych oceny za działalność dydaktyczną zostały zmarginalizowane. Do dorobku tych pracowników niesłusznie nie wlicza się publikacji skryptów i podręczników. Pisanie podręczników wymaga pewnego doświadczenia naukowego i dydaktycznego. Tak zatem można uprawiać „czystą” naukę i taką, która wiąże się w znacznym stopniu z kierunkiem pracy badawczej. Pracownicy naukowi i dydaktyczno-naukowi winni prowadzić badania naukowe, często jednak w uczelniach zawodowych czy prywatnych zwolnieni są z tego obowiązku. Zdaniem wielu lepiej jest, gdy wymagania pracy naukowej obowiązują, co zmusza do studiowania prac naukowych z danej dziedziny wiedzy. Mankamentem „czystego” dydaktyka może być rutyna i brak chęci wprowadzania do zajęć nowych form i treści. Niektórzy, jak prof. Jan Czekanowski, wykładali nader barwnie i interesująco, co opisywali późniejsi profesorowie medycyny, twierdząc, że nie mogli opuścić wykładu ze względu na niepowtarzalność każdego z nich. Wielu było w przeszłości dobrych, a nawet wspaniałych wykładowców. Z anatomii prawidłowej taką sławą cieszył się w Poznaniu profesor S. Różycki (autor niespełna 30 prac z zakresu antropomorfologii), prof. T. Marciniak we Wrocławiu, a wcześniej w Warszawie prof. E. Loth i działający z CIWF-ie prof. R. Poplewski, autor wspaniałego podręcznika anatomii porównawczej. Wykłady Lotha nawiązywały do teatrów anatomicznych, które zdobywały rozgłos przez publiczne sekcje zwłok od XVII w. Loth zapraszał w charakterze demonstratorów panie i ubarwiał ciekawostkami wykłady, w których uczestniczyli studenci różnych kierunków. Na wykłady z propedeutyki medycyny czy antropologii tłumnie w Poznaniu przychodzili studenci różnych kierunków studiów. W Krakowie taką popularnością cieszyły się wykłady z antropologii prof. K. Stołyhwy.

Warto tu wspomnieć, że Jan Czekanowski, znany z wprowadzania metod statystycznych na grunt biologii (zwłaszcza człowieka), był autorem pierwszego w Polsce podręcznika statystyki (1913 r.), a Wrzosek w tymże roku wydał podręcznik propedeutyki medycyny. Prof. Michał Reicher, anatom z Wilna, a po wojnie z Gdańska, przez całe życie doskonalił podręcznik anatomii A. Bochenka. Reicher był z wykształcenia antropologiem, a nie medykiem. Anatomia Bochenka, Reichera jest „biblią anatomii prawidłowej”. W Polsce funkcjonuje wiele podręczników anatomii i trudno tu czynić wyliczenia tych najlepszych. Ale sławę zdobyły opracowania profesorów: T. Marciniaka z Wrocławia, M. Sokołowskiej-Pituchowej z Krakowa czy A. Krechowickiego ze Szczecina. Dorobek podręcznikowy z zakresu antropologii jest skromniejszy. Spora jest jednak liczba mniejszych podręczników kierowanych do studiujących wychowanie fizyczne, w czym wyróżniał się prof. Z. Drozdowski. Dla medyków powstał podręcznik antropologii autorstwa T. Dzierżykray-Rogalskiego i K. Modrzewskiej. Dużą popularność i wielu wydań doczekały się podręczniki N. Wolańskiego Rozwój biologiczny człowiekaEkologia człowieka . Wolański wraz ze mną napisał podręcznik antropometrii pod tytułem Metody badań w biologii człowieka oraz kilka opracowań podręcznikowych przeznaczonych dla pediatrów i tych, którzy prowadzą badania rozwoju dzieci.

Nie będę tu pisał o własnych podręcznikach i skryptach z antropologii, auksologii, antropometrii. Inicjowałem pisanie takich podręczników dla lepszej integracji pracowników naukowo-dydaktycznych, którymi przyszło mi kierować, co owocowało m.in. w Poznaniu, Łodzi, Zielonej Górze i w Radomiu. Pisanie podręcznika zmuszało mych współpracowników, z których obecnie siedmiu jest profesorami, do odpowiednich studiów opisywanych zagadnień. W kontekście tego, co na podstawie anatomii i antropologii naszkicowałem, ośmielam się postulować o przywrócenie do oceny pracowników naukowo-dydaktycznych „punktów” za skrypty i podręczniki akademickie. Takie „punkty” winny być też przyznawane za popularyzację wiedzy.

Warto się też odnieść do wcześniej poruszanego problemu wykładów czy ćwiczeń ze studentami. Dyscyplina uczestniczenia w wykładach obowiązująca w latach 50. XX w. to już przeszłość, choć niektórzy wykładowcy do niej nawiązują. Ale we wspomnianych i wcześniejszych latach w wykładach uczestniczyli często adiunkci, asystenci i wolontariusze, a niekiedy laboranci. Współcześnie nie spotkałem takich wymogów, ale rozciągnąłbym je niekiedy na młodych asystentów czy doktorantów. Repetycja często bywa konieczna. Sądzę też, że młody „niesamodzielny”, a więc pomocniczy pracownik naukowo-dydaktyczny winien być hospitowany przez „samodzielnego pracownika”. Dziś obserwuje się często brak kontroli ćwiczeń dydaktycznych, a często jednak ów młody pracownik popisuje się swą wiedzą, prowadzi zajęcia w sposób niezrozumiały dla studenta. Mój kolega lekarz, prowadząc kiedyś ćwiczenia z anatomii ze studentami medycyny, wymagał na kolokwium szybkich, automatycznych odpowiedzi na pytania, co wprowadzało wśród studentów nerwową atmosferę. Anatomia była przedmiotem selekcjonującym, a selekcja dokonywana była już na podstawie zaliczonych lub niezaliczonych ćwiczeń. Nie wszyscy asystenci byli tak rygorystyczni, a ja zadałem pytanie, czy student ma prawo do zastanowienia się, do refleksji. Usłyszałem odpowiedź, że lekarz często nie ma czasu na myślenie, on musi wiedzieć. Z anatomii, przy „dobrych chęciach”, oblewa się studentów łatwo. W przypadku takich problemów winien właśnie wkraczać profesor – wykładowca przedmiotu.

Role uczonych

Od początkującego „pomocniczego” pracownika naukowo-dydaktycznego wymaga się współcześnie prowadzenia badań. Nie wszyscy kandydaci do zawodu nauczyciela akademickiego się w tym sprawdzają. W mojej praktyce ci najlepsi szybko szli do zajęć w „biznesie”, mimo że na studiach doktoranckich zdążyli już coś opublikować. Prof. Czekanowski mówił nam, że tak było również przed wojną. W uzupełnieniu do tego, co napisałem, warto polecić książeczkę znanego naukoznawcy, prof. Mariana Mazura Historia naturalna polskiego naukowca (PIW 1970). Zacytuję tego autora: „Naukowcem jest ten, kto poszukuje odpowiedzi na pytania, na które dotychczas nikt nie odpowiedział, za pomocą metod umożliwiających udowodnienie odpowiedzi. Tworzą ja fakty, właściwości i związki. Naukowiec jest określeniem zawodu zmierzającego do rozszerzenia istniejącej wiedzy, a pracownik naukowy to ten, który jest zatrudniony na pewnym stanowisku w instytucjach naukowych”. Można być, jego zdaniem, pracownikiem naukowym nie prowadząc badań. Naukowcy nie stanowią określonego typu intelektualnego, stanowiąc różnorodność typów, pośród których występują:

Naukowcy pionierzy. Są nimi ludzie łamiący uznane prawa i teorie, ludzie tworzący teorie nowe;

Naukowcy mistrzowie rzemiosła naukowego strzegący ładu w nauce, poszerzający faktologicznie istniejące prawa;

Naukowcy stymulatorzy, postulatorzy, reżyserowie nauki. Posiadają oni zdolność wynajdowania, stawiania problemów i podsuwania ich innym do rozwiązywania. Przydatni są oni do organizowania, koordynowania i przewodniczenia pracy zespołowej;

Naukowcy erudyci, kompilatorzy mający upodobania w gromadzeniu i przetrawianiu cudzych idei, które podają w sposób usystematyzowany i krytycznie oceniony;

Naukowcy gromadzący dane, porządkujący je według funkcjonujących wzorców, opracowujący dane statystycznie;

Naukowcy oświatowcy zajmujący się przekazywaniem istniejącej wiedzy innym;

Administratorzy – organizatorzy nauki;

Pseudonaukowcy, blagierzy, plagiatorzy;

Pasożyty nauki, karierowicze.

Dwie ostatnie grupy są dla nauki szkodliwe. Natomiast sześciu pierwszym grupom, moim zdaniem, nie można przypisać stałości. W ontogenezie naukowca mogą występować różne, spośród sześciu pierwszych, okresy twórczości naukowej. Z zasady na początku działalności naukowej gromadzi się dane, poddaje analizie. Pogłębienie stanu wiedzy danej dyscypliny po pewnym czasie daje podstawy do obalania starych i prezentowania nowych prawd. Z reguły stale nie da się tworzyć czegoś nowego w nauce i przechodzi się do etapu stymulatora, erudyty, zaś w końcu ontogenezy naukowej – do poziomu naukowca oświatowca. Z tej ostatniej roli nie wszyscy starzy mistrzowie nauki chcą korzystać. Nie chcę przytaczać oszustw naukowych w antropologii, takich jak spreparowana czaszka praczłowieka z Piltdown czy niedawno opisany hobbit z Jawy, na co nabierali się antropologowie i anatomowie o znanych autorytetach. Oszustwa zdarzają się w nauce. Sam analizując neolityczną czaszkę murzyńską z Wieńca na Kujawach stwierdziłem, że została ona podłożona i celowo zamieniona po to, by wykazać u neolitycznej ludności Kujaw przymieszki odmiany czarnej. W tym celu zamienił ktoś czaszkę murzyńską ze zbiorów E. Lotha, znajdujących się w Zakładzie Antropologii PAN we Wrocławiu. Sprawca owego „dowcipu” nie jest znany.

Stan pracy naukowo-dydaktycznej budzi od pokoleń niezadowolenie. Niska ranga tego zawodu widziana z perspektywy wynagrodzenia czy trudu zdobywania stopni naukowych i tytułu też nie napawa optymizmem. Sprzyja to wieloetatowości, celowo ograniczanej przez władze resortu. Opieka nad studiującymi również pozostawia wiele do życzenia zwłaszcza na tych kierunkach, które przyjmują dużą liczbę studentów na pierwszy rok. Np. na pedagogice czy fizykoterapii celowe jest poszerzenie wykładów wiedzą podręcznikową, pewnym wyborem podręczników np. z anatomii, antropologii czy biomedycznych podstaw rozwoju. Dopiero po studiach licencjackich na starszych latach można polecać studiowanie monografii i artykułów naukowych. Tak zatem pisanie skryptów i podręczników, na razie, mimo Internetu, winno być praktykowane i wliczane do dorobku katedr, wydziałów, uczelni i oczywiście autorów tych opracowań.

Emerytowany prof. zw. Andrzej Malinowski, senior Instytutu Antropologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.