Dziembowscy, Jaśkowscy, Holewińscy

Cz. 1 Losy

Magdalena Bajer

W obu połączonych małżeństwem rodzinach moich rozmówców – Anny z Jaśkowskich Dziembowskiej i Wojciecha Dziembowskiego – matematyka należy do tradycyjnych zainteresowań, choć nie wyczerpuje całego ich spektrum. Obie mają przeważającą wśród polskiej inteligencji genealogię ziemiańską, ale u dziś żyjących pokoleń żyje pamięć kondycji miejskiej i przywiązanie do warszawskiego rodowodu, bo już ich rodzice dzielili czas między dwór i stołeczne mieszkanie.

Pamięć zawarta w dokumentach sięga XV wieku. Pamięć żywa profesora Wojciecha Dziembowskiego obejmuje jedną babcię, on sam zaś – urodzony w 1940 roku – jest już seniorem uczonego rodu, jako że obaj synowie, a także przedstawiciele ich pokolenia z macierzystej linii Jaśkowskich i Holewińskich, obrali drogę naukową.

Powinności ziemian

Pani Anna ma w pamięci z dzieciństwa obraz dziadka, Feliksa Jaśkowskiego, grającego na skrzypcach w dużym salonie warszawskiego mieszkania – przed powstaniem i przed wygnańczym exodusem, którego nie przeżył. Gospodarz w rodzinnym majątku, absolwent konserwatorium, gdzie jego kolegą był Ignacy Paderewski, występował na charytatywnych koncertach na rzecz lokalnej społeczności. A grał na osiemnastowiecznych skrzypcach włoskich, które później trafiły do Związku Polskich Artystów Lutników i być może są wciąż używane.

Zamiłowany muzyk miał „zmysł cywilizacyjny”, jak można to lapidarnie określić. Umiał się troszczyć o nowoczesne zmiany w swoim majątku, kryjąc murowany dwór nowym dachem i przebudowując elewację. Powiększył też majątek dokupując kilka folwarków.

Tradycja artystyczna była w rodzinie wcześniej, stanowiąc jeden z wątków biografii Jana Nepomucena Jaśkowskiego, którą trzeba przybliżyć czytelnikom, bo jest modelowa dla pokolenia światłych, aktywnych, ambitnych młodych ludzi epoki zaborów. Przodek pani Anny Dziembowskiej, urodzony w 1807 roku w Wąchocku, po szkołach klasztornych w rodzinnym miasteczku i w Radomiu, na których opłacanie zarabiał korepetycjami, a pomagali mu rodzice, trudząc się i oszczędzając, w przekonaniu, że kształcenie syna jest ich najpierwszym obowiązkiem, objął posadę guwernera w zamożnym dworze. Po roku tej pracy, jesienią 1830, rozpoczął studia na Uniwersytecie Warszawskim, rychło przerwane wybuchem powstania listopadowego. Początkujący student miał już za sobą debiut literacki – kilka bajek opublikowanych dwa lata wcześniej. Poszedł walczyć, a po klęsce znów został guwernerem jedynaka majętnej młodej wdowy po generale i senatorze Królestwa Polskiego, którą niebawem poślubił, stając się z żołnierza ziemianinem, właścicielem rodzinnego gniazda potomków – Chociwia. Wiersze pisał do końca życia. Część z nich wydała po jego śmierci druga żona, fundatorka okazałego epitafium z białego marmuru w kościele parafialnym w Krzemienicy. W testamencie Jan Nepomucen Jaśkowski zapisał znaczne sumy rubli srebrnych na stypendia dla ubogich uczniów szkół radomskich (pomny trudów własnej edukacji), a także na wsparcie Kasy Mianowskiego. Syn niezamożnych rodziców, któremu historia nie pozwoliła zyskać wyższego wykształcenia, wchodząc do warstwy ziemiańskiej, przyjął właściwą jej tradycyjnie rolę mecenasa.

Spełnił ją owocnie wobec młodego krewnego, Feliksa Jaśkowskiego. Dostrzegłszy jego talent, pomógł ukończyć Instytut Muzyczny w Warszawie. Dziadek mojej rozmówczyni został później dziedzicem Chociwia, a gdy poeta zmarł, ożenił się z wdową po nim.

Babcia pani Anny Dziembowskiej z drugiego małżeństwa Feliksa Jaśkowskiego oraz jej siostry dziedziczyły wątek służby publicznej po swoim ojcu, Stanisławie Dzierzbickim, który miał wykształcenie ekonomiczne, w 1916 roku został członkiem Tymczasowej Rady Stanu, był ministrem rolnictwa i dóbr koronnych, działał w wielu organizacjach społecznych u progu Drugiej Rzeczypospolitej. Jego córki wniosły do rodzinnej tradycji przede wszystkim zasługi na polu oświaty – Wanda Dzierzbicka (1882-1977) była dyrektorką Liceum Pedagogicznego im. Elizy Orzeszkowej w Warszawie i założycielką Seminarium Nauczycielskiego – oraz… matematykę, której uczyły także po wojnie i która okazała się trwałym rysem rodzinnych zainteresowań.

Analogie

Przodkowie pana profesora wywodzili się z Wielkopolski, gdzie jest miejscowość Dziembowo, posiadana przez tę rodzinę, jak już wiemy, od XV wieku. Przenieśli się stamtąd na Ziemię Lubuską i stopniowo zniemczali, czemu sprzyjał kalwinizm ówczesnych Dziembowskich.

Od czasu sprzed wieków pan profesor przeszedł szybko do bliższej nam epoki, wskazując duży portret na ścianie (jeden z paru rodzinnych) i mówiąc, że ojciec uwiecznionego na nim wąsatego szlachcica, czyli pradziadek, powrócił do centralnej Wielkopolski, przeszedł na katolicyzm (najprawdopodobniej pod wpływem żony) i walczył w powstaniu styczniowym. Bardzo typowy przykład szybkiego zwykle polonizowania się przybyszów z różnych stron Europy, dla których Polska stawała się atrakcyjną i rychło umiłowaną ojczyzną.

Przedtem zdążył skończyć (z doktoratem) studia rolnicze w Norymberdze, żeby zostać „ziemianinem w nowoczesnym wielkopolskim stylu”, jak to ujmuje potomek, określając dziadka nieco anachronicznie mianem farmera, czego społeczne źródło upatruje w mniejszym dystansie i niższych barierach między chłopami i dziedzicem niż to było w innych częściach Polski. Mnie się w tym momencie rozmowy przypomniało powiedzenie przedstawiciela innego uczonego rodu, że w Wielkopolsce bardziej dbano o konie cugowe niż o wierzchowce.

Ojciec pana profesora był trzecim z licznej gromadki dzieci. Skończył prawo na Uniwersytecie Poznańskim, należąc do pierwszego rocznika absolwentów tej uczelni powstałej w Niepodległej Polsce. Przed wojną był sędzią apelacyjnym w Warszawie, pracował (do wojny) w Ministerstwie Sprawiedliwości, w PRL wybrał profesję adwokata mniej narażoną na ideologiczne i polityczne opresje.

Rodzina przeniosła się do Wielkopolski, nad czym ubolewała matka przyszłego astronoma, przekonana, że najgorszą rzeczą jest mieszkanie w małym miasteczku na Rynku. Z czasem stała się znaną postacią Żnina i patriotką tej „małej ojczyzny”.

W losach antenatów obojga moich rozmówców wiele jest analogii, są to bowiem losy typowe dla przełomu epok, kiedy w obrębie stanu ziemiańskiego kształtowała się warstwa inteligencji, tworząc „amalgamat etosu” z instynktownie przejmowanych i świadomie wybieranych postaw, poglądów, cech charakteru.

Matematyka i prawo

Ojciec pani Anny, urodzony w 1906 roku w Warszawie, miał być dziedzicem Chociwia, a więc gospodarować na roli. Odezwały się jednak (po ciotkach?) zainteresowania matematyczne i Stanisław Jaśkowski zapisał się na Uniwersytet Warszawski. Studia przerwała choroba płuc (przypadłość rodzinna) i dwuletni pobyt w Davos; ukończył je w roku 1932 ze stopniem doktora filozofii, poświęcając się głównie logice matematycznej.

W 1939 roku jako ochotnik walczył w obronie Warszawy, a zaraz po wojnie zaczął wykładać na tworzącym się Uniwersytecie Łódzkim. W październiku 1945 roku habilitował się w UJ i jeszcze przed końcem tego roku zaczął pracować na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, zostając w roku 1957 profesorem zwyczajnym. Zorganizował w UMK Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii i był jego pierwszym dziekanem. W uczelni, z którą związał się na całe życie, pełnił w latach 1956-1959 funkcję prorektora do spraw naukowych, następnie zaś, do roku 1962, rektora.

Środowisko matematyków było zawsze mocno zintegrowane, ponad instytucjonalnymi podziałami, toteż naturalna stała się współpraca Stanisława Jaśkowskiego – który kontynuował (w Toruniu) tradycje Szkoły Lwowsko-Warszawskiej – z Instytutem Matematycznym PAN w Warszawie, zapoczątkowana już w 1950 roku.

Istotny wątek tradycji naukowej zakorzenionej w ambicjach światłych ziemian, kształcących starannie swoje dzieci, przyniosło małżeństwo Stanisława Jaśkowskiego z Anielą Holewińską, zawarte w roku 1937. Matka pani Anny Dziembowskiej była koleżanką uniwersytecką swego męża, matematyczką, ale z rodu zasłużonych ojczyźnie prawników. Jej pradziadek, Teodor Wosiński, był ministrem sprawiedliwości Królestwa Polskiego, dziadek Władysław Holewiński (1834-1919) studiował prawo w Petersburgu, uzupełniając studia we Francji i Niemczech. Po uzyskaniu magisterium rozpoczął pracę w wymiarze sprawiedliwości, zajmując kolejno odpowiedzialne stanowiska, m.in. dyrektora Wydziału Kryminalnego Komisji Rządowej Sprawiedliwości, prezesa Departamentu Cywilnego Izby Sądowej Warszawskiej.

Równolegle biegła droga akademicka Władysława Holewińskiego. W Szkole Głównej Warszawskiej kierował Katedrą Prawa Cywilnego i Handlowego, będąc od roku 1866 profesorem zwyczajnym. Trzy lata później objął analogiczną katedrę w Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim; wykładał także w Petersburgu. Należał do tych przedstawicieli elity umysłowej, którzy w warunkach niewoli tworzyli instytucje i organizacje służące podtrzymaniu ciągłości kultury i kształceniu umysłów dla służby społeczeństwu, kiedy odzyska niepodległe państwo. Został członkiem założycielem Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, współtwórcą i wieloletnim prezesem Kasy Mianowskiego. Otrzymał doktoraty honorowe uniwersytetów Jagiellońskiego i Jana Kazimierza we Lwowie. Pod koniec życia powołano go w skład Komisji Kodyfikacyjnej RP, tj. do udziału w doniosłym i pilnym zadaniu trwałego łączenia administracji państwowej dawnych trzech zaborów.

Syn Stefan (1867-1954) poszedł także prawniczą drogą, którą opisał we wspomnieniach przeznaczonych dla dzieci i wnucząt. Po studiach pracował jako adwokat w Towarzystwie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, a w roku 1917, kiedy powstało polskie sądownictwo, został sędzią Sądu Apelacyjnego, trzy lata później zaś Najwyższego.

Przed zmierzchem

„Komplet dziadków” pani Anny znalazł się w czasie wojny w Warszawie, gdzie dziadkowie Jaśkowscy mieli dom i mieszkanie, z którego wyrzucili ich Niemcy. Rodzice i urodzony w czerwcu 1944 roku brat przeżyli powstanie w Zalesiu, po czym wrócili do folwarku Wólka Lipska opodal rodzinnego Chociwia – nie na długo. Na mocy dekretu o reformie rolnej majątek rozparcelowano. Dwór jest teraz restaurowany za pieniądze unijne i przeznaczony na gminne centrum kultury. Pozostało zapisane wspomnienie: „Dwór ten, nader okazały, piętrowy, z pięknym podjazdem, mieścił w sobie koło dwudziestu pięciu pokoi, w tem na parterze parę recepcyjnych salonów, stylowo umeblowanych. Na piętrze bibljoteka z dzieł naukowych i beletrystycznych, pomiędzy nimi tak cenny kiedyś Lexicon encyklopedyczny słów francuskich, w wielu tomach w skórę oprawnych” (Stefana Holewińskiego wspomnienia , za: „16 Notatnik Rawski”, Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Rawskiej, Rawa Mazowiecka 2013).

Ziemiańska rodzina ostatecznie stała się inteligencką, dorastające pokolenie miało odtąd żyć z owoców wykształcenia, które czyniło pracę umysłową i – u wielu jego przedstawicieli – naukową przedmiotem ambicji oraz źródłem satysfakcji.

Ojciec nienarodzonego jeszcze Wojciecha Dziembowskiego z żoną i córką uciekali w 1939 roku, jak większość mieszkańców, na wschód. Wrócili jednak niebawem i dopiero w roku 1942 Dziembowski wywiózł rodzinę (z dwójką już dzieci) w bezpieczne miejsce, do Zawoi. Sam wrócił do stolicy, gdzie do wybuchu wojny pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości, a podczas okupacji był sędzią grodzkim (funkcja pozostawiona Polakom), nie przyjąwszy propozycji podpisania volkslisty i z ramienia AK pilnował, by archiwa procesowe grodzkie nie dostały się w ręce Niemców. Niedługo przyszły na świat dwie młodsze siostry przyszłego profesora.

Rodzice obojga moich rozmówców nie mogli wrócić do swoich posiadłości ani do statusu ziemian, choć, co w ich pokoleniu częste, z uniwersyteckimi dyplomami, i tytułami byliby krzewicielami postępu. Państwo Dziembowscy rozpoczęli powojenne życie w nieodległym od rodzinnego gniazda Żninie, gdzie ojciec był adwokatem, matka uczyła w szkole, dopóki nie zażądano od niej świadectwa maturalnego, którego nie posiadała, gdyż szkoła Sacré Coeur w Liege, którą ukończyła przed wojną, nie dawała takiego dokumentu.

Dzieci wędrowały na studia, by przedłużać – w następnych pokoleniach – uczone tradycje. O ich losach – za miesiąc. 