Dziecinada

Piotr Müldner-Nieckowski

Traktowanie dzieci jak idiotów należy do tradycji naszej cywilizacji. Mamy tego liczne sygnały choćby w języku. Nie bez powodu mówi się o dziecinadzie jako przejawie głupoty. Infantylizm jest równoznaczny z kretynizmem. Bufonada dorosłych wyraża się nie tylko siłą, ale przede wszystkim przekonaniem o wyższości umysłowej nad dziećmi. Dobrze pamiętam, jak do Teatru Polskiego Radia w latach 70. trafił tekst słuchowiska Ręce do góry , w którym kilkuletni chłopak wpada na sprytny pomysł, jak powstrzymać rodziców przed rozwodem. Jakaś niemądra redaktorka zakwestionowała ten utwór, argumentując, że dziecko nie może być takie cwane. Ba, stawiano sprawę na ostrzu noża politycznego, podejrzewając, że autor stosuje aluzje pod adresem władzy, bo wcześniej posłano na półki film Jerzego Skolimowskiego pod tym samym tytułem. Na szczęście w zespole tej instytucji byli także ludzie mądrzy i na politykę niepodatni, a wyreżyserowania słuchowiska podjęła się Danuta Jagła, która dowiodła, że rzecz z kontrrewolucją nie ma nic wspólnego.

W tak zwanym normalnym życiu nie jest lepiej. Nie zapomnę, jak mnie czterolatka irytowały ciotki i sąsiadki, które pieszczotliwie tokowały „tiu-tiu-tiu” i egzaltowały się całowaniem mnie w czółko, z koniecznym pozostawianiem krwistego odcisku warg, co budziło we mnie wstręt. Nie sądzę, żebym od tych egzekwii zmądrzał, natomiast z całą pewnością miałem złe mniemanie o umysłach tych wyperfumowanych osób. Przez jakiś czas gnębiło mnie wrażenie, że od ich intensywnego zapachu dostałem astmy, bo często w ich obecności kichałem i kaszlałem. W przedszkolu rozmawialiśmy o tym jak o najbardziej wyrafinowanej torturze i z pewnym silnym Piotrkiem oraz pewną śliczną Małgosią, wiercąc się na materacach w czasie leżakowania, zastanawialiśmy się, czy po osiągnięciu niebotycznego wieku siedmiu lat, gdy zaczniemy z musu zasiadać w szkolnej ławie (oby nie oskarżonych), też już będziemy tak infantylni jak owe panie. Niewątpliwie był to czas, w którym nastąpił przełom w moich stosunkach z dorosłymi, pojawiła się niepohamowana nieufność, skłonność do milczenia w ich obecności, unikania odpowiedzi na najprostsze nawet pytania typu „Jak było w szkole?”. Stąd te odpowiedzi: „Normalnie” i wzruszanie ramionami. Bardzo złe wrażenie zrobiła na nas ulubiona wychowawczyni starszaków, u której pewnego dnia zauważyliśmy zmianę stroju z powodu dużego brzucha. Zaczęliśmy jej za tę obrzydliwość nienawidzić.

Po latach pewien dobrze mi znany sześcioipółlatek koniecznie chciał iść wcześniej do szkoły, ponieważ zazdrościł tego starszej siostrze. Przepis kazał rodzicom udać się do pani psycholog szkolnej po opinię, a ta, nie czekając na wyjaśnienia, powiedziała przy dziecku, że już na oko widać, że jest ono nieinteligentne i ma niewykształcone umiejętności manualne. Ojciec poprosił syna, żeby pomnożył trzy trzycyfrowe liczby, ten spojrzał tylko w sufit i po chwili podał wynik. Następnie kazał mu rozwiązać buty i zrobić siatkę ze sznurowadeł. Psycholog, patrząc chłopcu prosto w oczy, orzekła, że to dobrze przygotowany teatr. Sama dać do pomnożenia trzech trzycyfrowych liczb nie chciała, sprawdzać sprawności rączek nie zamierzała i odesłała chłopca do Instytutu Matki i Dziecka. Choć krańcowo zestresowane już dziecko z maksymalnym wynikiem rozwiązało trzy różne testy IQ, pani psycholog nadal w obecności sześcioipółlatka twierdziła, że ma do czynienia z półgłówkiem. Nie wiem, czy chłopiec poszedł wtedy do szkoły, czy dopiero jako siedmioipółlatek, ale przez jakiś czas utrzymywał, że w przyszłości chciałby zostać kierownikiem strzelnicy lub naczelnikiem więzienia.

Wszyscy wiedzą, że dziecko nie jest głupie, tylko ma mniejsze doświadczenie, a mimo to z zachwytem wyrzucają je z pokoju, kiedy w czasie imienin ktoś zaczyna opowiadać sprośne kawały. Tu zakłamanie idzie do potęgi, bo dam sobie rękę uciąć, że gdyby moje dzieci, kiedy były małe, zostały poproszone o dowcip, na pewno sypnęłyby pięknymi wiązankami, od których uszy puchną. Sam takie teksty znam właśnie od małego, a nie sądzę, abym był jakoś szczególnie źle wychowany. Sytuację tę doskonale komentuje słynne zdanie Gilberta Chestertona (1874-1936): „To nie bajki uczą dzieci, że na świecie są smoki. Dzieci doskonale o tym wiedzą. Bajki mówią dzieciom, że smoki można zabić”. A trzeba dodać, że dorosłe bajki dzieci same sobie wymyślają. Udowodnił to William Golding (1911-1993) we Władcy much . Zwykle nieskłonny do zwierzeń Edmund Niziurski (1925-2013), sprowokowany w czasie spotkania autorskiego powiedział: „Głębia psychologii moich bohaterów jest ledwie powierzchnią tego, co najmłodsi naprawdę mają w głowach. Tylko że oni sami tego nie ujawniają, bo nie chcą mieć waszej kontroli nad sobą”. Ulubioną bajką na moim tużpowojennym podwórku była rzecz, w której rury wodne pobliskich filtrów miejskich zamieniają się w jadowite węże, wpełzają na ulice i idą na odsiecz powstańcom Warszawy. A ile w związku z nią powstało nieprzyzwoitych bajek pobocznych... Z tym że najważniejsza oczywiście była piłka nożna, a w czasie Wyścigu Pokoju dominowało kolarstwo. Każdy chciał być Gerardem Cieślikiem (1927-2013) i Stanisławem Królakiem (1931-2009).

e-mail: www.lpj.pl