Nowy obraz edukacyjny

Jerzy Malec

W roku 1989 mieliśmy w Polsce ok. 400 tysięcy studentów. Potem ta liczba zaczęła gwałtownie rosnąć, by w pewnym momencie zbliżyć się do dwóch milionów. Jednym z ważniejszych wydarzeń okresu transformacji było utworzenie niepublicznych szkół wyższych. Pierwsza powstała w 1992 roku, a zatem nie od razu po upadku komunizmu. Już po 10 latach kształciło się w nich pół miliona studentów. Stworzenie uczelni niepublicznych było z jednej strony odpowiedzią na zapotrzebowanie młodzieży, a z drugiej – na braki systemu kształcenia publicznego.

Na początku uczelnie niepubliczne nie powstawały lawinowo. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że utworzenie szkoły wiązało się z pewnymi nakładami, a równocześnie jest to działalność non profit. Uczelnia, którą kieruję, powstała stosunkowo późno. Początkowo mieliśmy 800 studentów. Niestety, nie wszyscy zmieścili się w Teatrze Słowackiego, gdzie odbywała się pierwsza inauguracja roku akademickiego. Zwrócili się do Telewizji Kraków z prośbą o interwencję. Chcieli być na inauguracji! To była nasza najtańsza i skuteczna promocja, o czym świadczy późniejszy bardzo dynamiczny rozwój uczelni. Zatem nie jest tak, że studenci szli do uczelni niepublicznych tylko po łatwy dyplom; chcieli uczestniczyć w prawdziwym życiu akademickim, choć zapewne sytuacje patologiczne – zbyt łatwa możliwość uzyskiwania dyplomów – też się zdarzają.

Pierwsze lata dały założycielom sygnał, że uczelnia musi mieć stabilne podstawy. W 2002 roku zakupiono działkę, na której powstał uczelniany kampus o powierzchni ponad 20 tys. metrów kwadratowych z widokiem na Wisłę i Wawel. Tylko uczelnie, które osadziły się w środowisku oraz zainwestowały w rozwój obiektów i kadry, mają szansę utrzymać się na rynku. Dzięki boomowi edukacyjnemu udało nam się nie tylko wybudować kampus, ale i spłacić kredyty. Nie mamy teraz długów, a nawet generujemy niewielki zysk, który jest potrzebny w celu stworzenia rezerwy na ciężkie czasy.

Niepubliczne szkolnictwo wyższe niestety rozwijało się zbyt żywiołowo. Te 340 uczelni to stanowczo zbyt dużo. Ministerstwo zbyt hojnie przyznawało zgody na utworzenie kolejnych szkół. Wśród tych uczelni ponad 200 to maleńkie organizmy: dwustu studentów, kilka salek, niestabilna kadra na drugich etatach, która nie czuje się związana z uczelnią, raczej pojawia się w niej, a nie pracuje. Niełatwo znaleźć „salomonowe” wyjście z tej patowej sytuacji, bo w tych nijakich uczelniach kształci się całkiem spora grupa studentów. Zawiniła tu także Polska Komisja Akredytacyjna, która zbyt łatwo wydawała zgody na tworzenie szkół. Rozumiem jednak, że nie było łatwo ocenić wnioski – wszystko rozwijało się od zera i trudno było przewidzieć, które przedsięwzięcie będzie uczciwe, a które to zwykły biznes, nastawiony na szybki zysk. Niestety, nie wszyscy założyciele mieli czyste intencje, nie każdy myślał o misji, miał pomysł na uczelnię, a po prostu miał pomysł czysto biznesowy.

Przez lata obserwowałem rozwój niepublicznego szkolnictwa wyższego zarówno przez pryzmat kierowania taką uczelnią, przewodniczenia Konferencji Rektorów Zawodowych Szkół Polskich, jak i z perspektywy eksperta PKA. Uczelnie niepubliczne wykształciły ponad milion osób. Myślę, że większość to uczciwie zapracowane dyplomy. Działalność na granicy prawa i wydawanie zbyt „łatwych” dyplomów nie dotyczy tylko uczelni małych i nie tylko niepublicznych. Ogólne obniżenie jakości kształcenia było skutkiem umasowienia, a nie powstania sektora niepublicznego. Jeśli nagle odsetek osób studiujących wzrósł tak gwałtownie, to pojawiało się na uczelniach znacznie więcej osób mniej zdolnych. Lepiej jednak, żeby ktoś liznął trochę wykształcenia, niż spędzał czas pod przysłowiową budką z piwem. Będzie sobą reprezentował więcej niż ten, który skończy edukację wcześniej. Zarzuca się czasami władzom państwowym, że to był sposób na ukrycie bezrobocia. Sądzę, że ten związek był przypadkowy.

Jednym z elementów reform edukacji było wprowadzenie systemu bolońskiego i dwustopniowego systemu kształcenia. W pewnym sensie ułatwiało to uruchomienie uczelni, bo wymagania na prowadzenie studiów zawodowych są niższe niż w przypadku magisterskich. Jednak najważniejszą korzyścią z systemu bolońskiego jest możliwość wyjazdów na uczelnie zagraniczne, wymiany międzynarodowej, wzajemnego porównywania i zaliczania wykształcenia na podstawie przyznanych punktów ECTS. Natomiast wątpliwości budzi obowiązkowy podział studiów na dwa stopnie. Niektóre kierunki nie powinny zostać podzielone. Najgorsze jest to, że wprowadzono możliwość kontynuacji studiów bez jakiejkolwiek sekwencji: po licencjacie na jednym kierunku można robić magisterium z zupełnie innej dziedziny. To spora przesada. Rozumiem niektóre racje takiego rozwiązania – otwarcie perspektyw, rozszerzenie kształcenia. Jednak ta sekwencja nie powinna być zupełnie dowolna.

25 lat zmieniło pozytywnie nasze społeczeństwo, a upowszechnienie studiów bardzo się do tego przyczyniło. Powstanie szkolnictwa niepublicznego, abstrahując od różnych patologii, spowodowało powstanie konkurencyjności w obszarze szkolnictwa wyższego. Wymusiło na uczelniach publicznych zmiany, dostosowanie się do nowej sytuacji. Nadal jednak pozostały w nich pewne zaszłości, zwłaszcza w zakresie polityki kadrowej.

Duża liczba szkół i masowość kształcenia wyższego spowodowały pewne patologie, w tym obniżenie jakości kształcenia, a może nawet rangi tytułu magistra. Z pewnością zaniedbano wypromowanie tytułu licencjata, który traktowany bywa nieufnie przez pracodawców. Już dość dawno można było przewidzieć niż demograficzny i z tego punktu widzenia kontrolować rozrost szkolnictwa wyższego. Tego nie zrobiono. Teraz upadają uczelnie, formalnie może niewiele, ale faktycznie niepubliczne szkoły są zadłużone i balansują na krawędzi bankructwa. Niestety, nie zrealizowano zapisu ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym , który dawał możliwość finansowania studiów stacjonarnych na uczelniach niepublicznych. Zadecydował czynnik polityczny, a nie ekonomiczny, bo finansowe skutki realizacji tego przepisu byłyby niewielkie. Chodziło o swoisty bon edukacyjny. Dobrze, że przynajmniej objęto studentów uczelni niepublicznych świadczeniami socjalnymi. Mamy też szansę poddać się ewaluacji i po uzyskaniu odpowiedniej kategorii dostać środki na badania naukowe. To duży plus. Mamy dostęp do środków unijnych, jednak rodzi to pewne problemy natury formalnoprawnej, ogranicza możliwość korzystania z infrastruktury sfinansowanej z udziałem takich pieniędzy. Wielu założycieli szkół niepublicznych podeszło do tego tematu z dużą rezerwą.

Dobrze, że powstał nowy obraz edukacyjny Polski. Nie powinniśmy tego dorobku zmarnować. Niż spowoduje pewne zmiany, obyśmy jednak na tej opadającej fali nie zniszczyli dorobku szkolnictwa niepublicznego.

Notował Piotr Kieraciński
Prof. Jerzy Malec, rektor Akademii Krakowskiej im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego