Wiedza ogólna

Marek Misiak

Co jakiś czas przez media przetacza się jeremiada, którą można by streścić słowami „Polacy nie czytają”. Nie czytają uczniowie, studenci, klasa średnia – każda istotniejsza grupa społeczna, która teoretycznie przynajmniej powinna wykazywać jakieś zainteresowanie książką z powodów niezawodowych. Przytaczane dane brzmią faktycznie dość przygnębiająco: „Jedna trzecia Polaków nie przeczytała ani jednej książki w ciągu roku”, „Połowa Polaków nie czyta dla przyjemności”. Z drugiej strony nawracają alarmujące newsy o analfabetyzmie funkcjonalnym części naszych rodaków, którzy wprawdzie posiadają umiejętność składania liter w słowa, ale nie są w stanie zrozumieć najprostszych nawet instrukcji czy rozkładów jazdy. Nie zamierzam przyłączać się do tego dzwonienia na trwogę – nie dlatego, żebym uważał, że to nieprawda lub coś nieistotnego, ale ponieważ powtarzanie tych tez po raz n-ty niczego nowego by nie wniosło. Dyskusja między grupą znajomych studentów na temat lektur szkolnych i powieści pokazała mi coś innego, o czym, póki co, mało kto wspomina. Nawet jeśli będą czytać – to ile z tego zrozumieją? I nie chodzi tu o literalne rozumienie znaczenia tekstu, a zatem nie o analfabetyzm funkcjonalny.

Nieznane realia

Dyskusja toczyła się nie tylko między ludźmi zdobywającymi wyższe wykształcenie, ale między studentami naprawdę zdolnymi (co potwierdzają stypendia i wyjazdy zagraniczne) i mającymi ambicje intelektualne nierzadko szersze niż sam miałem w ich wieku (jeśli na tym ma polegać prawdziwość sformułowania „młodzież dojrzewa coraz szybciej”, to jestem za). Poza wieloma ciekawymi i mądrymi wypowiedziami było w niej jednak coś, co mnie zaniepokoiło. Określiłbym to jako brak dystansu do swoich opinii, do swojego zrozumienia przeczytanego utworu. Było to zauważalne, zwłaszcza gdy jedna z dyskutantek mówiła o niedawno przeczytanym Jądrze ciemności Josepha Conrada. Jej wypowiedź świadczyła o tym, że ona naprawdę niewiele z tego opowiadania zrozumiała, ale zdawała się w ogóle nie brać pod uwagę możliwości, że coś mogło jej umknąć. Niepełne rozumienie utworu nie wynikało z pobieżnej lektury, lecz z braku elementarnej wiedzy na temat XIX-wiecznego kolonializmu i rozumienia pojęcia honoru w Wielkiej Brytanii tamtych czasów. Zdałem sobie sprawę, że część moich rówieśników, czytając taki utwór, miałaby gdzieś z tyłu głowy świadomość, że powstał on ponad wiek temu i dotyczy zupełnie innych realiów kulturowych, co przy całej uniwersalności opowiadania Conrada ma jednak znaczenie. Nawet jeśli nie mieliby większego pojęcia o realiach i kulturze, mieliby przynajmniej świadomość, że mogą nie rozumieć wszystkiego poprawnie z powodu niedostatków wiedzy.

Kiedy słucham współczesnych studentów czy licealistów, coraz częściej mam wrażenie, że tej świadomości im brakuje. Czasem przybiera to groteskowe formy. Słynna wśród moich znajomych stała się swego czasu wypowiedź kolegi, który słuchając o prześladowaniach Żydów w III Rzeszy spytał, dlaczego nie zawiadomili policji albo nie poinformowali rzecznika praw obywatelskich (zrobił to całkowicie poważnie, nie zdając sobie sprawy z tego, że się ośmiesza). Znacznie częściej jednak ów brak świadomości jest dyskretny – dopiero po chwili słuchacz zdaje sobie sprawę, że jego rozmówca/rozmówczyni zdaje się nie pamiętać, że to, co wydaje się oczywiste/sensowne/normalne nam, anno Domini 2014, niekoniecznie musiało być tak samo widziane przez większość Polaków jeszcze 30 lat temu.

Poszerzanie wiedzy

Wydaje mi się, że taka nieświadomość wśród studentów jest wynikiem coraz rzadszego w Polsce odczucia, iż ogólna wiedza o świecie ma swoją wagę i znaczenie jako taka. Należy zauważyć tu dwa problemy: 1) podstawową orientację w różnych dziedzinach ludzkiej wiedzy i 2) świadomość, że różne – często pozornie bardzo odległe – dyscypliny nauki mogą być ze sobą powiązane i że nie tylko nie da się ich uprawiać w całkowitej izolacji, ale nawet opanowanie ich na poziomie magisterskim wymaga pewnej interdyscyplinarnej wiedzy.

Może nie od początku edukacji, ale przynajmniej od gimnazjum kładzie się nacisk przede wszystkim na to, co się „przyda w życiu” lub będzie konieczne w dalszej nauce. Wspierani przez rodziców uczniowie już w I klasie liceum narzekają, że muszą uczyć się jeszcze historii, choć wybrali profil matematyczno-fizyczny. Później przynosi to negatywne efekty na studiach – na uczelnie trafiają ludzie przekonani, że ludzka wiedza podzielona jest na pokoje, pomiędzy którymi nie ma żadnych przejść. Powoduje to negatywne skutki w dalszym procesie kształcenia. Studenci prawa są nieprzyjemnie zdziwieni, że każe im się uczyć historii. Sam widziałem podczas studiów wielu studentów polonistyki (sic!), którym zrozumienie klasyki poezji i prozy amerykańskiej skutecznie uniemożliwiał brak elementarnej nawet wiedzy o historii tego kraju (nie mieli pojęcia o wojnie secesyjnej czy Wielkim Kryzysie). Studenci fizyki zaś potrafią nie rozumieć, dlaczego tyle miejsca w programie nauczania zajmuje matematyka. Brak świadomości znaczenia wiedzy ogólnej sprawia, że wielu studentom całkowicie umyka też znaczenie przedmiotów uzupełniających, traktowanych wyłącznie jako fanaberie władz instytutu – tak wielu moich kolegów i koleżanek z filologii polskiej widziało np. zajęcia z filozofii czy historii, nie wiążąc ich w żaden sposób z programem studiów. Z moich doświadczeń wynika, że studenci uczelni technicznych chętnie chodzą na tzw. humany (obowiązkowe zajęcia z przedmiotów humanistycznych), traktują je wszelako jako ciekawe urozmaicenie studiów. Na ogół nie mają świadomości, że te wykłady lub ćwiczenia mają na celu uświadomienie im znaczenia wiedzy humanistycznej, z którą ostatnio – i to w nieakademickiej formie – mieli do czynienia w szkole średniej.

Momentami odnoszę wrażenie, że polscy studenci są coraz częściej nieświadomi tego, że wiedza ma służyć nie tylko przygotowaniu zawodowemu i zarabianiu w przyszłości godziwych pieniędzy. Widać to wyraźnie w preferowanych sposobach spędzania wolnego czasu, które rzadziej niż kiedyś polegają na gimnastykowaniu umysłu, poszerzaniu swojej wiedzy dla samej przyjemności dowiadywania się czy poszukiwaniu przeżyć estetycznych w kontakcie z dziełami sztuki. Efekt jest niestety taki, że znani mi studenci zdają się coraz mniej rozumieć z procesów zachodzących we współczesnym świecie, co nie przeszkadza im zresztą wypowiadać sądów. Nie mają pojęcia o religiach innych niż chrześcijaństwo. Nie orientują się w historii innych narodów, co bardzo dobrze widać przy okazji wielu komentarzy o sytuacji na Ukrainie. Mają rzecz jasna rozliczne zainteresowania, ale rzadko kiedy przekładają się one na szersze rozumienie świata. Jakiś czas temu odbyłem charakterystyczną rozmowę z koleżanką z kursu języka niemieckiego, studentką Politechniki Wrocławskiej. Zapytała mnie, w jakim celu uczę się tego języka. Odpowiedziałem (zgodnie z prawdą), że głównie dla przyjemności (lubię się uczyć języków) i dla własnej satysfakcji. Zareagowała zdziwieniem. Najwyraźniej czymś nietypowym było to, że ktoś poszerza swoją wiedzę bez szczególnej potrzeby.

Po co?

Podstawowa orientacja w różnych dziedzinach wiedzy – a choćby świadomość ich znaczenia dla człowieka – umożliwia (moim zdaniem, i nie tylko moim) pełniejsze rozumienie otaczającego nas świata i do pewnego stopnia uodparnia na obiegowe sądy i zwykłe mity, krążące zarówno w profesjonalnych mediach, jak i w cyberprzestrzeni tworzonej przez zwykłych użytkowników. Student dobrze orientujący się w dziedzinie, którą zgłębia na uczelni, ale niemający nawyku dowiadywania się więcej o świecie, będzie znacznie bardziej bezbronny wobec różnego typu manipulacji; może nawet bardziej niż człowiek niewykształcony, gdyż posiadane dyplomy będą mu dawać fałszywe poczucie komfortu, że jest przecież człowiekiem inteligentnym i nikt go nie oszuka. Szeroka wiedza daje też świadomość, że świat jest złożony i że proste rozwiązania rzadko kiedy są długofalowo skuteczne. Tyle że – szczerze mówiąc – nawet pisząc ten tekst, mam głębokie poczucie bycia wołającym na puszczy. Nastąpiła po prostu zmiana kulturowego wzorca człowieka w naszym społeczeństwie. Na etapie studiów niewiele da się już zrobić. Mam w związku z tym jedynie dwie konkretne sugestie.

Po pierwsze – należy studentom jak najczęściej odpowiadać na pytanie „po co?”, nawet gdy go nie zadają, a może zwłaszcza dlatego, że go nie zadają. Powinni po prostu wiedzieć, dlaczego na studiach mają przedmioty nie tylko w jasny sposób związane z danym kierunkiem. Nie dla każdego polonisty jest oczywiste, po co mu filozofia, i nie dla każdego prawnika – po co mu historia. Myślę też, że gdy będą już wiedzieć po co, motywacja do nauki tych pomocniczych przedmiotów przynajmniej u niektórych z nich nieco wzrośnie.

Po drugie – należy studentom politechnik i innych uczelni niehumanistycznych wyjaśniać, po co im „humany”. To nie tylko wzmocni ich motywację do nauki, ale i pokaże niektórym, że humanistyka to coś mającego znacznie więcej wspólnego z codziennym życiem niż się im wydaje, i że potrafi być naprawdę ciekawa. To właśnie będzie spełnienie ideału, o którym pisałem wyżej. Studenci politechnik nie staną się nagle znawcami humanistyki, ale będą mieli świadomość, że ma ona znaczenie.

Tak na marginesie – szkoda tylko, że podobnych zajęć, przybliżających w przystępny sposób matematyczne i przyrodnicze dziedziny wiedzy, nie ma na filologiach, historii czy prawie. Sporo nasłuchałem się już wypowiedzi polonistów lub prawniczek mówiących o swojej dziewczynie lub chłopaku, studiującym na politechnice: „On(a) do swojej pracy magisterskiej coś tam liczy i czasem próbuje mi to tłumaczyć, ale ja i tak tego nie zrozumiem”. Warto byłoby, żeby mieli przynajmniej świadomość, że matematyka może stanowić narzędzie do naukowego opisu wielu zjawisk. Mnie samego to fascynuje i choć niewiele rozumiem, słucham z uwagą, bo otwiera mi to umysł na coś nowego. Myślę, że to wcale niemało. 