Artyści i policjanci
Minęły czasy, kiedy tylko akademie i wyższe szkoły sztuk plastycznych kształciły studentów w zakresie sztuk pięknych i projektowych. Coraz częściej kierunki artystyczne pojawiają na uniwersytetach (także tych technologicznych), politechnikach i w rozmaitych uczelniach niepublicznych. Jedna z takich uczelni kształci artystów i… policjantów, inna, specjalizująca się w psychologii, uruchomiła niedawno kierunek… wzornictwo. Przykłady można by mnożyć. Okazuje się, że w szkołach prywatnych grafika może sąsiadować z chemią, pielęgniarstwem, wychowaniem fizycznym, ekonomią, matematyką, ochroną środowiska i innymi kierunkami, które trudno byłoby nawet logicznie pogrupować. Architekturę wnętrz możemy z kolei znaleźć w sąsiedztwie zdrowia publicznego i zarządzania. Przeglądając oferty różnych szkół wyższych, spotykamy najrozmaitsze, często zaskakujące konfiguracje wątków edukacyjnych.
Nie ulega wątpliwości, że kształcenie artystyczne ma własną specyfikę. Konsultacje muszą się odbywać w niewielkich grupach, a w przypadku kierunków muzycznych najczęściej w relacjach 1:1 (nawet jeśli relacja mistrz – uczeń wydaje się anachroniczna, próba zreformowania jej w duchu modnej dziś „innowacyjności” może prowadzić tylko do jednego: do absurdu). Akademie muzyczne i akademie sztuk pięknych zawsze były uczelniami elitarnymi. Możemy się domyślać, że dla rektorów tych uczelni organizacja studiów związana z dużym nakładem kosztów jest sprawą oczywistą. Pracownie i modelarnie trzeba przecież odpowiednio wyposażyć – kupić sztalugi, glinę, osobne piece do wypalania ceramiki, osobne do witrażu, zatrudnić modeli, opłacić wysokie rachunki za prąd, kupić najnowsze oprogramowanie komputerowe, narzędzia kreślarskie, urządzenia poligraficzne… Wymieniać można długo. Akademia muzyczna zainwestuje w instrumenty, w zapewnienie odpowiedniej akustyki pomieszczeń itp.
Jak jednak radzą sobie szkoły, które nie mają tradycji prowadzenia studiów artystycznych, a decydują się na otwarcie takich właśnie kierunków? Czy w dobie niżu demograficznego hasło „racjonalizacja kosztów kształcenia” nie staje się postulatem nadrzędnym, ważniejszym od jakości edukacji? Jak można sprawdzić, czy na przykład grafika wtłoczona pomiędzy chemię i pielęgniarstwo zachowuje odpowiednie standardy?
Ponownie przyjrzyjmy się ofercie uczelni niepublicznych. Wzornictwo prowadzone od niedawna w jednej z takich szkół reklamuje się hasłem „najlepszy program nauczania wzornictwa w Polsce wg MNiSW”. Najlepszy – więc ani uniwersytet artystyczny, ani akademie sztuk pięknych nie mają szans z nim konkurować! Na nic lata tradycji, wybitna kadra, świetne dyplomy. Nie szkodzi, że reklama pojawiła się w niecałe dwa lata po rozpoczęciu działalności przez szkołę, gdy jeszcze żaden absolwent nie opuścił jej murów – widocznie są jakieś tajemnicze przesłanki, na podstawie których można domniemywać, że… po prostu jest najlepsza.
Przejdźmy do artystów i policjantów. Wydział artystyczny uczelni kształcącej studentów we wspomnianej konfiguracji rozprowadza właśnie ulotki: „Możesz zdobyć wykształcenie na wysokim poziomie, potwierdzonym przez Polską Komisję Akredytacyjną”. Sprawdzam – rzeczywiście, raport zamieszczony na stronach PKA potwierdza dobrą samoocenę. Standardy kształcenia artystów są wysokie. Jednak koszty integracji, a może raczej troski o zachowanie integralności i autonomii środowiska artystycznego, pozostaną tajemnicą dziekana. Od czasu objęcia funkcji w tej uczelni dziekan, wybitny artysta malarz, skupia się na cyklu prac pt. „Presje”. Nie bądźmy jednak zbyt jednoznaczni w interpretacji dzieł sztuki…
Granice kompromisu
Porzucając skrajne i egzotyczne przykłady współistnienia kierunków artystycznych z tymi o zupełnie innym charakterze, przyjrzyjmy się ich koegzystencji w strukturach uniwersytetu. W tym celu odwiedzić można na przykład Uniwersytet Zielonogórski, na którym w ramach Wydziału Artystycznego funkcjonują dwa Instytuty: Sztuk Wizualnych i Muzyki.
Obecność artystów na uniwersytecie ma już długą historię. Zakład Wychowania Muzycznego, z którego wyewoluował obecny Instytut Muzyki, powstał w 1971 roku. Poprzednikiem Instytutu Sztuk Wizualnych był założony w 1991 r. Instytut Wychowania Plastycznego. Tak więc już po oswojeniu się z wymogami, jakie niesie za sobą kształcenie muzyków, uniwersytet podejmował kolejne wyzwanie: wprowadzenie edukacji plastycznej. Symbolem autonomii działań twórczych mogą być dwa odrębne budynki, dostosowane do zróżnicowanych potrzeb jednostek wydziału. Podczas gdy rektorat mieści się w centrum Zielonej Góry, Instytut Sztuk Wizualnych wraz z dziekanatem zlokalizowany jest przy bardziej peryferyjnej, choć nieodległej od śródmieścia ul. Wiśniowej, a Instytut Muzyki w przeciwległej dzielnicy miasta. Wcześniej muzycy zajmowali inny lokal, ale przed kilku laty przeprowadzili się. Nie było to oczywiście łatwe: fortepianom, organom i innym precyzyjnym instrumentom transport nie służy zbyt dobrze. Wszystko jednak przebiegło pomyślnie.
Z dziekanem Wydziału Artystycznego UZ, prof. Piotrem Szurkiem, rozmawiam na temat granic kompromisu, których w dobie „racjonalizacji kosztów” nie można przekroczyć bez ryzyka naruszenia standardów i specyfiki edukacji artystycznej.
Jak stwierdza pan dziekan: „Kształcenie musi być prowadzone na odpowiednim, wysokim poziomie, który powinien zapewnić program studiów. Granice są trudne do jednoznacznego wytyczenia, gdyż zmienia się nie tylko sytuacja demograficzna, ale także kontekst socjologiczny roli sztuki w życiu społecznym, a co za tym idzie – także wymagania wobec procesu kształcenia. Proces ten jest traktowany bardziej przedmiotowo, oczekiwania studentów wobec studiów ogniskują się często na osiągnięciu konkretnych umiejętności. Z jednej zatem strony oferta edukacyjna powinna wychodzić naprzeciw tym oczekiwaniom, z drugiej zawierać elementy, które uważamy za istotne dla zachowania odpowiednich standardów wykształcenia. Niż demograficzny niesie ze sobą zagrożenie wzrostu kosztów kształcenia, jednak zarazem otwiera możliwość lepszego kontaktu studenta z pedagogiem, co w kształceniu artystycznym jest elementem o podstawowym znaczeniu”.
Czy w tej sytuacji można wyznaczyć jakieś pryncypia o szczególnym znaczeniu dla prawidłowej organizacji studiów artystycznych? Oddajmy głos prof. Piotrowi Szurkowi: „Kształcenie w zakresie sztuki jest procesem złożonym, zawiera zarówno elementy praktyki, jak i teorii. Pulę godzin przeznaczonych na rozwój umiejętności praktycznych trudno zrealizować w inny sposób. Tu natrafiamy na podstawowy element stanowiący granicę kompromisu. Siatka godzin studiów nie może zostać nadmiernie zredukowana.
Kształcenie w zakresie przedmiotów praktycznych, jak gra na instrumencie, wokalistyka (zarówno estradowa, jak i klasyczna) czy dyrygentura, powinno się odbywać w grupach jednoosobowych. W naturalny sposób trudno wyobrazić sobie pracę zbiorową na bardziej zaawansowanym poziomie, kiedy każdy student powinien rozwijać własną osobowość. Indywidualność jest bowiem jednym z podstawowych atrybutów artysty”.
Istnieją jednak pewne obszary, w których możemy poszukiwać ewentualnych oszczędności, bez większego uszczerbku dla jakości studiów. Dziekan przedstawia następujące propozycje: „Można rozważyć wymiar godzinowy wspomnianych zajęć, bowiem rozwój techniki gry i śpiewu w znacznej mierze opiera się na ćwiczeniu samodzielnym. Kontakt z pedagogiem powinien być zatem bezpośredni, w takim wymiarze, aby mógł on kontrolować samodzielną pracę studenta.
Istotnym elementem kształcenia muzycznego w każdej dziedzinie jest umiejętność muzykowania w zespole. Jest to odrębna umiejętność od rozwoju własnego warsztatu i techniki. Zarówno w muzyce klasycznej, jak rozrywkowej i jazzie, a także na styku tych estetyk, granie czy śpiewanie w zespole będzie najczęstszą formą aktywności zawodowej przyszłych absolwentów. W tym zakresie można zatem poszukiwać możliwości zwiększenia liczebności grup. Nowe możliwości otwierają także technologie informacyjne oraz powszechna dostępność mediów. W zakresie przedmiotów z zakresu teorii muzyki daje to pewne możliwości reorganizacji procesu kształcenia”.
Zbliżenie środowisk
Tyle o standardach i racjonalizacji kosztów. O kosztach kształcenia artystycznego niestety trzeba wspominać – swojego czasu byt Instytutu Sztuki i Kultury Plastycznej był zagrożony. Na szczęście, jak wspomina prof. Piotr Szurek, obecny rektor rozumie specyfikę wydziału, który przynosi uniwersytetowi także dużo splendoru. – Big Band UZ rozpoznawalny jest nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, Chór uniwersytecki promuje uczelnię na wielu koncertach. Muzycy współpracują z Filharmonią Zielonogórską, działania plastyków są widoczne w mieście – w galerii BWA odbywają się wystawy dyplomowe studentów, nawiązana została współpraca z Galerią ZPAP Pro Arte, z Muzeum Ziemi Lubuskiej, Urzędem Marszałkowskim i innymi instytucjami. Instytut Sztuk Wizualnych także prowadzi wewnętrzne galerie: Galerię Efka, Galerię Studencką koła naukowego PWW oraz Galerię Fotografii Na Dole.
A jak kształtują się relacje pomiędzy instytutami, które prezentują tak różne wątki działań artystycznych – muzykę i sztuki wizualne? „Proces stopniowego zacieśniania współpracy między artystami reprezentującymi odległe zdawałoby się dziedziny trwa od początku powstania wydziału – zapewnia dziekan. – Instytut Muzyki wielokrotnie korzystał z pomocy Instytutu Sztuk Wizualnych przy projektowaniu plakatów i programów koncertów oraz tworzeniu folderów informacyjnych i stron internetowych. Możliwości te sprzyjają w znacznym stopniu tworzeniu profesjonalnej oprawy wydarzeń i działań realizowanych przez instytut. Wystarczy wspomnieć tu Jubileusz 40-lecia Instytutu Muzyki czy obchody Roku Chopinowskiego. Wydarzenia te, podobnie jak inne koncerty realizowane przez pracowników i studentów Instytutu Muzyki, np. koncerty kolędowe z udziałem Big Bandu UZ czy udział studentów i absolwentów w programach telewizyjnych, odbijają się echem na uczelni i w lokalnym środowisku. Relacje pomiędzy instytutami są bardzo dobre i ulegają ciągłemu zacieśnianiu. Prowadzone są wspólne prace nad utworzeniem nowego kierunku studiów łączącego muzykę i sztuki wizualne”.
Oba instytuty mają odmienną strukturę. „To są różne światy, pomimo że mamy do czynienia z artystami, z ludźmi wrażliwymi” – stwierdza prof. Piotr Szurek.
Paradoksalnie, sytuacja związana z niżem demograficznym służy większemu zbliżeniu środowisk. Niektóre zajęcia, takie jak lektoraty czy przedmioty teoretyczne ujęte w siatkach godzin obydwu wydziałów, można połączyć.
Jak wspomina dziekan, „na korzyść Wydziału Artystycznego działa to, że nie jest nową jednostką”. Zapewne artyści nie muszą już przy każdej okazji wyjaśniać, dlaczego ich sposób funkcjonowania jest inny niż ekonomistów, fizyków czy inżynierów z sąsiednich wydziałów uniwersyteckich.
Wychodząc już poza ramy konkretnego uniwersytetu, warto wspomnieć o ministerialnym algorytmie, który jest szczególnie istotny dla jednostek prowadzących zindywidualizowane formy kształcenia. Wydziały artystyczne działające na uniwersytetach są w trudniejszej sytuacji niż uczelnie typowo artystyczne, finansowane ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dlatego też dziekani tych wydziałów podejmują wspólne inicjatywy, aby sytuacja w dziedzinie finansowania była bardziej zrozumiała. Pomogłaby w tym bez wątpienia zmiana narzuconego algorytmu.
Ze względu na niż demograficzny sytuacja na rynku edukacyjnym staje się trudna i dynamiczna. Część szkół niepublicznych, a także niektóre wydziały czy kierunki prowadzone na uczelniach państwowych, mogą nie przetrwać. Władze uczelni, które dla zwiększenia konkurencyjności i prestiżu zechcą poszerzyć swoją ofertę o kierunki artystyczne, powinny mieć świadomość, jakie są konsekwencje takiej decyzji. Artyści muszą być edukowani w sposób sobie właściwy, niezależnie od tego, czy w ramach jednej uczelni będą studiować w towarzystwie inżynierów, ekonomistów, pielęgniarek, czy… policjantów.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.