Zlikwidować lub przekształcić
Analiza sytuacji państwowych szkół zawodowych
Poprawa funkcjonowania szkolnictwa wyższego w Polsce jest od kilku lat celem intensywnych działań MNiSW. Elementami tych działań są m.in.: nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, zaostrzenie i uelastycznienie kryteriów nadawania stopni naukowych, wprowadzenie nowych systemów ewaluacji oraz alokacja coraz większych środków finansowych na naukę przez systemy zadaniowe (granty, projekty), przy realnie malejących dotacjach celowych. Ich kontekst stanowi natomiast stan budżetu państwa, wymogi stawiane uczelniom w społeczeństwie wiedzy i innowacji, obowiązujące prawo oraz sytuacja demograficzna Polski. Biorąc pod uwagę powyższe czynniki, celowe wydaje się więc powtórne określenie miejsca i roli państwowych wyższych szkół zawodowych w całym systemie edukacji. Temu służyć ma niniejsze opracowanie, przygotowane z inicjatywy pracowników Uniwersytetu Wrocławskiego i przekazane przez rektora Uniwersytetu Wrocławskiego pani minister Darii Lipińskiej-Nałęcz.
Historia
Zupełnie nieefektywne z finansowego punktu widzenia jest także utrzymywanie w małych szkołach kierunków technicznych i przyrodniczych, wymagających dużych nakładów na sprzęt i laboratoria. Skoro nawet bogate uczelnie muszą wspomagać tego rodzaju inwestycje wielomilionowymi grantami aparaturowymi i środkami zewnętrznymi, kumulując przez lata swój potencjał naukowo-dydaktyczny, trudno sobie wyobrazić podobne działania w szkołach szczebla powiatowego.
Państwowe wyższe szkoły zawodowe powstały na mocy ustawy z 26 czerwca 1997 r. o wyższych szkołach zawodowych (Dz. U. z 1997 r. Nr 96, poz. 590). W założeniu miały kształcić studentów na poziomie licencjackim i inżynierskim o profilu zawodowym, ale ustawa dopuszczała także studia magisterskie. Za ich stworzeniem przemawiała sytuacja demograficzna i gospodarcza połowy lat 90. ubiegłego wieku. Polska miała wówczas do czynienia z ogromnym nadmiarem kandydatów na studia, który pojawił się jako efekt współwystępowania trzech zmiennych: wyżu demograficznego, rosnących ambicji społeczeństwa oraz zbyt powolnego dostosowywania się wielkich uczelni akademickich do nowych oczekiwań rynku edukacyjnego. Powołując do życia PWSZ-ety, ustawodawca kierował się więc względami praktycznymi (szybkie przygotowanie kadr zawodowych) i społecznymi (otwarcie ścieżki edukacyjnej niezamożnym studentom z małych, przeważnie powiatowych, ośrodków).
W ówczesnych warunkach państwowe wyższe szkoły zawodowe spełniły swoje zadanie. Jednak w kolejnych latach zmieniała się sytuacja demograficzna – liczba maturzystów i kandydatów na studia wciąż spada i nic nie zapowiada zmiany tej tendencji. Wzrosły także wymagania pracodawców w stosunku do absolwentów, a w ślad za tym oczekiwania kandydatów wobec uczelni: samo posiadanie dyplomu przestało wystarczać, istotne stały się jakość wiedzy i poziom umiejętności, jakie gwarantuje wydająca dyplom instytucja. Zmiany te stawiają pod znakiem zapytania sens utrzymywania przez budżet tego rodzaju małych i słabych, a przy tym kosztownych instytucji edukacyjnych. Jest to szczególnie istotne w obecnej sytuacji, która zmusza renomowane szkoły akademickie do podnoszenia jakości kształcenia i konkurowania na rynku europejskim przy jednoczesnym szukaniu oszczędności.
Każda państwowa wyższa szkoła zawodowa ma własną historię, ale w większości wypadków na jej dzieje składają się trzy fazy rozwoju:
(1) powstanie szkoły pod auspicjami jakiejś uczelni akademickiej, zapewniającej kompetentną kadrę i gwarantującej dobry poziom merytoryczny;
(2) wejście przedstawicieli środowisk lokalnych, w skład administracji, kierownictwa i kadry naukowej szkoły któremu towarzyszy stopniowe usuwanie kadr założycielskich z dużych uczelni akademickich;
(3) rozwój fasadowy i utrwalanie struktury administracyjnej wzorowanej na strukturze dużych uczelni. W fazie tej obserwuje się szybki przyrost liczby rad, pełnomocników i różnorakich komisji, a także intensyfikację działań PR-owych i reklamowych. Dochodzi jednocześnie do obniżenia jakości usług edukacyjnych, ponieważ w zasobie kadrowym coraz liczniej reprezentowani są pracownicy lokalni bez doświadczenia akademickiego i/lub emerytowani wykładowcy uczelni akademickich.
Faza pierwsza przebiegała w korzystnych warunkach demograficznych (brak problemów z naborem); sprzyjał jej także entuzjazm kadry akademickiej dużych uczelni, która realizując misję edukacyjną, oddała część swojego czasu, wiedzy i doświadczenia małym ośrodkom. Faza druga miała charakter destrukcyjny o różnym natężeniu i wiązała się z ograniczaniem wpływu wielkich uczelni akademickich na PWSZ-ety. Dokonywało się to przez zwalnianie wykładowców uniwersyteckich, przeważnie tych, którzy odmawiali akceptowania niskich norm etycznych i dydaktyczno-naukowych, a następnie wprowadzanie na ich miejsce lokalnych działaczy, byłych posłów, byłych urzędników, aktywnych działaczy partyjnych, a w szeregi kadry naukowej – nauczycieli liceów, gimnazjów, a niekiedy nawet szkół podstawowych. Fazie tej towarzyszyło pełne arogancji przekonanie, że nauka i edukacja akademicka nie wymagają większych kompetencji, niż kierowanie małymi instytucjami szczebla powiatowego, że były poseł lub działacz bez trudu sprawdzi się „na odcinku akademickim” jako np. kanclerz, dziekan czy rektor, natomiast nauczyciel po prostu napisze doktorat i tym sposobem zostanie wykładowcą uczelnianym. Deklaratywnym celem tych działań była troska o rozwój miejscowych społeczności i dobro uczącej się młodzieży. Celem rzeczywistym – przejęcie przez „elity lokalne” kontroli nad zasobami finansowymi, jakie MNiSW przeznacza na PWSZ-ety. W czasach wymagających mobilności zawodowej i kreatywności gwarantują one osobom niespełniającym powyższych warunków stałą pensję i pewną posadę.
Wreszcie faza trzecia – obecna – charakteryzuje się administracyjnym utrwalaniem „akademickości pozornej”, co polega na powoływaniu licznych rad, komisji, podkomisji,
zespołów, towarzystw, redakcji itp., na wytwarzaniu stosów dokumentów, mówiących o przestrzeganiu procedur prawnych i norm jakości oraz, co bardzo istotne, agresywnej autopromocji. Jednak wytworzenie dokumentów i powołanie ciał kolektywnych nie jest gwarancją utrzymania jakości. Wspomniana wyżej dokumentacja tworzona jest przede wszystkim z myślą
o oczekiwaniach komisji akredytacyjnych, a tylko częściowo dla dobra studentów i pracowników. Działaniom tym nie towarzyszy też zrozumienie i akceptacja etosu akademickiego, a prawdziwym ich motywem jest troska o utrzymanie dostępu do zasobów finansowych, jakie gwarantuje istnienie utrzymywanej przez państwo szkoły. Należy podkreślić, że w tej fazie znaczną część zasobów kadrowych PWSZ-etów tworzą osoby bez doświadczenia akademickiego i/lub emeryci, pozostający od lat poza obiegiem naukowym.
Skutki opisanego tutaj stanu rzeczy są pod wieloma względami niekorzystne i stawiają pod znakiem zapytania sens utrzymywania PWSZ-etów przez budżet. Poniżej przedstawiamy argumenty przemawiające za ich całkowitą likwidacją lub przekształceniem w jednostki innego typu.
Nieefektywność finansowa
W PWSZ-etach dochodzi do systematycznego marnotrawienia środków publicznych. Powodem tego jest dublowanie kierunków, realizowanych na wyższym poziomie przez renomowane uczelnie położone w tych samych województwach. Na przykład w województwie dolnośląskim poza Uniwersytetem Wrocławskim istnieją cztery państwowe (budżetowe) pedagogiki i cztery filologie (Wałbrzych, Legnica, Głogów i Jelenia Góra). Jakość nauczania i zaplecze naukowe, jakie studentom oferuje Uniwersytet Wrocławski, są nieporównanie lepsze od skromnych możliwości ośrodków powiatowych, gdzie dla podniesienia poziomu kusi się drugimi etatami pracowników największej uczelni regionu. Sytuacja ta jest o tyle dziwna, że ośrodki małe są dobrze skomunikowane z Wrocławiem lub z sąsiednimi miastami uniwersyteckimi (Opole i Zielona Góra), dysponującymi możliwością przyjęcia, praktycznie z dnia na dzień, znacznie większej liczby kandydatów. Dla przypomnienia można dodać, że wydatki na PWSZ-ety nie ograniczają się do pensji wykładowców, ale obejmują ogrzewanie i sprzątanie budynków oraz utrzymanie administracji, pojazdów, firm ochroniarskich, zwykle słabo wyposażonej biblioteki, a także prowadzenie remontów. Przy malejącej liczbie studiujących, w sytuacji gdy w niewielkiej odległości działają duże uczelnie akademickie realizujące te same kierunki, alokacja poważnych środków finansowych w PWSZ-etach jest więc nieefektywna.
Przykład Dolnego Śląska nie jest odosobniony. Podobna struktura, czyli istnienie silnych ośrodków akademickich w miastach metropolitalnych oraz niewielkich i słabych uczelni w regionie, powtarza się w pozostałych województwach.
Spadek liczby studiujących
Całe szkolnictwo wyższe odczuwa powolny spadek liczby kandydatów na studia i studentów. Przyczynami tego są: niż demograficzny i coraz większy odpływ studiujących za granicę (nie równoważy go przyjmowanie studentów zagranicznych). Jednak sytuacja ta jest szczególnie widoczna w PWSZ-etach, ponieważ tam dochodzą dodatkowe czynniki zniechęcające do podjęcia w nich nauki, a mianowicie brak prestiżu tych uczelni, niska jakość usług edukacyjnych oraz bardzo skromne możliwości samorealizacji, szczególnie na tle oferty kulturalnej i zawodowej ośrodków zlokalizowanych w wielkich miastach.
W artykule okolicznościowym zamieszczonym na stronach MNiSW, poświęconym piętnastoleciu istnienia PWSZ-etów, czytamy: „Obecnie [2012] w 36 tego typu uczelniach
w Polsce studiuje 80 tys. studentów, z czego 56 tys. na studiach stacjonarnych”. Proste przeliczenie pozwala zauważyć, że w roku akademickim 2011/12 w jednej państwowej wyższej szkole zawodowej studiowało stacjonarnie średnio 1555 osób, czyli tyle, ile na dużym wydziale uczelni akademickiej. Nawet jeżeli policzyć łącznie studentów stacjonarnych
i niestacjonarnych (płacących za studia), ich średnia liczba wyniosła w roku 2012 nieco ponad 2000 na jeden PWSZ. Stanowi to szacunkowo około 40% stanów z okresu początkowego, czyli z lat 1998-2003.
W praktyce ten deficyt kandydatów oznacza, że chociaż na studia może zapisać się każdy posiadacz matury (przyjmowane są nawet osoby z ocenami dopuszczającymi), wiele kierunków wegetuje przy bardzo niskiej liczebności grup. Można także zaobserwować działanie mechanizmu negatywnego sprzężenia zwrotnego, który sprawia, że potencjalni kandydaci, świadomi swoich oczekiwań i możliwości, przenoszą się na studia do dużych ośrodków, nawet jeżeli wymaga to od nich większego wysiłku i nakładów finansowych.
Chociaż liczby przyjętych w na rok akademicki 2013/14 nie zostały jeszcze podane do publicznej wiadomości, najprawdopodobniej liczba studiujących w PWSZ osób spadła w stosunku do roku poprzedniego (wg. MNiSW na I rok studiów w PWSZ-etach przyjęto 25,5 tys. osób, a ogółem kształci się w nich 72 tys. studentów – red.). Można to wywnioskować z jednostkowych obserwacji konkretnych szkół, ale przede wszystkim z faktu, że właśnie teraz kończą studia ostatnie liczniejsze roczniki z wcześniejszych naborów. Z uwagi na zdiagnozowaną w oficjalnych dokumentach sytuację niżu demograficznego i rosnące oczekiwania edukacyjne, w kolejnych latach liczba kandydatów przyjmowanych na studia w PWSZ będzie także maleć.
Może jednak zaskakiwać to, że ustalenie liczby studiujących w PWSZ-etach w okresie ostatnich piętnastu lat jest trudne. Roczniki GUS, Bank Danych Regionalnych oraz bazy MNiSW nie zawierają podanych explicité informacji na ten temat. Pewną pomocą może być opracowanie GUS Szkoły wyższe i ich finanse w 2011 oraz analogiczne opracowania z lat wcześniejszych, gdzie znajdują się dane o studiujących w „publicznych wyższych szkołach zawodowych” dla poszczególnych województw (zabrakło opracowań sumarycznych, gdzie kategoria ta byłaby wyróżniona). Niepełne dane, wskazujące jednak na spadek liczby studentów w PWSZ, zawiera prezentacja „Raport 15-lecia”.
Istotne w tym kontekście informacje przynosi natomiast raport MNiSW z roku 2013 Szkolnictwo wyższe w Polsce . Zawiera on dane o prognozowanej liczbie studentów studiów stacjonarnych w Polsce w okresie najbliższych trzydziestu lat. Z opracowania tego wynika, że liczba studentów będzie spadać mniej więcej do roku 2023 i obniży się w stosunku do bieżącego roku o około 30%: „Zgodnie z prognozą MNiSW, wskutek postępującego niżu demograficznego, w latach 2023-25 liczba studentów na polskich uczelniach spadnie do ok. 1,25 mln osób. W późniejszych latach liczba studentów będzie ponownie wzrastać, ale nie osiągnie poziomu z pierwszej dekady XXI wieku. W latach 2030-2035 liczba studiujących będzie zbliżona do tej z przełomu wieków” (raport Szkolnictwo wyższe w Polsce , 2013, s. 8). Jeżeli taka jest prognoza średnia, a więc dotycząca całego szkolnictwa, włącznie z najlepszymi i niezmiennie obleganymi kierunkami (medycyna, nauki o zdrowiu, kierunki inżynieryjne, matematyka i informatyka), tendencja ta nasili się w państwowych wyższych szkołach zawodowych, którym w pewnym momencie po prostu zabraknie studentów.
W świetle danych demograficznych za przykład zaklinania rzeczywistości należy więc uznać tytuł raportu 15-lecia PWSZ Uczelnie przyszłości (sic!), opracowanego przez Fundację Edukacyjną Perspektywy we współpracy z Konferencją Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych (KRePSZ). Oprócz rozważań historycznych znalazły się tam wypowiedzi krytyczne na temat PWSZ, zgodne z duchem niniejszego opracowania: „Powstanie państwowych uczelni zawodowych negatywnie komentowali także przedstawiciele istniejących już od kilku lat uczelni niepublicznych, upatrując w tym zamierzone tworzenie im konkurencji. Krzysztof Pawłowski, rektor WSB-NLU w Nowym Sączu, przy okazji podsumowania dwudziestolecia odzyskania suwerenności narodowej przypominał, że sektor państwowych wyższych szkół zawodowych, tworzony z inicjatywy grup lokalnych polityków, ale także dużych uczelni publicznych zainteresowanych możliwością dodatkowych zarobków dla swoich pracowników, powstał w czasach, kiedy było już powszechnie wiadomo, że w wiek dojrzały zaczną wchodzić coraz mniej liczne roczniki wyżu demograficznego i że w latach 20. XXI wieku zabraknie wystarczającej liczby studentów nawet dla «starych» uczelni państwowych”.
Pozorne ułatwienie dostępu do edukacji
Demokratyzacja dostępu do wiedzy stanowiła jeden z głównych argumentów, jakimi uzasadniano tworzenie państwowych wyższych szkół zawodowych w ośrodkach lokalnych. Ówczesną sytuację przedstawiano w dość idealistycznych kategoriach wyboru pomiędzy szansą na jakiekolwiek studia w miejscu zamieszkania osób niezamożnych i zupełnym brakiem dostępu do edukacji wyższej. Wizja taka nie odpowiada jednak dzisiejszym realiom. Kandydatów na studia coraz mniej interesuje „jakaś” szkoła – szukają raczej uczelni dobrych, prestiżowych, ponieważ tylko one zwiększają szanse kariery zawodowej. Takie możliwości dają, poza kilkoma wyjątkami szkół niepublicznych, uczelnie renomowane, zlokalizowane w dużych miastach wojewódzkich oraz ich wydziały zamiejscowe. Dzięki nim studenci mają warunki do samorealizacji, zdobycia wiedzy, nawiązania kontaktów zawodowych i zarobkowania, o których nie mogliby marzyć w słabych ośrodkach, zlokalizowanych blisko miejsc zamieszkania.
Warto w tym miejscu dodać, że rzekoma misja społeczna PWSZ-etów, realizująca się dzięki temu, że skupiają one w swoich murach młodzież niezamożną, czyli taką, której bez dostępu do szkolnictwa w miejscu zamieszkania nie byłoby stać na żadne studia, jest pozorna. Prosty rachunek wskazuje, że koszt utrzymania PWSZ-etów znacznie przewyższa kwotę, jaka wystarczyłaby do zaopatrzenia stypendialnego studiujących tam młodych ludzi po to, by mogli podjąć naukę w renomowanych ośrodkach akademickich. Ponadto PWSZ odchodzą od misji kształcenia niezamożnej młodzieży, intensywnie rozwijając płatne formy nauczania. Obraz taki wyłania się np. z analizy prezentacji przygotowanej na obchody 15-lecia PWSZ-etów, zamieszczonej na stronach www Fundacji Perspektywy. Wysokie liczby studentów w kolejnych latach, zaprezentowane na jednym z wykresów Raportu 15-lecia (str. 5), miały dowodzić
dobrego pełnienia społecznej misji edukacyjnej, podczas gdy ujęci w nich zostali studenci korzystający z komercyjnych form studiowania.
Patologie etyczne
Brak doświadczonej i wyspecjalizowanej kadry, słabe zaplecze materiałowe i brak studentów w państwowych wyższych szkołach zawodowych uruchamiają procesy, które zagrażają etycznym podstawom mozolnie odbudowywanego etosu akademickiego. Za podstawową patologię należy uznać zniesienie jakichkolwiek kryteriów w przyjmowaniu kandydatów na studia (przyjmuje się nawet osoby z ocenami dopuszczającymi) i obniżanie wymagań dydaktycznych w stosunku do studentów, służące podtrzymaniu liczebności grup przez cały okres studiów, a co za tym idzie – zachowaniu miejsc pracy dla wykładowców i administracji. Nie jest to jednak jedyne negatywne zjawisko.
Zasób kadrowy PWSZ-etów tworzą emerytowani pracownicy uczelni akademickich, osoby dorabiające na drugim etacie oraz wykładowcy miejscowi, na ogół bez doświadczenia akademickiego, często awansowani przez zatrudnionych w PWSZ-etach profesorów. Przy okazji budowania kadr lokalnych przez awans naukowy dochodzić może (i dochodzi) do patologii, której istotą jest promowanie miejscowego magistra, pełniącego jednak funkcje administracyjne (np. kierownika zakładu, dyrektora lub dziekana), przez drugoetatowego profesora dużej uczelni, który jest jednocześnie podwładnym owego magistra i korzysta z lepszych przydziałów godzin lub nagród przyznawanych przez swojego doktoranta, a zarazem zwierzchnika. Podobny mechanizm funkcjonuje zresztą na poziomie habilitacji (a nawet promocji na tytuł), ale promuje się wtedy „lokalnego” doktora, korzystając ze wsparcia profesora z uczelni akademickiej, będącego równocześnie podwładnym owego doktora w PWSZ. Należy podkreślić, że promowanie przełożonego przez podwładnego uchodzi w uczelniach akademickich za etycznie naganne, ponieważ towarzyszy mu rażący konflikt interesów. Inną wątpliwą kwestią jest w tym wypadku poziom naukowy prac pisanych przez osoby z małych ośrodków, gdzie nie ma warunków do rozwoju naukowego.
Szkodliwą praktyką jest także obserwowane w wielu wypadkach zatrudnianie lokalnych działaczy i polityków w PWSZ-etach. Nie mają oni kompetencji naukowych i dydaktycznych, wymaganych w szkolnictwie akademickim, nie rozumieją też reguł jego funkcjonowania, w praktyce dysponują jednak daleko idącymi uprawnieniami, co wynika z pełnienia funkcji kierowniczych i dobrych kontaktów z lokalnym establishmentem. Z punktu widzenia opinii publicznej i dobra studentów zjawisko to kładzie się cieniem na prestiżu szkolnictwa akademickiego, którego elementem powinna być apolityczność.
Przejawem patologii jest usankcjonowana kradzież własności intelektualnej, polegająca na realizowaniu przez PWSZ-ety kierunków studiów opracowanych wcześniej przez uczelnie akademickie. Proceder ten ma miejsce wówczas, gdy pracownik na drugim etacie „przenosi” do PWSZ-etu programy studiów lub zajęć, których stworzenie i przetestowanie zostało wcześniej sfinansowane ze środków jego podstawowego pracodawcy, czyli zwykle dużej i renomowanej uczelni. Teoretycznie uczelnia będąca pierwszym miejscem pracy może zakazać podobnych praktyk, jednak wyegzekwowanie takiego zakazu jest trudne.
Scenariusze zmian
Opisany stan rzeczy skłania do podjęcia działań w celu jego zmiany. Poniżej przedstawiamy możliwe scenariusze poprawy obecnej sytuacji.
Przekształcenie PWSZ-etów w wydziały zamiejscowe uczelni akademickich
Ponieważ obecna ustawa o szkolnictwie wyższym nie przewiduje istnienia filii lub ośrodków zamiejscowych, możliwym rozwiązaniem jest przekształcenie niektórych PWSZ-etów w wydziały zamiejscowe dużych uczelni akademickich. Jest to działanie trudne pod względem organizacyjnym i finansowym, ale pozwala na utrzymanie kształcenia części studentów w małych miastach, a przy tym eliminuje opisane wyżej patologie, ponieważ gwarantuje znacznie wyższy poziom nauczania, drożność ścieżki edukacyjnej (licencjat, studia magisterskie i ewentualnie doktoranckie w ramach jednej uczelni akademickiej) i zapewnia kontrolę jakości usług edukacyjnych, połączoną z niezależnością od lokalnej polityki. Wariantem tego rozwiązania jest wprowadzenie przymusowej kurateli renomowanych ośrodków akademickich nad PWSZ-etami (dla takiego rozwiązania brak jednak obecnie podstaw prawnych).
Przejęcie przez uczelnie niepubliczne
Rozwiązanie takie jest możliwe, ale obarczone ryzykiem. Uczelnie niepubliczne dokładnie kalkulują koszty edukacyjne i rzadko kiedy mogą sobie pozwolić na utrzymywanie kosztownej infrastruktury (budynki, teren). Odczuwają także brak studentów, spowodowany niżem demograficznym. Innym problemem jest korupcjogenność takiego rozwiązania. Wynika ona z trudności wyceny zasobów publicznych i swobody działalności gospodarczej. Łatwo można sobie wyobrazić przejęcie wartościowej i dobrze położonej nieruchomości za niską cenę,
a następnie stopniową likwidację szkoły w celu sprzedaży budynków lub wynajęcia ich na inny cel. Łączenie sfery publicznej z prywatną jest więc w tym wypadku ryzykowne i może budzić zrozumiałe obawy.
Konsolidacja
Rozwiązanie polegające na łączeniu kilku małych PWSZ-etów w jedną dużą uczelnię jest teoretycznie możliwe, ale w praktyce trudne do zrealizowania i nieefektywne. Przede wszystkim nie gwarantuje ono podniesienia poziomu edukacyjnego, ponieważ połączenie dwóch słabych szkół da trzecią słabą szkołę (tylko nieco większą), a nie efekt jakości. Nie gwarantuje także żadnych oszczędności, ponieważ małe ośrodki, nawet w jednym województwie, są od siebie oddalone, co utrudnia redukowanie administracji i upraszczanie procesu dydaktycznego. Można zmusić studentów do podróżowania z jednego miasta powiatowego do innego miasta powiatowego, ale prościej będzie udać się do stolicy województwa, gdzie mieści się siedziba uczelni akademickiej.
Likwidacja
Likwidacja PWSZ-etów wiązałaby się z przejęciem przez uczelnie akademickie ich studentów wraz z proporcjonalną częścią obecnej dotacji budżetowej. Biorąc pod uwagę uwarunkowania demograficzne rynku edukacyjnego i bogate zasoby kadrowe uczelni akademickich, procedura likwidacji wydaje się najbardziej racjonalna i najłatwiejsza do przeprowadzenia.
Podsumowanie
Istnienie państwowych wyższych szkół zawodowych w obecnych warunkach demograficznych i finansowych jest dla systemu szkolnictwa nieefektywne edukacyjnie, niezwykle kosztowne i patogenne pod względem etycznym. Populacja Polski nie będzie w najbliższych latach rosła, a liczba szkół akademickich (uniwersytetów, uniwersytetów przymiotnikowych, politechnik) jest obecnie największa w historii – to na ich barkach spoczywa obowiązek przygotowania wysoko kwalifikowanych kadr dla gospodarki i administracji. Dlatego najlepszym scenariuszem pozbycia się obciążenia, jakim stały się w ostatnich latach państwowe wyższe szkoły zawodowe, jest przekazanie ich studentów uczelniom akademickim, a następnie wygaszenie ich działalności i całkowita likwidacja. Rozwiązanie to zagwarantuje młodym ludziom lepsze warunki studiowania, a przy tym pozwoli efektywniej gospodarować środkami publicznymi przeznaczonymi na edukację.
Szanując jednak osiągnięcia tych szkół, które nie uległy opisanym wyżej patologiom, a także wkład i zaangażowanie wielu osób, które uczciwie i z poświęceniem dążyły do rozwoju aktywności akademickiej w ośrodkach powiatowych, za rozwiązanie alternatywne należy uznać wsparcie przez MNiSW przekształcenia wybranych wydziałów najlepszych PWSZ-etów w wydziały zamiejscowe zainteresowanych uczelni akademickich.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Tekst niesamowicie tendencyjny i stronniczy. Zacznijmy od tego, że bazuje na jakiejś enigmatycznych pojęciach "prestiżu" czy "renomy". Jak wspomniał przedmówca, o jakim prestiżu może mówić profesor UWr? Na tle naszego krajowego podwórka Uniwersytet Wrocławski jest gdzieś może w środku stawki (a może i nie), a jak wypada na tle Europy i reszty świata? Może Uniwersytet Wrocławski trzeba oddać pod kuratelę jakiejś naprawdę prestiżowej Uczelni zagranicznej, żeby wyeliminować tam miernotę, kolesiostwo i przekazywanie stołków z ojca na syna? Czy to nie jest również element patologiczny? Problem kiepskiego poziomu nauczania jest szeroki jak cała polska edukacja - zwłaszcza w obszarze kształcenia zawodowego. Poza tym, od profesora wyższej uczelni, naukowca, można by wymagać zachowania pewnego standardu tekstu i podania definicji "renomowana uczelnia", na której ten pozbawiony logicznej spójności wywód bazuje.
Szkolnictwo wyższe w Polsce przeżywa kryzys podaży klientów. Uczelnie walczą o każdą żywą duszę. Czysto, poprzez stałe podnoszenie atrakcyjności swojej oferty czy kampanie promocyjne (co w tym złego czy nieetycznego że uczelnie starają się zaistnieć w opinii publicznej?), oraz przez mniej uczciwe zagrywki jak lobbowanie i pomówienia (tutaj mamy przykład). Osobiście odnoszę wrażenie że powyższy tekst to nic innego jak właśnie desperacki kwik zabetonowanego establishmentu, który przez dziesiątki lat żył w przekonaniu, że jest elitą i z tego tylko tytułu wszystko się należy. Teraz, gdy sytuacja jest trudna i o studenta trzeba walczyć, najprościej zamknąć konkurencję a tym samym uratować posady dla siebie i swoich współpracowników.
Autor tekstu zarzuca PWSZ'tom, że w ich murach odbywają się nieetyczne procedery, dotyczące chociażby procesu promowania przez profesorów z uczelni akademickich przyszłych doktorów. Moim zdaniem tutaj właśnie uwidacznia się ten brak logiki (zamierzony lub nie) komentowanego artykułu. Panowie przyznają że w procederze tym biorą udział nauczyciele z renomowanych uczelni akademickich, to oni są przecież promotorami! Nikt ani do promowania, ani do pracy w PWSZ żadnego profesora nie zmusza. Tutaj nasuwa się pytanie, czy fakt iż kadra z uczelni akademickich bierze udział w takim procederze to jest właśnie przykład tego "etosu akademickiego", wyniesionego z dużych ośrodków? Ocenę zostawiam każdemu indywidualnie, ale dla mnie uderzające są tutaj znamiona podwójnej moralności.
Dajmy uczelniom rywalizować o studenta i niech oni zdecydują o istnieniu określonych instytucji. A najbliższe lata zweryfikują kto zasługuje na pozostanie na rynku - bez nieuczciwych rozwiązań systemowych. Wcale przecież nie jest powiedziane, że dobry poziom kształcenia może zaoferować jedynie Uczelnia - Fabryka, która ma 30 tysięcy studentów. Bo jak się ma ta teza do faktu, że na UWr studiuje dwa albo trzy razy więcej studentów jak w Stanford czy MIT a te uczelnie są wyżej w rankingu i jednak są uważane za odrobinę bardziej prestiżowe?
Mam lepszą propozycję. Najpierw trzeba zlikwidować Uniwersytet Wrocławski. Rozbudowano Wydział Prawa i Administracji o Ekonomikę - ciekawi mnie jak uczą ekonomikę przedsiębiorstw. Nowa biblioteka UW stoi od 4 lat pusta - w budynku są jakieś firmy i wynajmują pomieszczenia, trzeba płacić za klimatyzację i ochronę z pieniędzy podatnika. W dzielnicy Partynice uczelnia przejęła kilka wielkich budynków wojskowych. Tam też są pustostany, bo studentów mało. Ostatnio są naciski na łączenie Uniwersytetu Wrocławskiego z Uniwersytetem Przyrodniczym. Na szczęście rektor UP protestuje. Naszego szkolnictwa zawodowego nic już nie uratuje. We Wrocławiu zlikwidowano technika: mechaniczne, kolejowe, ekonomiczne, samochodowe, budowlane, melioracji i rolnictwa. Były to szkoły posiadające internaty, warsztaty i dobrą kadrę z gospodarki. Obowiązki miały przejąć uczelnie wyższe. Nie przejęły. Dlatego młodzi ludzie masowo wyjeżdżają do Niemiec gdzie dobrze uczą rzemiosła, dają stypendia i internaty oraz gwarantują dobrą pracę.
ranking qs woldd university:
uniwersytet wrocławski poniżej 700 miejsca
Ranking "Times Higher Education" uczelni TYLKO europejskich:
wśród 400 uczelni brak Uniwersytetu wrocławskiego.
Tyle co do prestiżu i renomy tej uczelni..