Po co humaniści

Marek Misiak

Bycie osobą z humanistycznym wykształceniem przypomina trochę życie w małżeństwie – czasem dla spokoju wewnętrznego i równowagi psychicznej lepiej udawać, że się czegoś nie słyszało. Opinie mówiące, że humanistyczne kierunki studiów czy humanistyczne wykształcenie są niepotrzebne lub powinny zostać okrojone do kilku procent ogółu studiujących są coraz częstsze. Poglądy takie można napotkać już w publikacjach z drugiej połowy XIX wieku, obecnie jednak coraz częściej są one wygłaszane jako stanowisko, które dla każdego rozsądnego i praktycznie myślącego człowieka powinno być oczywiste. Co więcej – poglądy takie są głoszone z pewnością siebie graniczącą wręcz z pychą. A pycha ta skłania do uskrajniania stanowiska i traktowania go jako poglądu racjonalnego, a więc oczywistego. Zatem humanista nie tylko nie ma żadnych szans na rynku pracy, ale w ogóle jego badania nie powinny być w żadnej formie finansowane z pieniędzy podatników, a naukowcy prowadzący działalność na tym polu nie są godni miana prawdziwego uczonego, czyli – również niegodni szacunku. Sam doświadczyłem dyskomfortu bycia humanistą podczas przygotowań do ślubu, gdy szereg osób, z którymi się przy tej okazji stykałem, wyrażało niejakie powątpiewanie co do tego, czy osoba z takim jak moje (filologicznym) wykształceniem będzie w stanie utrzymać rodzinę; a ponieważ moja żona również jest humanistką (historykiem), niektóre z tych osób postrzegały nasze małżeństwo jako decyzję średnio rozsądną.

Odrobina szacunku

Tym, co mnie przeraża, nie są racjonalne spostrzeżenia co do konieczności dostosowania wybieranych kierunków studiów do potrzeb rynku pracy, ale dezawuowanie humanistyki jako w ogóle niepotrzebnej. Zadaję sobie wtedy pytanie: jaka wizja świata za tym stoi i czy w ogóle autorzy takich opinii zapuszczają się w swoich refleksjach na tyle głęboko? Załóżmy, że ukończyłem studia zapewniające mi dobrze płatną pracę w sektorze IT czy finansowym. Wracam z pracy do domu – i co dalej? Jeśli humaniści i artyści są darmozjadami, to czym wypełnię swój umysł, skoro do czytania będę miał głównie bestsellery (na niskim najczęściej poziomie), a do oglądania – w najlepszym razie – Grę o tron (to znakomity serial, ale gdyby stanowił szczytowy przejaw artyzmu w kinie, czułbym się zaniepokojony)? To wizja świata, w którym liczy się produktywność i wydajność, a czas podzielony jest na pracę i wypoczynek po niej. To jasne, że wiele osób – być może większość – tak właśnie żyje i nie odczuwa potrzeby zmiany, ale nie możemy z tego wysnuwać wniosku, że to właśnie jest norma i nie ma potrzeby wychodzić poza taki model życia.

Humanistyka zakłada, że bycie człowiekiem to coś więcej niż „radzenie sobie w życiu” – należy się samodzielnie utrzymywać i dobrze, jeśli ktoś czerpie satysfakcję z pracy, ale wielu ludzi ma potrzebę głębszej refleksji o tym, co ich otacza i o sensie tego oraz potrzebę kontaktu z pięknem. I to, że państwo dofinansowuje kulturę czy badania w naukach humanistycznych, wynika właśnie z faktu, że sposób funkcjonowania naszego państwa ma źródło w konkretnej wizji człowieka i w tym, co jest ważne w ludzkim społeczeństwie, a nie ma na celu wyłącznie zaspokajania potrzeb materialnych i psychicznych swoich obywateli. Jest dla mnie jasne, że na badania nad nowymi lekami czy metodami leczenia powinny być przeznaczane większe sumy niż na rekonstruowanie sposobu widzenia świata przez średniowiecznych zakonników na Śląsku (bliska mi osoba prowadzi badania na ten temat). Trzeba mieć jednak świadomość, że wyleczony za pomocą tego leku człowiek może mieć też potrzebę refleksji nad swoim doświadczeniem i choć ratowanie życia lub zdrowia jest ważniejsze, sens jego życia może sięgać dalej, niż tylko sam fakt, że żyje.

Humanistyka nie jest użyteczna, a przynajmniej nie zawsze i nie wprost, ale to właśnie jedna z cech wyróżniających człowieka jako gatunek: poświęcanie się nie tylko aktywnościom wprost powiązanym z przetrwaniem i zaspokojeniem potrzeb biologicznych. Zarówno tworzenie nowych rozwiązań dla medycyny czy przemysłu, generowanie wysokiego PKB, jak i badania humanistyczne świadczą o tym, że jesteśmy ludźmi. Sztuka czy nauki humanistyczne to nie średnio istotny dodatek do ludzkiej wiedzy, ale ważna jego część. W żadnym wypadku nie najważniejsza – ale to jest chyba jeden z problemów dyskursu publicznego na najróżniejsze tematy w Polsce: odruchowe przypisywanie adwersarzowi skrajnego stanowiska. Nie twierdzę, że nauki humanistyczne są w jakikolwiek sposób lepsze od tych bezpośrednio dających się zaimplementować do rzeczywistości, chcę tylko wskazać, że stanowią ważne dopełnienie ludzkiej wiedzy i traktowanie ich jako niepotrzebnych głupot świadczy o niepełnej wizji człowieka. Nie trzeba w żadnym wypadku się nimi interesować, ale choć odrobina szacunku naprawdę by nie zaszkodziła.

Niepraktyczne refleksje

W połowie XIX wieku, w erze intensywnej modernizacji i triumfu techniki, pewien myśliciel sformułował tezę, że w świecie przyszłości ludzie nie będą musieli pracować, lecz cały swój czas będą mogli poświęcać na lekturę książek, uprawianie sportów oraz kultywowanie relacji miłosnych i przyjaźni. To, rzecz jasna, wizja utopijna, ale obecna w niej intuicja wydaje mi się bardzo trafna: gdy człowiek zaspokoi podstawowe potrzeby, zwraca się ku tym mniej oczywistym – poszukiwaniu sensu i piękna. Współcześnie jednak okazuje się, że wchodzenie na poziom bardziej abstrakcyjny jest z definicji stratą czasu; sensem życia ma być generowanie PKB plus ewentualnie życie rodzinne. Stricte technokratyczne społeczeństwo z punktu widzenia wizji człowieka oznacza zatrzymanie się w rozwoju, a nawet cofnięcie się w nim w wyniku zagubienia sfery duchowej. Załóżmy, że idealny obywatel takiego świata ukończy perspektywicznie studia, wydajnie przepracuje 40-45 lat w dającej mu satysfakcję i dobrze płatnej oraz istotnej dla gospodarki pracy, a następnie przejdzie na emeryturę. Czy jeśli religia i humanistyka to bzdury, jego pytanie o sens przeżytego życia, czy o to, co czeka go po śmierci, również jest nieistotną bzdurą? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że sądy o nieistotności humanistyki formułują głównie młodzi lub w średnim wieku, zdrowi mężczyźni, którzy uważają, że nie mają czasu na taką „niepraktyczną” refleksję. Nieuchronnie przypomina mi się wtedy wypowiedź Tekli, szefowej Genetixu, jednej z bohaterek Seksmisji : „Czy ty czasem nie jesteś chora? Ostatnio często się zastanawiasz. Zdrowy organizm żyje i działa, dopiero chory zastanawia się nad sobą”.

Nie zamierzam zamykać oczu na rzeczywistość i twierdzić, że humanista jest na rynku pracy tak samo poszukiwany jak informatyk czy finansista. Zgadzam się z tezą, że należy promować studiowanie kierunków technicznych, a na polonistyce czy pedagogice w każdej państwowej uczelni (plus wielu prywatnych) nie powinno być 200 miejsc dla chętnych. Co więcej, należy nie tylko zmniejszać udział studentów-humanistów wśród ogółu studiujących, ale przede wszystkim skłaniać licealistów do bardziej praktycznego myślenia o przyszłości. Odnoszę wrażenie, że stanowczo zbyt duża liczba młodych ludzi idzie na studia humanistyczne, w ogóle nie zastanawiając się, co będą po nich robić; przerażają ich inne kierunki jako zbyt trudne, zakładają więc, że „jakoś to będzie”. Jednocześnie stosunkowo niewielki odsetek z nich jest na tyle zainteresowany studiowaną dziedziną nauki, że istnieje prawdopodobieństwo, iż w przyszłości dana osoba podejmie pracę naukową. To właśnie te osoby, idące na studia humanistyczne, bo „zawsze lubiły czytać”, budują później obraz humanisty jako bezradnego na rynku pracy, a ci naprawdę zdolni tak czy inaczej sobie radzą. Człowiek zaradny i ambitny poradzi sobie i będzie w stanie się utrzymać bez względu na to, jakie ma wykształcenie – dzięki niemu lub pomimo niego. Natomiast faktem jest, że wykształcenie humanistyczne skutecznie pogarsza sytuację osoby, która już wcześniej nie miała żadnego pomysłu na siebie.

Dwa skrzydła

Warto zatem rozdzielić w myśleniu na temat roli humanistyki w polskim szkolnictwie wyższym dwa zagadnienia: kwestię studiów humanistycznych i kwestię humanistycznych badań naukowych. Te pierwsze wymagają (moim zdaniem) ograniczenia liczebności studentów oraz lepszej selekcji kandydatów. Natomiast badania humanistyczne wymagają podwyższenia nakładów ze strony państwa i dostosowania systemu oceny projektów grantowych do specyfiki poszczególnych dziedzin humanistycznych (podobnie jest w mojej opinii z kwestią oceny dorobku naukowego). Teza, że studia humanistyczne kończy zbyt wielu studentów, jest moim zdaniem prawdziwa; natomiast teza, że finansowanie badań humanistycznych to wyrzucanie pieniędzy w błoto – niebezpieczna i szkodliwa. Mam jednak gorzkie wrażenie, że w swojej – w moim odczuciu dość wypośrodkowanej opinii – jestem sam. Publiczna debata na ten temat polega albo na dezawuowaniu humanistyki jako takiej (w obu wyżej wskazanych aspektach), albo na obronie poprzez wchodzenie na piedestał; każda propozycja np. ograniczenia liczby studentów na kierunkach humanistycznych jest odbierana jako zamach na humanistykę jako taką. Jestem świadom faktu, że zmniejszenie liczby studentów pociągnie za sobą zmniejszenie liczby etatów, ale jeśli z punktu widzenia państwa badania humanistyczne mają być istotne, to możliwe, że kwestię tę dałoby się rozwiązać bez masowych zwolnień.

W mojej opinii krytykom obecności kierunków humanistycznych racjonalizm zbyt często myli się z wąską wizją człowieka i sensu jego życia. Z kolei humaniści nie potrafią się często pozbyć wewnętrznego przekonania, że studiowane czy uprawiane przez nich nauki jest związane z „wyższymi” potrzebami człowieka – a to implikuje skojarzenie, że kierunki bardziej cenione na rynku pracy to coś „niższego”. Przypomina to nieco dyskusję o relacjach pomiędzy wiarą a nauką – obraz dwóch skrzydeł, wzajemnego dopełniania się, wydaje mi się najbardziej odpowiadający prawdzie o człowieku. 