Za ciosą
Kiedyś ciosa występowała bardzo licznie we wszystkich zbiornikach i rzekach mających ujście do Morza Bałtyckiego. Obecnie – już tylko w wodach Zalewu Wiślanego. Na szczęście można ją już rozmnażać.
Ciosa to jedyny gatunek ryb występujących w Polsce, który podobnie jak tropikalne ryby latające potrafi w momencie zagrożenia wyskoczyć z wody i szybować w powietrzu nawet kilka metrów. Umożliwia jej to szczególna budowa ciała. Przy długości około 35 cm, wysokości do 7 cm ma zaledwie 2 cm grubości. Za to płetwy piersiowe ma umocowane poziomo, a nie pionowo, jak większość ryb. Kiedy wyskakuje z wody, rozpościera je niczym skrzydła, a wtedy mogą osiągnąć nawet 24 cm rozpiętości.
Ciosa jest drapieżnikiem i chętnie jada narybek i larwy innych ryb. Sama jest jednak również często ofiarą drapieżników i ludzi. Obecnie jest wpisana do Czerwonej Księgi Gatunków Zagrożonych, publikowanej przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody i Jej Zasobów. To właśnie był główny powód, dla którego prof. Roman Kujawa z Katedry Rybactwa Jeziorowego i Rzecznego na Wydziale Nauki o Środowisku Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego postanowił pójść za ciosą. Umożliwił mu to projekt „Biotechnologia rozrodu i podchowu ciosy Pelecus cultratus (L.) w warunkach kontrolowanych”, na który uzyskał grant z Narodowego Centrum Nauki w wysokości ok. 230 tys. zł. Realizowany od 2011 r. projekt niedawno się zakończył. Czy sukcesem? Tak.
– W związku z tym, że ciosa jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem, postanowiłem zająć się jej ochroną oraz opracować biotechnologię produkcji materiału zarybieniowego. To rozwiązuje kwestię odbudowy populacji. Zainteresowało mnie jeszcze to, że żadnemu uczonemu nie udało się jej rozmnożyć w warunkach kontrolowanych. Było to zastanawiające, gdyż ciosa nie jest gatunkiem o skomplikowanej biologii – mówi prof. Kujawa.
Okazało się, że ciosy w czasie połowu i wyładunku z sieci łatwo się raniły. W ranach wywiązywały się infekcje, które powodowały, że ryby szybko snęły i niemożliwe było pobranie od nich ikry i nasienia. Aby ograniczyć do minimum urazy ryb, rybacy wyjmowali je pojedynczo z klatek łownych.
– Największą trudność sprawiło mi opracowanie takiej metody pozyskiwania tarlaków, która nie powodowałby ich uszkodzenia – wspomina prof. Kujawa.
Czy poza bardzo delikatnym pozyskiwaniem tarlaków są jeszcze jakieś inne trudności w hodowli ciosy?
– To bardzo płochliwa ryba. Boi się np. stuków w zbiornik. Trzeba więc z nią postępować ostrożnie i nie płoszyć. Ciosa, kiedy rusza w popłochu, niemal natychmiast osiąga dużą prędkość. Już 7-8-centymetrowe rybki potrafią wyskoczyć ze zbiornika, więc musi być czymś przykryty, bo przypadkowego spłoszenia nie da się uniknąć. Te, które nie wyskoczą, rozbijają głowy o brzegi zbiornika – kontynuuje badacz.
Kiedy profesor opracował już sposób odłowu tarlaków, mógł od nich wreszcie pobrać ikrę i nasienie. Wyhodował larwy, a z nich narybek. Zakończył projekt, kiedy ryby osiągnęły wiek umożliwiający im samodzielne życie w naturze. Wyniki swych badań opublikował w pracy naukowej, która może służyć jako podręcznik chowu ciosy w warunkach sztucznych. To pierwszy i najważniejszy krok w ochronie rej ryby.
Prof. Roman Kujawa, idąc za ciosem, zajął się teraz opracowaniem technologii rozrodu oraz podchowu minoga rzecznego (Lampetra fluviatilis), kolejnego gatunku zagrożonego wyginięciem. Populacja minogów Polsce oraz innych krajach europejskich z roku na rok maleje z tych samych powodów, co ciosy.