Okręty czy tratwy?
W Europie mamy dwa wzorce funkcjonowania uniwersytetów. W polskiej tradycji kulturowej i naukowej funkcjonuje „model” francuski: Paryż to wielka mózgownica Francji – wielki uczony, wybitny pisarz bądź znakomity badacz powinni mieszkać w Paryżu. Wszystko dookoła jest właściwie prowincją. Owszem, jest jakaś Marsylia, Tuluza czy Lyon, ale to Paryż stanowi centrum i nobilituje. Ale jest też wzorzec niemiecki – rozśrodkowane centra kultury i nauki, usytuowane w stolicach poszczególnych landów. Nikt w Niemczech nie mówi, że najwybitniejsi ludzie mają mieszkać w Berlinie, a co najmniej w Monachium. W RFN znakomite uniwersytety są nie tylko w wymienionych miastach stołecznych, ale też w mniejszych miejscowościach, takich jak Heidelberg (19 laureatów Nagrody Nobla), Getynga (ponad 30 laureatów Nobla), Tybinga czy Greifswald. Ten niemiecki wzorzec bardzo mi odpowiada, bo znakomicie pasuje do takich ośrodków naukowych jak Toruń, Lublin czy Opole.
Jestem przeciwnikiem głoszonej od kilku lat idei mocnego finansowego faworyzowania przez państwo tylko kilku wybranych uniwersytetów. Mają to być tzw. flagowe uniwersytety – „okręty pod pełnymi żaglami” – w Krakowie, Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, ewentualnie w Gdańsku, na które mają iść wielkie pieniądze, niewspółmiernie większe niż gdzie indziej. Reszta uniwersytetów – tych kilkanaście mniejszych – niech „płynie na tratwach”. Najwyżej się potopią, a kto się uratuje, to jego sprawa, a nie państwa. Taka idea nie trafia do mnie.
Region opolski ma swoje tradycje, korzenie i potrzebna była w nim uczelnia z pierwszej ligi, bo uniwersytet w europejskiej tradycji to jest uczelnia pierwszoligowa, reprezentująca najwyższy poziom edukacji, traktowany jako instytucja wyjątkowa. Ta tradycja w Europie liczy 800 lat. Pierwszy uniwersytet powstał w Bolonii. Potem był paryska Sorbona i Oxford. W Polsce pierwszy uniwersytet utworzono 650 lat temu w Krakowie. W I Rzeczpospolitej były tylko trzy uniwersytety: właśnie w Krakowie – utworzony w 1364 r., w Wilnie – powołany przez Stefana Batorego w 1579 roku i we Lwowie – utworzony w 1661 r. przez króla Jana Kazimierza. Warszawa dorobiła się uniwersytetu dopiero w czasie zaborów – w 1816 r. II Rzeczypospolita stworzyła tylko dwa uniwersytety, bo pilnowano poziomu szkół wyższych, by nie zdewaluować nazwy uniwersytet. Powstały wówczas Katolicki Uniwersytet Lubelski i Uniwersytet Poznański. Fiaskiem zakończyły się wówczas zabiegi o uniwersytety w Łodzi i Katowicach. W PRL, po zmianach granic i przesunięciu Polski o 250 km na zachód, dwa stare uniwersytety przeszczepiono na nowe tereny: Lwowski do Wrocławia, Wileński do Torunia. Utworzono jeszcze pięć nowych: w 1944 r. UMCS w Lublinie, w 1945 w Łodzi, w 1968 r. w Katowicach, w 1970 r. w Gdańsku i w 1985 r. w Szczecinie. W III RP powstało siedem uniwersytetów. Jako pierwsze tego zaszczytu dostąpiło Opole. To, że nam się udało w 1994 roku i doszło do powołania Uniwersytetu Opolskiego przez Sejm Rzeczypospolitej, było zasługą licznej grupy polityków i społeczników od prawa do lewa. Jest to klasyczny uniwersytet w jego europejskim pomyśle.
Amerykanie zdewaluowali słowo uniwersytet – u nich wszystko jest university. Ten ich zwyczaj przeniósł się ostatnio do nas i spowodował, że w Polsce tworzy się uniwersytety przymiotnikowe. Mamy teraz uniwersytety: medyczne, muzyczne, ekonomiczne, pedagogiczne, a nawet humanistyczno-techniczny, bo słowo „uniwersytet” nobilituje daną uczelnię. Wyparto z polskiej tradycji piękną nazwę „akademia”, bo podobno Amerykanie jej nie rozumieli. Uniwersytety przymiotnikowe są właściwie branżowe, kierunkowe: ekonomiczne dotyczą ekonomii oraz jej obrzeży, medyczny koncentruje się na medycynie itd. Uniwersytet Opolski jest jednym z 20 uniwersytetów bezprzymiotnikowych, o szerokim diapazonie kształcenia, od nauk technicznych, biotechnologicznych, poprzez nauki prawne, filologiczne, historyczne, pedagogiczne, ekonomiczne po sztukę. Taki klasyczny uniwersytet dziś jest trudno utrzymać, bo przynajmniej połowa wydziałów musi mieć prawa habilitacyjne i niemal wszystkie kierunki prawa doktoryzowania. Byłoby mi bardzo łatwo polikwidować niektóre kierunki bardzo kosztochłonne, jak choćby biologia, fizyka, nie mówiąc już o filozofii, które mają obecnie mało studentów, ale muszę patrzeć nie tylko na liczbę słuchaczy, ale i na misję, jaką uczelnia ma do spełnienia. Nie tylko dydaktyczną czy badawczą, ale kulturotwórczą.
Reformatorzy polskiego szkolnictwa wyższego w ostatnich dwudziestu latach pozwolili na „radosną”, nieodpowiedzialną twórczość. Powstało w Polsce ponad 400 uczelni wyższych bez odpowiedniego zaplecza naukowego, bibliotek, laboratoriów, pracowni, z kadrą mocno zaawansowanych wiekowo emerytów i z profesorami na n-tym (2-3 etacie) etacie – właściwie figuranci. Był to swoisty sposób rozdawania dyplomów za pieniądze. Głoszono przy tym cynicznie, że podnosi się w ten sposób poziom scholaryzacji w Polsce. Skutki podniesienia tego poziomu widzimy dziś. Uniwersytety w tej sytuacji miały wielki problem z utrzymaniem odpowiedniego poziomu.
Nie jest nigdzie powiedziane, że nawet najstarszy i najlepszy uniwersytet ma po wsze czasy zapewnioną wysoką pozycję w jakichś naukach, bo to zawsze zależy od talentów i indywidualności. Dziś, w czasach Internetu i szybkich komunikacji, nastąpiła wyjątkowa mobilność środowisk akademickich. Prowincja stała się wyraźnie kategorią umysłową, a nie geograficzną. Można być ksenofobem mieszkając na Marszałkowskiej i wielkim Europejczykiem mieszkając z Kłodawie. Uniwersytet Opolski zawsze miał mocne osobowości na slawistyce, rusycystyce, polonistyce i historii. Teraz mocno wyróżnia się socjologia i ostatnio szczególnie germanistyka, bo zamieszkała tu mniejszość niemiecka powoduje naturalne zainteresowanie tym kierunkiem. Mamy silną anglistykę. Zawsze mocna i nowoczesna była tu chemia. Na wysokim poziomie jest nadal historia. Dobrze rozwija się Wydział Przyrodniczy, w czym pomaga mu stacja badawcza w Krasiejowie, gdzie znajduje się jedno z największych cmentarzysk dinozaurów na świecie.
Uniwersytet Opolski dysponuje bardzo okazałą i zadbaną bazą materialną. Jest osadzony w środku miasta, w najwyższym jego punkcie, ma barokową architekturę i otoczony jest pięknymi rzeźbami, obramowanymi piękną roślinnością. W tym, co się nazywa „tradycja uczelni” nie bez znaczenia są budynki i ich wnętrza. Gdy powstawał nasz uniwersytet, przywiązywałem wielką wagę do jego wyglądu, a kieruję nim już 12 lat. Ważne jest, w jakich warunkach kształci się studentów, jak wyglądają pomieszczenia i ich otoczenie. Wyszliśmy z dawnych WSP-owskich siermiężnych budynków, jedno– i dwupiętrowych, krytych papą. Nie przeinwestowaliśmy. Mamy osiem wydziałów dopasowanych do regionu i tradycji. Mamy porządne budynki, porządne meble, dobrze wyposażone laboratoria i czytelnie.
Głównie jesteśmy nastawieni na współpracę z uczelniami czeskimi, niemieckimi oraz z Ukrainą. Nasi partnerzy to m.in. uniwersytety w Mannheim, Poczdamie, Opawie, Ostrawie, Ołomuńcu, Pradze, Lwowie, Iwanofrakiwsku (dawny Stanisławów) i w Kijowie.
W roku jubileuszowym Uniwersytet Opolski opuścił 100-tysięczny absolwent. Śledzimy dokładnie, szczególnie od czasów niżu demograficznego, skąd do Opola przychodzą studenci. W przeważającej liczbie są mieszkańcami Śląska Opolskiego, ale potężnym zapleczem dla nas jest Górny Śląsk. Uroda naszego miasta, jego odmienność od „czarnego” Śląska powoduje, że mamy wielu absolwentów ze szkół w Zabrzu, Bytomiu, Tarnowskich Górach czy z Rudy Śląskiej. Duży procent studentów stanowią mieszkańcy południowej części województwa łódzkiego, a także okolic Częstochowy.
Nie obawiam się o przyszłość Uniwersytetu Opolskiego. Mamy stabilną sytuację: nie jesteśmy zadłużeni, nie przeinwestowaliśmy, mamy studentów. Nie jest to optymizm urzędującego rektora. Nie trapią nas prowincjonalne kompleksy. Uniwersytet Opolski nie będzie starszy od Jagiellońskiego ani większy od Warszawskiego. Ale może być porządnym uniwersytetem na miarę i dla potrzeb regionu, w którym funkcjonuje. Dajemy młodzieży wykształcenie, które pozwala jej odnaleźć swoje miejsce w życiu. Opole jest dobrym miejscem do kształcenia. Leży na dobrym szlaku komunikacyjnym: łatwo tu dojechać i łatwo stąd wyjechać.