O potrzebie podwyższenia standardów
Obserwowane w ostatnich latach obniżenie jakości przewodów awansowych przeprowadzanych w środowisku naukowym (wydziały i instytuty uczelni, instytuty PAN i instytuty badawcze) jest, jak mniemamy, pochodną działania kilku czynników.
Po pierwsze, trzeba odnotować znaczący wpływ czynnika państwowego (za pośrednictwem dwóch izb parlamentu, ministerstwa właściwego ds. nauki oraz specjalistycznej Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów) na to, ile będzie przeprowadzanych przewodów kwalifikacyjnych, jakie jednostki naukowe będą uprawnione do ich przeprowadzania i ile osób zdecyduje się na poddanie tej procedurze.
Po drugie, bodajże najważniejszy, ale niepoddający się – przynajmniej w krótkiej perspektywie czasowej – istotnym modyfikacjom jest stan świadomości tych uczonych, którzy jako członkowie odpowiednich gremiów (rad instytutów i wydziałów) nadają przepisom prawnym właściwą treść; decydują o rzeczywistym poziomie naukowym przeprowadzanych postępowań awansowych. Co z tego, że będziemy mieli bardzo dobre projakościowe przepisy prawne, jeżeli nie będą im odpowiadać działania rad instytutów i wydziałów. Podobno mamy bardzo dobre przepisy dotyczące ochrony czystości wód (w tym i Bałtyku), gdy czystość naszych wód jest jaka jest i wcale nie odpowiada tym wyśrubowanym przepisom. I tu może być podobnie.
Po trzecie – dziś, przy obowiązujących regulacjach prawnych, nic nie stoi na przeszkodzie, aby doktoraty i habilitacje cechował wysoki poziom oryginalności i poprawności warsztatowej, a osoby ubiegające się o stopnie naukowe cechowały się tym, co się nazywa, tak po prostu, uczciwością naukową (bez plagiatów, bez kradzieży pomysłów, bez zmyślania wyników oraz bez tzw. guestwritingu i ghostwritingu). Ważne, jeżeli nie najważniejsze, jest kształtowanie świadomości środowiska w tym zakresie. I zacząć trzeba jak najwcześniej. Myślimy, że właściwym miejscem są studia doktoranckie i seminaria doktorskie prowadzone przez członków rad (chciałoby się powiedzieć, że przez mistrzów, o których pisał w swoim pięknym eseju O dostojeństwie uniwersytetu Kazimierz Twardowski). Tym samym zachodziłoby przenikanie standardów pracy naukowej (to przecież też wymóg etyczny; jak bowiem pisał psycholog społeczny Robert Rosenthal: „bad science makes for bad ethics”) z jednej strony do gremiów decydenckich, a z drugiej strony do młodych badaczy.
Wreszcie czwarty czynnik: społeczeństwo nie może i nie powinno się zgadzać na to, aby przenikały do niego osoby o coraz to niższych kwalifikacjach naukowych, ale szczycące się, przynajmniej formalnie, od lat tym samym dyplomem doktora czy doktora habilitowanego i związanym z tym prestiżem. Nie powinno tolerować nadużyć naukowych i bylejakości (wszak nauka pojmowana instytucjonalnie jest utrzymywana z jego podatków). Pomocna w tym jest „czwarta władza” – odpowiedzialne i na wysokim poziomie prowadzone dziennikarstwo (i to już działa!). Niestety zawodzą służby państwowe: prokuratorzy umarzają śledztwa w sprawie plagiatów z uwagi na niski poziom szkodliwości społecznej, a instytucje powołane do kontroli jakości prac awansowych stają się coraz bardziej pobłażliwe.
Minima kadrowe
Nie można tylko narzekać, że jest źle, że kiedyś (ale kiedy?) to były prace doktorskie, a dziś to zaledwie można je porównywać ze „starymi” pracami magisterskimi, że coraz łatwiej kupić doktorat na straganie itp. Należy, i to pilnie, COŚ zrobić.
Uważamy, że należy działać dwutorowo. Musimy zmienić (niestety po raz kolejny) ramy prawne, aby uczynić je trudniejszymi do sforsowania przez osoby nieuczciwe (przedłożenie i zaakceptowanie przez promotora i radę byle jakiej pracy doktorskiej też mieści się w kategorii „uczciwości”). To zaś oznacza, że niezbędne jest poddanie rewizji trzech dokumentów: (1) ustawy z 13 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki (wraz z późniejszymi zmianami), (2) rozporządzenia ministra z 3 października 2014 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodzie doktorskim, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora i (3) rozporządzenia ministra z 8 sierpnia 2011 r. w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych. Te zmiany nie muszą wcale burzyć wyżej wymienionych przepisów, powinny jednak odnosić się do uregulowań naprawdę niezbędnych do zapewnienia jakości „osiągnięć naukowych” stanowiących podstawę kolejnych awansów.
Zatem po kolei. Za najbardziej podstawowe uważamy zmianę kryteriów ilościowych odnoszących się do jednostek uprawnionych do nadawania stopni naukowych, czyli tzw. minimów kadrowych (dziś o nich mowa w art. 4 ustawy o stopniach naukowych i tytułach naukowych). Te, co warto podkreślić, nie były zmieniane od 1991 r., a jedyna zmiana ostatnio przeprowadzona (gdy ministerstwem kierowała prof. Barbara Kudrycka) sprowadzała się, co paradoksalne (!), do faktycznego obniżenia kryteriów (z sześciu wymaganych do uprawnień habilitacyjnych profesorów pozostawiono zaledwie trzech). Minęło już wiele lat od uchwalenia w 1990 r. odnowionej ustawy w nowych warunkach społeczno-politycznych. Przez ten czas zmieniła się liczba samodzielnych pracowników uprawnionych do podejmowania decyzji w sprawach awansu naukowego i – w szczególności – do wchodzenia do owych minimów kadrowych. Przypomnijmy, że do uzyskania uprawnień w zakresie doktoryzowania niezbędne jest zatrudnienie pełnoetatowe (i na tzw. etacie podstawowym) minimum 8 pracowników z tytułem naukowym profesora lub stopniem naukowym doktora habilitowanego lub – i ten przepis pojawił się w znowelizowanej ustawie i nie przynosi chluby naszej nauce – osób, które nabyły uprawnienia równoważne z uprawnieniami doktora habilitowanego na podstawie art. 21a ustawy. Wśród tych 8 osób, 5 musi reprezentować daną dyscyplinę nauki. Ostrzejsze kryteria odnoszą się do jednostek uprawnionych do nadawania stopnia doktora habilitowanego. Aby takie uprawnienie otrzymać, jednostka naukowa musi zatrudniać 12 osób, takich jak przy uprawnieniach doktorskich, ale dodatkowo wśród nich musi być trzech pracowników z tytułem naukowym profesora (poprzednio musiało ich być 6!). Odrębną sprawą pozostaje ocena merytoryczna przeprowadzana przez Centralną Komisję. Naszym zdaniem, zbyt dużo jednostek naukowych (i to nie zawsze reprezentujących odpowiedni poziom naukowy) uzyskało zdolność do nadawania stopni naukowych.
Przed laty uściślono kryteria, spróbujmy też uczynić to teraz. Nasza propozycja, biorąca pod uwagę stan kadrowy polskiej nauki, jest następująca. Jeśli chodzi o uprawnienia habilitacyjne, jednostka powinna zatrudniać (jako w podstawowym miejscu pracy) co najmniej 18 pracowników z tytułem naukowym lub stopniem doktora habilitowanego (ale bez uprawnień z art. 21a – które nie powinny skutkować w stosunku do minimum kadrowego) z danej dziedziny nauki, w tym 9 profesorów z dziedziny, oraz 8 osób ze stopniem doktora habilitowanego z danej dyscypliny nauki. Z kolei jednostka upoważniona do prowadzenia przewodów doktorskich powinna zatrudniać co najmniej 12 osób z tytułem naukowym profesora lub stopniem naukowym stopnia doktora habilitowanego danej dyscypliny naukowej (ale bez osób korzystających z uprawnień wynikających z art. 21a ustawy), w tym 3 profesorów z dziedziny, oraz 8 osób ze stopniem doktora habilitowanego z danej dyscypliny nauki.
Dyscypliny i recenzenci
Tej zmianie – na zasadzie naczyń połączonych – musi towarzyszyć zmiana wykazu dziedzin i dyscyplin naukowych. Dziś jest on nadmiernie rozbudowany. Jeżeli prześledzić zmiany, które były w tym zakresie wprowadzane w przeszłości (ostatnio w 2011 r.), polegały one na dodawaniu nowych dyscyplin i nie zawsze było to logiczne. Przykładowo, wprowadzenie nowej dyscypliny nauki o rodzinie w dziedzinie nauk humanistycznych, a nie społecznych (gdzie znajdują się podstawowe dla nauk o rodzinie dyscypliny: pedagogika, psychologia i socjologia), naprawdę trudno zrozumieć. Trzeba to wszystko gruntownie przejrzeć i sprowadzić do rozsądnej (też liczbowo) postaci. Trzeba też wykazać odporność na nasilające się naciski, aby te listy jeszcze bardziej rozwijać. Dziś potrzebujemy nie rozwijania, ale zwijania nadmiernie rozbudowanych list dziedzin i dyscyplin; wymaga tego również postępująca już nie tylko interdyscyplinarność rzeczywistych badań naukowych, lecz i zjawisko, które określa się jako postdyscyplinarność.
Kolejna i niewymagająca znaczących prac legislacyjnych zmiana dotycząca przewodów habilitacyjnych – przez analogię do tej, którą wprowadzono w przypadku prac doktorskich – to wyznaczenie wszystkich recenzentów spoza jednostki prowadzącej przewód lub zatrudniającej kandydata. Ważne jest też, aby – w odniesieniu do przewodów doktorskich i habilitacyjnych – wprowadzić wymóg poddania się procedurze awansowej poza własną jednostką naukową (lub jednostką zatrudniającą promotora – w przypadku przewodów doktorskich). Dlaczego tak sądzimy? Ano dlatego, że uważamy, iż w innych warunkach psychologicznych znajduje się osoba „swoja”, ubiegająca się o awans naukowy przed własną radą, a w innej (zasadniczo trudniejszej) znajduje się osoba „obca”, stająca przed inną radą naukową. Takie rozwiązanie, choć może stwarzać pokusę organizowania swoistych „spółdzielni” pomiędzy dwoma lub kilkoma radami naukowymi, mogłoby jednak zapewniać zbliżone, bardziej wyrównane warunki dla wszystkich zainteresowanych. Uważamy tę modyfikację przepisów za bardzo ważną, wręcz podstawową i „cywilizującą” warunki zdobywania stopni.
Praktyka postępowań habilitacyjnych
I na koniec o nowej praktyce prowadzenia postępowań habilitacyjnych na podstawie art. 18a ustawy. Teraz wniosek osoby zainteresowanej rozpatrywany jest przez komisję powoływaną przez Centralną Komisję i złożoną z 7 osób: 3 wskazywane przez daną radę prowadzącą postępowanie i 4 wybrane przez CK. W tym jednego recenzenta wskazuje rada, a 2 recenzentów wskazuje Centralna Komisja. Napływające do CK sygnały są niepokojące. Oto bywa tak, że mimo niskiego poziomu osiągnięć naukowych kandydata trójka członków komisji habilitacyjnej wskazywana przez daną jednostkę broni (i jest to właściwe słowo) „swojego” kandydata – nawet gdy jedna recenzja jest negatywna, też w konkluzji. Nie da „skrzywdzić” swojego współpracownika. Aby uniknąć, niekiedy żenujących, przepychanek, należy do art. 18a wprowadzić wymóg wyznaczania wszystkich recenzentów przez Centralną Komisję. Idąc jeszcze dalej, sugerujemy, aby rada jednostki przeprowadzającej postępowanie wskazywała jedynie sekretarza komisji i jednego jej członka. W ten sposób zrównalibyśmy, jeśli chodzi o tryb wyznaczania recenzentów, przewody doktorskie i habilitacyjne. Zaś wymóg występowania przed radą jednostki niezatrudniającej kandydata standaryzowałby warunki (też te „psychologiczne”) dla wszystkich kandydatów. Rozważenia wymagałoby także odpowiednie unormowanie sytuacji, w której dochodzi do wyraźnego rozbicia głosów w obrębie komisji habilitacyjnej. Być może jakakolwiek decyzja rady – pozytywna czy negatywna w stosunku do opinii komisji – wymagałaby zatwierdzenia przez Centralną Komisję, tak samo jak każda uchwała rady odmienna od opinii komisji.
Warto pamiętać, że zniesienie w 2005 r. wymogu zatwierdzania uchwał rad jednostek organizacyjnych o nadaniu stopnia doktora habilitowanego pociągnęło za sobą szybkie podwojenie liczby pozytywnie przeprowadzanych habilitacji – a bardzo trudne byłoby przeprowadzenie dowodu na okoliczność, że nastąpiło to bez żadnego uszczerbku dla jakości habilitacji. Reguły „nowego” (od 2011 r., a ostatecznie od 2013 r.) postępowania habilitacyjnego także nie przyczyniają się do zwiększenia poziomu habilitacji. Niezależnie od zastąpienia dotychczasowego wymogu przedstawienia rozprawy habilitacyjnej niejasno sformułowanym wymogiem przedstawienia osiągnięć naukowych, zdefiniowanych tylko tak, jak dotychczas zdefiniowana była rozprawa habilitacyjna (a definicja ta została w 2014 r. zliberalizowana – mamy nadzieję, że tylko pozornie), zasadą stało się postępowanie zaoczne. O ile komisja habilitacyjna może jeszcze (ale tylko w szczególnych przypadkach uzasadnionych wątpliwościami dotyczącymi dokumentacji osiągnięć naukowych) przeprowadzić rozmowę z habilitantem (o jego osiągnięciach i planach naukowych), o tyle rada wydziału czy innej właściwej jednostki habilitacyjnej nie ma formalnej możliwości poznania kandydata do stopnia doktora habilitowanego, a zatem i możliwości poznania jego wiedzy i umiejętności, których powinno się oczekiwać od kandydata do formalnej samodzielności naukowej.
Odrębny problem stanowi ta część treści rozporządzenia w sprawie oceny osiągnięć osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego, która dotyczy nie tylko wykazania publikacji naukowych w szczególnie punktowanych czasopismach, ale i sumarycznego impact factor, liczby cytowań oraz indeksu Hirscha. Nie negując informacyjnego znaczenia odpowiednich danych bibliometrycznych w ramach większości, choć nie wszystkich, dyscyplin, trzeba zauważyć, że nie zastępują one oceny merytorycznej. To, że ustawodawca wskazał je jako kryteria oceny, ale nie uznał za przesłanki nadania stopnia, łagodzi ich pozornie istotny charakter, ale też wskazuje na dwie ważne cechy obowiązującego ustawodawstwa dotyczącego stopni naukowych: po pierwsze, niedopracowania legislacyjnego, a po wtóre (i co jeszcze gorsze) tendencji do zastępowania kryteriów merytorycznych kryteriami o charakterze sformalizowanym. Nie jest to w każdym razie sposób na – jeszcze bardziej konieczne niż było to 20 czy 10 lat temu – podwyższenie standardów w procedurach nadawania stopni naukowych.
prof. dr hab. Hubert Izdebski – Centralna Komisja
do spraw Stopni i Tytułów.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Zwolennikom zwiększenia roli CK w postępowaniach awansowych pod rozwagę zwracam:
- np. postępowanie dr hab. Barbary Strug, https://www.eaiib.agh.edu.pl/badania,stopnie-i-tytuly-naukowe,habilitacje,news.html&id=1835&pg=0
a szczególnie protokół komisji habilitacyjnej, protokół głosowania RW, recenzje. W tej komisji habilitacyjnej uczestniczyło aż dwóch członków CK, więc z pewnością wszystko jest cacy.
- stronę domową członka CK Ryszarda Tadeusiewicza, http://www.uci.agh.edu.pl/uczelnia/tad/ksztalcenie_menu.php, a na niej informacje o liczbie zrecenzowanych doktoratów, habilitacji i profesur (bez superrecenzji, gdy takowe jeszcze istniały)
- informacje o liczbie recenzji habilitacyjnych niektórych członków sekcji ekonomicznej CK (wychodzi mniej więcej 1 na tydzień)
- rozporządzenie ministra w sprawie honorariów za recenzje, członkostwo w komisach habilitacyjnych i tym podobnych imprezach.
- brak wykonania przez CK wyroku sądowego w sprawie ujawnienia szczegółowych informacji o wynikach głosowania do CK
- możliwość zalęgnięcia się w CK drugiego "Adama J" - w końcu jeśli on mógł zainfekować PAN, to czemu CK miałoby być odporne? Podobnie nie ma gwarancji, że do CK nie dostałby się któryś z wysoko postawionych recenzentów doktoratu Marka Goliszewskiego - przecież wśró tych recenzentów był creme de la creme nauki polskiej!
- brak trwałej zasady kadencyjności członkostwa w CK (wprowadzono ją dopiero podczas obecnej kadencji, więc niektórzy członkowie CK mogą sobie w rubryce "zawód" wpisać "członek CK", podobno najstarsi stażem nieprzerwanie zasiadają w tej instytucji od ok. 20 lat).
- CK jest emanacją środowiska - gdyby konieczność zwiększonej kontroli CK wynikała z zepsucia środowiska, to jakim cudem zepsute środowisko mogłoby wybrać niezepsutą CK?
Reasumując, najpierw posprzątajcie we własnym ogródku, a potem pouczajcie i reformujcie innych. W tej chwili wiarygodność CK jest niestety równa wiarygodności chłopców z ferajny.
W mojej działce znaczna część recenzentów wyznaczanych przez CK jest, delikatnie mówiąc, wątpliwie dopasowana merytorycznie do ocenianego dorobku. Wynika to (w znanych mi przypadkach) z braku orientacji w tematyce i liczących się specjalistach (patrząc na skład CK, z ilościowej konieczności wybiórczy, w ogóle to nie dziwi), albo z braku wysiłku i dbałości o właściwy dobór recenzentów. W tej sytuacji, którą obserwuję, powierzenie CK przywileju wyboru recenzentów w jeszcze większym zakresie, to krok wstecz i na pewno nie przysłuży się jakości czegokolwiek.