Kształcenie teoretycznie praktyczne

Cz. I Kto kogo wykorzystuje

Marcin Chałupka

Nowelizacja Prawa o szkolnictwie wyższym zawiera „dalszą intensyfikację” kształcenia praktycznego. Do PSW (art. 11 ust. 9) wpisano m.in., że na studiach o profilu praktycznym 3 miesiące mają stanowić praktyki. Dla wielu uczelni oznacza to jednak kłopot, którego rozwiązanie bliskie być może sprawdzonym już ścieżkom radzenia sobie z wcześniejszymi „projakościowymi” dopustami ustawodawcy (ECTS, KRK). Bo to przecież nie wymóg prawa tworzy motywację studenta, uczelni, pracodawcy. Moim „separatystyczym” zdaniem, aby „praktyki i staże były wartościowe dla wszystkich zaangażowanych stron” (MNiSW), muszą być autentyczne, tj. poddane wolnemu rynkowi odpowiedzialnego wyboru. Aby pracodawca chciał czegoś pożytecznego kogokolwiek nauczyć, musi mieć z tego korzyść, aby praktykant chciał praktykować, musi widzieć wartość (najlepiej finansowo-zawodową) tego, co praktykuje. W każdej innej sytuacji praktyki mogą być np. „parawyrobnictwem” (np. student farmacji sprząta aptekę), „odbębnianiem” (parzenie kawy i obsługa ksero) dla „papierka”. Obawiam się, że jakiekolwiek administracyjne regulowanie, nakazywanie, rozszerzanie i dotowanie praktyk skończy się „sztucznym” zapotrzebowaniem na nieautentyczne praktyki, nacelowane na spełnienie wymogu przepisu. Bez tego przepisu uczelnie również miały możliwość kształcenia na realnie atrakcyjnych praktykach. Czy po wprowadzeniu przepisu autentyczność praktyk wzrośnie?

Praktyki umówione czy tylko „umowne”

Do bliższej refleksji nad nowelizacyjnie wzmożonym mechanizmem praktyk skłonił mnie artykuł w rubryce Rynek Prawniczy „Rzeczpospolitej” z 14 lipca 2014 r pt. Bezkarnie wykorzystują studentów . Opisano tam możliwe nieprawidłowości na polu organizacji i prowadzenia praktyk dla studentów prawa. Sformułowane na gruncie tego przykładu wnioski warto uogólnić na praktyki u innych pracodawców. Po pierwsze i oczywiste – niedotrzymanie umowy z praktykantem powinno być piętnowane. Umowa powinna być jasna, np. parzysz kawę i robisz ksero, ale za to nauczymy cię, jak napisać dobry pozew. Ewentualnie robisz ksero i obserwujesz sobie życie kancelarii, ale dostajesz za to 500 zł, bo nie nauczymy cię, jak napisać dobry pozew. Czy jednak uczelniom będzie zależało na szczegółowości postanowień umowy, czy na spełnieniu wymogu ustawy w okolicznościowym sojuszu z praktykodawcą?

Po drugie, do wyżej wskazanej publikacji dodano konkluzję czy komentarz, iż praktyki i staże – aksjologicznie i ekonomicznie rzecz biorąc – powinny być odpłatne, tj. praktykant powinien być wynagradzany. Uważam to za nietrafne. Mam wrażenie, że to nie kancelarie szukają pracowników za wynagrodzenie, to raczej studenci (a teraz i uczelnie) szukają dawców doświadczenia. Co mogą zaoferować w zamian poza swą pracą? Zakładam, że jeśli praktyka ogranicza się do „parzenia kawy” i praktykant czuje, że się marnuje, to nie trzymają go tam siłą. Chyba że pechowo uczelnia wskazała mu takie miejsce praktyk, a on nie ma wyboru i musi praktyki „odrobić”, bo prawo – którym nieudolnie próbuje się zmieniać ludzkie motywacje albo robić sobie polityczny PR – tego wymaga. Wtedy pretensje powinien chyba skierować do uczelni czy polityków, którzy tak ustawili system kształcenia. Być może zamiast pięciu lat relatywnie i statystycznie nadal mało praktycznych, choć często płatnych studiów warto by spędzić w uczelni mniej czasu, a zaoszczędzony poświęcić na – nawet z zasady niedochodową, ale jednak nieodpłatną dla studenta – praktykę np. w kancelarii?

Uczelnia czy firma szkoleniowa

W średniowieczu zasady były czytelniejsze. Łącznie z tą, że realnie i poważnie dochodowej wiedzy nie dostawało się za darmo, czasami nawet nie dostawało się jej za pieniądze. I może mechanizmy dzielenia się dochodową wiedzą nie ulegają przez wieki zmianie, jedynie kryjąca je ornamentyka została dopasowana do wymogów percepcyjnych współczesnych „czeladników”. Kształcenie „praktyczne”, realizowane przez podmioty inne niż autentycznie, tj. „rynkowo” działające w obszarze, w którym kształcą, jest o tyle niepraktyczne, że nie daje praktykantowi informacji zwrotnej, ile naprawdę jest on wart w danym momencie na rynku pracy. Praktykowanie „w kancelarii” konfrontuje z realnym rynkiem pracy. Konfrontacja jest bolesna, ale chyba wynik nie jest fałszywy. Bolesności tej konfrontacji nie złagodzą ustawowo nakazywane „wzmożenia praktyk” czy odbierane jako kłopotliwe „zachęty” do tworzenia profilów praktycznych. I to bez względu na kierunek kształcenia, bo mechanizm generalny nie dotyczy tylko studiowania prawa. Uczelnie publiczne są tworem żyjącym z podatków, korpo-etatystycznie regulowanym i uprzywilejowanym, zainteresowanym popytem na ich produkty, czyli dyplomy. Ich organizacja, zasilanie i relacje z beneficjentami są wybitnie antyrynkowe.

Dlatego – zastrzegając nadwyrazistość metafory – mantra o kształceniu na potrzeby rynku pracy we współpracy z pracodawcami to jakby opowieść żyjących z wojny najemników o współpracy z czerwonym krzyżem dla wzmacniania pokoju. Póki uczelniom obecny model „sprzedawania dyplomów” nie przestanie się opłacać, będziemy świadkami kolejnych półfikcji, które mogą go lepiej czy gorzej maskować. Zaś przestanie się on opłacać dopiero wtedy, gdy jedynym źródłem ich przychodu z dydaktyki będzie portfel kształconego, a kształcony nie będzie miał prawnego przymusu uzyskania dyplomu, ale chęć nabycia konkretnych, cywilnoprawnie umówionych kompetencji czy umiejętności. Kształconemu przestanie być wszystko jedno, czy studia lub praktykę „odbębnia”, czy ma ona dydaktyczny sens, gdy będzie musiał jej koszt – którego żaden podatnik mu bezzwrotnie nie zafunduje – porównać z potencjalnym przychodem z tytułu umiejętności, jakich w ich trakcie nabędzie. Czym uczelnia różniłaby się wtedy od firmy szkoleniowej? Oczywiście nadal tym, czym różni się dziś: specyfiką i zakresem swej oferty, nadregulacją funkcjonowania, przywilejami kadry, dumną tradycją i błyskiem gronostajów, a przede wszystkim… jakością kształcenia płynącą z kompetencji swej utytułowanej choć już niedotowanej kadry.

Marcin Chałupka, prawnik, specjalizuje się w prawie i instytucjach szkolnictwa wyższego.