Romerowie, Prószyńscy, Longchampsowie…

Magdalena Bajer

Rozmowy z przedstawicielami rodzin inteligenckich oraz lektury wspomnień, pamiętników, biografii i autobiografii, datowane dawniej i onegdaj, sprawiają, że obecna opowieść nie będzie poświęcona jednemu „uczonemu rodowi”, jak to bywa zwykle, ale jednemu szczególnemu i, jak sadzę, ważnemu rysowi inteligenckiej tradycji w Polsce.

Tym rysem jest… przedsiębiorczość, nieczęsto kojarzona z ludźmi poświęcającymi się pracy naukowej, w badaniu świata znajdującymi cel życia, a także sposób służenia społeczeństwu. Kiedy dzisiaj przeżywamy ćwierćwiecze odzyskanej wolności, a kondycja przedsiębiorców jest jednym z głównych tematów debaty publicznej, losy pionierów, przynależnych najczęściej (choć nie zawsze) środowiskom akademickim, są interesujące i, co ważniejsze, pouczające.

Rozpoznane potrzeby

Wielki geograf, twórca nowoczesnej polskiej kartografii, Eugeniusz Romer, spędził rok 1919 w Paryżu jako ekspert (wedle dzisiejszej nomenklatury) polskiej delegacji na pokojową konferencję wersalską, kreśląc dniem i nocą mapy, wykresy, tabele uzasadniające roszczenia terytorialne odrodzonej ojczyzny. Od r. 1911 kierował we Lwowie katedrą Geografii UJK, mając już spore grono uczniów. Od jednej z bliskich współpracownic, Jadwigi (Jagody) Sanojcowej, dostałam w lwowskim dzieciństwie Mały atlas geograficzny Romera, z którego pamiętam ciągle flagi państw, które od tamtego czasu wielokrotnie pozmieniały granice.

Długo po wojnie poznałam obu synów uczonego – profesorów: Witolda, kierownika Katedry Fototechniki Politechniki Wrocławskiej i Edmunda, kierownika Katedry Miernictwa Elektrycznego Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Pracując w latach siedemdziesiątych w Państwowym Instytucie Wydawniczym, próbowałam prof. Edmundowi pomóc w opublikowaniu książki o ojcu, zarazem autobiografii, co jednak się nie udało wobec argumentu władz, że zawiera ona „apoteozę inicjatywy prywatnej” (!). Geograf trzech epok ukazał się w r. 1985.

Zaiste jest tam – pełne uznania i podziwu dla śmiałej inicjatywy, znajomości świata finansów oraz organizatorskich talentów profesora uniwersytetu – opisanie narodzin ważnego w historii Polski i zapewniającego znaczne dochody przedsiębiorstwa, jakim stała się Książnica Atlas: „…obok prac uniwersyteckich i innych – ruszyła całą parą realizacja wydawniczych zamierzeń Ojca. Plan był jasny i konkretny. Należy rozpocząć w Polsce własną produkcję map i atlasów (…). Wolne państwo musi mieć własną kartografię, jest to jeden z warunków niezależności politycznej”.

Wizjonerskiej przenikliwości towarzyszyło umiejętne wyemitowanie akcji powstającej spółki, której radą nadzorczą oraz projektem prac naukowych utworzonego niebawem Instytutu Kartograficznego pokierował założyciel. Po paru latach nadano placówce imię Eugeniusza Romera.

W następnym pokoleniu odwzorowała się dokładnie wrażliwość na aktualnie pilne potrzeby i zmysł przedsiębiorczości. Edmund Romer, ukończywszy w r. 1927 Wydział Mechaniczno-Elektrotechniczny Politechniki Gdańskiej, po odbyciu zagranicznych praktyk i służby wojskowej postanowił uruchomić we Lwowie produkcję czegoś, co jest potrzebne modernizującej się Polsce. Wybór padł na elektryczne przyrządy pomiarowe, niezbędne w każdej dziedzinie nowoczesnego przemysłu. Poprzedzić ją miało wytwarzanie pomocy szkolnych do ćwiczeń z fizyki wedle podręcznika Michała Halaunbrennera, nauczyciela w lwowskim gimnazjum, który to podręcznik wydawała właśnie Książnica Atlas, a zawierał on opisy ćwiczeń do wykonywania przez uczniów, co było u nas nowością. Eugeniusz Romer wsparł przedsięwzięcie syna kapitałem zakładowym, ten zaś rozwinął niewielką, ale przynoszącą spodziewane dochody firmę. Z czasem zaczął produkować różne, własnej konstrukcji przyrządy pomiarowe. We wrześniu 1939 r. wytwórnia liczyła 260 pracowników. Odtworzona częściowo po wojnie w Gliwicach, została zlikwidowana przez władze komunistyczne. Prof. Edmund Romer zainicjował na Politechnice Śląskiej utworzenie Wydziału Automatyki i Informatyki, w którego placówkach pełnił różne kierownicze funkcje.

Ambicja i cnota

Dr Mieczysław Prószyński, współzałożyciel jednego z pierwszych prywatnych wydawnictw w III RP, jest z wykształcenia astrofizykiem. Ma w dorobku współpracę oraz ważne publikacje naukowe z takimi przedstawicielami czołówki polskich fizyków i astronomów, jak Bohdan Paczyński, Aleksander Wolszczan, Marek Demiański. Równoległym nurtem jego aktywności była działalność w opozycji demokratycznej lat 80. ubiegłego wieku.

W opowieści rodzinnej sprzed dekady (był już znanym wydawcą) powiedział mi, że zgłaszają się doń posiadacze roczników albo pojedynczych numerów „Gazety Świątecznej”, którą jego dziadek, Konrad Prószyński – Kazimierz Promyk, powołał do życia w końcu XIX wieku, a dla wnuka była inspiracją do wydawania „Poradnika Domowego”, oraz innych miesięczników i książek poświęconych popularyzacji wiedzy i poradnictwu.

Powróciwszy do kraju z zesłania Konrad Prószyński zobaczył wielkie spustoszenie duchowe po klęsce powstania styczniowego i pilną konieczność ożywienia umysłów w społeczeństwie, którego trzy czwarte było analfabetami. Od wakacji studenckich w r. 1874, kiedy to na wynajętych drzwiach dworskiej stodoły wyrysował swój pierwszy elementarz, zaczyna się trudna, pełna przeszkód droga do wielkiego sukcesu przekraczającego nieporównywalnie wszelkie osiągnięcia we wszelkich obszarach pracy organicznej. Doskonalone przez autora, rozprowadzane wśród mieszkańców wsi przez studentów-wolontariuszy elementarze (nieco później także książki obrazkowe do nauki czytania i pisania), sprzedawane za 5 kopiejek, czyli cenę bochenka chleba, rozeszły się w ciągu dwunastu lat w łącznym nakładzie półtora miliona egzemplarzy.

Po drodze do „Gazety Świątecznej”, największego dzieła Promyka, było jeszcze założone przezeń pierwsze uniwersyteckie kółko wioślarskie, przekształcone z czasem w Towarzystwo Wioślarskie, służące rozwijaniu kultury fizycznej i duchowej, a także formacji patriotycznej, którego zarejestrowania władze carskie bardzo długo odmawiały.

Nie mniej trudne, niekiedy dramatyczne zabiegi – w Warszawie i Petersburgu – poprzedziły ukazanie się pierwszego numeru „Gazety Świątecznej” i towarzyszącego jej kalendarza „Gość”, na początku 1881 r. Niespełna trzydziestoletni Konrad Prószyński miał już wtedy precyzyjną, bardzo ambitną wizję swojego przedsięwzięcia.

„Gazeta Świąteczna” miała zaspokajać głód wiadomości o tym, co za miedzą i co w szerokim świecie, co dzisiaj i co należy do historii, a czyniąc to ciekawie i zastanawiająco, miała taki głód rozbudzać i potęgować. Jej twórcę można porównać do tych „młodych wilków”, którzy w międzywojniu zbudowali Gdynię na bałtyckich wydmach, wiedząc, że robią coś ważnego, pasjonując się pokonywaniem związanych z tym przeszkód. Promyk ogarniał wyobraźnią cały wielki obszar rzeczywistych potrzeb edukacyjnych i kulturalnych, ale także widział tę przyszłą Polskę obywatelską, jakiej pragnął służyć. Umiał ważyć konieczne kompromisy z zaborcą, nieugięcie i ostatecznie zwycięsko walcząc z cenzurą, trafnie rozpoznawał konkretne, doraźne zadania, jakie przed nim stawały.

„Gazetę Świąteczną” w sporej części wypełniały co tydzień teksty jej naczelnego redaktora – Promyka i redagowane przezeń wiadomości z całego kraju, dostarczane przez korespondentów usytuowanych przy parafiach. Oświecała czytelników w zakresie przepisów prawa, zwłaszcza dotyczących włościan, wiedzy rolniczej, higieny, ale także ojczystej historii i literatury. Skutecznym pomysłem marketingowym, jak byśmy dziś powiedzieli, okazało się pozyskiwanie prenumeratorów przez obdarzanie każdego, kto ich zbierze dziesięciu, tytułem honorowego czytelnika „Gazety Świątecznej”. Rosnąca szybko liczba takich osób świadczy o znaczeniu tygodnika, który w r. 1896 ukazał się w 6590, osiem lat później w 13 000 egzemplarzy.

Po śmierci Konrada Prószyńskiego (1908) jego dzieło – wydawnictwo, księgarnia wysyłkowa, inicjatywy oświatowe, o których tu nie wspominam – stały się przedsięwzięciem rodzinnym. W okresie PRL potomkowie Promyka odmówili współpracy z komunistami. Jeden z synów, Marek, wybrał drogę naukową, jest profesorem geologii Uniwersytetu Warszawskiego. Do tradycji nawiązał wnuk.

Szaleństwa okiełznane

Z hugenockiej rodziny Longchampsów, która przybyła do Polski w XVIII stuleciu, pamiętamy ostatniego rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza, Romana, którego Niemcy zamordowali we Lwowie w 1941 r. Jak wielu jego krewnych, był wybitnym prawnikiem. Mniej wiemy o pasjach i talentach Longchampsów związanych z rodzącym się w Galicji, po czym żywiołowo rozwijającym, przemysłem naftowym. „Polskie Klondike” przyciągało przybyszów, zapewne mających w genach śmiałość i skłonność do ryzyka, zarazem – poświadczony udziałem w powstaniach – gorący polski patriotyzm.

Franciszek Lomgchamps (1844–1914) zaczął w r. 1878 wiercenia w Rypnem, gdzie trafił na ropę naftowa, w dalszych zaś latach odkrył obfite złoże w Słobodzie Rungurskiej, co wszakże nie pomnożyło znacząco jego majątku. Nie został przedsiębiorcą, pozostał wrażliwym na to, co nowe inteligentem.

Średni syn, Mieczysław, był „nafciarzem” z wyboru. Niepełnoletni jeszcze absolwent szkoły wiertniczej, po praktyce odbytej u Józefa Lenieckiego (były powstaniec 1863 r., który szukał nafty w Niniwie, gdzie odkrył również coś cenniejszego – tabliczki pokryte pismem klinowym, które przekazał specjalistom francuskim) dostał kierownicze stanowisko w jednej z rumuńskich kopalń, położonej w malowniczej lesistej okolicy Karpat. Zaczął tam wprowadzać innowacje techniczne, rychło zyskując opinię pioniera, dalekowzrocznie i trafnie analizującego rozwój nowych gałęzi gospodarki, zarazem szczęśliwego odkrywcy złóż. Po powrocie do Polski w 1901 r. organizował największe przedsiębiorstwa w galicyjskim zagłębiu, gdzie rozpoczęło się „kapitalistyczne szaleństwo”, gdzie w ciągu doby rosły i padały milionowe fortuny, gdzie każdej nocy rozświetlały niebo łuny płonących – często podpalanych przez konkurentów – szybów naftowych, a gazety wypełniały nekrologi samobójców. W takich warunkach trzeba było prowadzić pertraktacje handlowe i ubezpieczeniowe, zawierać umowy, zawiązywać spółki. Młody inżynier doskonale sobie z tym radził. W niepodległej Polsce wyzyskał te doświadczenia, współtworząc nowoczesny przemysł naftowy.

Najstarszy z czwórki dzieci Franciszka Longchampsa, Jan, rodzinnym tropem studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracując jednocześnie jako urzędnik bankowy. Cieszył się sławą pierwszego w Krakowie eleganta, tancerza, aranżera zabaw i uciech towarzyskich, bywalca literackich salonów i artystycznych piwnic. W ciągu paru lat odbył kilkanaście pojedynków, które na przełomie ubiegłych wieków były plagą środowisk uniwersyteckich.

Nadszarpnąwszy zdrowie, a były to czasy szalejącej gruźlicy, po długich rozmowach z matką w rodzinnym dworze, dokąd pojechał odpocząć, zdecydował się na paromiesięczny pobyt w Zakopanem. Wyleczony pojechał prosto do Rumunii, do brata Mieczysława, aby pracować jako robotnik w jednym z towarzystw budujących kopalnie, a że był człowiekiem „piśmiennym” i władał literackim językiem francuskim, powierzano mu roznoszenie korespondencji.

Doręczywszy kiedyś pokaźną kopertę dyrektorowi w Ploeszti, odmówił przyjęcia bakszyszu, co spowodowało długą poważną rozmowę, a w konsekwencji radykalnie odmieniło los niedoszłego prawnika. Parę dni później powierzono mu pieczę nad kilkoma szybami naftowymi, a kiedy firma rozpoczęła poszukiwania węgla w Belgii, kierował nimi Jan Longchamps.

Do tradycji przybyłych z Francji polskich patriotów mogą się przyznawać i uczeni, przede wszystkim prawnicy i ludzie nazywani dziś z angielska biznesmenami – po polsku przedsiębiorcy. Jedyny, za to bogaty w szczegóły i bardzo wnikliwe charakterystyki osób, rodzinny pamiętnik (Bogusław Longchamps de Berier, Ochrzczony na szablach powstańczych... Wspomnienia 1884–1918 , Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Wydawnictwo, 1983), którego autorem jest młodszy brat obu „nafciarzy”, Bogusław Longchamps, prawnik związany po drugiej wojnie światowej z Uniwersytetem Poznańskim, pokazuje bardzo wyraziście ten sam etos, niesiony przez różne życiowe drogi. Zasady i cnoty stanowiące jego fundament modyfikuje rozwój cywilizacji, jak sposoby poszukiwania surowców, ale istotne cele oraz względy, jakie formują ludzkie postępowanie, są niezmienne. 