Dziembowscy, Jaśkowscy, Holewińscy

Cz. 2 Główna droga

Magdalena Bajer

W obu liniach przodków państwa Anny i Wojciecha Dziembowskich tradycja naukowa i akademicka sięgają epoki zaborów, kiedy rodziny, należąc do stanu ziemiańskiego, zaczęły dzielić życie między dwór i miasto, a ich ambitni oraz aktywni młodzi przedstawiciele zdobywali wyższe wykształcenie oraz stopnie naukowe. Nieodwracalną cezurę wykreśliła historia, pozbawiając dziedzicznych majątków dorastające po drugiej wojnie światowej pokolenie, wyznaczając los i zadania inteligentów. Wychowani na granicy epok wynieśli z domów właściwą tej warstwie śmiałość w mierzeniu sił na zamiary, ambicje, jakie zapewniają miejsce w elicie umysłowej społeczeństwa.

W pokoleniach dziadków i rodziców obojga moich rozmówców żywe były zainteresowania prawnicze, inspirowane być może przewidywaniem przyszłych potrzeb państwa, gdy odzyska niepodległość, ale także matematyczne czy szerzej, przyrodnicze, jakie miały znaleźć owocną kontynuację u potomków.

Pobliskie tropy

Dzieciństwo przyszłych małżonków Dziembowskich upłynęło w nieodległych miastach Pomorza i Pałuk. Dom rodzinny pana profesora w Żninie był liczny: rodzice, czwórka dzieci, niania, wychowująca później następne pokolenie, i dwie osoby do pomocy matce, która ciężko pracowała – jako nauczycielka języków, higienistka szkolna, pracownik pogotowia ratunkowego – żeby zarobić na ich pomoc w codziennych domowych zajęciach, w jakich nie gustowała. Religijne wychowanie było czymś oczywistym (jedyny syn służył do mszy), jak oczywisty, choć nieczęsto manifestowany, był stosunek do powojennej rzeczywistości. Kiedy Wojtek w czwartej klasie szkoły podstawowej miał wygłosić wiersz ze słowami: „Marchlewski i Dzierżyński najlepsi synowie narodu polskiego…” matka napisała mu zwolnienie z lekcji z powodu choroby.

Synowi nie groziło jednak zauroczenie programową poezją, już wtedy wiedział na pewno, że kiedyś będzie studiował… astronomię. Zrobił sobie maleńki „teleskopik”, obserwował niebo. Ojciec frasował się niejasnymi perspektywami na dalsze życie i kiedy mój rozmówca na Wydziale Fizyki UW miał wybrać specjalizację astronomiczną, mawiał jaka ciekawa musi być fizyka atomowa, ale presji nie wywierał.

Wojciech Dziembowski wybrał samodzielnie spośród wielu rozmaitych ścieżek poznania, mając wobec rodzinnej tradycji zobowiązanie do zdobycia wyższego wykształcenia, nieformułowane expressis verbis, ale w jego pokoleniu już naturalne.

Z toruńskiego domu profesorskiego Anny Jaśkowskiej często wyjeżdżano do Warszawy, za którą matka tęskniła (podobnie jak matka jej przyszłego męża w Żninie), gdzie odwiedzano rodzinę i przyjaciół. Dom był katolicki, ale moja rozmówczyni nie nazywa go religijnym. Ojciec nie krył sceptycyzmu w kwestiach wiary, do kościoła chodził nieregularnie, lecz zawsze w święta.

Od dzieci wymagano przyzwoitej nauki, ale nie musiały być prymusami. „Wiadomo było, co się w szkole mówi, a czego się nie mówi”. Wiadomo było, że dzieci pójdą na studia, podejmując tropy obecne w rodzinie zanim z ziemiańskiej stała się inteligencką.

Młodszy brat, Kazimierz Jaśkowski, urodzony w czerwcu 1944 roku w Warszawie, poszedł śladem przodków w sędziowskich i adwokackich togach. Skończył prawo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, tam zrobił doktorat i podjął pracę naukową. Następnie został sędzią, dochodząc w tej funkcji do szczebla Sądu Najwyższego, i zamieszkał w Warszawie – jedno i drugie było odwzorowaniem rodzinnej tradycji. Od ubiegłego roku jest sędzią w stanie spoczynku. Jego żona Małgorzata, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego, wykłada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Tam również pracuje ich syn Marek – prawnik jak oboje rodzice. Jego dużo młodszy brat Stanisław robi doktorat na iranistyce.

Nisza i centrum

Pan profesor Dziembowski powiada, że jego przyszła żona wybrała fizykę, dlatego że… nie było jej w Toruniu i trzeba było wyjechać do Warszawy. Ona sama przypisuje to trochę przypadkowi, trochę sugestiom ojca, profesora matematyki. Wyboru nigdy nie żałowała, a dość szybko znalazła sobie niszę, w niej zaś źródło satysfakcji. Będąc całe życie pracownikiem Instytutu Geofizyki PAN, pani Anna Dziembowska zajmuje się wydawnictwami naukowymi, sporo tłumaczy. Gdy dzieci dorosły i wyszły z domu, może temu poświęcać więcej czasu, toteż robi weryfikację językową (angielski) tekstów do czasopisma „Acta Geophysica”, a także prowadzi serię książkową „Geoplanet” jako managing editor. Wszystkie te odpowiedzialne zajęcia moja rozmówczyni określa precyzyjnie mianem „działalności usługowej przy nauce”, która to działalność od początku ją interesuje i mocno angażuje, zapewniając orientację w aktualnym stanie wiedzy, a także tematy do rodzinnych rozmów, jako że praca męża związana jest z samym centrum współczesnej nauki, któremu „edytorska nisza” jest przecież niezbędna.

Wojciech Dziembowski chciał na studia pojechać do Warszawy, ale matka wolała Kraków, gdzie mieszkała babcia przyszłego studenta, po której spodziewała się opieki nad nim i… kontroli. Mój rozmówca pokochał podwawelski gród trwale, ale studiowanie tam astronomii uważa za wybór nietrafny, gdyż w latach sześćdziesiątych poziom nie był najwyższy. Próba przeniesienia się do Warszawy na czwartym roku nie udała się, mgr Dziembowski został w UJ asystentem-stażystą i zajął się przygotowywaniem do druku swojej pracy magisterskiej. Szczęśliwy przypadek sprawił, że przyszły uczony opowiedział o tej pracy znanemu belgijskiemu astronomowi Paulowi Ledoux, gdy ten odwiedził krakowskie obserwatorium. Gość z kolei napisał o niej prof. Stefanowi Piotrowskiemu z Warszawy, ten zaś zaprosił początkującego badacza z referatem, a zaraz potem zaproponował robienie doktoratu u siebie, z obietnicą wszakże, że dr Dziembowski wróci do Krakowa i będzie tam rozwijał nową wówczas w Polsce gałąź astrofizyki.

Doktorat obronił w 1967 roku, po czym, niewiele starszy od niego, a już znany w świecie astronom Józef Smak pomógł mu uzyskać staż podoktorski w Columbia University.

Moi rozmówcy wzięli ślub w lipcu 1967 roku, pani Anna dostała paszport na parę dni przed wydarzeniami Marca ‘68, co graniczyło z cudem; mąż był w Nowym Jorku nieco wcześniej. Oboje wspominają ten czas jako ważny, owocny intelektualnie, ciekawy i radosny. Poznali wielu ludzi ze środowiska akademickiego, nawiązali przyjaźnie. Mąż pracował naukowo, żona pilnie uczyła się języka, co po powrocie w roku 1969 stanowiło handicap, jako że biegła znajomość angielskiego nie była wtedy zbyt częsta.

Do Krakowa dr Dziembowski nie wrócił. Został adiunktem w Zakładzie Astronomii PAN u swego warszawskiego mistrza, prof. Piotrowskiego. Zajmował się i zajmuje zagadnieniami z pierwszej linii pytań o niepoznane dotąd obiekty i zjawiska kosmiczne, które to kwestie trudno przybliżyć laikom. Wszystkie (128) prace naukowe opublikowane w czołowych czasopismach astronomicznych mają wysoki indeks cytowań. W roku 1983 mój rozmówca otrzymał tytuł profesora. Jest członkiem rzeczywistym PAN i czynnym członkiem PAU, laureatem międzynarodowych nagród i wyróżnień.

Będąc przez całe naukowe życie w samym środku aktualnej problematyki swojej dziedziny, traktowanej szeroko, dzielił czas między badania i działanie na rzecz dobrej ich organizacji oraz warunków. W latach 1987-1992 był dyrektorem Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika w Warszawie. Na tym stanowisku przyszło mu chronić pracowników, zaangażowanych licznie w działania opozycyjne, przed represjami politycznymi.

Oboje państwo Dziembowscy, choć nie mówili o tym expressis verbis, są wrażliwi na oryginalność ludzkiego myślenia, twórczych pomysłów, programów działania, wyborów. Doświadczenie wielu spotkań z rodzinami, w których uprawia się naukę i pielęgnuje rodzinne tradycje, mówi mi, że to pochodna śmiałości, jaką daje poczucie zakorzenienia w tradycji właśnie, ciągłości cnót i zasług, ale także uchybień i zaniedbań, z których pierwsze należy kontynuować i rozwijać, drugie trzeba naprawić. W takich rodzinach trwają zwykle jakieś formy twórczości i towarzyszy im radosna satysfakcja. Nie zaskakuje więc to, że siostry Wojciecha Dziembowskiego poszły drogą naukową. Teresa jest emerytowanym profesorem chemii Politechniki Szczecińskiej, najmłodsza Anna, profesorem psychologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Trzecia, Maria, jest lekarzem anestezjologiem. Brat podziwia jej umiejętność rozmawiania z rodzinami pacjentów najbardziej zagrożonych i pełną oddania pracę w hospicjum.

Spadkobiercy

Po ślubie państwo Dziembowscy zamieszkali najpierw w Domu Młodego Naukowca, gdzie wcześniej się poznali. Po powrocie z Ameryki, w spółdzielczym mieszkaniu, gdy przyszły na świat dzieci, stworzyli własny dom. Okazało się, że te, w których sami się wychowali, były do siebie podobne, że tego samego od ich mieszkańców oczekiwano i wymagano, że panowały analogiczne zwyczaje. Rodzice obojga moich rozmówców mieli też wspólnych znajomych, wśród nich rodzinę prof. Szarskiego z Krakowa, zatem umacniały się wzory życiowych dróg przekazywane spadkobiercom.

Za ważny czynnik wychowania synów pan profesor uważa rozmowy, które towarzyszyły wspólnym posiłkom, dotyczyły spraw ważnych, „pozacodziennych”. Pani Anna przypomina w tym momencie, że tak właśnie było u niej w domu – wszyscy siadali przy stole o godzinie drugiej po południu, nieobecność kogoś z domowników była wyjątkiem i jego samego narażała na stratę uczestnictwa w ciekawej zawsze wymianie zdań, pozostałych na zubożenie tej wymiany. Podobne były w obu rodzinach lektury, ze szczególną atencją dla twórczości Gołubiewa, wydawanej w latach sześćdziesiątych przez PAX. Anna Jaśkowska zebrała z kolejnych rodzinnych prezentów komplet powieści J.I. Kraszewskiego z dedykacjami.

Starszy syn państwa Dziembowskich, Stefan, urodził się w roku 1973, młodszy, Andrzej, rok później. Okres ich wczesnego dzieciństwa w małym mieszkaniu, prawie zawsze pełnym gości, był dla naukowego małżeństwa ciężki, ale po latach wspominają go z sentymentem. Wakacyjne wyprawy zawsze traktowano poważnie, jak czas, pamiętnych zwykle, wspólnych przeżyć. Wiele tego czasu spędzali moi rozmówcy w obserwatorium w Ostrowiku pod Warszawą, razem z innymi rodzinami astronomów.

Nie chcieli, żeby któryś z chłopców został astronomem, bo los syna Wojciecha Dziembowskiego, postaci znaczącej w niewielkim światku tej dziedziny nauki, nie byłby lekki. Jednocześnie widzieli ich miejsce „w okolicach nauki”. Ucieszyli się, gdy Andrzej pod wpływem syna nowych sąsiadów (rodzina zamieszkała w domu jednorodzinnym na warszawskim Zaciszu) zainteresował się biologią (w liceum wygrał olimpiadę biologiczną) i zdecydował ją studiować. Już na pierwszym roku poznał swą przyszłą żonę, która teraz kieruje grupą badawczą w Centrum Nowych Technologii UW.

Sam jest profesorem w Instytucie Biochemii i Biofizyki PAN oraz Instytucie Genetyki i Biotechnologii UW. Kieruje – wedle zgodnej opinii bardzo dobrze – trzydziestoosobowym zespołem badawczym. Mówiąc o tym, ojciec przypomina, że Andrzej zawsze umiał rozróżniać między tym, co istotne, a tym, co podrzędne. To drugie lekceważył, pierwszemu poświęcał czas i energię. Kryteria podziału, nie zawsze uznawane przez rodziców, okazały się trafne.

Starszy brat Stefan wybrał matematykę, kontynuując tradycję macierzystej linii rodziny (dziadek Jaśkowski, twórca środowiska matematycznego w UMK), po części, jak sądzi jego ojciec, świadomie. Jest profesorem Wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW. Zajmuje się teoretyczną i stosowaną kryptografią, mając już sporo publikacji z tej tematyki. Uczestniczy w pracach międzynarodowych gremiów kryptograficznych. Wypromował trzech doktorów. Obaj bracia mają za sobą staże w dobrych ośrodkach zagranicznych.

W młodym pokoleniu rozgałęzionej rodziny moich rozmówców powtarza się, obecny już wcześniej, dar rozpoznawania tego, co w nauce nowe, obiecujące poznawczo, intrygujące intelektualnie i śmiałego wchodzenia na takie drogi. Myślę, że to wróży przedłużanie się i pomnażanie „uczonego rodu”.

* * *

Na koniec naszego spotkania gospodarz powtórzył mi to, co nieraz mówi żonie: „Chciałem, żeby na Uniwersytecie Warszawskim było trzech profesorów Dziembowskich”. Pragnienie spełniło się szybko, choć nie na bardzo długo, gdyż pan profesor senior formalnie zakończył już pracę na uniwersytecie. Do kolejnych osiągnięć członków tego rodu przyjdzie mi zapewne wracać. 