Sapienti sat
We wrześniowym numerze „Forum Akademickiego” ukazał się artykuł prof. Wojciecha Wrzoska pt. Strategiczny beneficjent NPRH . Artykuł – bardzo sugestywny – porusza m.in. kwestię finansowania długofalowych przedsięwzięć naukowych, a ilustruje ją przykładem Polskiego Słownika Biograficznego. Trzeba się zgodzić z autorem, że napięcie między ową długofalowością a okresem 5 lat, który jako maksymalny przewiduje Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, jest sprawą kluczową. Dyskusja na ten temat byłaby pożyteczna. Niestety, utrudnia ją stylistyka artykułu – napastliwa i rojąca się od złośliwości oraz dowodów braku kompetencji autora. Gdy zaś spostrzegamy, że istotą wspomnianej sugestywności są pomówienia, insynuacje i zwyczajne kłamstwa, dyskusja staje się niemożliwa.
Gołosłowne twierdzenie
Zacznijmy od faktów podstawowych. Nie jest prawdą, że PSB „wygrał” trzy konkursy pod rząd. PSB jest beneficjentem jednego konkursu – z 2012 r. Fundusze, które następnie NPRH dwukrotnie przyznał na powołanie II serii Słownika, za każdym razem okazywały się tak szczupłe, że po dogłębnej analizie musieliśmy z ich przyjęcia zrezygnować. Nie jest również prawdą, że planowana II seria PSB jest tym samym, co seria zasadnicza. Druga seria – jeśli kiedyś powstanie – będzie miała odrębny zespół redakcyjny i kierownika, a opracowywane przez nich tomy publikowane mają być równolegle do tomów zasadniczej serii – aż do jej zakończenia.
Szczególnie nieprzyjemna jest insynuacja, jakoby w przypadku PSB zachodziło nadużycie w postaci „podwójnego finansowania z budżetu”. Prace zespołu PSB są od ponad dwóch lat finansowane z jednego tylko źródła: z NPRH. Prawdziwość powyższych zarzutów łatwo sprawdzić można w dokumentacji, którą dysponuje Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Instytut Historii PAN. Należałoby więc przypomnieć prof. Wrzoskowi, specjaliście w zakresie metodologii historii, że wszelkie twierdzenia powinny zostać zweryfikowane przed opublikowaniem.
Nie jest wreszcie prawdą, że Słownikowi wystarczy „trwać i brać pieniądze za samo trwanie”. Czyżby redakcja Słownika nie produkowała rocznie trzech zeszytów po 160 stron dwuszpaltowego druku (ogółem 480 stron)? Czyżby nie wywiązywała się ze swoich zadań, które rokrocznie poddawane są analizie dyrekcji Instytutu Historii PAN, a raz na dwa-trzy lata są przedmiotem recenzji na posiedzeniu Rady Naukowej Słownika? Czyżby pochlebne głosy, obecne także na łamach czasopism naukowych, zamawiała sobie redakcja PSB?
Prof. Wrzosek twierdzi, że „Rada NPRH dała się uwieść legendzie”, że PSB jest przereklamowany (również – i przede wszystkim – przez samego siebie). Nie podaje jednak żadnych faktów, żadnych argumentów, poprzestaje na gołosłownym twierdzeniu, że Słownik jest „standardowy warsztatowo i metodologicznie konserwatywny”. Taki „zarzut” można postawić każdemu słownikowi biograficznemu na świecie. Przypomina się krytyka z lat stalinowskich, że PSB stosuje „personalistyczną wizję dziejów”. Dla ówczesnych marksistów to też był metodologiczny konserwatyzm.
Ciężar nie do udźwignięcia
Humorystycznie brzmi „zarzut” dotyczący liczby wypożyczeń, cytowań, sprzedaży, prenumeraty itd. Informujemy więc prof. Wrzoska, że Słownik liczy 49 tomów (ponad 32 tysiące stron), a takich dzieł do domu raczej się nie wypożycza. Słownik stoi jednak na półkach czytelni uniwersyteckich (nie tylko w kraju) i jest wykorzystywany indywidualnie, bez odnotowywania tego faktu. Jeśli zaś chodzi o cytowania, materiał zgromadzony przez PSB jest często wykorzystywany piracko, bez odpowiedniego przypisu – na proceder ten nieraz, na różnych forach, zwracaliśmy uwagę. Jednak w większości naukowych prac historycznych korzystanie z PSB jest odnotowane – jeśli nie każdorazowo w przypisie, to przynajmniej ogólnie, w załączonej bibliografii.
Natomiast sprzedaż i prenumerata PSB utrzymują się rzeczywiście na niskim poziomie, ale czy można sobie wyobrazić inną sytuację w przypadku dzieła tak rozbudowanego? Zmieni to niewątpliwie przygotowywana internetowa wersja Słownika – projekt wieloletni, bo wymagający odnalezienia autorów lub ich spadkobierców w celu wypłacenia honorariów, więc potrzebujący dodatkowych nakładów finansowych. Ale prof. Wrzosek, negujący wszystko, również ten projekt wyśmiewa, tak jakby nie zdawał sobie sprawy, iż wraz z rosnącą popularnością edycji elektronicznych spadają nakłady publikowanych „na papierze” wydawnictw naukowych. A swoją drogą ciekawe byłoby porównanie nakładów oraz poziomu sprzedaży PSB i redagowanego przez prof. Wrzoska czasopisma „Sensus Historiae” – także zresztą finansowanego ze środków NPRH.
Jednak pieniądze na Słownik – uważa prof. Wrzosek – powinny być wygospodarowane przez Instytut Historii PAN. Tymczasem od czasu transformacji ustrojowej PSB nigdy nie był utrzymywany wyłącznie przez Instytut Historii – zawsze uznawano, że ciężar taki byłby nie do udźwignięcia. Słownik był więc najpierw dofinansowywany przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej, potem przez dwa lata (2010 i 2011) przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a od 2012 r. przez NPRH. Wszystko to oczywiście można zmienić. Byłby to jednak koniec PSB.
Poetyka przemilczeń
Na koniec trzeba wspomnieć o stronie moralnej ataku. Prof. Wrzosek, stronniczy w każdym zdaniu, obnaża się jednak tam zwłaszcza, gdzie mówi o patronacie Sejmu i Prezydenta nad PSB. Zdawałoby się, że problem ten nie powinien go obchodzić – wszak idzie mu o Słownik w objęciach NPRH. A jednak obchodzi go, a nawet boli – i to bardzo. Przypomina się powiedzenie Melchiora Wańkowicza: „szewc zazdrości kanonikowi, że został prałatem”.
Sprawa druga, to moment ataku. Skoro prof. Wrzoska tak bardzo raziły poczynania NPRH i PSB, to przecież mógł wystąpić z krytyką wcześniej. Nie wystąpił, poczekał, aż dotychczasowa Rada NPRH zakończy kadencję i będzie ją mógł atakować bezkarnie.
Sprawa trzecia, to poetyka przemilczeń. Na cenzurowanym znalazł się tylko PSB, pozostałe projekty przedstawia profesor albo w sposób omowny, albo podając numer. „Ciekawe byłoby zapoznać się…” – powtarza. Niżej podpisani również chętnie by się zapoznali z faktami, o których prof. Wrzosek pisze, jakie i czyje projekty przywołuje.
Warto na koniec przypomnieć, że PSB jest jednym z niewielu już przedsięwzięć zespołowych, które przetrwały okres transformacji, i które swe zadania wykonują punktualnie oraz (są na to dowody) na wysokim poziomie. Naruszyć to wszystko jest łatwo, zniszczyć – jeszcze łatwiej. Natomiast kreowanie się na jedynego sprawiedliwego, zła wola, pogarda dla łatwych do ustalenia faktów, kłamstwa – wszystko to stanowi niedobrą rekomendację nie tylko dla uczonego, lecz i dla człowieka, który w podpisie pod artykułem przedstawia się jako: „kierownik Zakładu Metodologii Historii i Historii Historiografii Instytutu Historii UAM, kierownik Interdyscyplinarnego Seminarium Historycznego, redaktor naczelny „Sensus Historiae”, ekspert/recenzent agend grantowych krajowych i zagranicznych, beneficjent FNP, NPRH, ekspert/recenzent NCN” – sapienti sat…
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.