Punkt widzenia

Marek Misiak

Kilka lat temu opublikowałem na łamach „FA” tekst na temat postrzegania studentów przez osoby wynajmujące mieszkania lub pokoje. Stawałem w nim w obronie żaków, widzianych stereotypowo jako źle się prowadzące, skłonne do dewastacji duże dzieci. Podtrzymuję swoje zdanie w całej rozciągłości – moi młodsi znajomi wciąż padają ofiarami tego rodzaju stereotypów i uprzedzeń. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przekonałem się jednak, jak bardzo punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, a przynajmniej usadowienia na osi czasu, tj. wieku. W artykule sprzed kilku lat broniłem studentów z punktu widzenia samych studentów (sam byłem wtedy świeżo po studiach). Teraz chciałbym stanąć w ich obronie z punktu widzenia osoby od kilku lat pracującej, a mimo to wciąż studentom życzliwej. Świadomie piszę „mimo to”, gdyż moje życzliwe nastawienie do tej grupy jest w moim obecnym środowisku społecznym coraz większą rzadkością.

Ci studenci…

Całkiem niedawno obchodziłem trzydzieste urodziny, studia ukończyłem zaledwie kilka lat temu. A jednak coraz częściej wśród moich znajomych – i to często tych raptem 28-30-letnich – słyszę komentarze o „tych studentach”. W październiku jeżdżący komunikacją miejską narzekali, że „znowu wrócili ci studenci”. Jeżdżący samochodami narzekali na brak miejsc parkingowych, które okupują – kto? – rzecz jasna „ci studenci”. W centrum miasta nie ma wieczorami gdzie usiąść w knajpkach, gdyż wszędzie siedzą „ci studenci”. Choć sami jeszcze kilka lat temu byli członkami tej grupy i obruszali się, gdy wrzucano ich wszystkich do jednego worka, teraz sami tak robią. Bo teraz są już „tymi pracującymi” i obecność studentów w dużym mieście akademickim przestała być dla nich naturalna, a zaczęła im przeszkadzać. Niektórzy z nich naprawdę zaczynają mieć wizję idealnego studenta jako przemykającego gdzieś chyłkiem, skupionego na książkach i cichego, kładącego się spać najpóźniej o 23.00 wzorowego obywatela, choć sami, gdy w trakcie studiów ktoś starszy taką wizję im przedstawiał, zbywali go wzruszeniem ramion. Na forach internetowych studenci są wręcz winni większości wielkomiejskich patologii, nie odpowiadają tylko za trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz. Można odnieść wrażenie, że wśród wykształconych 30-latków narzekanie na studentów stało się wręcz modne.

Nie sądziłem po prostu, że człowiek może tak szybko – prawie skokowo – zapomnieć, że sam kiedyś studiował. Jak szybko pewne rzeczy stają się dla niego niczym druga skóra – praca, uregulowany tryb życia, pragnienie ciszy i spokoju. W rezultacie przestaje on odróżniać studentów przekraczających przyjęte normy zachowania od tych, którzy po prostu mogą nie rozumieć czyichś potrzeb – tak jak oni ich kiedyś w większości nie rozumieli. W takich sytuacjach płynna staje się granica między naciskiem na przestrzeganie przyjętych norm współżycia społecznego a irracjonalnym traktowaniem swojego trybu życia jako normy. Czym innym jest słuszne oczekiwanie, że odbywająca się piętro wyżej impreza nie będzie uniemożliwiać nam snu, a czym innym całkowicie poważne twierdzenie, że „o północy wszyscy porządni ludzie śpią”. Zakłócanie ciszy nocnej jest wykroczeniem i przejawem braku szacunku do innych ludzi, ale praktykowanie takiego lub innego rytmu dobowego funkcjonowania – w momencie gdy nikomu nie przynosi to szkody – nie świadczy o czyjejś wartości lub jej braku.

Moi świeżo ustatkowani znajomi – jeszcze nie do końca okrzepli w pracy, jeszcze często w wynajmowanych pokojach, a nie kupionych na kredyt mieszkaniach – nagle tracą cierpliwość do innych ludzi. I, co jeszcze gorsze, tracą zdolność wczuwania się w sposób myślenia i potrzeby drugiego człowieka. Rozumiem, że powodem może być permanentne zmęczenie i codzienny stres. Lecz mimo wszystko jest to zjawisko negatywne. Wcześniej potrafili mieszkać nawet w akademiku, teraz każde naruszenie swojej prywatności traktują niemal jak usiłowanie morderstwa. Kiedyś cieszyło ich, że w centrum miasta jest tyle klubów, a w mieście odbywa się tyle koncertów – mówili, że „to miasto żyje”. Teraz potrafią wynająć pokój na ulicy przytykającej do Rynku – a potem narzekać, że wieczorami jest tam głośno. Jakby nagle stracili zdolność rozumienia, że gdzie jak gdzie, ale w takiej lokalizacji nie można się spodziewać ścisłego przestrzegania ciszy nocnej.

Student ma prawo

Najwyrazistszym i najbardziej niepokojącym objawem tej przemiany jest regularne w takich sytuacjach zakładanie, że „ci studenci” kierują się całkowitym brakiem wrażliwości lub ewidentną złą wolą. Może naiwnie wierzę jeszcze w ludzką dobroć, ale gdy mieszkający piętro wyżej studenci katują mnie co jakiś czas muzyką house, to naprawdę nie zakładam, że robią to z myślą „puścimy sobie teraz house na cały regulator, a ten zgred z dołu niech się zapieni”. Nie nazwałbym tego nawet brakiem wrażliwości, raczej brakiem wyobraźni, a to jednak różnica. Nie wiem, skąd się to bierze, ale wśród osób młodszych niż 22-23 lata częściej zdarza mi się obserwować błogą nieświadomość tego, że nasze zachowanie może komuś przeszkadzać. Młody człowiek, np. idący pieszo po drodze dla rowerów, nie robi tak dla zamanifestowania nienawiści do opresyjnego systemu. On po prostu nie zwraca uwagi, którędy idzie. A jeśli nawet wie, że tu biegnie droga dla rowerów, nie przychodzi mu do głowy, że wiąże się z tym jakiś problem. Taka święta niewinność może w pewnych sytuacjach życiowych generować problemy, nie jest jednak przejawem złej woli.

Studenci nie generują tłoku w tramwajach, korków na ulicach czy tłumów w kolejce po bilety miesięczne ze złośliwości czy buty. Jesteśmy trochę jak duża rodzina mieszkająca w małym mieszkaniu. Może i bywamy dla siebie czasem drażniący, ale musimy jakoś podzielić się tą przestrzenią (w tym przypadku – miejską), którą mamy do dyspozycji, bo miasta nie da się powiększyć z dnia na dzień. Kolega irytował się jakiś czas temu, że ma prawo dojechać samochodem do pracy w rozsądnym czasie, a setki zmotoryzowanych studentów mu to uniemożliwiają, zakorkowując miasto. Pytał, dlaczego oni wszyscy muszą jeździć samochodami. A dlaczego mieliby nie jeździć? Co z tego, że to ich rodzice płacą za paliwo? Mają prawo jazdy i możliwość korzystania z samochodów, więc to robią. Na drodze, w tramwaju czy w autobusie wszyscy jesteśmy równi – bez względu na to, czy studiujemy, czy pracujemy. Student ma prawo pojechać na zajęcia prywatnym samochodem, jego rodzice mają prawo łożyć na paliwo i nie czuć się z tego powodu winni, a ja, człowiek ciężko pracujący, mam prawo użyć zdrowego rozsądku i przewidując korki, wyjechać rano z domu pół godziny wcześniej. I nie są temu winni studenci, ale nieprzystosowanie miasta do takiego natężenia ruchu. Tylko tyle i aż tyle.

Odpowiedzialność zbiorowa

Można by powiedzieć – ludzie mają prawo do swoich opinii, nawet jeśli są oparte na krzywdzących stereotypach. Oczywiście że mają prawo, nie neguję tego. Tyle że te opinie przekładają się na realne decyzje i realne utrudnienia dla studentów, również tych Bogu ducha winnych. Dwoje moich znajomych weszło w posiadanie mieszkań w centrum miasta, które chcą wynajmować. I on, i ona zapowiedzieli jednak od razu, że nie chcą wynajmować studentom, a tylko osobom pracującym. A przecież sami zaledwie kilka lat wcześniej byli studentami – spokojnymi, nieurządzającymi głośnych imprez i oddającymi mieszkania w nienaruszonym stanie. Teraz zaś studenci – wszyscy, może z wyjątkiem młodszego rodzeństwa zaufanych znajomych – są tacy sami. Na usta ciśnie się wyświechtane przysłowie: zapomniał wół jak cielęciem był. Mogłoby się wydawać, że student szukający lokum ma większe szanse zyskać zaufanie osoby dziesięć lat od niego starszej, która pamięta jeszcze studia, niż np. osoby starszej o 30 lat, legitymującej się wykształceniem średnim. Najwyraźniej jednak nie. Dawni studenci wynajmują teraz mieszkania, a obecni studenci wciąż jak mieli problemy z ich wynajęciem, tak mają. Idealny lokator to najwyraźniej taki, który po pracy pada na łoże (kanapę wersalkę, otomanę) i nie ma już na nic siły.

Chciałbym, aby czytelnik miał pełną jasność: nie utrzymuję tu bynajmniej, że wszyscy studenci umieją się zachować i padają ofiarą niesprawiedliwych stereotypów. Zachowania wielu żaków przyczyniają się do powstawania takiego obrazu. Ale czym innym jest dostrzeganie patologii u niektórych, a czym innym stosowanie odpowiedzialności zbiorowej. Brakuje w tym wszystkim elementarnej życzliwości i zrozumienia dla osób młodszych, będących na wcześniejszym etapie życia. Być może niektórych drażni po prostu, że ci młodzi ludzie nie mają jeszcze tylu poważnych zobowiązań. Pociesza mnie w jakiś sposób, że takie podejście nie jest wyłącznie polską specyfiką – w krajach anglojęzycznych stereotyp stinking student („śmierdzącego studenta”) też ma się całkiem nieźle.

Ja sam cieszę się, gdy widzę studentów korzystających (w cywilizowany sposób) z uroków studenckiego życia. Gdy wracam codziennie z pracy, jadę rowerem po wale przeciwpowodziowym. Na jego zboczu i na leżącym poniżej polderze widzę wylegujących się na trawie młodych ludzi z pobliskich akademików. Nie dostrzegam w nich leni i próżniaków, bo sam na studiach lubiłem od czasu do czasu tak wypoczywać. Mogłem w środku dnia poleżeć sobie w pięknym miejscu i bezwstydnie z tego korzystałem, a teraz nie widzę nic złego w tym, że tak samo robią inni. Cieszę się, gdy widzę, jak młodsi ode mnie (w tej chwili już nawet rocznik 1994!) wykorzystują ten jedyny prawdopodobnie okres w swoim życiu, gdy mogą żyć tak beztrosko. Byłbym obłudny, tęskniąc do szalonych studenckich czasów, a jednocześnie narzekając na „tych studentów”. Niech jeżdżą tramwajami, parkują, siedzą w klubach i leżą na trawie. Niech nawet czasem urządzą piętro wyżej głośną imprezę – nie mam małych dzieci, za to mocny sen, więc jakoś to zniosę. A oni będą mieli co wspominać, gdy sami się ustatkują. 