Zamiast ad rem, ad absurdum
Polemika panów profesorów Andrzeja Romanowskiego i Wojciecha Kriegseisena przywróciła mi wiarę w to, że mój artykuł zostanie zauważony (cz. I FA 7-8/2014, cz. II FA 9/2014, cz. III FA 10/2014). Zatrwożyła jednak systematycznym niezrozumieniem moich tez i miałkością argumentacji. Moi polemiści nie przeczytali całego tekstu. Ponadto nie zrozumieli argumentacji.
Artykuł mój, na życzenie redakcji „Forum Akademickiego”, został solidnie skrócony, co nie umniejsza mej satysfakcji, że w ogóle został opublikowany. W cz. II dla zilustrowania tez wybrałem losy Polskiego Słownika Biograficznego w Narodowym Programie Rozwoju Humanistyki, bo to kliniczny przykład. Słownik to permanentny beneficjent konkursów NPRH, który otrzymał ponad dwa razy więcej pieniędzy niż jakikolwiek inny wnioskodawca i więcej niż kilka konkursów NPRH wszystkich edycji razem wziętych (patrz mój tekst FA 9/2014). Analizując praktykę konkursową NPRH, nie sposób było pominąć największego beneficjenta. Poza tym Słownik swą infantylną, nonszalancką stroną internetową zmusza do krytyki, swą kuriozalną strategią patronatu honorowego zobowiązuje do sprzeciwu. Przedmiotem moich złośliwości jest strategia i taktyka pozyskiwania patronatu honorowego przez PSB. Godzi się na nią zarówno PSB, jak i patron honorowy. To jest dla mnie postępowanie kompromitujące po części obie strony, Kancelarię Prezydenta i włodarzy Słownika. Dlaczego nie krytykować złych praktyk? Zasadniczą ideą jest niezgoda na koncepcję i realizację Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki.
Wyrazem bezsilności polemistów wobec mojej krytyki jest teza, że kpię ze strategii honorowych patronatów prowadzonej przez PSB, bo zazdroszczę Słownikowi patronatów sejmu i prezydenta. Zazdroszczę jakoby dlatego, że sam nie uzyskałem patronatów honorowych dla „mojego” kwartalnika „Sensus Historiae”. Domysł ten to posądzenie mnie o aberrację. Suponuje on, że jest ktoś, kto może sobie imaginować, że jakaś gazeta (niszowy kwartalnik) może zabiegać o patronat honorowy Sejmu RP czy Prezydenta RP. Wymyślanie absurdalnych motywów działań adwersarza jest najbardziej trywialnym sposobem polemizowania. Rozpaczliwy chwyt, gdy nie sposób odeprzeć krytyki.
Ogólnikowa pochopność
Dwa razy panowie profesorowie zarzucają mi ogólnie, że posługuję się kłamstwem. Proszę o wskazanie tych moich stwierdzeń, które panów zdaniem są kłamstwami. Inaczej nie zaspokoją panowie ciekawości mojego prawnika. Pyta on: a co jest określane jako kłamstwo? Odpowiadam, że nie wiem. Być może to taka ogólnikowa pochopność, bezrefleksyjny odruch tak w ogóle i ad personam… dodaję. Apeluję do moich oponentów o wskazanie miejsc, w których kłamię. Inaczej będziemy musieli wszyscy myśleć, że zajmujecie się panowie bez upoważnienia swych rad naukowych, ale za to w imieniu Słownika i instytutu, pomawianiem swych adwersarzy.
Napisali panowie profesorowie, że nie jest prawdą moje twierdzenie, że PSB „wygrał” trzy konkursy NPRH pod rząd. I dalej sami przyznają, że „wygrał”, ale ponieważ przyznane fundusze okazały się zbyt małe, to PSP zrezygnował z realizacji dwóch, zresztą zdecydowanie mniejszych, choć milionowych projektów (dane w 9. numerze FA). Pytam więc dyrektora IH PAN i redaktora naczelnego PSB oraz panią minister: PSB wygrał konkursy czy nie (patrz informacja na stronie MNiSW, z listą beneficjentów, decyzją ministra)? Oczywiście, że Słownik „wygrał” trzy razy pod rząd. Przyznano mu dotacje na realizację projektów? Przyznano.
Celem moim była i jest krytyka Rady NPRH i sposobu procedowania konkursów m.in. na przykładzie Polskiego Słownika Biograficznego. Czym innym więc jest niezgoda PSB na okrajanie kosztorysów przez NPRH, a czym innym uprzednie decyzje ministra o przyznaniu dotacji w wyniku rozstrzygnięć konkursowych. Na marginesie dodam, że praktyka dezawuowania kosztorysów przez Radę NPRH została przeze mnie poddana udokumentowanej, jednoznacznej krytyce. Pytam więc moich prominentnych adwersarzy: gdzie ja tu napisałem nieprawdę? Czy mocniej: może ja tu gdzieś kłamię?
Podobnie nieuważnie czytali profesorowie fragment o tzw. II serii Słownika. Nie twierdziłem nigdzie, że II seria jest tym samym, co zasadnicza, ta osławiona. Twierdziłem, że do NPRH wpłynęły rok po roku dwa projekty o jednakowym tytule, na różne kosztorysowe kwoty. Był to dla mnie wyraz nonszalancji ze strony pewnego sukcesu wnioskodawcy.
Wreszcie kwestia kluczowa. W moim odcinku o PSB sformułowałem opinię: „Podmiot wnioskujący o finansowanie Polskiego Słownika Biograficznego, Instytut Historii im. T. Manteuffla PAN, otrzymuje zapewne stosowne finansowanie statutowe w tym także na Zakład PSB w Krakowie. Czyż zadaniem «statutowym» tej placówki nie jest organizowanie współpracy z autorami, opracowywanie haseł i wydawanie kolejnych zeszytów i tomów PSB? Czy w świetle przepisów nie zachodzi tu zatem podwójne finansowanie z budżetu? Czy NPRH, finansując Polski Słownik Biograficzny, nie łamie swoich własnych norm działania?” (zob.: cz. I FA 7-8/2014).
Moi oponenci uznali opinię tę za „nieprzyjemną insynuację” (bywają widać w Warszawie insynuacje przyjemne). Sami zaś w tym samym tekście potwierdzają moje wątpliwości, wikłając się w niejasności. W podrozdziale Ciężar nie do udźwignięcia , w akapicie trzecim przyznają, że „od czasów transformacji ustrojowej PSB nigdy nie był utrzymywany wyłącznie przez Instytut Historii – zawsze uznawano, że ciężar taki byłby nie do udźwignięcia. Słownik był więc najpierw dofinansowany przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej, potem przez dwa lata (2010 i 2011) przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a od 2012 r. przez NPRH. Wszystko to oczywiście można zmienić. Byłby to jednak koniec PSB”. W innym miejscu tego tekstu twierdzą zaś, że „prace zespołu PSB są od ponad dwóch lat finansowane z jednego źródła: z NPRH”.
Jak to więc jest? Czyżbym ja insynuował, jak twierdzą moi oponenci, czy też panowie profesorowie potwierdzają, że PSB jest finansowany z dwóch co najmniej źródeł? Wyjaśnijmy więc, jak to jest rozdzielane w Zakładzie PSB PAN. Na marginesie proszę zauważyć, że nie ujmuje się w tych informacjach finansowania jako udziału w konkursach, lecz jako po prostu finansowanie z NPRH czy MKiDN, czy FNP. Symptomatyczne, prawda (tekst profesorów w FA 11)?
Koszmary przeszłości
„Humorystycznie brzmi zarzut – napisali o mnie moi adwersarze – dotyczący liczby wypożyczeń, cytowań, sprzedaży PSB”. Odpowiadam, nigdzie nie czyniłem zarzutu dotyczącego wypożyczeń, nie sugerowałem wypożyczania Słownika do domu, jak mi imputują koledzy profesorowie. Fabrykują prominentni profesorowie absurdalne wątki, po czym sami swoje pomysły z zapałem obśmiewają. Domniemanie, że sądzę, iż Słownik – i to wszystkie 49 tomów naraz – miałby być wypożyczany do domu, to zwyczajna konfabulacja w duchu regressus ad absurdum. Na grube nieporozumienie zakrawa argument stanowiący, że Słownik wykorzystywany jest piracko, trudno więc określić, na ile jest cytowany. Jak w większości kwestii różnimy się co do sensu rzeczy historycznych: „piratuje się” na wszystkich tekstach. Ci, którzy działają we wspólnotach etosowych humanistyki, powinni być za omijanie powinności cytowania piętnowani. Inni użytkownicy: uczniowie i pozostali użytkownicy słowników i encyklopedii, jeśli nie osiągają z faktu korzystania z nich komercyjnych korzyści, powinni być wolni od podejrzeń niezgodnego z prawem korzystania z wartości intelektualnych.
Zaskakujące, że moi adwersarze za bulwersującą biorą moją umiarkowaną opinię: „słownik jest standardowy warsztatowo i metodologicznie konserwatywny”. Czy można obrażać się na taką opinię? To, że Słownik trzyma standardy, kultywuje klasyczne wzory i jest konserwatywny, to dla konserwatysty i piewcy doskonałości warsztatowej obraza? Czyż nie jest tak, że Słownik to klasyczny gatunek twórczości intelektualnej? Autorzy zareagowali alergicznie zamiast przyznać, że owszem, my i inni sobie to cenią. Przecież nie powiedzą panowie, że cenią sobie w Słowniku nowatorstwo i łamanie standardów metodologicznych. Kwitują ten passus niezwykle ekskluzywnym wyznaniem, że moja opinia „przypomina krytykę z lat stalinowskich, że PSB stosuje personalistyczną wizję dziejów. Dla ówczesnych marksistów to też był metodologiczny konserwatyzm” – dodają autorzy.
To unikatowe skojarzenie mojej skromnej opinii z motywami stalinowskich praktyk krytycznych i ówczesnymi marksistami zawdzięczamy subiektywnej asocjacji moich oponentów (to ich wspólne skojarzenie?). Czy aby tu koledzy nie przesadzili, zestawiając moją powściągliwą dzisiaj opinię z grozą towarzyszącą krytyce wypowiadanej „w latach stalinowskich” – wobec PSB?
Jeśli bowiem miałoby być tak, że moje opinie wywołują koszmary przeszłości u zacnych profesorów, to co dopiero u kombatantów z tamtych ciemnych lat. Jeśli tak, to wszystko wycofuję: nawet to, co spisałem ze strony internetowej PSB. Co wyczytałem z dokumentów NPRH także. Cofam, że ogłosiłem, w ślad za ministerstwem, że w konkursie 1.1 kolejnych edycji tego programu minister przyznał finansowanie projektom z PSB i że później nie opublikowano komunikatu Rady NPRH o tym, że PSB nie przystąpił do umowy o realizację dwóch projektów badawczych w proteście przeciwko dezawuowaniu kosztorysów projektów. Podobnie wykreślimy, że nie wiemy, czy wszystkie agendy PAN, czy tylko te z IH PAN, nie będą składać wniosków do NPRH, bo to inicjatywa niepoważna. Nie dość, że destruuje kosztorysy poważnych projektów, to wyłania zespół, który najpierw kwalifikuje wnioski do finansowania, następnie minister unieważnia te zalecenia i sam robi kreskę na liście rekomendowanych do finansowania, jak mu księgowy ministerstwa podpowie, a przy okazji 40% wpływających do NPRH projektów badawczych nie spełnia, zdaniem Rady programu, warunków konkursów i niepoddawanych jest recenzowaniu. Powiem jedynie: słusznie postąpił PSB. Cofam tę opinię, bo nie może tak być, że moja opinia o Słowniku traumatycznie kojarzy się panom profesorom z „latami stalinowskimi”. Sądzą oni bowiem, że Słownik jest metodologicznie nowatorski i warsztatowo niestandardowy. Moja opinia przeciwna budzi w nich koszmary przeszłości.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.