Doładowywanie dyplomów

Mówi prof. Zbigniew Marciniak, wiceprzewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Mówi prof. Zbigniew Marciniak,
wiceprzewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Mamy nowy rok akademicki i nowe regulacje, które w sposób nierewolucyjny porządkują niektóre sprawy. Pojawiły się nowe wątki, które będą odgrywały z upływem czasu coraz większą rolę. Jednym z nich jest stworzenie możliwości potwierdzania kwalifikacji zdobytych poza systemem szkolnictwa wyższego, także przez osoby w wieku nietypowym dla dzisiejszych studentów. To sprawa przyszłościowa i ważna. Wiemy, że niektórzy mają wątpliwości związane z tym, jak to potwierdzanie dobrze przeprowadzać. Słychać głosy wyrażające obawy, że mogą się pojawić nadużycia – jest to jeszcze jedno potwierdzenie niskiego kapitału społecznego zaufania. Musimy sobie z takich obaw zdawać sprawę i procedury potwierdzania umiejętności zdobytych poza uczelnią zorganizować tak, by były absolutnie transparentne.

Potwierdzanie kalifikacji zdobytych wcześniej jest szansą na przyciągnięcie do szkół wyższych osób które już pracują, lecz pragną podnieść swoje kompetencje. To szansa zarówno na istotne wzbogacenie polskich zasobów pracy, jak też na pełniejsze wykorzystanie potencjału dydaktycznego uczelni w obliczu niżu demograficznego.

Potrafimy to zrobić. Niekiedy już to robimy od dawna – nie wysyłamy studenta na podstawowy lektorat, kiedy wiemy, że ma wyższe kompetencje, potwierdzone odpowiednim dokumentem. Jeśli mamy studenta politechniki, który skończył technikum, to z pewnością nie musimy go uczyć lutować. Nie musimy go traktować tak, jak studenta po ogólnej maturze. On może i powinien iść dalej.

Uczelnie wyrażają obawy innego rodzaju. Np. takie, że ludzie będą się zgłaszać, żeby potwierdzać najdziwniejsze umiejętności, których sobie nawet nie wyobrażamy. Moim zdaniem są to obawy płonne. Prawdziwym weryfikatorem wszelkich kwalifikacji jest rynek pracy. A to jest konserwatywna instancja, która raczej domaga się twardych dyplomów i wiarygodnych kwalifikacji, których się spodziewa i na które oczekuje.

Punkty ECTS przydzielane w procesie potwierdzania nie będą uznaniowe; mają potwierdzać nakład pracy, który doprowadził do uzyskania określonych efektów kształcenia. A efekty te mamy nieźle opisane – stworzyliśmy je wdrażając system ram kwalifikacji w szkolnictwie wyższym. Poza tym weryfikacji będą mogły dokonywać tylko te instytucje, które mają odpowiednie uprawnienia naukowe. Prawodawca zadbał o to, żeby podmioty ze słabą kadrą nie mogły korzystać z przywileju w nadmiernym stopniu.

Ta procedura jest nam bardzo potrzebna, bo udział osób powyżej 30 lat w podnoszeniu kwalifikacji w Polsce jest bardzo niski, znacznie niższy niż w wielu innych krajach. Wykorzystanie potencjału polskich szkół wyższych, uwalnianego przez niż demograficzny, daje szansę na wyrównanie tego deficytu. Sprzyja temu niedawne rozszerzenie autonomii programowej szkół wyższych, co pozwoli na elastyczniejsze kształtowanie procesu kształcenia, lepiej dopasowanego do potrzeb osób pragnących podnieść swoje kwalifikacje. To jest szansa na „doładowywanie” dyplomów, unowocześnianie kwalifikacji, zdobywanie nowych specjalizacji. Otwiera się szeroka gama możliwości zarówno dla uczelni, jak i dla rynku pracy.

W polskich uczelniach dużo się mówi o nadmiernej biurokratyzacji procesu kształcenia. Dlatego Rada Główna postanowiła zbadać tę sprawę.

Biurokracja ma wiele twarzy. W szkolnictwie wyższym jedna z nich związana jest z procedurami stosowanymi przy przyznawaniu i pozyskiwaniu grantów. Ale jest też oblicze biurokracji związane z oceną kształcenia. Ta sprawa jest przedmiotem uwagi specjalnego zespołu przy Radzie Głównej, który działa od początku obecnej kadencji. Jego praca znajdzie swój finał przy końcu tego roku kalendarzowego. Przyglądamy się bardzo uważnie elementom tej biurokracji i jej źródłom. Mamy całą listę konstatacji, które przedstawimy w naszym raporcie. W skrócie mogę powiedzieć, że część tej biurokracji wynika z charakteru zewnętrznych procedur kontrolnych, ale część wygenerowana została przez same uczelnie, zapewne w niezbyt udanie realizowanym szlachetnym zamiarze poprawy jakości kształcenia.

W niektórych szkołach wyższych rozwiązania przyjęte w celu zapewnienia jakości kształcenia objawiły się w formie dziesiątków sprawozdań, uchwał i innych dokumentów, które należy wygenerować. Zajmuje to zupełnie niepotrzebnie czas wielu osób. Nazwiemy te rzeczy po imieniu, wskażemy jasno te, które nie są potrzebne, a jedynie zajmują cenny czas. W raporcie opiszemy jednak nie tylko to, co jest złe, ale także wskażemy dobre praktyki w zakresie dokumentowania kształcenia i zapewnienia jego jakości. Pokażemy dobre przykłady z nadzieją, że pozwolą one skorygować te praktyki, które jedynie generują kwity, a nie wnoszą niczego istotnego do sprawy jakości kształcenia.

Liczę na to, że we współpracy z Polską Komisją Akredytacyjną uzyskamy rozsądny kompromis co do wiarygodnej informacji na temat procesu kształcenia, obywającej się bez dziesiątek uchwał, które mają rzekomo udokumentować poprawną jakościowo działalność dydaktyczną. Nie chodzi o to, żeby produkować kwity, ale też nie o to, by porzucić wszelką dokumentację procesu kształcenia. Rzecz w tym, żeby robić ją tylko w takim zakresie, w jakim jest to rozsądne i konieczne.

Notował PK