„Nie” infekcji środowiska

Joanna Kosmalska

Konferencje, seminaria, debaty, które toczą się od paru lat w Polsce na temat GMO, mają dość podobny przebieg. Zestaw argumentów jest mniej lub bardziej stały.

Nie inaczej było na III konferencji z cyklu „Mity i rzeczywistość”, zorganizowanej przez Europejskie Stowarzyszenie Promocji Zdrowia „PRO-SALUTEM”. W istocie polaryzacja stanowisk odpowiadała hasłu, jakie jej przyświecało. Czy coś uległo zmianie? Może raczej drgnęło. GMO w farmakologii – tak, bo produkcja leków odbywa się w zakładach zamkniętych i nic nie przedostanie się na zewnątrz. Nic? Insulina, szczepionki, antybiotyki, by wymienić te powszechnie dostępne, są przez nas używane. My to nie środowisko?

Zdecydowanie inaczej ma się sprawa z rolnictwem. Powoływanie się na badania amerykańskie czy europejskie, które szkodliwości nie wykazują, prędzej czy później doczeka się tej samej riposty: jeśli nawet nie dowiedziono szkodliwości roślin transgenicznych dla ludzi czy zwierząt, to nie znaczy, że jej nie ma. Przede wszystkim jednak nadal worek z napisem GMO zdaje się być zbyt pojemny i traktowany hurtowo.

Ziemniak ziemniakowi nierówny

Od lat 90. ubiegłego wieku areał upraw roślin transgenicznych stale rośnie. Liczony jest już w milionach hektarów. Dlaczego? Ponieważ modyfikacje idą w tym kierunku, aby uodpornić rośliny na szkodniki, choroby bakteryjne, wirusowe, odgrzybicze, na herbicydy, niskie temperatury czy niedobór wody. Oczywiście nie wszystkie i na wszystko, bowiem modyfikacje należałoby rozpatrywać indywidualnie, z punktu widzenia korzyści, pośrednio, dla określonej rośliny, bezpośrednio – dla nas. W przypadku kukurydzy i bawełny do roślin został wprowadzony gen pochodzący z bakterii Bacillus thuringiensis, wytwarzających białko bt trujące dla owadów. Ponieważ omacnica prosowianka oraz stonka kukurydziana, dla nas szkodniki, powodują znaczne straty w uprawach, stosowano opryski środkami chemicznymi, by je wyeliminować. Czy, idąc tokiem myślenia przeciwników GMO, każdej substancji chemicznej wytworzonej sztucznie, czyli nieobecnej naturalnie w ekosystemie, nie należałoby uważać za szkodliwą dla środowiska?

Nie. Chemia trująca szkodniki jest dobra, genetyczna modyfikacja bazująca na tym, co jest w naturze – zła. Wróćmy do kukurydzy i bawełny. Po wprowadzeniu genu kodującego trujące białko rośliny stają się trujące dla zjadających je owadów, natomiast jest ono nieszkodliwe dla ludzi i zwierząt hodowlanych. Toksyna bt może być także stosowana jako biologiczna metoda zwalczania szkodników. Zatruciu mogą ulec jednak inne owady, czy zatem nie jest to zbyt wielkie zagrożenie dla ekosystemu globalnego? A w przypadku oprysków nie?

Prof. Zbigniew Dąbrowski, przewodniczący Komitetu Ochrony Roślin PAN, kierownik Katedry Entomologii Stosowanej Wydziału Biologii SGGW w Warszawie, na wspomnianej konferencji stwierdził wyraźnie, że nie stwierdzono negatywnego wpływu zawartej w transgenicznej kukurydzy toksyny na organizmy niecelowe. Ba, mówił także o tym, że nie wszystkie roślinożerne owady pobierają ją z kukurydzy, a u innych jest ona szybko wydalana.

Zupełnie inna kwestia dotyczy tzw. złotego ryżu. Został on dodatkowo wyposażony w geny powodujące wytworzenie prowitaminy A (beta-karotenu) i jej gromadzenie w nasionach. Owe obce geny nie zostały zrobione przez ludzi, pochodzą od bakterii. Odmiana ta została tak wyposażona, aby w biednych krajach, głównie Azji, gdzie podstawą wyżywienia jest ryż, zmniejszyć wśród ludności, zwłaszcza dzieci, ryzyko chorób związanych z niedoborem witaminy A. Czy taka uprawa rodzi zagrożenie dla owadów albo ludzi?

Ryż to dla nas jednak daleka sprawa, zajmijmy się ziemniakiem. UE zezwoliła na uprawę transgenicznej kukurydzy MON 810 i ziemniaka Amflora. Poprzedziły to badania przeprowadzone przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), które nie wykazały, że są ona szkodliwe. Przejdźmy teraz na polskie podwórko. Mimo zwiększonej odporności na niektóre choroby wirusowe (bakteriozę ziemniaka), nie spełnia on restrykcyjnych kryteriów, obowiązujących w Polsce. Uprawa ziemniaka Amflora w ocenie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi niesie ryzyko ogromnych strat finansowych dla polskich producentów ziemniaków i skrobi ziemniaczanej (!). Dlaczego?

Cóż, Amflora to odmiana przemysłowa, nieprzewidziana do celów spożywczych, produkuje jeden typ skrobi (amylopektynę) w odróżnieniu od standardowych odmian, które produkują dwa typy skrobi, amylopektynę i amylozę, w stosunku 80:20. Do produkcji papieru używa się wyłącznie amylopektyny, konieczne jest więc usunięcie amylozy, co jest procesem nie tylko kosztownym, lecz także wymagającym ekstrakcji chemicznych, niekorzystnych dla środowiska z uwagi na odpady. W tym przypadku resort rolnictwa zdaje się myśleć nie tyle o środowisku, co o kondycji przemysłu przetwórstwa ziemniaków.

Przykłady rozmaitych gatunków roślin transgenicznych przywołałam dlatego, że każdy jest inny, nie można ich wkładać do jednego worka.

Niechciane sąsiedztwo

Protest przeciwko GMO, pomijając jego fanatyczną stronę, ogranicza się obecnie do wprowadzenia – uwolnienia – roślin modyfikowanych genetycznie do środowiska. Dotyczy to zarówno roślin na paszę, na biopaliwa czy przeznaczonych do konsumpcji. Dlaczego? Zmodyfikowane rośliny „zainfekują” inne.

W uproszczeniu rolnictwo można by podzielić na trzy kategorie: konwencjonalne, ekologiczne i transgeniczne. W tym przypadku ekologiczne stoi w opozycji do pierwszego. Z niego się zrodziło jako sprzeciw wobec nadmiernej chemizacji upraw. Dodajmy, wynikającej nie z naszego widzimisię, lecz z rosnących potrzeb. Problem kontaktów pomiędzy uprawami tych dwóch rodzajów nie budził społecznych protestów. Koegzystowały harmonijnie. Kiedy pojawiła się GMO, nagle obudziły się obawy, czy aby te uprawy nie zainfekują innych. Wszystko jedno których. Rośliny transgeniczne mają być wrogiem numer jeden rolnictwa w Polsce. W efekcie koegzystencji pojawią się hybrydy, groźne, nieznane, o niemożliwych do przewidzenia skutkach zdrowotnych dla nas czy zwierząt. Aktywiści ekologiczni niszczący poletka doświadczalne przywodzą na myśl jedynie luddystów, którzy wszak i tak nie zahamowali postępu technicznego.

Na czym polegać może ta infekcja? W przypadku rzepaku np. niedopuszczonego do upraw mógłby się on krzyżować z innymi, pokrewnymi mu gatunkami. Kukurydza czy ziemniaki, jako obce w naszym ekosystemie, sprowadzone do Europy z Ameryki Południowej, „krewnych” nie mają. Krewni to jednak mniejszy problem, istotne jest bezpośrednie sąsiedztwo nietransgenicznych upraw.

Rośliny dzieli się na samopylne i obcopylne – tłumaczył słuchaczom jak dzieciom w szkole prof. Janusz Zimny, wiceprzewodniczący Rady Naukowej Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Radzikowie, który mówił o koegzystencji upraw roślin transgenicznych z konwencjonalnymi czy ekologicznymi. Ten problem istnieje, od kiedy występują dwa typy rolnictwa. Dotyczy nie tylko samych upraw, lecz także materiału siewnego. Skupmy się jednak na bezpośrednim sąsiedztwie. Okres pylenia u roślin obcopylnych trwa różnie. To, na jaką odległość przeniesie się pyłek, pozostaje kwestią wielu zmiennych: temperatury, wilgotności czy siły wiatru. W badaniach można to jedynie uśrednić i dzięki temu ustalić strefy buforowe. Będą one oczywiście różne w zależności od rodzaju rośliny. W przypadku kukurydzy, biorąc po uwagę skrajną wielkość, to 100 m. Reasumując, koegzystencja jest możliwa, tak jak do tej pory była możliwa w przypadku upraw ekologicznych i konwencjonalnych.

Niezdrowe jedzenie?

Można na to zagadnienie spojrzeć także z innej strony. Rośliny przeznaczone do konsumpcji mają określone właściwości. Czy ulegają one zmianie w wyniku poddania rośliny modyfikacji?

Sacharoza z buraków cukrowych modyfikowanych genetycznie i tradycyjnych jest dokładnie taka sama – tłumaczyła prof. Grażyna Lewandowicz z Katedry Biotechnologii i Mikrobiologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Frakcji tłuszczowych czy węglowodanowych nie da się rozróżnić. Nie da się stwierdzić, badając mięso, czy pasza, którą jadło zwierzę, pochodziła z roślin transgenicznych czy konwencjonalnych. Dlatego też, jak zauważyła, sformułowanie „wolne od GMO” nie jest jednoznaczne i bywa często jedynie hasłem marketingowym, a nie rzetelną informacją.

Nota bene, w naszym wolnym od GMO kraju wiele zwierząt, od drobiu po krowy, karmionych jest śrutą sojową z transgenicznej soi. Takie pasze są tańsze i w tym przypadku rolnicy głosują „kieszenią”. My także. Czy w innym przypadku nie robiliby tego, wiedząc, że uprawa roślin modyfikowanych genetycznie jest tańsza, z uwagi na odporność na środki chwastobójcze czy szkodniki? Nikt im jednak nie daje takiego wyboru. Gorzej, ministerstwo rolnictwa straszy ekonomicznymi skutkami do upadku tego sektora gospodarki włącznie. Ba, pojawiają się katastroficzne wizje superchwastów, których niczym wytępić się nie da. W Polsce nie uprawia się roślin transgenicznych, a problem z superchwastami występuje. Przymiotno kanadyjskie, odporne na herbicydy, zwykle przy tej okazji wywoływane do tablicy, także u nas rośnie. Można z nim sobie radzić, stosując tzw. dobre praktyki rolnicze, w tym przypadku przełamanie monokultury upraw i stosowanie płodozmianu.

Pan tu nie stał

Lęk przed nieznanym jest czymś oczywistym. To nasz naturalny mechanizm obronny. Najpierw musimy się z nowym oswoić, zrozumieć, dostrzec zalety lub brak zagrożeń, by móc zaakceptować. Problem z GMO polega na tym, że do tzw. opinii publicznej dostały się nie rzetelne dane naukowe, lecz podsycające lęk opinie nieprofesjonalistów bądź chcących zyskać rozgłos pseudouczonych. Dlaczego pseudo? Badania naukowe, aby ich wyniki zostały uznane i zaakceptowane, muszą być przeprowadzone zgodnie z regułami i powtarzalne.

W 2004 roku UE po badaniach EFSA dopuściła na rynek do upraw transgeniczne kukurydzę MON810 i ziemniaka Amflora. Trzy lata później francuski biolog molekularny Gilles Seralini opublikował badania, które wskazywały, że karmienie szczurów ziarnem kukurydzy transgenicznej doprowadziło do zaburzeń funkcjonowania nerek, wątroby, uszkodziło serce. Ponowne badania zarówno EFSA, jak i zespołów ekspertów z Europy, USA i Australii, nie potwierdziły tych doniesień. Gorzej, uznano, że badania Seraliniego zostały błędnie wykonane. Podobnie było z badaniami węgierskiego uczonego Arpada Pusztai. Tymczasem jednak histeria osiągnęła szczyty. W 2007 roku ukazała się książka Jeffreya Smitha Nasiona kłamstwa . W tym ostatnim przypadku w ogóle nie mamy do czynienia z naukowcem, lecz z joginem (?); zajmuje się on bowiem medytacją transcendentalną. Problem polega jednak na tym, że kłamstwo powtarzane dostatecznie często staje się prawdą.

W tym wszystkim umyka kilka istotnych spraw. Dlaczego rzekoma szkodliwość kukurydzy transgenicznej ma dowodzić, że niebezpieczna jest uprawa soi, rzepaku czy ziemniaków transgenicznych? Nie rozpatrujemy każdej z tych roślin oddzielnie tylko wszystko wkładamy do jednego worka: „zagrożenie dla środowiska”. Gorzej, że dwie sprzeczne informacje uniemożliwiają prawidłową odpowiedź. Dlatego, podobnie jak w przypadku globalnego ocieplenia, UFO czy innych zjawisk bądź problemów, stanowiska się spolaryzowały. Brak środka.

Skompromitowanie przez naukowców doniesień Seraliego czy Pusztaia niczego w gruncie rzeczy nie zmieniło. Dowodem była także i ta konferencja. Jeśli swoje wystąpienie zaczyna się od stwierdzenia, że zna się osobiście panów Smitha i Seraliniego…

Po tylu debatach, seminariach, konferencjach i wystąpieniach naukowców aż chciałoby się stwierdzić: Pan tu wprawdzie nie stał, ale skoro przekonały pana argumenty naukowe, witamy. Niestety, nic z tego. 