Muzeum Przyrodnicze w Warszawie – tak, ale jakie?

Jan Kozłowski

Jak grom z jasnego nieba spadła na Warszawę wiadomość o planach powołania Muzeum Historii Naturalnej. Choć w kategorii „Muzea przyrodnicze w Polsce” Wikipedia notuje ich ponad 50, są to najczęściej muzea niewielkie (co nie znaczy mało ważne): Muzeum Motyli w Bochni, Muzeum Skamieniałości i Minerałów w Dubiecku, Muzeum Bociana Białego w Kłopocie, Muzeum Łąki w Owczarach, Muzeum „Knieja” w Nowosiółkach.

Pierwszy zauważony przez opinię publiczną strzał oddał dziennikarz Wojciech Mikołuszko w „Gazecie Wyborczej” (26 września br.). Tytuł jego artykułu mieścił w sobie postulat: „Zbudujmy wreszcie muzeum przyrodnicze – takie, jakie mają Londyn, Berlin czy Nowy Jork!”.

Muzeum – tak!, ale jakie?

Z artykułu dowiadujemy się, że głównym promotorem idei nowego Muzeum jest Polska Akademia Nauk. Czy jednak nowoczesne muzea nie rodzą się z DNA będącego przeciwieństwem DNA państwowych akademii nauk? Czy Akademia Nauk może powołać instytucję inną niż swoje alter ego, czyli instytucję stworzoną na swój obraz i podobieństwo? Czy ewolucjonizm nie uczy nas, że radykalne mutacje to rzadkość? Czy ludowa mądrość nie przekonuje, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”? Czy koncepcja „zależności od ścieżki” nie głosi, że rozwój instytucji odbywa się po trajektorii określonej przez jej pierwotne wzorce?

Mówi się, że dziś muzea „złapały drugi oddech” i od początku XXI wieku weszły w swoją drugą epokę (pierwszą były lata 1840-1920).

Czy nie jest tak, że Akademia Nauk ze swojej natury bliższa jest pojęciu tradycyjnego muzeum, na przekór któremu próbuje się dziś na świecie budować nowe muzea, nazywane nieraz przekornie „post-muzeami”?

Podobieństwo słów „muzeum” i „mauzoleum” jest czymś więcej niż tylko skojarzeniem fonetycznym. Muzea tradycyjne to uosobienia trwałości, hierarchii, stabilności i autorytetu. To – podobnie jak narodowe akademie nauk – narodowe świątynie, jak Luwr czy British Museum.

Z instytucji elitarnej przeobrażają się one w ośrodki kultury masowej, miejsce uczestnictwa i spektaklu. Bywają bliższe parkowi tematycznemu niż tradycyjnemu muzeum. Dziś prawie wszystko może się stać muzeum; muzea znajdują się w gospodarstwach domowych, łodziach, kopalniach, magazynach, więzieniach, zamkach lub dworkach. W muzeach mieszczą się sklepy, kina, kluby, biblioteki, restauracje, pracownie tematyczne oraz place zabaw dla małych dzieci. Na ich fasadach wiszą gigantyczne banery i billboardy. Eksponaty, dawniej martwe, ożywają dzięki symulacjom, filmom, urządzeniom interaktywnym. Widzowie, dawniej bierni adresaci działań muzealnych, stają się ich aktywnym uczestnikiem.

To, co łączy Muzeum Historii Naturalnej z Polską Akademią Nauk, to oczywiście funkcje dokumentacyjne i badawcze placówki. Funkcje te łączą muzea tradycyjne z nowoczesnymi. Nie jest to rzecz bagatelna – w swoim rozwoju historycznym kolekcje i muzea odegrały kluczową rolę w rozwoju zoologii, botaniki, farmakologii, medycyny, genetyki i ekologii populacji, a nawet, w ostatnich latach, biologii molekularnej. Bez dostępu do kolekcji muzealnych nie byłoby odkryć takich uczonych, jak: Cuvier, Buffon, Agassiz, Owen, Huxley, Wallace, Hooker, Haeckel, Mayr, Simpson. Dziś bardzo często muzea te są źródłem badań nad bioróżnorodnością. Np. na podstawie badań DNA okazów muzeów i prywatnych kolekcji dr Ross Barnett dokonał ostatnio rekonstrukcji drzewa genealogicznego lwa. Materiał genetyczny wymarłych gatunków lwów porównywał z materiałem genetycznym zwierząt współczesnych.

Muzea te to także ważne miejsce kształcenia studentów i doktorantów.

„Post-muzeum”

Badania i kształcenie na poziomie wyższym to jednak tylko wycinek pracy muzeów przyrodniczych. Aspekt naukowy nie może przesłonić innych. Mając ok. 100 milionów odwiedzających rocznie na całym świecie, posiadają one ogromny potencjał edukacyjny. Funkcje niebadawcze najbardziej odróżniają „post-muzea” od muzeów tradycyjnych i jednocześnie misję i ducha nowoczesnych placówek muzealnych od zadań i kultury organizacyjnej akademii nauk.

Ogromy wpływ na ewolucję muzeów ma Internet, a szczególnie Web 2.0. W przeciwieństwie do Web 1.0, Web 2.0 cechuje nowe podejście do tworzenia treści: użytkownicy są jednocześnie ich producentami i konsumentami. Web 2.0 dał silny bodziec postępującej od stuleci demokratyzacji społeczeństw. Znane powiedzenie, że „nauka nie znosi demokracji”, jest słuszne w odniesieniu do kwestii selekcji odkryć badawczych i włączania ich do kanonu wiedzy, ale zabójcze, gdy chodzi o sposób sprawowania patronatu akademii nad nowoczesnymi muzeami.

Tradycyjne muzea organizują swoje wystawy liniowo, z jedną sekwencją eksponatów przeznaczonych do oglądania tylko z jednego punktu widzenia – kuratora. W przypadku muzeów historii naturalnej ciąg sekwencji określa teoria ewolucji. Taki sposób przypomina układ podręcznika akademickiego. Nieraz kuratorzy muzeów są jednocześnie profesorami uniwersyteckimi, a wówczas ekspozycje pełnią rolę ilustracji ich podręczników. Jednak dziś się podkreśla, że nowoczesna wystawa wymaga odejścia od dydaktycznego, hierarchicznego modelu komunikacji w kierunku modelu otwartego, „polisemicznego”, interaktywnego.

W przeszłości muzea oferowały bardzo ograniczone ramy odniesienia do sortowania obiektów. Nawet gdy można było ujmować je w wiele ram odniesienia, kurator wybierał tylko jedną. Tak więc w muzeum etnograficznym „krzesło kuchenne” było tylko „meblem”, a nie zarazem „wyrobem z drzewa”, „wytworem warsztatu stolarskiego”, „elementem więzi rodzinnej”, „motywem bajek i opowieści” itd. Podobnie w muzeum techniki radio było tylko sprzętem umieszczonym w szerszej grupie urządzeń elektromechanicznych, a w muzeum historii naturalnej szkielet człowieka dumnie prężył się jako ostatnie ogniwo ewolucji. Dziś muzea prześcigają się w znajdowaniu nieoczekiwanych odniesień i punktów widzenia, z których można pokazywać eksponaty.

Zwiedzający wystawę nie wybierał dawniej znaczeń i idei, wszechwiedzący kurator – podobnie jak wszechwiedzący narrator w powieści dziewiętnastowiecznej – wybierał je za niego.

Ujmowanie obiektów muzealnych w wielu perspektywach wiąże się ze zmianą ich relacji do znaczeń. Idee uznaje się dziś za ważniejsze od obiektów. Dzieje się tak z wielu powodów. W miarę rozwoju kultury powielania (od litografii i fotografii po skanowanie 3D) oryginały straciły wiele ze swojej oryginalności, choć w świecie coraz bardziej dominowanym przez rzeczywistość wirtualną namacalny obiekt nabiera czasem niespotykanej dawniej wartości. Jednak dziś w muzeach chodzi bardziej o to, aby posiłkując się obiektami, przedstawić różne „narracje”, niż aby eksponując wyjątkowe eksponaty, opowiedzieć jedną, „podręcznikową” historię.

Polisemiczność wystaw nowoczesnego muzeum wynika m.in. z demokratyzacji ich publiczności. Muzea z biegiem czasu stawały się coraz bardziej otwarte. Z początku były dostępne dla ograniczonej liczby osób, dziś są otwarte dla każdego. Strony internetowe znoszą nawet wymóg fizycznej obecności. Demokratyzacja oznacza, że na miejsce jednej, stosunkowo wąskiej i elitarnej publiczności muzealnej, podzielającej podobne pojęcia i gusta, pojawiły się zróżnicowane społecznie i etnicznie grupy, często pochodzące ze środowisk niebywających w muzeach. Grupy te mają różne doświadczenia kulturowe i oczekiwania w stosunku do muzeum.

Dawnej wizyta w muzeum była jak zaproszenie na salony. Dziś widzowie chcą być znacznie bardziej aktywni niż dawniej. Epoka biernego użytkownika została zastąpiona przez wiek „współuczestnika”. „Zwiedzający” wchodzi do obcego miejsca, jak gdyby do domu kogoś obcego. „Współuczestnik” czuje się (niemal) współgospodarzem muzeum.

W przeszłości kurator odgrywał najważniejszą rolę w przygotowaniu wystaw. Proces przygotowania składał się z kilku różnych działań, które miały miejsce kolejno. Kurator odpowiadał za temat i treść wystawy; projektant otrzymywał krótki zapis idei i przekładał je na formę wizualną; na końcu pracownik oświatowy proponował program edukacyjny. Dziś powołuje się zespoły projektowe, a liderzy projektów niekoniecznie są kuratorami.

Gdy kończyły się przygotowania, wystawę „otwierano dla publiczności”. Gości traktowano jako gatunek odrębny w stosunku od profesjonalnych wykonawców wystawy, a ponadto jako jedną, niezróżnicowaną masę. „Opinii publicznej” oferowano gotowy produkt do konsumpcji. Ludzi, którzy nie podzielali fascynacji wystawą, uznawano za w jakiś sposób niedojrzałych i niedokształconych. Zwiedzającym, którzy nie posiadali wiedzy specjalistycznej, nie oferowano pomocy w rozszyfrowaniu treści.

W przeszłości znajomość przedmiotu wystawy była najważniejszym wymogiem w jej przygotowaniu; teraz wiedza o publiczności jest równie ważna. Socjologia oferuje wiedzę na temat demografii (kto przychodzi do muzeum i kto może być zainteresowany tematyką wystawy), psychologia – informacje na temat stylów i metod uczenia się, w szczególności w odniesieniu do uczenia się w muzeach. Ale – przede wszystkim – wiedzę o publiczności muzea czerpią od niej samej.

Współuczestnictwo

Aby zacząć dialog ze zwiedzającymi, pracownicy muzeum muszą dostrzegać w nich indywidualne osobowości, a nie tylko jednostki statystyczne. Nie jest to łatwe, ale możliwe dzięki rozmaitym formom współuczestnictwa.

Naturalnie wcale nie każdy chce brać udział w „partycypacji”. Nie ma powodu, aby angażować kogoś, kto chce być tradycyjnym zwiedzającym.

Przełamać się do opuszczenia gabinetu nie jest łatwo. Najprostszy kontakt ze zwiedzającymi mają pracownicy na linii frontu, czyli kasjerzy, przewodnicy i stróże. Ci ostatni traktowani są (oraz dają się traktować) jako jeszcze jeden eksponat. Nie ma powodu, by w przyszłości nie mieli zmienić swojej roli.

O formach partycypacji napisano książki i artykuły. Podzielono je także na kilka stopni. Pierwszy poziom to wskazywanie zwiedzającemu tego, co chciałby zobaczyć. To najprostsza forma, która mieści się jeszcze w ramach tradycyjnego muzeum. Poziom drugi to danie zwiedzającym szansy zadawania pytań, a także uzyskanie ich zgody na zadawanie pytań przez pracowników muzeum. Te ostatnie pytania muszą być ciekawe i niebanalne, otwarte na wiele możliwych odpowiedzi, nietestowe i nieegzaminacyjne, dostosowane do kompetencji odwiedzających. Kolejne szczeble to wskazywanie użytkownikom, jak ich zainteresowania łączą się z działaniami placówki, a następnie włączanie ich do rozmaitych projektów muzeum. Ostatni szczebel to sytuacja, w której muzeum staje się miejscem pełnym ambitnych i wzbogacających spotkań i projektów.

Dziś, gdy dzięki ICT łatwiej o dostęp do narzędzi badawczych i artystycznych i łatwiej być twórcą, muzea zapraszają chętnych, aby włączali się do projektów partycypacyjnych.

Projekty partycypacyjne mogą być różnego rodzaju. Najprostszym z nich jest danie zwiedzającym możliwości tworzenia własnych etykiet opisujących eksponaty. Innym sposobem jest stworzenie możliwości dzielenia się. Użytkownicy mogą dzielić się ze sobą zarówno obiektami (kolekcjonerskimi), jak i ich replikami, fotografiami oraz wiedzą i doświadczeniem. Jest to możliwe, gdy muzea powołują kluby, otwierają listy dyskusyjne lub gdy na swoich witrynach internetowych umieszczają funkcjonalności typu Flickr czy Pinterest, które ułatwiają pobieranie informacji i obrazów oraz dzielenie się nimi. Tak zrobiło londyńskie Victoria & Albert Museum. Często takie rzeczywiste lub wirtualne społeczności skupiają się wokół szczególnych obiektów, stanowiących symbol i dumę muzeum.

Kolejny pomysł to angażowanie nie tylko umysłów użytkowników, ale także ich rąk. Często najlepiej coś zapamiętać, gdy się to wykonuje. Norweskie Muzeum Morskie w Oslo oferuje otwarte dla wszystkich warsztaty szkutnicze, w których można brać udział w budowie łódek.

Jeszcze innym sposobem angażowania zwiedzających jest włączanie ich do zespołów projektowych przygotowujących wystawy. Użytkownicy i pracownicy muzeum razem ustalają cele, program i formy ekspozycji.

Jeszcze inna forma to włączanie zwiedzających do partycypacyjnych projektów badawczych związanych z misją muzeum.

Odsłanianie kulis

Sposobem wciągania zwiedzających jest pokazywanie muzeum „od kuchni”. W trakcie otwartych godzin pokazuje się powierzchnie magazynowe, konserwację, laboratoria fotograficzne i archiwa. Czasami prace prowadzone na ogół za zamkniętymi drzwiami realizuje się w przestrzeni publicznej. Pokazuje się też przygotowania do wystawy, przedtem skrzętnie ukrywane.

Ale muzea odsłaniają także zasłony ze stosowanych przez siebie ram interpretacyjnych wystaw.

Badacze ukrywają proces badawczy, publikując wyłącznie wyniki, z reguły tylko pozytywne, i skąpiąc informacji, jak zostały osiągnięte. „Nauka otwartego notatnika” stara się dziś przełamać te zasady. Podręcznik akademicki podaje z reguły ustalenia, które weszły do uświęconego kanonu nauki. Rzadko znamy badania „od kuchni”: i tej intelektualnej (założenia, definicje problemu, metody ich rozwiązania, sposoby weryfikacji), i tej społecznej (plemię badaczy, ich obyczaje, rywalizacje, trofea). Czasami tylko uczeni odsłaniają rąbka tajemnicy (Watson, Feynman, Seyle, Beveridge). Ale „kuchnia” badań to nie tylko nie mniej ważny i ciekawy temat niż ich przedmiot i gotowe ustalenia. Nie znać „kuchni badawczej”, to tylko połowicznie rozumieć „ustalenia”.

Do tych dwóch kurtyn naukowych muzea dodają jeszcze własne, zakrywając swoje praktyki zbierackie, klasyfikacyjne i wystawiennicze. Autorefleksyjne Museo Storia Naturale di Pisa, sięgające XVI wieku, postępuje inaczej. Ideą ekspozycji jest konfrontacja XIX-wiecznego paradygmatu wystawy z obecnym.

Druga perspektywa to coś znacznie więcej. Ona uświadamia problematyczność każdej pojedynczej perspektywy.

Muzealne katalogi i kartoteki robocze, z reguły zawierające fotografie obiektów, są światem same dla siebie. Dla kompetentnego użytkownika mogą być równie lub bardziej fascynujące niż eksponaty. Przede wszystkim, zawierają one informacje o znacznie większej masie obiektów niż te wystawione w salach. „Namacalny” i wizualny kontakt z wybranym, wyróżnionym obiektem wzbogacają o znajomość katalogowej reprezentacji znacznie szerszych grup przedmiotów.

Odsłonięcie kulis nie tylko wzbogaca intelektualnie, ale także emocjonalnie i społecznie, przełamując bariery pomiędzy zwiedzającymi i pracownikami oraz pomiędzy samymi odwiedzającymi.

Przełamanie muzealnej „wieży z kości słoniowej” wcale nie jest proste i nie zawsze odbywa się bezproblemowo. Jak każda innowacja, narusza ono status quo i budzi sprzeciw. Partycypacja i odsłanianie kulis oznaczają dla muzeum częściową utratę kontroli, zmianę relacji do zwiedzających, rewizję zasad zarządzania, otwarcie się na zupełnie nowe doświadczenia, zerwanie z rutyną pracy. Ponadto są one praco– i czasochłonne. Preferują pracowników o szerszych kompetencjach (nie tylko administracyjnych i badawczych, ale także społecznych).

Zawsze dobrym początkiem jest wprowadzanie współuczestnictwa krok po kroku. Pierwszym krokiem może być zwiększenie elastyczności zarządzania i spłaszczenie struktur organizacyjnych placówki. Kolejnym może być wciąganie wolontariuszy do prac w muzeum.

Zamiast podsumowania

Należy się bardzo cieszyć, że Polska Akademia Nauk chce podjąć patronat nad budową Muzeum Przyrodniczego w Warszawie. Mówiąc jednak żartobliwie, z siedliska lwów wychodzą młode lwy, ale nie widziano dotąd, by wyfruwały stamtąd orlątka. Dzisiejsze nowoczesne muzea to zupełnie inna historia niż akademie nauk.

Pierwsze głosy w prasie ze strony Akademii – prof. Michała Kleibera i prof. Jerzego Dzika – dają pewne ostrożne podstawy do optymizmu. Profesorowie wskazują na Centrum Kopernik oraz Muzeum Powstania Warszawskiego jako źródła przyszłej inspiracji…

Dr Jan Kozłowski, Departament Strategii Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.