Kurczewscy Cz. 3 Życie i książki

Magdalena Bajer

Nieczęsto się zdarza uczonym-humanistom możliwość konfrontowania wiedzy, którą posiedli na wybranych studiach i pomnażają w pracy badawczej, z realną rzeczywistością. Profesorowie socjologii, Joanna i Jacek Kurczewscy, których rodzinne dzieje poznali czytelnicy dwu poprzednich numerów FA, zyskali taką możliwość. Obroty historii gwałtownie zmniejszyły dystans między książkami, z których poznawali zjawiska i procesy społeczne, tekstami jakie o tym sami już zdążyli napisać, a bohaterami zachodzących przemian, którzy zgłaszali pilne potrzeby.

* * *

„Jako profesor Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW dumny jestem z napisanego w gronie kilkorga koleżanek i kolegów z Uniwersytetu Warszawskiego dziełka: Jak robić zebranie związkowe ”. Było bardzo potrzebne w posierpniowej atmosferze wrażliwości na to, aby wszelkie procedury działań zbiorowych były w pełni demokratyczne. Pani profesor dodaje do słów męża, że Warszawski Oddział Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, któremu Jacek Kurczewski w 1980 r. przewodniczył, bardzo poważnie traktował uczestnictwo swoich członków w rodzącym się ruchu „Solidarności” i związane z tym obowiązki.

Czytaliśmy w książkach…

Pan profesor, nie przeczuwając swojej funkcji w sejmie III RP, uważał zaangażowanie we wszechnice związkowe, zlokalizowane w zajezdni tramwajowej na Woli, za „trening w parlamentaryzmie”, a pani profesor, też uczestnicząca w tym działaniu, przekonała się wtedy, ile sensu ma dobre przeprowadzenie zebrania – z udziałem tych, którzy, jak się wydaje, tylko słuchają, ale ich opinia powinna ważyć na podejmowanych decyzjach. Moi rozmówcy nazywają zjazd „Solidarności” w hali Oliwii pierwszym po wojnie wolnym parlamentem w Polsce. Oboje ciężko pracowali wtedy jako eksperci związkowi.

Odkrywanie w życiu polskim tego, co znali z książek anglosaskich autorów jako oddolne zaangażowanie społeczne, zaczęło się wcześniej – unaoczniło dobitnie w strajkach radomskich 1976 roku. Potem lipiec w Lublinie – uwertura przed zrywem ostatecznie ogólnopolskim. „Pączkowanie protestu w różnych miejscach geograficznych oraz społecznych i wystąpienie tendencji do naturalnego gromadzenia się” – tak Joanna Kurczewska określa znamiona tamtego gorącego czasu ciągłej wymiany wiadomości o tym, co się dzieje w kraju, a o czym nie informują media, spotkań dyskusyjnych – w KIK-u, w Oddziale Warszawskim PTS, w innych środowiskach wrażliwych na sytuację społeczną. Zobaczyła w życiu zjawiska znane z Rodowodów niepokornych Bohdana Cywińskiego, rejestrowała to, jak ludzie w przyśpieszonym tempie przekonywali się, że można działać dla społeczeństwa w bardzo różny sposób.

Oboje państwo Kurczewscy związali się z Ośrodkiem Prac Społeczno-Zawodowych przy Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, kierowanym przez Andrzeja Wielowieyskiego, któremu z dzisiejszej perspektywy przypisują rolę eksperta zbiorowego – instytucji, która w tamtym posierpniowym czasie „nabrała nowej szczególnej szlachetności”. Trzeba było śpiesznie służyć posiadaną i potwierdzoną cenzusem wiedzą o społeczeństwie – redagować aktualne teksty, szukać wzorów w źródłach, objaśniać przepisy, dostarczać zagranicznych gazet, wskazywać opinie, na które należało się powołać, pomagać ludziom w spotkaniach itp. Pani profesor, od najwcześniejszej młodości rozmiłowana w literaturze pozytywistycznej, znajdowała „nowy grunt do pracy organicznej”.

Zobaczyliśmy w życiu…

Słuchając moich rozmówców, uprzytomniłam sobie, że uosabiają doświadczenie, jakiego ja sama doznałam podczas sierpniowego strajku we Wrocławiu, tj. naturalny, choć nagły i raczej nieoczekiwany, sojusz strajkujących robotników z inteligencją. Przed wydarzeniami w stoczni gdańskiej te środowiska były osobne. W kręgach opozycyjnej inteligencji pisano artykuły o sytuacji politycznej, społecznej, o stanie kultury i wydawano je w drugim obiegu. W kręgach robotniczych niektórzy czytali te teksty. Później, jeszcze w 1980 r., powstały w kilku miastach Wszechnice Solidarności.

Prof. Kurczewski przywołał francuskiego fenomenologa Maurice’a Merleau-Ponty’ego, który pisał o „wiedzy ucieleśnionej”. W roku 1980 mój rozmówca pojął, że czym innym jest znać pojęcie solidarności, a czym innym cieleśnie go doświadczyć, co mu się właśnie wtedy zdarzyło. Uważa, że trudno zwerbalizować doznanie solidarności możliwej między ludźmi nieznającymi się, należącymi do zupełnie różnych środowisk. Robił to ks. Józef Tischner, formułując pojęcie: etyka „Solidarności”, robią inni badacze. Mój rozmówca uważa, że „zobaczenie rzeczywistości społecznej w całym jej bogactwie było odkryciem tego, że ona naprawdę istnieje”. Uświadamiało także, że życie w systemie komunistycznym udostępniało, także badaczom społeczeństwa, bardzo wąskie pasmo doświadczeń, w którym nie mieściły się takie zjawiska, jak nagła radość z czegoś wspólnego albo zbiorowa chęć zrobienia czegoś dla wszystkich.

Okres pierwszej „Solidarności” nazywa się w literaturze socjologicznej, politologicznej, w esejach literackich romantycznym karnawałem, ale to była także, zdaniem Jacka Kurczewskiego, ciężka i dobra robota zbiorowa. Poza nawiązaniem do tradycji, jakie się przejawiało w różnych formach – recytacjach, śpiewaniu pieśni – zdaniem Joanny Kurczewskiej, najistotniejsze było poczucie uczestnictwa w czymś ważnym, na co ma się wpływ. I płynąca stąd radość.

Wedle pana profesora i w jego własnym przeżyciu tamtego czasu jednym ze źródeł radości było odkrycie „praktyczności wiedzy, jaką się ma” i przydatności rozumu, którego używanie było w warunkach narzucanej ideologii limitowane. Przykładem na to było zadane mu wymyślenie form działalności związkowej… cyrkowcom, którzy zwrócili się o pomoc do Ośrodka, nie wiedząc jak pogodzić nowe zadania z życiem w ciągłych objazdach. Było to dla mego rozmówcy owo „cielesne doświadczenie rzeczywistości społecznej”, znane wcześniej z literatury.

Odkrycia i potwierdzenia

Pytałam, czy praktyka czasu „Solidarności” ujawniła zjawiska wcześniej przez socjologów nieopisane. I dowiedziałam się, że odkryciem była polska religijność, wówczas żywo manifestowana. Profesor pamięta, jak podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do ojczyzny spotkał na Placu Zwycięstwa tylko dwie swoje koleżanki. Socjologowie… pojechali na weekend. Swoje ówczesne wrażenie na widok tysięcy ludzi zgromadzonych na mszy nazwał w naszej rozmowie szokiem. Formułując ogólniej, stwierdził, że dla liberalnej inteligencji było to zaskoczenie, wspierając tę konstatację opowieścią Zofii Józefowicz, nieżyjącej już asystentki Stanisława Ossowskiego, która wspólnie ze swoim mistrzem organizowała po Październiku tzw. eksperyment nowosądecki – aktywizując lokalną społeczność. Kiedy w roku 1980 spotkała znajomych z tamtego przedsięwzięcia na nabożeństwie, usłyszała zdziwione: to pani jest taka jak my – sama zdziwiona, że o tych, jak myślała, dobrze poznanych ludziach nie wie czegoś ważnego.

Pani Joanna w Ośrodku Prac Społeczno-Zawodowych, gdzie jej mąż był zastępcą kierownika, pracowała razem z nieżyjącymi już Krzysztofem Wolickim i Zdzisławem Szpakowskim, w niewielkiej komórce zajmującej się dostarczaniem związkowcom informacji porównawczych, pokazujących jak pewne sprawy rozwiązuje się gdzie indziej niż w Polsce albo jak to bywało dawniej. Studiowała więc historię Związku Nauczycielstwa Polskiego, zaglądała do pism Spasowskiego, szukała analogii z przeżywaną w „Solidarności” rewolucją moralną u Abramowskiego… „Uczyliśmy się – w wielkich i małych sprawach – przekładania naszej wiedzy historycznej, historyczno-socjologicznej, socjologicznej, ale także tej wiedzy, jaką ma każdy inteligent, człowiek, który dużo czyta, na natychmiastowe działanie. Okazywało się, że to działanie jest bardzo potrzebne i to stanowiło jedną z większych przyjemności”.

W nawiązaniu do wspomnień męża przywołała ważne wtedy w Polsce pytanie: czy każdy ruch związkowy musi być świecki? I odpowiedź przeczącą potwierdzaną szeregiem doświadczeń innych krajów. Czytała wtedy z kolegami w Ośrodku o meksykańskim ruchu związkowym. Poza tymi pracami było jeszcze zaangażowanie w działalność „Solidarności” nauczycielskiej, szczególnie w przygotowywanie – wraz z nieżyjącą już prof. Aldoną Jawłowską i późniejszym kuratorem Włodzimierzem Paszyńskim – nowych podręczników. W podręczniku wiedzy o społeczeństwie zastosowali koncepcję „kręgów wychowawczych” Floriana Znanieckiego zapisaną w jego Socjologii wychowania . Znów wiedza skonfrontowana z aktualną praktyką i znów, jak to kilkakrotnie powtórzyła pani profesor, wielka radość. Małżonek dodał: „Przeżyliśmy krótką chwilę, kiedy nasze przygotowanie zawodowe nabrało zupełnie realnego sensu”.

Polityka – praca u podstaw

„Wielkie sprawy trzeba rozwiązywać poprzez konkretne porządne opracowywanie małych kawałków”. Wedle tej zasady Jacek Kurczewski w czasie obrad Okrągłego Stołu zajął się przy właściwym „podstoliku” prawem o zgromadzeniach (prawo o stowarzyszeniach było już gotowe), które z niewielkimi zmianami obowiązuje do dzisiaj.

Doświadczenie „Solidarności” zobowiązało go do uczestnictwa w życiu społecznym, które bada jako socjolog, ale także w polityce. W latach 1989-1991 był członkiem Trybunału Stanu, a w r. 1991 przyjął propozycję kandydowania do Sejmu z listy Kongresu Liberalno-Demokratycznego, choć ani on, ani żona do żadnej partii nie należą. Zostawszy wicemarszałkiem, jak mówi teraz, „wpadł w pułapkę nieustannej konieczności godzenia dobra wspólnego z interesami ugrupowań politycznych”, co okazało się w praktyce parlamentarnej dylematem nierozwiązywalnym, zwłaszcza dla kogoś, kto przeszedł trening szybkiego działania dyktowanego dobrem wspólnym i przywykł bardzo szanować tę podstawową w życiu społecznym wartość.

Po roku 1989 znowu się przekonał, jak wiedza czerpana z uniwersyteckich podręczników i naukowych prac dobrze opisuje rzeczywistość, ukazując złożone gry polityczne, intrygi, sieci powiązań, ale niekoniecznie pomaga w zamierzonym działaniu. Zdaniem profesora tylko marszałek Sejmu może być (z trudem) ponad tym wszystkim; był jednak wicemarszałkiem.

W r. 1993 wycofał się z polityki, nie przestając angażować tam, gdzie dobro wspólne jest jasno określonym celem. Współpracuje z Fundacją Batorego, polskim Komitetem Helsińskim, Collegium Invisibile. Prowadzi badania, o których mówił w poprzedniej rozmowie.

Pani profesor Kurczewska podziela poglądy męża na politykę. W historii III RP kreśli cezurę roku 2004, oddzielającą okres „romantyczny” od „racjonalnego” (choć niepozbawionego emocji i dyktowanych nimi wstrząsów), czasu budowania podstaw kapitalizmu, do czego trzeba było się uczyć takich rzeczy, jak funkcjonowania rynku, giełdy, działania banków itp.

O sobie mówi, że „pozostała na pozycjach społecznikowskich”. Przywiązanie do pracy u podstaw i znajomość najlepszych tradycji oraz wzorów wyniosła z dziecinnych jeszcze lektur, które świadomie uczyniła podstawą swojej duchowej i intelektualnej tożsamości. Wzbogacone wiedzą socjologiczną sprawiły, że moja rozmówczyni już w latach 1980-81 zdała sobie sprawę z tego, jakie będą losy „Solidarności”. Uważa, że przewidywania „raczej się spełniły”.

Opierając się na wiedzy naukowej, czasem wbrew własnym społecznym iluzjom, uznała, że w nowych warunkach wolnej Polski już nie trzeba koniecznie być ciągle razem, lepiej będzie, gdy ludzie rozejdą się do „swoich kątów”, zaczną na nowo definiować zadania społeczne, żeby je porządnie wykonywać.

Pani profesor „nauczyła się wtedy okropnego wyrazu: pluralizm”. Znała go oczywiście z literatury, ale zobaczyła, że pluralizm polityczny, światopoglądowy można było przezwyciężyć w powszechnym zrywie lat osiemdziesiątych, a budowanie pluralizmu w warunkach wolności dużo społecznie kosztuje.

Pasje społecznikowskie urzeczywistniała w obszarze kultury, będąc przez szereg lat doradcą ministerstwa. Z doświadczenia „Solidarności” wzięła przekonanie, że w uprawianiu polityki kulturalnej trzeba się liczyć nie tylko z potrzebami odbiorców, tj. szerokich kręgów społeczeństwa, ale z ich aspiracjami. Był to także czas przywracania krajowi kultury polskiej diaspory i przezwyciężania barier między jej zachodnią a wschodnią częścią.

* * *

W niedługiej opowieści zmieściła się tylko część wielorakich zaangażowań Joanny i Jacka Kurczewskich w rozwijanie tego, co się zaczęło w 1980 roku i utrwalanie zadzierzgniętych wtedy więzi społecznych. W etosie pomagania tam, gdzie pomocy potrzeba, miały źródło działania pana profesora przy organizowaniu – z Amerykanami – okrągłego stołu w… Uzbekistanie (pierwszego i jedynego), a pani profesor wyprawy do Bułgarii, żeby uczyć zakładania związków zawodowych w środowiskach inteligenckich, teraz opieka nad kolejnymi rocznikami doktorantów z Białorusi, Ukrainy, Azerbejdżanu. W czasach gdy doradztwo stało się zawodem, nie przestali się kierować zasadą: pomoc nasza i wasza. 