Co jest za drzwiami
Wiadomo, że komputer z założenia jest urządzeniem intuicyjnym, to znaczy że nie trzeba żadnej specjalnej wiedzy, żeby się nim posłużyć. W pewnej indyjskiej wiosce, do której nie dotarła elektryfikacja i w której wszyscy są analfabetami, grupa badaczy ustawiła zasilany baterią ekran podłączony do komputera wraz z klawiaturą i myszką. Po kilku dniach miejscowe dzieci umiały już na nim grać w proste gry, a po paru następnych ściągać filmy i muzykę z Internetu.
Dorośli podchodzili do tego z rezerwą, ale dzieci szybko pojęły, że mają do czynienia z czymś, co bez trudu poddaje się ich zabawom. Niemające doświadczenia życiowego, a w związku z tym także nielękające się nowości, za to wyposażone w naturalną zdolność poznawania świata, dochodziły do tego metodą prób i błędów. Komputer, maszyna operująca na sekwencjach zero-jedynkowych, z założenia jest przyjazny, tak jak przyjazne są drzwi, które można otworzyć lub zamknąć. Wystarczy tylko wiedzieć, gdzie w nich jest klamka i jak poruszają się na zawiasach. Ustawienie drzwi jednych za drugimi w skomplikowanych nawet ciągach korytarzy niczego tu nie zmienia. Zrozumienie zasady nie przekracza możliwości psa i kota, cóż dopiero ludzi, choćby trzyletnich.
Dorośli natomiast wraz z poznawaniem przeciwności losu i w związku z tym rozmaitych pułapek, są opanowani przez paraliżujące blokady. Mają prawo sądzić, że za którymiś drzwiami czyha bandzior z pistoletem. Ich na próby i błędy nie stać.
To dla dorosłych zaczęto pracować nad tak zwanymi interfejsami, systemami komunikacji komputera z użytkownikiem. Niestety do dziś nieprzyjaznymi, zbyt ubogimi, ponieważ niemal wszyscy informatycy, fałszywi przyjaciele, są przekonani, iż zdolność intuicyjnego korzystania z komputera jest powszechna, wobec czego użytkownicy, którzy nie dają sobie z tym rady, są albo głupi, albo leniwi. Nauczyciele komputeryzacji mają dużą trudność z porozumiewaniem się z dorosłymi uczniami. Nie rozumieją, że dziecięcy brak zastrzeżeń do świata został z wiekiem wyparty przez lęk przed techniką, której skutków działania bez elementarnej wiedzy matematycznej nie da się przewidzieć. Instrukcja, aby nacisnąć klawisz, dla młodego jest poleceniem banalnym, ale dla starszego podejrzanym.
Światlejsi informatycy spostrzegli, że trzeba stworzyć taki zestaw przycisków ekranowych, który pozwoli uruchamiać jakieś funkcje. Niestety na tym etapie wielu twórców programów się zatrzymało. Objaśnianie tych funkcji wylęknionym albo zdezorientowanym użytkownikom przekracza możliwości dydaktyczne programistów. Wciąż przeważa w nich przekonanie, że wystarczy, aby program bezbłędnie działał, a interfejs może być nieintucyjny, szczątkowy i wymagający dziesiątków zbędnych operacji. Mamy tego dobitny przykład w Polskiej Bibliografii Naukowej. Cóż, otwiera się ekran aplikacji, jest na nim parę graficznych guzików i pól, przy guzikach lakoniczne etykietki słowne. Jeśli to nie wystarcza, programista (jeśli zechce) załącza tzw. help, po polsku „pomoc”, zbiór instrukcji napisany bez zrozumienia dla użytkownika. Pełno w nim słownictwa fachowego, mało prowadzenia za rękę. To, co istotne, nadal pozostaje niewyjaśnione.
Do stylu informatyków momentalnie, bo na początku lat 80., dostosowali się inni uczestnicy komunikacji z użytkownikami, producenci towarów, handlowcy, bankowcy, nadawcy telewizyjni i radiowi, twórcy reklam i Bóg wie kto jeszcze. Zwietrzyli możliwość manipulowania lękiem przed systemem (wszystko jedno jakim) i zaczęli wprowadzać to w życie. Przede wszystkim zmodyfikowali sposób informowania, które nie tylko nie informuje, ale wręcz ukrywa prawdę. Używając języka komputerowego, można powiedzieć, że wyświetlają ekran z przyciskami „kup”, „weź”, „podpisz umowę”, ale nie podają, jakie będą tego skutki. Przyjmują zakłamane założenie, że jeśli ktoś kupuje, to wie, co robi.
Od dwudziestu pięciu lat w instrukcjach obrazkowych większości odkurzaczy nie znajdziemy informacji, którą ssawką należy czyścić dywan, którą podłogę twardą, którą tapczan, a którą górną krawędź okna i z jaką mocą. Użytkownik ma intuicję i sam się domyśli. Jeszcze gorzej jest z umowami. Po pierwsze są narzucane, tak że w praktyce klient nie ma możliwości negocjowania. Po drugie ukrywane są istotne klauzule. Drukuje się je mikroskopijną czcionką albo wielkimi literami (jedno i drugie jest nieczytelne) bez żadnych objaśnień co do skutków funkcjonowania. Są tak przemieszane, że słabsza strona nie jest w stanie powiązać ich w system. Narzucający umowę doskonale zna wszystkie zaprogramowane pułapki, ale klient nie, i na tym polega manipulacja. Klient się lęka, ale nie ma wyjścia. Jeśli zaproponuje zmiany, to silniejsza strona natychmiast się wycofa i wystawi wilczy bilet. Jeśli jeszcze producent czy bankowiec dodaje rzekomy prezent w postaci (beznadziejnego) tabletu, to oszustwo jawi się na całego. Mało kto bierze przecież pod uwagę to, że tablet jest z nawiązką wliczony w cenę i że jest to jego ukryta, nachalna sprzedaż. Tak się wciska telefony komórkowe, kredyty i setki innych produktów.
Zastanawiające jest milczenie prawodawców w tej sprawie.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.