Czytanie wierszy

Leszek Szaruga

Bardzo, bardzo dawno temu Adam Zagajewski w buntowniczym wierszu zatytułowanym „Nie czytajcie Jastruna” (chodziło o Mieczysława, nie o jego syna Tomasza) pisał, że „pisanie wierszy nie wstrzymuje czasu”. Być może nie wstrzymuje, a nawet przeciwnie – jest procesem odbywającym się w czasie. Ale już nieco inaczej jest z wierszy czytaniem, tu, bywa, czas da się zatrzymać. Wiersz jest jak skamieniała kropla bursztynu: zatrzymuje w sobie przeszłe chwile, by je przekazać tym wszystkim, których oczom się odsłonią. Zatrzymują też w sobie przeszłe emocje, a nawet stają się dokumentami wstrząsów, jakie towarzyszyły naszym losom. Tak dzieje się choćby w poezji Różewicza, który wynalazł, lub, jak niektórzy wolą, udoskonalił po Norwidzie, taki zapis wersu, który bazuje na dominancie emocjonalnej; ukształtował tym samym dykcję nie tylko polskiej powojennej liryki, co zresztą dowodzi, że forma nie jest bez znaczenia.

Wiersz jako dokument bywa zjawiskiem niesłychanie pouczającym. Po rozpadzie Związku Sowieckiego wybitny, znakomity poeta, laureat nagrody noblowskiej i profesor nowojorskiego uniwersytetu Josif Brodski napisał utwór zatytułowany „Na niepodległość Ukrainy”. Jest to wiersz streszczający historię, odsłaniający także coś, co można by nazwać rosyjskim „kompleksem ukraińskim”. Autor nie szczędzi odrywającym się od Rosji Ukraińcom wyrazu pogardy i lekceważenia, nazywając ich „chachłami”, życząc, by się udali „pod adres na trzy litery” („po adriesu na tri bukwy”), czyli by poszli sobie w… (po polsku będzie tych liter o jedną więcej, choć w napisach naściennych jest ich na ogół trzy, gdyż piszący nie wydają się zbyt mocni w ortografii), kończy zaś słowami: „Z Bogiem orły, kozacy, hetmani i gieroje,/ Lecz kiedy umierać wam przyjdzie, hultaje i buhaje,/ Będziecie rzęzić, czepiając się skraju materaca,/ Te strofy Aleksandra, a nie brednie Tarasa”. Chodzi rzecz jasna o to, że ważniejszy dla umierających okaże się rosyjski Puszkin od ukraińskiego Szewczenki.

Zastanawiałem się skąd tyle w tym wierszu pogardy i lekceważenia, by przyjść w końcu do wniosku, że Brodski, znany skądinąd w okresie sowieckim ze swej postawy opozycyjnej, a nawet karany za nią zesłaniem, niekoniecznie musiał być jednocześnie przeciwnikiem rosyjskiego imperializmu, podobnie zresztą jak nie był jego przeciwnikiem szczujący na polskich powstańców Puszkin i jak nie ukrywali swego zafascynowania rosyjską wielkością imperialną tacy pisarze jak Aleksander Zinowiew, skądinąd wybitny specjalista w dziedzinie logik wielowartościowych, czy kolejny noblista Aleksander Sołżenicyn, który nie zgodził się na podpisanie w latach osiemdziesiątych wspólnego manifestu emigracji krajów podległych Moskwie – sygnowanego z polskiej strony m.in. przez Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Jerzego Giedroycia – wzywającego do stworzenia niepodległej Ukrainy. Przy tym wiersz Brodskiego jest niesłychanie silnie naładowany złą emocją, by nie powiedzieć – wściekłością.

Dlaczego? Otóż dlatego, że sprawa Ukrainy to sprawa rosyjskich korzeni. W Polsce – ale także i we współczesnej Rosji – nie rozróżnia się między określeniami „ruski” i „rosyjski”, traktując je jako synonimy. Tymczasem, zwłaszcza historycznie rzecz biorąc, synonimami one bynajmniej nie są, zaś różnice widać jak na dłoni na przykładzie recepcji jednego z najstarszych zabytków piśmiennictwa ruskiego, uważanego za dziedzictwo zarówno rosyjskiej, jak i ukraińskiej literatury. Otóż Ukraińcy „Słowo o pułku Igora” mogą czytać bez przeszkód w zapisie oryginalnym, podczas gdy uczniowie rosyjscy muszą się posługiwać przekładem na język rosyjski. Przy czym warto pamiętać, że język ruski był nie tylko urzędowym językiem Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale także województw kijowskiego, bracławskiego i wołyńskiego w I Rzeczpospolitej. To „starszeństwo” literackiego języka Ukraińców jest jedną z przyczyn wykształcenia się w Rosji wspomnianego wyżej „kompleksu ukraińskiego”. I jeżeli prezydent obecnej Federacji Rosyjskiej, Władimir Władimrowicz Putin, hokeista i dżudoka, a zarazem doświadczony kagebista, powiada w jednym ze swych ostatnich wystąpień, że „Kijów jest matką ruskich miast”, to mówi zarazem prawdę i kłamstwo. Prawdą jest bowiem, że to najważniejsze miasto w dziejach Ukrainy – to ono było centrum Rusi Kijowskiej. Kłamstwem natomiast jest zawarta w słowach Putina sugestia, że to zarazem miasto rosyjskie, zwłaszcza gdy chodzi o jego najwcześniejszą historię. Tam była Ruś, długo przed pojawianiem się na świecie Rosji.

Rosyjski „kompleks ukraiński” to bez wątpienia – co doskonale widać w przywołanym tu wierszu Josifa Brodskiego – kompleks młodszego brata, który wedle tradycji pozbawiony jest prawa dziedziczenia. Każdy zna przypowieść o Jakubie i Ezawie, niewielu jednak – bo któż by u nas czytał Pismo Święte? – pamięta słowa z listu świętego Pawła Apostoła do Galatów: „Ale jako na on czas ten, który się był urodził według ciała, prześladował tego, który się był urodził według ducha, tak się dzieje i teraz” (Gal, 4.29).