Trzy twarze kryzysu humanistyki
1. Kryzys humanistyki jest zjawiskiem politycznym. Wielokrotnie odpolityczniano go, wpisując w monumentalne procesy przyrodnicze i społeczne. Kolejny kryzys nowoczesności, zły układ planet od czasów Kartezjusza, jałowość antropocentryzmu to wyjaśnienia, które monumentalizując problem nic nie wyjaśniają. Zapaść finansowa wydziałów humanistycznych i społecznych domaga się politycznych rozwiązań i politycznych wyjaśnień. Modny przesąd każe ją wiązać z niżem demograficznym. Niż demograficzny sam w sobie nie jest winien zapaści; winny jest model finansowania jednostek naukowych, który istotną część dotacji łączy z demografią.
Niż demograficzny jest zjawiskiem politycznym, który politycznymi środkami może zostać zneutralizowany. Płynną część dotacji dla jednostek naukowych trzeba związać z poziomem prowadzonych w jednostkach badań. Byłby to krok: a) sprawiedliwy, gdyż umożliwiający przetrwanie mniejszym, poza-metropolitalnym ośrodkom naukowym; b) projakościowy, wymuszający podniesienie poziomu w słabszych jednostkach naukowych; c) akceptowalny zarówno dla nauk humanistycznych, jak i dla wszystkich nauk podstawowych; d) zrozumiały dla opinii publicznej.
Rozwiązanie kryzysu, wyjście poza obecny paradygmat finansowo-instytucjonalny, nie zależy od dobrej woli zarządzających systemem, ale – znowu – od woli politycznej, kierującej się kalkulacją zysków i strat. Zapaść finansowa licznych wydziałów filologii klasycznej, filozofii, kulturoznawstwa (ale także fizyki, matematyki) to okazja dla rządu do przeprowadzenia oszczędności na szkolnictwie wyższym oraz doprowadzenia opinii publicznej i akademickiej do przeświadczenia o konieczności komercjalizacji studiów. Tylko konsekwentna, zdeterminowana organizacja środowiska uniwersyteckiego, wykraczająca poza tradycyjne pozy „profesorskiego zatroskania” wymusi na ministerstwie zmianę modelu finansowania Uniwersytetu, gwarantującą ciągłość instytucjonalną jednostek naukowych. Na razie politycy szukają oszczędności na Uniwersytecie, bo go lekceważą.
2. Lekceważą słusznie i niesłusznie. Niesłusznie – gdyż świat naukowy, jak się wydaje, przekroczył w ostatnim półroczu swój psychologiczny Rubikon, dowodząc swej solidarności w masowym poparciu dla listów otwartych środowisk humanistycznych, a potem wniosku do RPO w sprawie drugiego kierunku studiów. Słusznie – i tu widać drugie znaczenie kryzysu humanistyki – w związku z kryzysem intelektualnym i moralnym samej humanistyki. Myślę tu o intelektualnej fragmentaryzacji życia społecznego. Jeżeli przedstawiciele humanistyki i nauk społecznych nie potrafili np. znaleźć związku pomiędzy upadkiem PKS a bezrobociem na prowincji, trudno oczekiwać, by potrafili uzasadnić wobec siebie i opinii publicznej znaczenie wydziałów historycznych, filozoficznych czy innych dla zdrowego rozwoju społecznego. Intelektualna fragmentaryzacja jest oczywiście również fragmentaryzacją moralną. Kto będzie bronił Uniwersytetu, jeśli ten nie potrafił wystąpić nawet w obronie likwidowanych w imię „rentowności” podstawówek i liceów? Język „efektywności” i „rentowności” nie wyrósł na dominującą narrację poza naszymi plecami. To my go ochrzciliśmy, uwzniośliliśmy, łącząc na wiele sposobów „efektywność” z „nowoczesnością”. Dzisiaj dziennikarze pytają, czy humanistyka dostosowała się do nowoczesności? Jeszcze niedawno to świat naukowy piętnował grupy społeczne protestujące przeciw fałszywej wizji modernizacji jako roszczeniowe. Nie jest przypadkiem, że pojęcie homo sovieticus, pieczętujące ów związek, do polskiej debaty publicznej wprowadził filozof, akademik. Nic dziwnego, że wielu naszych rozmówców spoza Uniwersytetu zdradza teraz pewną satysfakcję; dzisiaj „roszczeniowcem” okazuje się uniwersytecki wykładowca. I jest w tym niestety pewna sprawiedliwość.
Nie wyjaśnimy sobie samym, po co jesteśmy, po co jest humanistyka, dopóki społeczeństwo ujmować będziemy segmentowo. Powrót do myślenia o społeczeństwie jako wielokrotnie zapośredniczonym systemie, bez którego nauki humanistyczne są bezbronne wobec dominującego języka, wymaga pewnej pokory wobec otoczenia pozauniwersyteckiego i otwarcia się na współpracę ze środowiskami dotąd lekceważonymi. Trudno również myśleć o obronie i naprawie uniwersytetu bez obrony i naprawy szkolnictwa licealnego, gimnazjalnego i podstawowego. Warto w tej sprawie zwrócić się w końcu nie tylko do ministerialnych urzędników, ale także do nauczycieli i rodziców. Również do tych, którzy angażują swój czas i energię w obronę zamykanych szkół. „Otoczenie społeczno-gospodarcze uniwersytetu” to wszak nie tylko biznes. To również oddolne inicjatywy społeczne czy związki zawodowe – nie tylko te, które zrzeszają pracowników Akademii. Akademicy są wszak poddani tym samym procesom prekaryzacji, co cały współczesny świat pracy. Najwyższy czas, by rozpoznali tę wspólnotę interesów.
3. Trzeci kryzys można nazwać kryzysem dialogu – my byśmy go nazwali kryzysem legitymizacji. Problem nie tkwi wyłącznie w deklaracjach ministerstwa, stwierdzających, że nie ma żadnego kryzysu w humanistyce. Po wystąpieniu 42 rad naukowych instytutów i wydziałów humanistycznych są to deklaracje zarówno bezsilne, jak i delegitymizujące ministerstwo. Bardzo groźne jest inne zjawisko. Ciała zarządzające polską nauką, np. KEJN, funkcjonują w zupełnym oderwaniu od praktyki życia naukowego. Naukom o zupełnie odmiennych paradygmatach narzuca się dziś zarówno jednolity model finansowania badań naukowych, jak i ewaluacji – w imię czego? W imię wygody oceniających badania urzędników, często byłych uczonych, dzisiaj – biurokratów. W imię niewyartykułowanych interesów branżowych poszczególnych nauk. Właśnie dlatego, że interesy te obiektywnie istnieją – inny jest model nauki filologów, inny biologów, inny psychologów społecznych – konieczne jest wprowadzenie wielomodelowej ewaluacji. Prof. Jerzy Woźnicki zarzucił nam nie wprost chęć „faworyzacji jednych dziedzin nauki kosztem innych”. Ależ jest wręcz odwrotnie! KKHP – jednogłośnie z I Wydziałem PAN – występuje o radykalną dyferencjację modeli oceniania badań naukowych. A jednak liczne, zdroworozsądkowe wystąpienia w tej sprawie, zarówno profesury, jak i dyrektorów ośrodków, nie mają żadnego przełożenia na decyzje dotyczące ewaluacji badań w humanistyce. Rzekomi przedstawiciele środowisk naukowych w ciałach typu KEJN są całkowicie wyalienowani od codziennej praktyki naukowej. W związku z kryzysem legitymizacji konieczne jest więc wypracowanie modeli ewaluacji dla poszczególnych gałęzi nauk wśród samych praktyków naukowych – to na poziomie ośrodków naukowych musi zostać rozstrzygnięte w taki sposób, jakim trybem chcą one w przyszłości być oceniane za prowadzone w nich badania. Zarządzanie przez kooptację niezadowolonych już nie wystarcza.