Schematyczna innowacyjność
Na początek krótka historia jednego projektu. W lipcu 2013 r. wraz z zespołem złożyłam w NPRH propozycję długofalowej pracy nad problemem Stulecie Norwida. Dwudziestowieczny rezonans myśli i języka poety . W trakcie przygotowywania projektu, a zatem rozpoznawania obszaru, na którym problem ten istnieje, odsłaniał się coraz mocniej grunt realny i dla polskiej kultury niezwykle istotny. Na potrzeby tego publicystycznego raportu wystarczy chyba powiedzieć, że zarówno postawy (myśl) wielu pisarzy i poetów dwudziestego wieku, jak i kształt językowy ich wypowiedzi wyglądałyby nieco (posługując się eufemizmem) odmiennie, gdyby wyeliminować pośredni i bezpośredni wpływ poety z poprzedniego wieku. Przestrzeń oddziaływania Norwida dotyczy takich kluczowych spraw, jak religia, społeczeństwo, państwo, naród… Poeta ten był wielkim, chociaż cichym i nadal słabo rozpoznanym, modulatorem kultury naszych czasów. Oddziaływanie to również dotyczy sfery języka, artystycznego kształtu polskiej poezji współczesnej.
Projekt przygotowywany był od dawna w dużej grupie badaczy zajmujących się Norwidem, a również literaturą XX wieku; weryfikowany, dyskutowany, konfrontowany. Specjaliści zatem z aplauzem, ale i poczuciem odpowiedzialności, dokonali pełnej jego aprobaty i weryfikacji.
Recenzje odrzuconego wniosku, dokonane przez anonimowych recenzentów (sąd kapturowy?) wywołują co najmniej zdumienie. Na marginesie, zostały udostępnione niemal miesiąc po ogłoszeniu wyników konkursu. Zdumiewają przede wszystkim brakiem kompetencji i wątpliwą znajomością (rozumieniem) przedstawianego projektu. Jestem gotowa podjąć rozmowę z autorami recenzji, ale, niestety, przeszkodą staje się mur urzędowej anonimowości. Czemu służącej? W tym wypadku wyjątkowej szkodliwości dla nauki; anonimowości pielęgnującej sądy powierzchowne, przypadkowe, wybitnie niespójne, zadufane w sobie (wiadomo, na Norwidzie wszyscy się rozumieją).
Kaganiec innowacyjności
Nie miejsce tu na prezentację rażących uproszczeń i niekompetencji zawartych w recenzjach, jednak na pewne kwestie związane z kierunkiem możliwego rozwoju polskiej humanistyki chciałabym jednak zwrócić uwagę. Pierwsze zdanie jednej z wypowiedzi recenzenckich brzmi: „Projekt nie posiada szczególnych wartości innowacyjnych” [podkreśl. – moje B.K.Ch., a poza wszystkim jest to zdanie niepoprawne]. Ten sam recenzent w podsumowaniu oceny pisze jednak: „Projekt ambitny, stworzony z intencją całościowego i oryginalnego opisania recepcji Norwida. [znów na marginesie: w projekcie nie chodziło o recepcję w tradycyjnym rozumieniu tego słowa!, recenzent nie zrozumiał, albo nie doczytał] Nie zapowiada jednak nowej jakościowej szansy badawczej, raczej wpisze się w ciąg dotychczasowych dość licznych publikacji na ten temat” (podkreśl. moje – B.K.Ch). Skąd recenzentowi wiadomo, co się stanie? Gratuluję NPRH recenzentów wizjonerów, którzy poprzestają na swoich wizjach, bo literatury przedmiotu, o której wspominają, raczej nie zdołali uczciwie poznać.
Między pierwszym a drugim przywołanym zdaniem recenzenta widoczna jest rażąca sprzeczność. Pozostałym zdaniom brak również spójności. Nie bardzo wiadomo w tym kontekście, o co chodzi z „nową jakościową szansą badawczą” – ot, taki sobie niezobowiązujący bełkot.
Ponieważ parokrotnie w recenzjach wraca, na zasadzie mantry promowanej humanistyki, zarzut braku innowacyjności w projekcie, chcę na ten problem zwrócić uwagę. Słownik języka polskiego (red. M. Szymczaka) mówi: „innowacja – wprowadzenie czegoś nowego; rzecz nowo wprowadzona; nowość, nowatorstwo, reforma. Innowacja technologiczna. Innowacje rynkowe. Wprowadzić gdzieś innowacje”.
Zarówno słownikowa definicja, jak i potoczne użycie tego słowa, łączą je z obszarem nauk technicznych, pragmatycznych, ewentualnie społecznych. Zwłaszcza literaturoznawca powinien mieć świadomość, że wprowadzenie do jego dyscypliny oczekiwania „innowacyjności” jest nałożeniem przedmiotowi poznawania kagańca, narzuceniem z zewnątrz „obcego ciała”, jakiegoś wydumanego kontekstu, który wydobędzie z dzieła sztuki słowa to, co tam jest po trosze obecne, ale również i to, czego tam w ogóle nie ma. Marksizm w swoim czasie był metodą niezwykle innowacyjną. Słowo „innowacja” stało się w tej chwili rodzajem zaklęcia, które w praktyce może prowadzić do wyeliminowania z twórczego myślenia minionych dokonań humanistyki, mających jeszcze sporo do zaoferowania w procesie odkrywania (rzeczywistych odkryć!) prawideł rządzących duchowym dorobkiem ludzkości.
Programowe (i z założenia natychmiastowe) stawianie na nowość prowadzi do prymitywizacji i nędzy przyszłej nauki o człowieku. Nowość staje się wartością wówczas, kiedy jest rezultatem żmudnego, wytrwałego procesu poznawczego, przylegającego do procesu poznania. Dlatego nie można mechanicznie eliminować tradycji metodologicznej w obrębie danej dyscypliny, ponieważ taka eliminacja stawia badacza w pewien sposób w pozycji „zerowej”, zmusza do wyważania otwartych drzwi. Co byłoby, gdyby przedstawiciele nauk ścisłych zrezygnowali z respektowania podstawowych praw, odkrywanych w dziesięcioleciach i epokach wcześniejszych, a matematycy – przerysuję dla wyrazistości – z tabliczki mnożenia w imię innowacyjności?
Miara absurdu
To absurdalne pytanie retoryczne oddaje miarę absurdu postulatów tzw. nowoczesnej humanistyki. A swoją drogą, czy zbadanie sposobu obecności wielkiego pisarza (tu: Norwida) w XX wieku, który podziałał i działa na nasze czasy na zasadzie ukrytego domina, i wyciągnięcie z tych analiz generalnych wniosków, nie jest sprawą pierwszorzędnego nowatorstwa? W norwidowski projekt wpisane zostało novum dużej miary, bo czy istotne przeformowanie obrazu literatury polskiej XX wieku przy jednoczesnym wskazaniu, jak to się dzieje za przyczyną jednego pisarza, próba stworzenia nowego typu historii literatury, odsłonięcie dialogu poetyk różnych indywidualności w starciu z wielkim autorem wieku minionego nie decydują o randze poznawczej zamierzenia, jego odkrywczości? Czego zabrakło zatem recenzentowi? Możliwości (chęci?) zrozumienia zamiaru, przy jednoczesnym poddaniu się nadmuchanym formułkom nowomowy urzędników od nauki?
Na odnotowanie zasługuje wiele zdań przywołanej wcześniej recenzji. W tym miejscu chcę uaktualnić jeszcze jedno: „Zaproponowany tom nie zawiera nowych propozycji metodologicznych”.
Nadmienię, że opis sposobu postępowania, tyle że bez żadnej klamry i „izmów”, został wykonany w projekcie starannie, z uwzględnieniem elementów metod sprawdzonych w literaturoznawstwie przeszłości. Czy np. chemik powinien zmieniać kształty i nazwy probówek tylko po to, żeby jego metoda została nazwana nowatorską? A czy może z nich w ogóle zrezygnować?
Pojawia się tu jeszcze jedna kwestia natury ogólnej. Paradoksalnie, oczekiwane (i wynikające pośrednio z recenzji) projekty, zwłaszcza te, które stawiają istotny problem do rozwiązania, powinny – tak to wynika z oczekiwań – mieć charakter scholastyczny. Najpierw należy postawić tezę, dokładnie ją opisać z jednoczesnym przedstawieniem innowacyjnej metody, a później dopiero zabrać się do realizacji projektu (obserwacji, analiz itd.). Gdzie tu jakaś elementarna logika? Nikt nie przewiduje, że praca nad problemem może np. zmienić wyjściową tezę. Wszystko musi się odbyć wedle ustalonego wcześniej schematu. Rozumiem, że w ten sposób można poprowadzić pracę materiałową, dokumentacyjną albo porządkującą, ale zawsze mi się wydawało, że nauka jest fascynującą strefą odkryć, mocowania się z problemami, których widzenie jest modyfikowanie zderzeniem z empirią – doświadczeniem człowieka, doświadczeniem dzieła literackiego, doświadczeniem dzieła sztuki.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.