×

Serwis forumakademickie.pl wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystanie plików cookies w celach statystycznych. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Ostry zakaz ogranicza dydaktykę

Prof. Romuald Zabielski ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie o pułapkach procedowanej właśnie ustawy o ochronie zwierząt wykorzystywanych do badań naukowych

Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt wykorzystywanych do badań naukowych wynika z potrzeby zrealizowania w krajowych regulacjach dyrektywy unijnej w 2010 roku [prof. R. Zabielski uczestniczył w powstawaniu tej dyrektywy jako przedstawiciel Polskiego Towarzystwa Fizjologicznego – red.]. Powinniśmy to zrobić do końca 2013 roku. Mamy więc roczne opóźnienie. W Polsce obowiązuje bardzo wymagająca, ale nie blokująca ważnych badań ustawa o doświadczeniach na zwierzętach z roku 2005. Transpozycja dyrektywy unijnej nie wymagała gruntownych zmian w polskiej ustawie, a jedynie dokonania kilku korekt.

Doświadczenia na zwierzętach nie są przypadkowe i bezcelowe. To są badania poznawczo i aplikacyjnie konieczne dla utrzymania rozwoju cywilizacyjnego. Są one wykonywane pod wieloma rygorami. Projekty doświadczeń na zwierzętach są opiniowane przez specjalistów w danej dziedzinie wiedzy: biologów, lekarzy weterynarii, lekarzy medycyny, zootechników powoływanych przez instytucje finansujące badania naukowe (np. Narodowe Centrum Nauki). To specjaliści stwierdzają, że dane doświadczenie jest potrzebne i wnosi coś nowego do wiedzy. To jest opinia ekspercka, która obejmuje także zagadnienia wykonalności projektu i oceny ryzyka w oparciu o udokumentowane przez aplikującego umiejętności posługiwania się metodami i technikami badawczymi z użyciem zwierząt. Dzięki takim badaniom mamy dziś np. leki na choroby ludzi i zwierząt, które przez stulecia uważano za nieuleczalne.

Ustawa, która rodzi się teraz w bólach, miała być transpozycją prawa unijnego. Dyrektywa unijna zawiera zapisy radykalne, np. maksymalne utrudnienie wykonywania badań na zwierzętach naczelnych, niezwykle ważnych dla poznania wyższych czynności nerwowych człowieka. Nie dotyczy to Polski, bo u nas w kraju, według mojej wiedzy, nie prowadzi się takich prac. Generalnie jednak dyrektywa prezentuje rozsądny kompromis w różnych sprawach, dotyczących doświadczeń na zwierzętach. W mojej ocenie, przy jej transpozycji do prawa polskiego strona pozarządowa, związana z ochroną zwierząt, próbuje wcisnąć do nowej ustawy ile się da zakazów i ograniczeń. Obawiam się, że próbuje przekroczyć ramy dyrektywy unijnej w kierunku maksymalnego utrudnienia bądź uniemożliwienia badań na zwierzętach.

Weźmy na przykład lokalne komisje etyczne. W projekcie liczba członków komisji miała wynosić 12 osób, „6 przedstawicieli nauk biologicznych, farmaceutycznych, medycznych, rolniczych lub weterynaryjnych posiadających co najmniej stopień naukowy doktora oraz wiedzę lub doświadczenie w zakresie wykorzystywania zwierząt do celów naukowych lub edukacyjnych” oraz „6 przedstawicieli nauk humanistycznych lub społecznych z zakresu filozofii, etyki lub prawa lub przedstawicieli organizacji społecznych, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, z tym że w skład lokalnej komisji powołuje się nie więcej niż 3 przedstawicieli takich organizacji”. Strona pozarządowa obrońców zwierząt dążyła do zwiększenia liczby przedstawicieli niebędących bezpośrednio związanymi z badaniami na zwierzętach, przy znacząco zwiększonej ilości zadań wymagających merytorycznej wiedzy i doświadczenia. Lokalna komisja etyczna, zgodnie z zapisami projektu ustawy, przeprowadzając ocenę doświadczenia ma się kierować „wiedzą specjalistyczną w zakresie dziedzin naukowych, w ramach których jest planowane przeprowadzenie doświadczenia, planowania doświadczeń, z uwzględnieniem analizy statystycznej…, praktyki lekarsko-weterynaryjnej…, hodowli zwierząt wykorzystywanych w doświadczeniu i opieki nad nimi”. Komisja, zgodnie z nowymi wymogami, ma bardzo dużo nowych zadań. Nie tylko ma oceniać wnioski o dopuszczenie badań na zwierzętach, ale także prowadzić retrospektywne badanie wykonania decyzji, czyli dokonywać przeglądu dokumentacji i miejsc, w których prowadzi się badania. Także dokumentacja badań będzie musiała być bardziej szczegółowa niż dotychczas. Trudno spodziewać się, żeby osoby spoza środowiska naukowego prowadzącego badania nad zwierzętami miały wiele do powiedzenia na temat strony merytorycznej opisów dokumentacji, stanu zdrowotnego zwierząt, warunków, które panują w miejscu hodowli, czy samych eksperymentów. Osoby te w większości nie mają wymaganej wiedzy o bioasekuracji, szczepieniach, zabiegach profilaktycznych czy zabiegach zootechnicznych, które wykonuje się na zwierzętach. Praktycznie taki nadzór merytoryczny dotykałby tylko część merytoryczną składu lokalnej komisji etycznej. W takim wypadku merytoryczni członkowie komisji będą przeciążeni obowiązkami. Nikt rozsądny nie będzie chciał w nich pracować, bo i tak jesteśmy przeładowani obowiązkami w uczelniach i instytutach badawczych. Trudno wymagać, żeby ci najlepsi, doświadczeni eksperymentatorzy chcieli zajmować się dodatkową biurokracją i wizytowaniem laboratoriów znajdujących się w zasięgu komisji.

Obecnie mamy 18 lokalnych komisji etycznych, zaś wg projektu nowej ustawy ma ich być „nie więcej niż 10”, np. w Krakowie ma być jedna zamiast obecnych trzech, a w Gdańsku i Olsztynie żadnej. Można sobie wyobrazić, jak trudno będzie uzyskać zgodę na badania, jak wydanie zgody będzie się przeciągać w czasie, mimo rygorów co do czasu trwania wydawania decyzji. To jest absurdalny pomysł, szczególnie, że liczba merytorycznych członków komisji pozostanie taka sama, a zwiększona będzie liczba członków niemerytorycznych. W połączeniu z trudnościami ze zdobywaniem i rozliczaniem grantów może to oznaczać zator w prowadzeniu badań naukowych. W dodatku próbuje się wprowadzić zasadę, że dla uzyskania akceptacji na pozytywną opinię o zgodę na badania nie wystarczy zwykła większość głosów członków komisji, ale potrzeba aż 2/3 głosów. Jaka jest zatem waga wiedzy merytorycznej w procesie wydawania decyzji?

Jest też kwestia użycia zwierząt w dydaktyce w szkołach ponadgimnazjalnych. Mamy w Polsce technika weterynaryjne, mamy też szkoły rolnicze. Są także wysokoprofilowane klasy biologiczne w liceach ogólnokształcących. Nie wyobrażam sobie nauki w takich jednostkach bez użycia zwierząt. Programy komputerowe i symulatory nigdy ich nie zastąpią, co najwyżej uzupełnią szkolenia. Wiem co mówię, ponieważ w latach 90. jako jeden z pierwszych w Polsce testowałem i wprowadzałem do dydaktyki uczelnianej programy do nauki fizjologii zwierząt. Wpisanie ostrego zakazu używania zwierząt eliminuje dużą część ważnej dydaktyki. Trudno wyobrazić sobie umiejętności technika weterynarii, który podczas nauki zawodu nie miał do czynienia z żywym zwierzęciem.

Jest jeszcze szansa na przyjęcie ustawy do końca tego roku i uniknięcie konsekwencji finansowych, wynikających z braku wykonania prawa unijnego. Jest też jeszcze szansa na przyjęcie jej w rozsądnym kształcie i w duchu dyrektywy unijnej.

Notował Piotr Kieraciński