Informacja zewnętrzna

Leszek Szaruga

Życie we wszechświecie opracowanej przez Tobiasa D. Wabbla), ilość informacji zawartej w ludzkich genach wynosi ok. 100 milionów bitów, zaś tempo ewolucji biologicznej dodaje do tego przeciętnie jeden bit rocznie. Niby niewiele, a jednak coś się zmienia. Tyle że powoli. Hawking jednak wysuwa tezę, iż nasza dalsza ewolucja nie jest wyznaczana wyłącznie przez przyrost informacji wewnętrznej, zapisywanej w genach, lecz także – a może już przede wszystkim – przez przyrost informacji zewnętrznej będącej naszym własnym produktem. Jak zauważa, porządna biblioteka uniwersytecka magazynuje 10 bilionów bitów. Przyrost tej informacji wzrasta, a pewnie jeszcze przyspiesza w przestrzeni internetowej.

Tymczasem mózg, biologicznie przystosowany do przerobu informacji wewnętrznej, zaczyna buksować. „Oznacza to – pisze kosmolog – że opanować można najwyżej ułamek ludzkiej wiedzy. (…) Z pewnością nie będziemy mogli długo kontynuować wykładniczego wzrostu wiedzy, który następował w ciągu ostatnich trzystu lat”. Tego bym tak pewien nie był. Po prostu wzrost ten także postępować będzie na coraz większej liczbie równoległych ścieżek coraz węższych specjalizacji. W zasadzie ten proces już trwa, choć podejmowane są heroiczne próby tworzenia dziedzin łączących poszczególne odgałęzienia, rozwijane są wszak badania interdyscyplinarne. Te pomosty jednak niewiele zmieniają w ogólnej gospodarce informacyjnej – nie ma w tej chwili możliwości jej zbilansowania po to choćby, żeby się dowiedzieć, na czym, by rzecz nazwać potocznie, stoimy. A przyspieszenie rośnie i wydaje się, że rosnąć będzie nadal – tyle że być może już poza jakąkolwiek naszą kontrolą, podlegając własnej, nam dotąd nieznanej logice.

Wyobraźnia Hawkinga rysuje następującą perspektywę „przedłużenia” egzystencji człowieka w kosmosie – może nie człowieka, lecz po prostu życia pojmowanego w jakiś nowy sposób: „Te maszyny będą nową formą życia opartą raczej na składnikach mechanicznych i elektronicznych niż na makrocząsteczkach. W końcu zastąpią życie oparte na DNA, tak jak DNA mogło zastąpić jakąś wcześniejszą formę życia”. Przyznam, że bardzo mi się to rozumowanie podoba i, mimo problemów z definicją tak pojmowanego życia, odpowiada mym intuicjom, jakie żywiłem jeszcze w okresie licealnym. Nie mogłem się był wówczas pogodzić z wbijaną nam do głowy koncepcją oddzielania wyrazistą granicą tego, co określano jako materię nieożywioną, od materii ożywionej. Zawsze zdawało mi się oczywiste, że taka granica nie istnieje i że samo pojęcie materii nieożywionej jest jakimś nieporozumieniem. Wedle owej intuicji świat od samego początku – czym mógłby być ów początek nawet sobie wówczas nie wyobrażałem – niósł w sobie życie.

Do koncepcji Darwina byłem przekonany od chwili, gdy się z nią zetknąłem, ale też w tym jej wymiarze przede wszystkim, który dotyczył samego procesu ewolucji. To, co nazywa się początkiem życia na naszej planecie czy w całym kosmosie, nie stanowiło dla mej wyobraźni wyzwania – życie zdawało się bowiem być niezbywalnym aspektem wszelkiego bytu. Gdy pisałem na pierwszym roku u profesora Legowicza pracę o pojęciu arche – pierwszej materii czy pierwszej zasady – we wczesnej filozofii greckiej, zwróciło moją uwagę zdanie Pitagorasa mówiące o tym, że wszystko jest z liczby i zarazem wszystko jest pełne bogów. Jednocześnie, nierozerwalnie. Zresztą w ułomkach pism presokratyków też wykrywałem – być może wykoncypowałem to sobie jako założenie tego wypracowania – dopełnianie się materii i ducha, przenikanie się obu tych pierwiastków. Nie mam więc problemu z przyjęciem tezy Hawkinga zakładającej, że człowiek, tworząc informację zewnętrzną, realizuje po prostu to, co wpisane jest w naturę wszechświata i staje się tym samym formą przejściową w jego rozwoju – z kosmicznej perspektywy nieróżniącą się swym egzystencjalnym statusem od ameby czy pterodaktyla. Oczywiście z naszego punktu widzenia fakt, iż posiadamy zdolność autorefleksji i obdarzeni jesteśmy świadomością oraz zdolnością stawiania pytań o sens naszego bytowania, sprawia, że umiejscawiamy siebie na szczycie drabiny istnienia.

To wszystko, rzecz jasna, wydaje się względnie logiczne i oczywiste tak długo, jak długo abstrahujemy od kwestii religijnych. Autor przywołanej antologii od tej problematyki się nie uchyla – przeciwnie, poświęca tym zagadnieniom osobny dział książki, prezentując stanowiska kosmoteologów. Już sam fakt istnienia takiej dziedziny, jaką jest kosmoteologia, może wydawać się zaskakujący. Ale przecież nie może dziwić w świecie, w którym nie wykluczamy ewentualnego spotkania – pośredniego lub, co mniej prawdopodobne, bezpośredniego – z innymi formami życia, niewykluczone, że nawet przewyższającego nas inteligencją, we wszechświecie. W razie takiego spotkania przyrost informacji zewnętrznej może okazać się nie do ogarnięcia nawet wyobraźnią.