Dwa subiektywne przykłady
Zacząłem myśleć o tym, jak działa Narodowy Program Rozwoju Humanistyki od momentu, gdy na początku 2012 roku, przy okazji rozmowy z funkcjonariuszem uczelni, otrzymałem gratulacje z okazji dotacji z tego programu. Napomknął, że zawdzięczam to udziałowi naszego w nim przedstawiciela. Odparłem, że sądziłem, iż projekt jest godny wsparcia, bo jest dobry, ale szybko dodałem, że skoro nie dlatego projekt otrzymał wsparcie, to nie tyle powinniśmy być wdzięczni naszemu człowiekowi w NPRH za to, że skutecznie wspierał zdobycie finansowania, ile raczej powinniśmy go zganić, że nie załatwił wszystkich naszych wniosków, skoro jakoby po to tam jest.
Od razu też skojarzyłem tę – bez skrupułów i żenady głoszoną – ideę z opinią ogólniejszą, manifestującą otwarcie, że do Unii Europejskiej idziemy po to, aby załatwić dla rolników, samorządowców, naukowców, dla Polski pieniądze. Nie twierdzimy, że po to tam idziemy, by zmieniać Unię w lepsze dobro wspólne, w lepszą formułę współistnienia czy po coś w tym rodzaju, lecz po to, aby zdobyć więcej pieniędzy dla nas.
Podaję dwa przykłady działalności NPRH widziane ze strony wnioskodawcy/autora projektu, które wprawdzie tylko egzemplifikują, ale mogłyby być pretekstem do solidniejszych, reprezentatywnych analiz pracy Rady NPRH. Podkreślam, że znajduję się tu w sytuacji daleko innej niż wtedy, gdy analizowałem pracę Rady NPRH w tekście poświęconym Polskiemu Słownikowi Biograficznemu. W tamtym przypadku nie znałem arkuszy ocen ani uzasadnień odmowy, rzecz jasna, bo PSB to, jak wiemy, permanentny zwycięzca. Tam – zrządzeniem losu – dysponowałem, listą rankingową zawierającą punktację, kwoty wnioskowane i przyznane, nazwisko referującego wniosek itp.
W odniesieniu do konkursów 1.2 i 3.2 podobne informacje nie są mi znane. A „subiektywne” przykłady to wnioski kierowane do tych właśnie konkursów. Relacja ta oparta jest wyłącznie na takich danych, jakie posiada każdy aplikujący po otrzymaniu informacji z systemu lub decyzji o odmowie finansowania. Następnie analizuję zjawisko dyskwalifikowania wniosków za „niezgodność z programem”, na koniec, podsumowuję tekst i wszystkie odcinki memorandum, podejmując kluczowy problem zwany „ryzykiem uzasadnionego pozoru stronniczości”.
Subiektywny przypadek pierwszy
Prezentuję go w postaci retorycznych pytań odnoszących się do opinii zamieszczonej w systemie OSF. Oto te pytania, wątpliwości:
Czy można w uzasadnieniu odmowy z 2014 roku twierdzić, że nie istnieje anglojęzyczna wersja internetowa czasopisma, kiedy w rzeczywistości istnieje od dwóch lat, od marca 2012 roku, a jej adres internetowy został podany we wniosku? Łatwo tego dowieść także w sposób „informatyczny”.
Jeśli w ankiecie wniosku o finansowanie nie wymaga się umieszczenia sprawozdania z realizowanych projektów, to czy można okoliczność jego braku traktować jak zarzut wobec aktualnie składanego wniosku? Czy można składać sprawozdanie z niezakończonych badań?
Czy można oczekiwać, że we wniosku poda się tytuły/problematykę artykułów, które będą publikowane w kwartalniku w latach 2014-2016, skoro we wrześniu 2013 roku, kiedy składany był wniosek, jasne było, że projekt polega na wydawaniu elektronicznej, anglojęzycznej jego wersji, stąd ze względu na cykl prac redakcyjno-wydawniczych nie było wtedy przesądzone, co będzie publikowane w „papierowej”, a co dopiero w internetowej wersji pisma w latach 2014-2016?
Czy nie można oceniać pisma na podstawie dotychczasowych wydanych tomów? Jak można, będąc oceniającym pismo, nie sięgnąć do listy czasopism punktowanych, aby ustalić aktualną – nieznaną jeszcze w momencie składania wniosku – rangę pisma, skoro listę tę ustala i firmuje ten sam podmiot, który ogłasza konkurs?
Czy można wnioskodawcy stawiać zarzut o zawyżenie kosztów projektu, wtedy gdy przytłaczającym składnikiem ich wzrostu wobec analogicznego projektu sprzed lat, zaakceptowanego uprzednio w umowie z NPRH, jest wzrost wymiaru tzw. kosztów pośrednich oraz wydłużenie okresu finansowania projektu z dwóch do trzech lat? Przy czym, co oczywiste, oba te parametry ustanawiane są przez ogłaszającego konkurs.
To były niektóre tylko wątpliwości, jakie się rodzą przy czytaniu ankiety oceny zamieszczonej w systemie OSF. A oto fragment decyzji ministra o odmowie finansowania tego właśnie wniosku:
„Zespół doradczy – Rada Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki przyznała wnioskowi w głosowaniu ocenę końcową 80 pkt. w stupunktowej skali i sklasyfikowała go na 12. miejscu listy rankingowej projektów modułu 3.2. Rada NPRH rekomendowała do finansowania wnioski do pozycji 14 ww. listy rankingowej z oceną końcową wyższą lub równą 80 pkt. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, rozstrzygając konkurs w dniu 3l marca 2014 r., biorąc pod uwagę środki finansowe zaplanowane na finansowanie konkursu w ramach Programu, zdecydował zakwalifikować do finansowania wnioski rekomendowane przez Radę NPRH z oceną końcową wyższą lub równą 90 pkt., do pozycji 2. ww. listy rankingowej”.
Sytuację tę widzę następująco: minister informuje wnioskodawcę (tj. UAM i mnie), że wydał pieniądze na ocenę 65 wniosków o finansowanie, powierzając to zadanie Radzie NPRH, która rekomendowała do finansowania 14 spośród nich (w tym mój wniosek), po czym tenże sam minister skreślił 12 z nich, argumentując, że nie ma pieniędzy. Pozostawił więc, zrządzeniem losu, tylko dwa.
Przypomina to historyjkę opowiadaną o prawniku, dyrektorze instytutu, który złożył do dziekana na piśmie wniosek o pieniądze na konferencję, następnie, piętro wyżej, już jako dziekan, odmówił przyznania finansowania z braku środków.
W poprzedniej edycji, co już wiemy, minister poniósł wydatki na konkurs i zorientował się, że pieniędzy wystarczy tylko na pokrycie kosztów recenzowania projektów, nie przyznał więc finansowania żadnemu z nich.
Domyślam się, że w pozostałych konkursach ostatniej edycji gremia decydenckie NPRH spodziewały się, że finansowane będą projekty, które uzyskają minimum 80 pkt. (tak było na pewno w konkursie 1.1 i 3.2). Rada NPRH, manewrując kompromitująco kosztorysami oraz ostateczną oceną wniosków, uzgodniła stosowną listę rekomendowanych do finansowania. Wówczas to zaskoczyła wszystkich decyzja ministra (lub, jak to często bywa, de facto decyzja urzędnika ministerstwa, a może np. ministerstwa finansów), która z braku pieniędzy przesunęła granicę finansowania wniosków aż do tych, które uzyskały 90 i więcej punktów. Stąd w konkursie 3.2 finansowanie otrzymały tylko dwa wnioski. W konkursie 1.1 podobna mechaniczna gilotyna, ręka pani minister, obcięła 77 projektów, tj. niemal 45% spośród 174 uprzednio desygnowanych do finansowania przez jej organ doradczy, Radę NPRH. Czy słyszał ktoś o proteście płynącym ze strony Rady do pani minister przeciwko takim metodom rozstrzygania konkursów? Czy to „księgowi ministerstwa” rozstrzygają konkursy o dofinansowanie?
Subiektywny przypadek drugi
W drugim moim przypadku (konkurs 1.2) spotykamy się z sytuacją skrajną. Mój projekt otrzymuje trzy oceny (45, 81 i 98) zamieszczone w systemie OSF, bez komentarza Rady NPRH, i nie zostaje zakwalifikowany do finansowania. Dopiero 23 lipca 2014 roku, czyli niemal cztery miesiące (sic!) po opublikowaniu wyników konkursu, uczelnia otrzymała uzasadnienie odmowy finansowania projektu.
Radę NPRH powinna zastanowić wyjątkowa sytuacja, w jakiej znalazł się po recenzjach ten wniosek: jedna ocena projektu bliska jest maksymalnej (98 pkt.), druga wysoka (81 pkt.), a trzecia dyskwalifikująca status poznawczy/naukowy projektu, wyniosła de facto 0 pkt (choć recenzent wbrew logice swej opinii dał 45 pkt).
Odmienne opinie recenzentów stają się godne szczególnej analizy zwłaszcza wtedy, gdy zachodzi drastyczna ich rozbieżność (jedna entuzjastyczna, niemal 100 pkt., i druga dyskwalifikująca – de facto zero pkt). Rada NPRH nie dostrzegła tej ekskluzywnej sytuacji. Przyjęła bezrefleksyjnie opinię dezawuującą wniosek za swoją, cytując ją obficie w uzasadnieniu odmowy. Rada NPRH, nie wiedzieć czemu, przyjęła za swoją tę trzecią dyskwalifikującą diagnozę, której autor buńczucznie stwierdził: „cele projektu wychodzą poza obszar nauki, mając w istocie z nią niewiele wspólnego”. Nie zastosowała zwyczajowej na podobną okoliczność procedury weryfikującej, nie wykazała się ani wyobraźnią, ani odpowiedzialnością.
Wbrew temu, o dziwo, podwyższyła ocenę proponowaną przez jej autora z 45 do 65 pkt., zamiast zdyskwalifikować projekt jako „nienaukowy”. Czy projekty „w istocie nienaukowe” zdolne są otrzymać w konkursie projektów badawczych NPRH aż 65 pkt i znaleźć się na liście rankingowej NPRH? Tak, na 56. jej miejscu. Czyżby nasz wniosek wyprzedził na tej liście jakieś projekty naukowe? Z całą pewnością.
Gdy do tych stronniczych decyzji proceduralnych Rady dodamy treść uzasadnienia odmowy, świadczącą o niezrozumieniu projektu, konfabulowaniu jego sensu, mijaniu się z danymi zawartymi we wniosku itd., to obraz całości postępowania przeprowadzonego przez NPRH wobec tego projektu budzi grozę i wywołuje sprzeciw elementarnej przyzwoitości.
Druzgocące dla autora projektu jest nie tyle to, że recenzent drastycznie rozmija się z projektem, lecz to, że Rada NPRH i referent wniosku nie podjęli jedynej możliwej w tej sytuacji decyzji: poddania weryfikacji obu ekstremalnych opinii, entuzjastycznie pozytywnej i dezawuującej. Rzecz w tym, że Rada nie ma zasad postępowania i nie przyswaja procedur, które umożliwiają neutralizację opinii zarówno „tendencyjnie” entuzjastycznych, jak i – pewnie rzadko, ale i to bywa – skrajnie niekompetentnych.
Przykład postępowania Rady NPRH wobec naszego wniosku nasuwa podejrzenie, że Rada NPRH nie posiada proceduralnego zabezpieczenia przed decydującym wpływem opinii ignoranckiej na losy projektu. I to nawet wtedy, gdy okoliczności w sposób kliniczny i bezapelacyjny wskazują, że z taką sytuacją mamy do czynienia.
Znam uzasadnienie odmowy moich wniosków. Inne tylko z koleżeńskich relacji. Czy jest jakaś instancja uprawniona do kontroli NPRH? Czy w ciągu tych trzech lat jego istnienia przeprowadzono audyt tego programu?
Nic publicznie na ten temat nie wiadomo. Zaskakuje, że NPRH nie ma swej strony internetowej i w sposób niezwykle skąpy informuje o swoich pracach. Nie ogłasza regulaminów, procedur, statystyk, zestawień itp. Narodowe Centrum Nauki pod tym względem wydaje się być niedoścignionym wzorem. Podobnie dobrze prezentują się strony służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (www.sww.gov.pl; www.skw.gov.pl), tj. znacznie transparentnej niż Narodowy Program Rozwoju Humanistyki.
„Niezgodny z Programem”
Królestwo i imperium razem wzięte można by dać za zapoznanie się z procedurą wyeliminowania 230, tj. 40% wniosków poprzez przyznanie im statusu „niezgodny z programem” w ostatniej edycji konkursu 1.1.
Kto odpowiada za takie sformułowanie domeny NPRH i pola problemowego konkursu 1.1, że aż 40% spośród nich jako – zdaniem Rady NPRH – „niezgodne z programem” odrzucono przed recenzowaniem? Rektorzy ds. podpisywania wniosków o granty, dziekani wydziałów, dyrektorzy instytutów, działy nauki uczelni, portale internetowe, obeznani koledzy itp. źródła informacji nie wiedzą, jakie projekty są zgodne z… Narodowym Programem Rozwoju Humanistyki. Czy ktoś jest w stanie pobić rekord konkursu 1.1, III edycji NPRH w ilości niezakwalifikowanych wniosków? Dwieście trzydzieści, tylko w konkursie 1.1, a w pozostałych? Czy Radę NPRH obchodzi ten problem? A panią minister? Póki co, chyba nie.
Ile w rezultacie tej czystki zniweczonych pozytywnych motywacji autorów projektów? Zapewne Rada NPRH dysponuje protokołem, który poświadcza zasady i przebieg tej selekcji wstępnej. Powinny one być nie mniej staranne proceduralnie niż te, które desygnują do finansowania. To nie są decyzje formalne. Czy ktoś je monitoruje?
„Ryzyko uzasadnionego pozoru stronniczości”
Rada NPRH od jakiegoś czasu ma pomocniczą grupę doradczą, zespół interdyscyplinarny. Powołany w 2012 roku, zajmuje się konkursami 2.1, 2.2, 3.1 i 3.2. tj. ok. 1/3 wniosków napływających do NPRH. Decyzje ostateczne, jak rozumiem, podejmuje Rada NPRH. Swoją drogą, jaki jest podział ról, wiedzą tylko uczestnicy tego postępowania.
Zespół interdyscyplinarny ograniczony został w swych mocach sprawczych przez § 5.4 zarządzenia o jego powołaniu, który brzmi: „członek zespołu zostaje wyłączony z postępowania, jeżeli jest kierownikiem lub współwykonawcą rozpatrywanego projektu lub JEST ZATRUDNIONY PRZEZ PODMIOT, który złożył wniosek o finansowanie projektu” (podkreślenie moje – WW).
Co zadziwiające, członka Rady NPRH nie krępuje zastrzeżona powyżej (i podkreślona przeze mnie, WW) klauzula. Członek Rady NPRH może być np. przełożonym lub podwładnym kierownika projektu lub jego kolegą z instytutu, wydziału i uczestniczyć w podejmowaniu decyzji o finansowaniu projektu? Paragraf 8 zarządzenia powołującego Radę w styczniu 2011 roku, mimo kolejnych w tej sprawie aktów normujących (aż do tych z końca 2013 r.) zachowuje tę samą formułę, mimo że tekst powołania zespołu interdyscyplinarnego i inne powszechnie znane, by nie powiedzieć elementarne normy „podpowiadałyby” wykluczanie z procedowania wniosku członka Rady zatrudnionego przez podmiot, który wnioskuje o finansowanie.
Protokoły z posiedzeń Rady oraz nagrania przebiegu obrad (taka praktyka jest realizowana w NCN) dałyby odpowiedź na pytanie, czy np. referentem wniosku na posiedzeniu Rady był, czy nie, kolega z instytutu, czy za wnioskiem głosował kolega z wydziału, np. przełożony/podwładny autora projektu. Wskazałem w poprzednim tekście jeden taki przypadek. Znam ich więcej. Kontrola wykazałaby zapewne, jak często zdarzały się takie sytuacje.
Samo istnienie tych dwóch normatywnych „reguł zmniejszania” ryzyka stronniczości budzi zdziwienie. Już tylko to, że zarządzenia czynią tę różnicę, niepokoi. Taka możliwość jest w innych konkursach wykluczona.
Okoliczności, które mogłyby uzasadnić pozór stronniczości, wedle opisu, który ostatnio przypadł mi do gustu, tj. sformułowanego przez Polsko-Niemiecką Fundację Naukową, to: „pokrewieństwo, więzi osobiste bądź konflikty; bliska kooperacja naukowa, np. przeprowadzanie wspólnych projektów względnie wspólne publikacje w ciągu ostatnich 3 lat; bezpośrednia konkurencja naukowa odnośnie do swoich projektów albo planów; powiązania organizacyjne, np. przynależność do tej samej jednostki naukowej bądź planowane przejście osoby wydającej opinię do organizacji wnioskodawcy i vice versa; stosunek nauczyciel-uczeń, chyba że od co najmniej 10 lat istnieje niezależna aktywność naukowa; stosunek zależności służbowej na przestrzeni ostatnich 3 lat; udział w bieżących bądź właśnie zakończonych postępowaniach odwoławczych; jednoczesny albo były udział w gremiach doradczych organizacji wnioskodawców, np. w naukowych organach doradczych; udział we wzajemnych ocenach, także poza procedurą PNFN, w ciągu co najmniej ostatnich 12 miesięcy; osobisty interes ekonomiczny w decyzji dotyczącej wniosku o wsparcie; stosunek konkurencyjny albo wspólne interesy ekonomiczne, np. wspólna działalność gospodarcza”.
Jak w tym kontekście da się oszacować ryzyko pozoru stronniczości dla członków Rady NPRH? Jako bardzo wysokie… W kontekście innych wariantów tych reguł, bardzo duże.
NPRH, już wtedy gdy przyjął klucz doboru członków Rady, opierając go na zaufaniu do instytucji, które ich desygnują, przedłożył nad dobro humanistyki dobro i interesy instytucji delegujących i te ostatnie nad bezpieczeństwo proceduralne obniżające uzasadnione ryzyko stronniczości.
Strategiczni Łowcy Grantów do marca 2014 r. mieli swych reprezentantów w Radzie NPRH. Sytuacja ta niepokoiła kolegów już po I edycji konkursów w 2012 r. Okoliczność ta w moim ujęciu zasadniczo zwiększa ryzyko uzasadnionego pozoru stronniczości i z tego tylko powodu jest nie do przyjęcia.
Nie sposób zrozumieć, że ta sama grupa osób ustanawia szczegółowe reguły przeprowadzania konkursów i jednocześnie decyduje o pozycji wniosku na listach rankingowych; nadto pełni te role przez kilka lat wobec wszystkich konkursów w wielu kolejnych ich edycjach. Kuriozalne zaś jeszcze jest to, że sama ona jest instancją „odwoławczą” od swych decyzji. Rozpatruje wnioski o „ponowne rozpatrzenie sprawy”. To tak, per analogiam, jakby odwołania trafiały do panelu ekspertów, który rozpatrywałby zasadność swej własnej rekomendacji finansowania dla dyrektora NCN. Z wielu względów podobna sytuacja jest tam wykluczona.
Przy okazji zarówno na poziomie wypracowywania koncepcji NPRH, jak i w szczególności w praktyce realizowania go, uchybiono wielokrotnie tzw. dobrym praktykom akademickim i wspólnotowym, a być może także normom regulującym dystrybuowanie środków publicznych.
Wspominani niejednokrotnie koledzy profesorowie zwracali uwagę na ten problem już po pierwszym konkursie w 2012 r. Mieli nadzieję, że zasady unikania konfliktu interesów były w trakcie procedowania konkursów I edycji przestrzegane. Ja zaś oczekuję kontroli ryzyka uzasadnionego pozoru stronniczości, wskazując drażliwe fragmenty samej koncepcji NPRH, jak i jego procedowania. Trzeba zbadać i ewentualnie zrewidować te praktyki. Zadanie to staje się po części nieaktualne tylko wtedy, gdy Program ten zostanie zakończony, co postuluję.
Wówczas, kiedy koledzy profesorowie zgłaszali swoją krytyczną opinię, jeszcze dwa lata temu, Narodowy Program Rozwoju Humanistyki zbierał doświadczenia. Dzisiaj oprócz krytyków ma już swych obrońców. Można się spodziewać, że dotychczasowi beneficjenci strategiczni będą przeciwni moim diagnozom i propozycjom, wiedzą bowiem doskonale, że gdzie indziej raczej nie dostaną finansowania, chyba że:
– ministerstwa zostaną zmuszone przyzwoicie finansować placówki w trybie dotacji statutowej;
– a oni sami – dotychczasowi beneficjenci strategiczni NPRH – sformułują nie tylko wnioski o finansowanie prac o istotnym znaczeniu dla…, ale nade wszystko innowacyjne projekty badawcze i skierują je do NCN (lub w świat);
– ponadto zaproponują nowatorskie programy aplikacyjne z obszaru – jakby to nie brzmiało – stosowanych nauk humanistycznych – i skierują je do Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, w którego rękach będzie (jest) po części program Horyzont. Tam zaś znajdzie się z pewnością miejsce dla koncepcyjnie nowatorskich i technologicznie nowoczesnych projektów z obszaru humanistycznych i społecznych nauk stosowanych, w tym wykorzystujących twórczo – jak chcieliby zwolennicy NPRH – dziedzictwo kulturowe, w tym narodowe w szczególności;
– prace zwane tu pomocniczymi, standardowymi, rutynowymi powinny być finansowane w trybie statutowym, przewidzianym przez MNiSW dla placówek badawczych, oraz przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego dla placówek kulturalnych. W tego ostatniego ministerstwa nazwie i powinności mamy troskę o kulturę i dziedzictwo, w dodatku narodowe.
Te ostatnie zadania, zdaniem Rady NPRH, służą rozwojowi humanistyki. Uważam inaczej, one nie przeszkadzają rozwojowi humanistyki, ale zazwyczaj także nie generują jej rozwoju. NPRH w skromnym stopniu wspiera to, co prorozwojowe we współczesnej humanistyce.
Krytykuję ministerstwo i Radę NPRH za to, że – w mojej ocenie – niefrasobliwie traktują ustawowe zadania i publiczne fundusze, a także, w szczególności Rada, nonszalancko traktują wspólnotę humanistów.
Rada NPRH nie myśli w kategoriach wspólnotowej powinności: jak uczynić z Programu dobro wspólne. Ona jest rozczłonkowana na depozytariuszy grup interesów. Interesy zaś nie są zainteresowane procedurami, mogą one bowiem udaremniać ich realizowanie. Co więcej, w sytuacji tacit collusion procedury wadzą, a w przypadku explicit collusion są wrogie.
Zgromadziliśmy argumenty za tym, aby zamknąć Narodowy Program Rozwoju Humanistyki jako sposób dzielenia środków specjalnych na humanistykę i powierzyć je agendom, programom i instytucjom, które mają organizacyjne doświadczenie i wypracowane standardy działania. Gdyby zaś moje domniemania co do słabych punktów Programu i jego realizacji potwierdziły wyspecjalizowane zespoły ministerialne lub agendy kontroli państwowej, to postulat kolegów profesorów zgłoszony po I edycji, a więc wraz z moim po III edycji NPRH, nie tylko mógłby być, ale i musiałby być poważnie rozważony.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.