Czeka nas ciężka droga

Andrzej Białas

Odpowiedź na pytanie, jaka była najważniejsza zmiana wywołana przez rewolucję 1989, jest oczywista i dlatego banalna: odzyskanie wolności. Z tego podstawowego faktu wynikają bez wątpienia wszystkie inne. Myślę, że ludzie, którzy w tym czasie byli dziećmi, nie mówiąc już o tych, którzy urodzili się po tej dacie, nie są po prostu w stanie wyobrazić sobie warunków uprawiania nauki w PRL-u. Dlatego zaraz po rewolucji po prostu zachłystywaliśmy się wolnością (w szczególności wolnością podróżowania i nawiązywania międzynarodowych kontaktów) i nie myśleliśmy zbyt wiele o problemach bardziej przyziemnych. W dodatku pewne sprawy, które były „zamrożone” przez kilkadziesiąt lat, odżyły.

Akademia

Dla mnie najgłębszym osobistym przeżyciem było odrodzenie Polskiej Akademii Umiejętności, które może warto tutaj nieco dokładniej opisać. Przypomnijmy, że Polska Akademia Umiejętności straciła możliwości działania i została pozbawiona swojego majątku z początkiem lat pięćdziesiątych. Na szczęście zwołane wówczas Walne Zgromadzenie odmówiło (pomimo nacisku władz) rozwiązania Akademii, a władze (z powodów do dziś niewyjaśnionych) nie zdecydowały się jej rozwiązać rozporządzeniem. PAU istniała więc formalnie, ale nie mogła działać. Gdy pojawiła się szansa odrodzenia, reakcja środowiska była niemal natychmiastowa: w miesiąc po powołaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego zebrało się w Warszawie kilku żyjących jeszcze członków Akademii (nie wszyscy, niektórym stan zdrowia na to nie pozwolił), tworząc w ten sposób Walne Zgromadzenie. Najmłodszego – profesora Gerarda Labudę, wielkiego historyka – wybrano na prezesa. Wybrano też kilku nowych członków, w tym nowego sekretarza generalnego, prof. Józefa Skąpskiego, wybitnego prawnika. Następnego dnia podjęto uchwałę, na podstawie której członkami czynnymi PAU zostali wszyscy członkowie Oddziału Krakowskiego Polskiej Akademii Nauk (w ten sposób i ja stałem się członkiem PAU). Te decyzje pozwoliły rozpocząć działalność, która oczywiście na początku była bardzo ograniczona: brak funduszy, brak siedziby (aczkolwiek Oddział Krakowski PAN, którym wówczas kierował prof. Adam Bielański, udzielił chętnie PAU gościny przy ul. Sławkowskiej, w gmachu który przed powstaniem PAN należał do PAU). Najtrudniejszym jednak problemem była (wymagana przez statut) konieczność zatwierdzenia nowo wybranych władz PAU przez Prezydenta Rzeczypospolitej. Jak wiemy, był nim wówczas generał Wojciech Jaruzelski. Prof. Labuda zdołał jednak przekonać generała, pomimo oporu otaczającego go środowiska. Odpowiednie dokumenty zostały podpisane i w ten sposób PAU mogła formalnie zaistnieć.

Niemniej sytuacja wydawała się po prostu beznadziejna – właściwie nie wiadomo było w co ręce włożyć. I wtedy właśnie zobaczyłem na własne oczy, jak wielkie znaczenie ma TRADYCJA, do której można się odwołać. Żyło jeszcze wielu ludzi, którzy pamiętali dawną Akademię, ich zapał udzielił się pozostałym (w tym mnie) i w rezultacie sprawy potoczyły się szybko, głównie dzięki wielkiej energii i zaangażowaniu prof. Skąpskiego. W wyniku procesu sądowego odzyskano majątek (oczywiście tylko ten, który był do odzyskania, bo np. duże rozparcelowane majątki rolne i lasy, rzecz jasna, przepadły). Tu właśnie niezwykle istotne okazało się to, że PAU zachowała „ciągłość prawną”, czyli (1) nie została formalnie rozwiązana, oraz (2) w chwili odnowienia żyli jeszcze jej członkowie (oba fakty graniczą z cudem). Najważniejsze, że Akademia odzyskała dawną swoją siedzibę wraz z pomieszczeniami dla biblioteki (to druga pod względem wielkości biblioteka w Krakowie). Rozpoczęła się żmudna odbudowa.

Myślę, że dzisiaj PAU zajmuje solidne miejsce w krajobrazie polskiej nauki, a jej działalność ten krajobraz wzbogaca. Dość powiedzieć, że w ciągu 25 lat zorganizowano w PAU prawie pół tysiąca dużych konferencji naukowych, że działają 32 komisje, w których prowadzi się badania, że działa intensywnie – również odzyskana – Biblioteka Polska w Paryżu, że Biblioteka i Archiwum w Krakowie intensywnie powiększają i unowocześniają swoje zbiory, że wydawnictwo PAU pracuje pełną parą, że na seminarium PAU wystąpiło już ponad stu wybitnych uczonych i osobistości, a Kawiarnia Naukowa cieszy się dużą popularnością, że od kilku lat PAU wydaje tygodnik internetowy o stale rosnącej liczbie czytelników… Wszystko to zawdzięczamy rewolucji, która zmiotła komunizm.

Niezależność

Tyle wspomnień osobistych. W sprawach ogólnych chciałbym zwrócić uwagę tylko na dwie rzeczy (nie pretendując do wyczerpania tematu, który wart jest grubej książki). Po pierwsze, reformy gospodarcze spowodowały, że polska waluta odzyskała wartość. Dla badań naukowych w dziedzinach, które mają zasięg międzynarodowy, miało to znaczenie kapitalne. Umożliwiło rozpoczęcie procesu stawania na własnych nogach, czyli formułowanie i realizowanie własnych priorytetów badawczych. Dotąd bowiem nawet prosty wyjazd na konferencję był zazwyczaj uzależniony od zagranicznych sponsorów. To nie znaczy oczywiście, że jesteśmy już zupełnie niezależni. Ale stopień tego uzależnienia jest zupełnie nieporównywalny. W tej chwili Polacy biorą udział w wielkich przedsięwzięciach międzynarodowych i chociaż – rzecz jasna – ich głos ma zazwyczaj mniejszą wagę niż głos uczonych reprezentujących potęgi gospodarcze, to jednak są traktowani poważnie i mają wpływ na kształt badań. Nie mówiąc już o tym, że mniej kosztowne badania można dziś prowadzić naprawdę samodzielnie.

Jest jednak jeszcze druga strona tego medalu. Opisałem ją niedawno w „PAUzie Akademickiej”, ale sprawa wydaje mi się tak istotna, że powtórzę tutaj duże fragmenty tego tekstu, który miał tytuł Co nas nie zabije, to nas wzmocni .

Od początku było dość oczywiste, że przejście Polski ze „Wschodu” na „Zachód” będzie dla nauki polskiej poważnym wyzwaniem. Za PRL-u nasza pozycja w świecie była bowiem w dużym stopniu sztuczna. Sztuczna w tym sensie, że nie podlegała prawdziwej konkurencji. Nasi partnerzy w Europie i w Ameryce traktowali nas z wielką rewerencją, na zasadzie: patrzcie, przyjeżdżają z dzikiego kraju, a potrafią czytać, pisać, liczyć, a nawet czasem coś wymyślić. W dodatku większość z nich wraca z powrotem do Obozu, więc faktycznie nie stanowią konkurencji. A już szczególne zdziwienie, a niekiedy nawet zachwyt, wywoływały autentyczne osiągnięcia uzyskane za żelazną kurtyną (a i takie oczywiście się zdarzały). Tym zachwytom trudno się dziwić, bo faktycznie byliśmy mistrzami w kreowaniu czegoś z niczego. Albo – jak mawiał jeden z moich przyjaciół – prawdziwymi wirtuozami w grze na fortepianie, ale… wisząc nogami u sufitu.

Kamień u nogi

Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy można (i trzeba) było stanąć na nogi. W momencie gdy Polska stała się pełnoprawnym członkiem zachodniego świata (może nie przesadzajmy, jeszcze nie tak do końca pełnoprawnym), sytuacja zaczęła się zmieniać.

Szczęśliwie szok rozłożył się na wiele lat, ale od chwili wejścia do Unii Europejskiej proces gwałtownie przyspieszył. Okazuje się, że konkurujemy do tych samych pieniędzy, do tych samych stanowisk i tych samych sukcesów. I wtedy nagle stało się jasne, że to, co dotąd było zaletą, czyli pochodzenie z biednego, zacofanego kraju, staje się kamieniem u nogi. Tak, kamieniem u nogi, bo np. hasło propagowane przez European Research Council „Finansujemy tylko najlepsze projekty”, niemal automatycznie stawia ludzi z naszej strefy w gorszej pozycji. Bo infrastruktura gorsza, bo płace nędzne, bo zaplecze słabe, a i wykształcenie pozostawia wiele do życzenia. Mówię oczywiście o średniej.

Jednym słowem, zaczęły się schody. Działa normalna w każdym społecznym organizmie tendencja do wzmacniania mocnych i osłabiania słabych, zgodnie ze znaną zasadą z Ewangelii św. Mateusza. Stąd lamenty władz oraz mediów, że polscy uczeni nie potrafią wykorzystać środków dostarczanych (w postaci grantów) z Unii Europejskiej. Tak jakby można było spodziewać się czegoś innego.

Krótko mówiąc, czeka nas ciężka droga. Skończyło się poklepywanie po plecach, zaczyna się ciężka walka konkurencyjna o miejsce pod słońcem.

Myślę, że to dobrze. Po prostu znaczy to, że zaczynamy być traktowani poważnie, że staliśmy się dorośli. Piszę „my”, lecz oczywiście nie dotyczy to ludzi z mojego pokolenia, których osiągnięcia i ambicje to przeszłość. Niemniej wcale nie żal mi młodszych, którzy muszą teraz zmierzyć się z zupełnie innym i chyba jednak trudniejszym wyzwaniem. Powiem nawet, że im zazdroszczę. Są bowiem zmuszeni do zwiększonego wysiłku, który na długą metę zawsze przynosi rezultaty.

W dodatku mamy już pierwsze poważne sukcesy wskazujące, że istotnie polska nauka zaczyna być traktowana serio. Oto Polka zostaje przewodniczącą Rady CERN, gremium decydującego o budżecie tej organizacji (rocznie miliard franków szwajcarskich). Oto Polak zostaje prezesem Międzynarodowej Unii Akademii – organizacji o wielkiej tradycji, zrzeszającej ponad 100 akademii z 63 krajów i wszystkich kontynentów. Podaję tylko przykłady z najbliższego podwórka, które dobrze znam. Z pewnością jest ich więcej.

Ale nawet kilkanaście jaskółek nie czyni jeszcze wiosny. I chociaż nic nie zastąpi zbiorowego wysiłku i ciężkiej pracy, bez której nie ma mowy o istotnych osiągnięciach, trzeba jeszcze pomyśleć o tym, aby nie strzelać sobie goli do własnej bramki. Nie odkryję Ameryki pisząc, że w tej kategorii reprezentujemy całkiem wysoki poziom. Spróbujmy, może uda się go obniżyć.

Tyle mniej więcej napisałem trzy miesiące temu. Dzisiaj chciałbym dodać kilka sów o tych nieszczęsnych golach, które sami sobie strzelamy. Za pierwszy z nich uważam nie do końca przemyślane zasady konkurencyjności wprowadzone przez ostatnie reformy. Oczywiście konkurencja w nauce jest niezbędna. Ale system powinien również zachęcać do współpracy, zwłaszcza między instytucjami. Rzecz w tym, że w wielu dziedzinach nauki postęp jest dzisiaj kreowany poprzez pracę dużych, czasem nawet ogromnych zespołów. Stąd indywidualny wysiłek jest coraz trudniej zauważalny. Aby zaistnieć w świecie, trzeba więc tworzyć duże zespoły badawcze, które są zdolne konkurować na arenie międzynarodowej. Tymczasem nasz obecny system znacznie utrudnia tworzenie takich zespołów, jeżeli miałyby one (co jest teraz regułą) obejmować pracowników różnych instytucji naukowych. To naprawdę ważna sprawa, bo przez nią często pracujemy w rozproszeniu, nie wykorzystując naszego prawdziwego potencjału. Wymaga to zmian w systemie ocen, zmian, które nie są chyba niemożliwe do przeprowadzenia.

Druga poważna bolączka, która jest znacznie trudniejsza do usunięcia, to exodus wybitnych ludzi do ośrodków zagranicznych. Zmniejszenie tego upływu krwi wymaga z kolei (a) tworzenia nowych stanowisk pracy, (b) promowania udziału w wielkich projektach międzynarodowych i (c) – rzecz trochę wstydliwa – jednak istotnego podniesienia uposażeń. Wszystkie trzy rzeczy, niestety, dość kosztowne, więc o optymizm trudno.

A na zakończenie powtórzę, że o ćwierćwieczu nauki w wolnej Polsce warto napisać grubą (profesorską?) książkę.

Prof. dr hab. Andrzej Białas jest prezesem Polskiej Akademii Umiejętności.