Recenzji nie będzie
Już kiedyś pisałem o tym, że niektórzy budują swoją tożsamość na pomniejszaniu dokonań innych. Modelowym przykładem takiej postawy na gruncie nauki może być autor książki, którą niedawno przeczytałem. Ponieważ jej problematyka nie jest mi obca, w pierwszym odruchu pomyślałem, że może warto ją zrecenzować. Po namyśle odstąpiłem od tego zamiaru.
Powszechnie uważa się, że kluczową rolę w twórczości naukowej odgrywa inteligencja racjonalna, której przejawem jest zdolność do konwergencyjnego myślenia, polegającego – najogólniej – na umiejętności dostrzegania faktów i łączenia ich w logiczne ciągi. Autor książki, którą mam na myśli, z naddatkiem spełnia te wymagania. Nadto jest gruntownie i wszechstronnie wykształcony. Niestety z wysokim poziomem inteligencji racjonalnej i imponującą erudycją idzie w parze głęboki deficyt inteligencji emocjonalnej, polegający na braku zdolności do myślenia dywergencyjnego, dopuszczającego możliwość istnienia różnych punktów widzenia. Niedostatek tego typu dyspozycji, przejawiający się w nadmiernym przywiązaniu do jedynie słusznych własnych poglądów, istotnie ogranicza możliwości poznawcze badacza. Zwłaszcza w naukach humanistycznych, których rozprawa dotyczy.
Swoją nowatorską koncepcję jednej z subdyscyplin nauk o człowieku autor misternie buduje na gruzach bądź przez pomniejszanie lub przemilczanie dokonań branżowych kolegów i nauczycieli. Tych drugich pieszczotliwie, z nutką sarkazmu, nazywa dobroczyńcami. W konkluzji proklamuje likwidację subdyscypliny, której nazwa figuruje na jego dyplomie doktora habilitowanego, określając zakres przedmiotowy dorobku naukowego. Byłby to zaiste godny podziwu akt desperacji, gdyby jego podmiot zrzekł się owego dyplomu i stopnia naukowego. Na to się jednak nie zanosi.
Jedyną (spośród żyjących) osobą, której osiągnięć w dziedzinie będącej przedmiotem dociekań w książce autor nie kwestionuje, a nawet ją gloryfikuje, jest recenzent wydawniczy jego dzieła. Skłonność do mówienia lub pisania ciepło tylko o sobie i (ewentualnie) o tych, którzy nas chwalą, może być skutkiem niezawinionego deficytu zdolności do przyjmowania perspektywy innych osób i nie zawsze zasługuje na potępienie. Z tego względu, jak również żeby nie być posądzonym o uciekanie się do argumentów ad personam, nie ujawniam nazwiska autora ani tytułu jego książki. Moją intencją nie jest ich dyskredytacja, a jedynie ukazanie ogólniejszego zjawiska o toksycznym wpływie na twórczość naukową, której przejawem jest przerost autokreacji, a źródłem zaburzenie tożsamości zwane w psychologii narcyzmem.
Z uwagi na ciężki, przeładowany neologizmami, barokowy język pisarstwa naukowego autora, śmiem twierdzić, że oprócz recenzenta wydawniczego i niżej podpisanego niewiele osób książkę przeczyta. I to wystarczy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.