Zerwać z socjalistycznym paradygmatem
Na szkolnictwo wyższe należy patrzeć jak na pewien system. Należy zadać sobie następujące pytania: jakie są nakłady, a jakie efekty oraz jaka jest relacja pomiędzy nakładami a efektami? Zwykle nie da się osiągnąć jakichkolwiek efektów bez jakiś nakładów. Dotyczy to wszelkiego rodzaju usług: zarówno zdrowotnych, szewskich, jak i edukacyjnych. Ale samo deklamowanie na temat efektów nie zapewni, że się pojawią. Trzeba je dzielić i – jeśli się tylko da – mierzyć.
Drugą ważną kwestią jest system instytucjonalny danej dziedziny, tzn. jaki jest charakter jednostek świadczących usługi edukacyjne i badawcze oraz skąd się biorą pieniądze na ich finansowanie. Innymi słowy, chodzi o charakterystykę strony podaży i strony popytu. Za pomocą tego prostego schematu analitycznego trzeba popatrzeć na szkolnictwo wyższe. Jeżeli chodzi o efekty, to – jak powiedziałem – trzeba je zdefiniować, a następnie zmierzyć. W dyskusjach na temat szkolnictwa wyższego mamy dużo ogólnikowych deklamacji, a bardzo mało precyzyjnych definicji i jeszcze mniej pomiaru. A tymczasem od lat rozwija się dziedzina ekonomii zajmująca się kapitałem ludzkim, która traktuje skumulowane efekty sektora edukacyjnego jako pewne przyrosty kapitału i bada jakie są nakłady w relacji do tych efektów, starając się je mierzyć. Odnoszę wrażenie, że w Polsce jesteśmy tutaj w powijakach, tzn. dyskusja o szkolnictwie wyższym w wielu przypadkach jest na poziomie deklaracji, a częstokroć demagogii. To jest zaprzeczeniem naukowego podejścia, które polega przecież na precyzji definicji i rzetelności rozumowania. Ekonomiści od dawna wypracowali bardzo ważną kategorię, niezbędną do racjonalnego podejmowania decyzji, tzw. opportunity cost, czyli utracone korzyści, po polsku: koszty alternatywne. Tak np. człowiek decydując się na studia wyższe traci pewne zarobki – gdyby poszedł do pracy zamiast na studia, wtedy wcześniej zacząłby zarabiać pieniądze. Jeżeli pomija się tę część utraconych korzyści i nie patrzy się na czas studiowania, to okres ten może się niepotrzebnie rozciągać się w czasie. Dalej: nakładów, które przeznaczymy np. na filozofię, nie możemy jednocześnie przeznaczyć np. na medycynę, trzeba więc wybierać.
Od systemu instytucjonalnego zależą efekty, nakłady i efektywność. Socjalizm padł, bo wszystko było państwowe, nie było konkurencji, a o pieniądze lobbowano u polityków i urzędników. W Polsce, według mnie, najwięcej tak rozumianego socjalizmu zostało w szkolnictwie wyższym. To tutaj dominują jednostki państwowe, gdzie prawie nikogo nie można zwolnić, co odbija się na jakości świadczonych usług. Są wprawdzie prywatne uczelnie, które jednak na zasadzie postsocjalistycznej umysłowej inercji traktowane są z natury jako gorsze. Nadal panuje mit tzw. darmochy, a jak wiemy – nie ma nic za darmo. W Polsce mamy nieefektywny i niesprawiedliwy system czesnego. Płacą ci, którzy dostają gorsze usługi oświatowe i często są z biedniejszych rodzin, czyli studenci zaoczni i wieczorowi. Natomiast studenci stacjonarni, pochodzący przeciętnie z bardziej zamożnych rodzin, dostają prezent od państwa, a ściślej – od innych ludzi. Dziwię się, że w Polsce tak mało ludzi widzi rażącą niesprawiedliwość i nieefektywność tego systemu czesnego.
Tak długo, jak zasadniczo nie zmienimy systemu instytucjonalnego w naszym szkolnictwie wyższym, będziemy mieli kiepskie uczelnie i będziemy lokować się gdzieś w czwartej setce światowego rankingu szkół wyższych. Wzorce należy czerpać od najlepszych, czyli ze Stanów Zjednoczonych, gdzie czołowe uczelnie są prywatne, a nawet te publiczne są lepiej zarządzane i bardziej rygorystycznie oceniane. Duża cześć pieniędzy pochodzi tam nie tylko z czesnego, ale również z rozmaitych projektów, a także od absolwentów, z którymi więzi są kultywowane. Na amerykańskich uczelniach najważniejszy jest prezydent, będący wysokiej klasy menedżerem, zarabiający rocznie nawet milion dolarów. Jego ważnym zadaniem jest zdobywanie prywatnych funduszy. W amerykańskim szkolnictwie, na którym próbują wzorować się niektóre kraje Europy, panuje system menedżerski oraz konkurencja o najlepszych pracowników. Czesne nie jest jedynym, ale jest znaczącym źródłem finansowania uczelni. To, że trzeba płacić czesne, nie znaczy, że biedniejsi nie trafią na studia, ponieważ rozwinięty jest system stypendiów i pożyczek studenckich.
Zatem jeżeli chcemy, aby w Polsce nastąpił przełom w szkolnictwie wyższym, musimy głęboko przebudować jego system instytucjonalny, zrywając z socjalistycznym paradygmatem.
Notował Jakub Balicki
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Prof. Balcerowicz to ciekawa postać i wychowanek SGH. Wyciągnąłem z kosza politechniki książkę pt. "Historia Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie 1906-2006". Wspaniała pozycja. Prywatyzację SGH proponowano już w 1996 r.(s.336). Szkoda, że jej nie było, bo zapewne mieli byśmy uczelnię na miarę Oxfordu. O Balcerowiczu piszą sporo, nawet na 5 stronach. Najciekawsze są rozdziały dotyczące kadencji 4 rektorów od 1991 r. Każdy z nich dostrzegał "niskie zaangażowanie kadry w dydaktykę" i to, że "badania podstawowe gdzieś się zagubiły" (s.340). Historia SGH, to pouczająca pozycja. Świadczy też o tym, że absolwenci tej uczelni chętnie reformują gospodarkę nic nie robiąc na własnym podwórku. Dlatego "Historia SGH" znalazła się w koszu.
Niemierzalne wartości
Na Kongresie Kultury Akademickiej z następującym tekstem wystąpił prof. Leszek Balcerowicz, zapytuje: ….”jaki jest charakter jednostek świadczących usługi edukacyjne i badawcze oraz skąd się biorą pieniądze na ich finansowanie. Innymi słowy, chodzi o charakterystykę strony podaży i strony popytu. Za pomocą tego prostego schematu analitycznego trzeba popatrzeć na szkolnictwo wyższe. Jeżeli chodzi o efekty, to – jak powiedziałem – trzeba je zdefiniować, a następnie zmierzyć“. Opinia Profesora jest nie tylko nieprawdziwa, ale prostacka. Uniwersytet nie świadczy usług edukacyjnych, ale tworzy wiedzę i przekazuje je kolejnym pokoleniom. Są to wartości bezcenne i niewymierne a uniwersytety są utrzymywane przez społeczeństwa bo są warunkiem ich przetrwania. Uniwersytet jest instytucją poza rynkową i nie stosują się do niego prawa podaży i popytu
To jescze nie wszystko o "systemie nauki" w Polsce. Trzeba powiedzieć, ze mamy 3 typy tzw. nauki PAN, uniwersytety w tym politechniki i uniwersytety i inne szkoły wyzsze i instytuty resortowe, gdzie pomijajac ich utylitaryzm,wszyscy podlegaja biurokratycznej ocenie punktowej tzw. kategoryzacji, która podlega manipulacji,aby utrzymywać kastę uczonych, często nie majacych kontaktu z prawdą o sobie, bo "Takie widza swiata koło...". Dalej wieszcza nie cytuję.
Znowu te same pseudomądre argumenty skompromitowanej ekonomii neoliberalnej. Dziękujemy za "dobre" rady. Prywatyzacja państwa i jego funkcji doprowadziła do zapaści większość usług społecznych. Panie Profesorze proszę zaktualizować Pańską wiedzę, bo opowiada Pan to samo co 5, 10, 15 i 20 lat temu a świat zweryfikował i weryfikuje to już dawno.