Znów tworzymy wspólnotę akademicką

Rozmowa z prof. Stanisławem Michałowskim, rektorem Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie

70 lat temu w specyficznych warunkach powojennych utworzono Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej.

Uniwersytet został powołany do życia 23 października 1944 roku, czyli w bardzo trudnym okresie ostatnich miesięcy II wojny światowej. Jego organizacji podjął się prof. Henryk Raabe, który musiał się zmierzyć z ogromnymi trudnościami, m.in. brakiem bazy naukowo-dydaktycznej, a jednocześnie walczyć o autonomię uczelni. Jakże inny od obecnego był także planowany jej medyczno-przyrodniczy profil z wydziałami: Lekarskim, Przyrodniczym, Rolnym, Weterynaryjnym oraz Farmaceutycznym. Dały one później początek dwu innym uczelniom lubelskim: Akademii Lekarskiej (obecnie Uniwersytet Medyczny) oraz Wyższej Szkole Rolniczej (obecnie Uniwersytet Przyrodniczy). Pojawiło się wtedy pytanie, czy UMCS w ogóle ma istnieć. To profesor Grzegorz Seidler przedstawił nową koncepcję uniwersytetu. Pragnął zbudować w Lublinie „Oxford Wschodu”. Za jego czasów powstała koncepcja kompletnego miasteczka akademickiego z ośrodkiem sportowym, centrum kultury, ogrodem botanicznym, akademikami. Ta koncepcja została zrealizowana. Oczywiście modyfikował ją czas i decyzje władz miejskich o budowie na tym samym terenie Uniwersytetu Przyrodniczego.

A uniwersytet dziś?

Dziś ma jedenaście wydziałów. To niemal kompletny uniwersytet, bo mamy całe spektrum nauk – poza medycyną – z naukami humanistycznymi, ścisłymi, przyrodniczymi. Kompletny uniwersytet to też taki, który oferuje studentom coś więcej niż samą tylko dydaktykę. A my mamy i zaplecze sportowe, i kulturalne. Rozwijamy obie te dziedziny. Mamy bardzo ciekawą ofertę dydaktyczną i coraz ciekawsze perspektywy naukowe. W ostatnich latach UMCS otrzymał ponad 400 mln zł na rozwój bazy naukowo-badawczej. Łącznie z grantami miękkimi ponad 500 mln zł. Nasz potencjał naukowo-badawczy zdecydowanie wzrósł.

Czy widzi Pan szanse i potrzebę połączenia lubelskich uczelni publicznych? Ten temat pojawiał się w ostatnich latach kilkakrotnie.

Samo połączenie jest dziś mało realne, biorąc pod uwagę sytuację poszczególnych uczelni. Musimy natomiast podejmować i podejmujemy coraz ściślejszą współpracę naukową i dydaktyczną. Przygotowujemy duży wspólny program badawczy na podstawie zapisów z kontraktu regionalnego. Dotyczy on odnawialnych źródeł energii, żywności, technologii ekologicznych. Tworzymy wspólne kierunki studiów, np. z Uniwersytetem Medycznym – fizjoterapię w Puławach. Zamierzamy stworzyć przychodnię akademicką z prawdziwego zdarzenia pod „opieką” Uniwersytetu Medycznego.

Macie przychodnię akademicką.

Ale jest podporządkowana marszałkowi, a ma to być nasza przychodnia dla wszystkich uczelni Lublina.

Jaka jest perspektywa czasowa tego przedsięwzięcia?

Najbliższe miesiące. Liczymy, że opieka Uniwersytetu Medycznego poprawi ofertę tego ośrodka zdrowia.

Jest Pan zadowolony z wyników kategoryzacji?

Jestem zadowolony z tego, że nie mamy ani jednej kategorii C, a zatem wszystkie wydziały mają finansowanie. Natomiast nie satysfakcjonuje mnie, że mamy tylko dwie kategorie A. Złożyliśmy trzy odwołania. Musimy się starać poprawiać jakość badań. Trzeba pamiętać, że w ostatnich latach ogromny nacisk położony był na dydaktykę, na kształcenie jak największej liczby studentów. To była filozofia władz państwowych, którą uczelnie realizowały. UMCS miał w pewnym momencie ponad 30 tys. studentów.

To było dobre?

Ten potężny wysiłek dydaktyczny odbijał się na badaniach naukowych. Teraz nastąpiła gwałtowna zmiana „wektorów”. Uczelnie są oceniane w pierwszej kolejności ze względu na dorobek naukowy. Musimy mieć jasną strategię rozwoju szkolnictwa wyższego, żebyśmy mogli w porę reagować na strategię rządu i ministerstwa. Nie możemy być zaskakiwani coraz to nowymi oczekiwaniami.

Jakie znaczenie w budżecie uczelni mają środki na działalność statutową?

To jest kilkanaście milionów złotych. Niby tylko 5 proc. budżetu, ale to są środki, które umożliwiają nam prowadzenie badań naukowych. Niestety te środki maleją. Już w 2013 roku dostaliśmy 1,2 mln zł mniej niż w 2012. Dostaliśmy też 3 mln mniej dotacji podstawowej. To jest dla nas duży problem.

Jakie są relacje środków na działalność statutową w stosunku do innych środków na badania pozyskiwanych w drodze konkursów?

Generalnie środki na badania statutowe maleją, np. w 2012 roku stanowiły one blisko 58 proc., a w następnym roku już tylko 46 proc. ogólnej kwoty pozyskiwanej na badania.

Czy satysfakcjonują Pana oceny kierunków studiów i wydziałów przez PKA?

Jeszcze nie wszystkie zostały ocenione. Szkoda, że nie dostaliśmy żadnego wyróżnienia, ale też cieszę się, że nie mamy żadnej oceny negatywnej. Ogólna ocena jest dobra.

Jakie Pan widzi plusy i minusy działalności uniwersytetu w mieście średniej wielkości?

Występuje obecnie tendencja, że młodzież częściej bierze pod uwagę perspektywę zdobycia pracy po studiach i wybiera duże ośrodki, zwłaszcza Warszawę.

Najlepsi maturzyści uciekają z Lublina?

Część na pewno. Z drugiej strony Lublin jest postrzegany jako miasto dobre do życia i studiowania: spokojne, bezpieczne, niedrogie. Lublin ma też ciekawą ofertę kulturalną i sportową. Mamy zatem atuty. Jesteśmy też atrakcyjni dla studentów zagranicznych. Pod względem liczby studentów z Ukrainy Lublin zajmuje trzecie miejsce w Polsce. Tradycje akademickie Lublina też nie są najgorsze.

Ilu jest obecnie studentów zagranicznych na UMCS?

W tej chwili kształcimy ponad 600 obcokrajowców.

Tylko z Ukrainy?

Blisko 500 z Ukrainy.

Płacą za studia?

W większości nie, ponieważ są to osoby pochodzenia polskiego, które posiadają kartę Polaka.

To jaka jest korzyść dla uniwersytetu z ich kształcenia?

Poprawiają nam współczynnik studencki w algorytmie, a tym samym wpływają na wysokość dotacji podstawowej. Jest też coraz większa grupa, blisko 150 osób, które płacą za studia.

Ile płacą?

2 tysiące euro za rok.

Liczba studentów UMCS spadła w ostatnich kilku latach o ponad 10 tys. Czy kadra także się zmniejszyła?

Kadra naukowo-dydaktyczna zmniejszyła się w niewielkim stopniu. Gdy mieliśmy ponad 30 tys. studentów, wykładowcy mieli mnóstwo nadgodzin. Trudno było wtedy pogodzić działalność dydaktyczną z badaniami. Dziś relacja liczebna kadry do studentów wygląda po prostu normalnie. Zmniejszenie liczby zajęć dydaktycznych pozwala wykładowcom myśleć o własnych karierach naukowych i prowadzić badania.

Czy to się już przekłada na liczbę grantów?

Tak, widać to wyraźnie.

Czy jest realna perspektywa tworzenia etatów badawczych?

Tak. Na razie nie będzie się to odbywało na wielką skalę i nie stanie się to nagle, ale podejmujemy pewne kroki w tym kierunku. Zwłaszcza młodzi ludzie, którzy zrobili dobre doktoraty, zgłaszają się z propozycją zatrudnienia ich na etatach badawczych, deklarując, że pozyskają pieniądze na płace z uzyskanych przez siebie grantów.

Czy są takie wydziały, na których liczba studentów spadła tak, że stanowi to problem z perspektywy utrzymania jednostki lub kierunku?

Są kierunki, które tracą na popularności.

Chemia?

Z chemią nie jest najgorzej. Wydział ma kategorię A. Tam możemy tworzyć etaty badawczo-dydaktyczne i uzupełniać płace grantami. Chemicy mają też dobre kontakty z biznesem, co przekłada się na konkretne pieniądze.

Niedawno powiedział Pan, że w 2013 roku UMCS uzyskał ze współpracy z biznesem 5,6 mln zł. Za co te pieniądze?

Może dla największych uczelni to nie są duże pieniądze, ale dla nas to ważny składnik budżetu. Staramy się rozwijać współpracę z gospodarką. Tworzymy sieć powiązań z biznesem. Pojawiają się zlecenia na przeprowadzenie konkretnych badań na wydziałach.

Głównie z biznesem z regionu lubelskiego?

Nie tylko. Okazuje się, że nasze zespoły badawcze, zwłaszcza w zakresie nauk ścisłych, mają ofertę interesującą dla dużych firm ogólnopolskich, także spoza naszego regionu. Ta współpraca bazuje też na relacjach międzyludzkich, często koleżeńskich i wzajemnym zaufaniu. Współpracujemy też z samorządami. Co ciekawe, także nauki humanistyczne mają im coś do zaoferowania. Nasz Inkubator Medialno-Artystyczny jest ciekawym narzędziem do współpracy z podmiotami zewnętrznymi. Utrzymujemy kontakty z organizacjami zrzeszającymi przedsiębiorców. Słowem staramy się wykorzystać wszystkie nasze atuty i narzędzia do rozwoju kooperacji z otoczeniem społeczno-gospodarczym, chociaż nie ukrywam, że zależy nam szczególnie na współpracy z regionem. Chciałbym, żeby nasz potencjał badawczy przynosił korzyści zwłaszcza Lubelszczyźnie.

Co się stało z Kolegium Polsko-Ukraińskim? Czy jest jeszcze perspektywa powołania uniwersytetu przygranicznego?

Kolegium już nie istnieje. Jego ostatni studenci dokończyli kształcenie i obronili doktoraty w odpowiednich jednostkach UMCS. Był czas, że uniwersytet miał być tworzony, ale strona ukraińska się z tego projektu wycofała. Natomiast mamy obecnie Centrum Badań Wschodnich i ono w pewnym sensie kontynuuje ideę rozszerzonej współpracy z Ukrainą.

A jak trafiają na UMCS studenci z Ukrainy?

Mamy własne centrum we Lwowie. Ponadto nasi pracownicy biorą udział w wyjazdach rekrutacyjnych na Ukrainę, spotykają się z nauczycielami i młodzieżą ze szkół ukraińskich i polskich w tym kraju.

Co jeszcze robicie w celu zwiększenia liczby obcokrajowców?

Wkładamy w to sporo pracy. Liczę na to, że w najbliższych latach uda się tę liczbę cudzoziemców podwoić. W ramach 70-lecia planujemy Dzień UMCS we Lwowie. Myślimy powoli o Chinach, Kazachstanie, Gruzji czy krajach arabskich.

Jeszcze niedawno mówiło się, że trzeba ciąć wydatki na Ogród Botaniczny, na bibliotekę, wydawnictwo. A przecież i „Botanik”, i wydawnictwo były i są bardzo rozpoznawalnymi znakami obecności uniwersytetu w życiu kulturalnym regionu; wydawnictwo nawet w skali kraju.

Robimy wszystko, żeby poprawić sytuację tych jednostek. Oszczędności wprowadzone w Ogrodzie Botanicznym były tak duże, że utrudniały jego funkcjonowanie. Nie jest łatwo odwrócić tę sytuację, bo pieniędzy nadal brakuje. Ogród pełni bardzo ważną funkcję dla mieszkańców Lublina. Władze miasta zdają sobie z tego sprawę, ale nie mają takiej „szufladki”, z której mogłyby wyjąć pieniądze dla uniwersytetu. Staramy się stworzyć pewne przedsięwzięcia, które ułatwią włączenie się miasta w poprawę funkcjonowania „Botanika”. Pomogliśmy miastu, oddając fragment ogrodu na rzecz budowy obwodnicy, a za to miasto poprawi infrastrukturę umożliwiającą lepszy dojazd do niego. Remontujemy Dworek Kościuszków, gdzie będą mogły odbywać się nie tylko spotkania uniwersyteckie. W bibliotece utworzyliśmy otwarty dostęp do części zbiorów. Planujemy jej termomodernizację.

Mam wrażenie, że Akademicki Ośrodek Sportowy trochę się zdekapitalizował.

Ale powoli go remontujemy. Obiekt przeszedł termomodernizację. Wcześniej została poprawiona niecka basenu. Teraz rozpoczynamy generalny remont wewnątrz, na co otrzymaliśmy milion złotych z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Może uda się zbudować halę tenisową w miejscu obecnej hali namiotowej. Mamy coraz więcej drużyn sportowych, które korzystają także z różnych obiektów miejskich, bo nasz już nie wystarcza.

Chodzi Pan na mecze?

Oczywiście. Nasza drużyna koszykarek walczy o wejście do ekstraklasy. Mamy piłkarki ręczne w pierwszej lidze, grające jako MKS-AZS. Mamy pierwszoligowe drużyny w piłce ręcznej mężczyzn i w futsalu. Koszykarze wygrali Akademickie Mistrzostwa Polski. W ekstraklasie jest nasza drużyna lekkoatletyki. Cieszę się z rozwoju sportu akademickiego, co jest możliwe także dzięki wsparciu naszych sponsorów.

A jaką dyscyplinę Pan preferuje?

Lubię piłkę nożną. Jestem sympatykiem Realu Madryt, a z polskich drużyn – od czasów Włodzimierza Lubańskiego pozostała mi ogromna sympatia do Górnika Zabrze. Lubię siatkówkę i koszykówkę. Chodzę na mecze naszych drużyn, jak tylko mam chwilę czasu. Kiedyś grywałem w siatkówkę i koszykówkę.

Jak przespacerujemy się miasteczkiem akademickim z AOS-u na zachód, to za boiskami trafimy na Chatkę Żaka…

…która też wymaga dokończenia remontu. Utworzenie Inkubatora Medialno-Artystycznego pozwoliło odnowić jej znaczną część, poprawić warunki funkcjonowania Akademickiego Radia Centrum oraz utworzyć nowoczesne studio telewizyjne. Nadal nie mamy środków na remont sali widowiskowej…

A działy się tam ważne studenckie wydarzenia kulturalne…

I dzieją się nadal. Są Bakcynalia, Mikołajki Folkowe, odbywa się wiele innych imprez i spotkań. Mamy teraz pomysł, by nasi absolwenci, a jest ich ponad 210 tysięcy, pomogli w remoncie tego kultowego obiektu, wykupując cegiełki w ramach akcji „Absolwenci UMCS swojej Chatce”.

Co uczelnia robi, żeby zbudować więzi z absolwentami?

Uruchomiliśmy Program Absolwent UMCS. Liczymy na udział wielu osób w Zjeździe Absolwentów 14 czerwca 2014 roku. Przygotowujemy też elektroniczny słownik absolwentów UMCS. Pierwszy tom powinien się ukazać w tym roku. Potem będziemy go rozbudowywać. Chcemy też propagować wśród naszych absolwentów, którzy osiągnęli wysoką pozycję w biznesie, hasło: „Pomóżmy młodym absolwentom UMCS”.

Jakie Pan widzi zagrożenia dla UMCS?

Finanse. Co prawda wygląda na to, że strata za rok 2013 będzie o milion złotych mniejsza, niż zakładaliśmy, ale nadal będziemy mieli deficyt rzędu 4 milionów złotych. Nie wiemy, jaka będzie dotacja dydaktyczna i statutowa na rok 2014.

Wrócę do deficytu za rok 2013 – wygląda zatem na to, że gdyby nie spadek dotacji dydaktycznej i na działalność statutową – gdyby pozostała ona na poziomie z 2012 roku – nie mielibyście w 2013 roku deficytu?

Tak, strata wyniesie mniej więcej tyle, o ile zmniejszyły się dotacje budżetowe.

Gdzie Pan widzi nadzieję dla uniwersytetu?

M.in. we współpracy z biznesem i otoczeniem społeczno-gospodarczym…

Jeszcze niedawno Pana poprzednicy narzekali na jakość współpracy z władzami i samorządami lokalnymi.

To się radykalnie zmieniło. Nie ma żadnych problemów w tych kontaktach. Znajdujemy zrozumienie dla naszych potrzeb, a sami mamy wiele do zaoferowania naszemu bliskiemu otoczeniu. Współpraca jest coraz bardziej efektywna. W najbliższym czasie miasto przejmie kładkę dla pieszych łączącą różne części miasteczka akademickiego UMCS. Powstał wreszcie przy uniwersytecie przystanek autobusowy, o co zabiegaliśmy od lat. Rozliczamy różne stare zaległości. Sporo zyskujemy przez remonty i rozbudowę infrastruktury, które prowadzi miasto. Studenci odbywają staże w instytucjach samorządowych i miejskich. Otrzymujemy wsparcie dla sportu akademickiego, stypendia od prezydenta i marszałka. Dobrze układa się współpraca w zakresie wykorzystania środków unijnych na rozwój infrastruktury naukowej.

Jakie Pan ma wrażenia po półtora roku na stanowisku rektora?

Właściwie nic mnie nie zaskoczyło, bo wcześniej byłem prorektorem. Jako rektorowi brakuje mi stabilizacji ustawowej i jasnej sytuacji co do oczekiwań władz państwowych wobec uczelni. Nie ma strategii długofalowej i nie wiemy, co nas czeka. Jesteśmy zaskakiwani zmianami, co powoduje konieczność różnych doraźnych działań. Zaskoczyło mnie pozytywnie jedno. Po poprzedniej kadencji miałem wrażenie, że atmosfera wśród pracowników uczelni była fatalna. Chyba udało się to zmienić. Postawiłem na ludzi. Mamy znakomitą kadrę, ludzi odpowiedzialnych i twórczych. Jeśli im się zaufa, to potrafią zrozumieć trudności, dążyć do realizacji wspólnych celów. Znów tworzymy wspólnotę akademicką, która była naprawdę zagrożona. Kooperacyjny model funkcjonowania uczelni się sprawdza. Nadrabiamy dystans płacowy, bo przez lata byliśmy w tym obszarze na dalekich miejscach w kraju. Odwróciliśmy też złą opinię o uniwersytecie na zewnątrz.

Rozmawiał Piotr Kieraciński