Publikacje i punkty

Jan Woleński

Publikacje i punkty

Jan Woleński

Kwestia rankingu publikacji naukowych jest żywo dyskutowana w Polsce, w tym na posiedzeniach komitetów naukowych PAN i Wydziału I PAN, mniej więcej od jesieni 2012 r. Moje dalsze uwagi dotyczą przede wszystkim humanistyki i nauk społecznych. Systemy punktowania publikacji budzą rozmaite kontrowersje. Jest tak zawsze, gdy oceny jakościowe mają być wyrażone w kategoriach ilościowych. Są tacy, którzy w ogóle odmawiają sensu przeliczaniu wagi dorobku naukowego na jakiekolwiek jednostki metryczne, ale punktacja ma także zagorzałych zwolenników, argumentujących, że obecny charakter nauki, zwłaszcza jej masowość, wymaga oceny parametrycznej, choćby na potrzeby związane z przyznawaniem grantów czy kategoryzacją jednostek. Nie będę rozstrzygał tej kontrowersji, gdyż pewnie nie da się tego uczynić w sposób powszechnie zadowalający. Raczej nie ma widoków na to, aby zarządzający nauką polską zrezygnowali z ilościowych kryteriów oceny naukowców. Jakiś sposób ewaluacji jest potrzebny. Nie będę formułował konkretnych rozwiązań naprawczych, bo na to nie ma miejsca. To, że użyłem przymiotnika „naprawczych”, od razu wskazuje na kierunek moich uwag. W samej rzeczy uważam, że jest co poprawiać i trzeba to robić. Czynię przy tym dwa założenia. Po pierwsze, każda (zakres kwantyfikatora „każda” winien być oczywiście jakoś ograniczony) publikacja jest wynikiem pracy i powinna być jakoś doceniona. Po drugie, większość naukowców stara się dobrze wykonywać swoje zadania i rezultaty ich pracy, także publikacje, są na poziomie przeciętnym. Większość ma w tym wypadku charakter statystyczny, co znaczy, że przeciętny to tyle, co przeciętnie dobry czy też zadowalający. Z drugiej strony, margines poniżej przeciętności jest spory i np. jeśli przyjąć, że rozkład jest normalny, wynosi około 15%. Tak samo wygląda pula ponadprzeciętnych. Wypływa z tego wniosek, że system oceny winien być ukierunkowany na przeciętnych, ułatwiać życie ponadprzeciętnym (i tak sobie dadzą radę) i eliminować podprzeciętnych (tacy przeważnie odpadną).

Wprowadzenie punktacji publikacji rodzi pewne problemy. Wywołuje ona niezadowolenie tych, którzy publikują niewiele oraz tych, którzy zbierają mniej punktów, chociaż ich prace ukazują się w wysoko punktowanych źródłach, a także tych, którzy mają spory dorobek ilościowy, ale w mniej prestiżowych wydawnictwach. Punktacja może zależeć od liczby czasopism w danej dziedzinie. Poszczególne dyscypliny są trudno porównywalne, nawet w ramach humanistyki i nauk społecznych. Ponieważ nauka ma coraz bardziej międzynarodowy charakter, język, w jakim publikowane są prace, też nie jest obojętny. Które języki uznać za globalne, a które za lokalne? Jak sobie poradzić z tym, że język angielski stał się lingua franca nauki i jest na świecie preferowany? Wprawdzie międzynarodowy sposób funkcjonowania nauki wymaga, aby w nim uczestniczyć, ale trudno pominąć wagę publikowania w języku polskim prac mających znaczenie dla rodzimej kultury. I wreszcie, rywalizacja o fundusze w warunkach, gdy popyt na nie przewyższa (w Polsce nawet znacznie) ich podaż, powoduje presję na realizację całkiem określonych interesów grupowych czy lokalnych.

Swoje uwagi podzielę na dotyczące publikacji książkowych i artykułów w czasopismach. Powszechnie podkreśla się, że monografie i podręczniki (w humanistyce i naukach społecznych te drugie często mają charakter monograficzny) są niedoszacowane. To samo dotyczy tekstów publikowanych w pracach zbiorowych i materiałach konferencyjnych. Za książkę dostaje się tyle punktów, co za artykuł w dobrym czasopiśmie. Za podręcznik niewiele lub nawet nic. Podobnie jest w przypadku udziału w pracy zbiorowej lub publikacji w materiałach konferencyjnych. Główny argument zwolenników ograniczonego punktowania publikacji książkowych i materiałów konferencyjnych polega na tym, że nie podlegają one wymagającym recenzjom. Po pierwsze, nie zawsze tak jest, np. materiały konferencyjne często zawierają teksty wystąpień recenzowanych w celu ich dopuszczenia na konferencji). Po drugie, z ogólnego założenia wynika, że średni poziom książek jest co najmniej przyzwoity. Po trzecie, można stosować dodatkowe kryteria oceniające, np. do ksiąg pamiątkowych zaprasza się z reguły dobrych naukowców, można różnicować wedle rangi wydawnictwa, rangi kongresu, języka publikacji czy kraju wydania.

Bardziej skomplikowana jest sprawa punktacji czasopism. Jest ona ustalana pod koniec każdego roku kalendarzowego przez MNiSW na postawie propozycji Zespołu ds. Oceny Czasopism Naukowych. Kategoryzacja przyjęta w Polsce opiera się na podziale czasopism naukowych na trzy grupy: listę A (jest oparta o tzw. listę filadelfijską), listę C (czasopisma z listy ERIH) i listę B (czasopisma krajowe spoza A i C). Taki podział jest uzasadniony (baza ERIH jest już zamknięta i musi być czyś zastąpiona), ale jego szczegóły nasuwają sporo uwag krytycznych, w szczególności dotyczących kwot punktowych przyznawanych poszczególnym tytułom. Po szczegóły odsyłam do moich artykułów Uwagi o ewaluacji czasopism naukowych, „Nauka” 1(2013), 55–68 i Uwagi o ewaluacji czasopism naukowych, w szczególności humanistycznych i społecznych, w: Oceny nauki, pod red. Sz. Bilińskiego, Polska Akademia Nauk, Kraków 2014, 41–53.

Komitety Naukowe PAN (np. Komitet Nauk Filozoficznych), redakcje czasopism, Komisje PAU, przedstawiciele młodych naukowców, a także osoby prywatne (w tym członkowie PAN) zgłosiły cały szereg uwag i propozycji do poprzednich rankingów, a także zaoferowały współpracę ekspercką przy ustalaniu punktacji. Było do typowe rzucanie grochem o ścianę. Ministerialny zespół ignoruje postulaty środowiska akademickiego. Jeśli rzecz dotyczy filozofii i nauk prawnych, bo w tych dziedzinach mam orientację, dziwaczne rozstrzygnięcia z 2012 r. zostały powtórzone, a nawet zwielokrotnione w 2013 r. (lista czasopism na 2014 r.). Tytułem przykładu, lista ERIH dzieli czasopisma wedle znaczenia, tj. na ogólnoświatowe, europejskie i narodowe (dla porządku dodam, że lista ta nie została stworzona dla celów rankingowych, ale może być tak użyta), a więc je wyraźnie różnicuje. Tymczasem ZSOCN wszystkim czasopismom z listy ERIH przyznał po 10 punktów. Inną osobliwością jest wprowadzenie tzw. przewidywanego współczynnika wpływu, wynoszącego 0,35 dla nauk technicznych, ścisłych, przyrodniczych i medycznych, 0,05 – dla humanistycznych oraz 0,01 – dla nauk społecznych. Wartości te są maksymalnymi mnożnikami przyznawanych kwot punktowych. Byłoby rzeczą interesującą dowiedzieć się, na czym oparte są te prognozy, jak wyliczono mnożniki (np. różnice pomiędzy poszczególnymi dyscyplinami, zwłaszcza w odniesieniu do nauk humanistycznych i społecznych) oraz jakie jest minimum przy naukach społecznych, skoro maksimum wynosi 0,01. ZSOCN dostrzega braki, ale kontakty z urzędującymi przedstawicielami tego gremium wskazują, że jest ono najwyraźniej bardzo ukontentowane wynikami swojej pracy. Owszem, deklaruje gotowość do współpracy, ale gdy przychodzi do konkretów, dyskusja jest przenoszona na poziom systemowy, czyli – by tak rzec - metapunktacyjny. Zespół oczekuje konstruktywnych propozycji, ale chyba sam chce decydować o tym, co jest takie, a co nie.

Niezależnie od problemu ustalania zasadnych kwot punktowych trzeba zwrócić uwagę na pewne zjawiska, które są pochodne od parametryzacji. Ponieważ liczba cytowań zaczyna być coraz bardziej znaczącym wskaźnikiem rangi naukowca i czasopisma, powstają tzw. spółdzielnie cytowań wedle zasady „ja zacytuję ciebie, a ty mnie”. Bywa, że redaktorzy czasopism uzależniają przyjęcie do druku artykułu pod warunkiem, że zostaną zacytowani. Parametryzacja zwiększa presję ze strony profesorów na młodszych pracowników, aby godzili się na dopisywanie swoich zwierzchników jako współautorów. Recenzje stają się coraz bardziej zdawkowe i ogólne. Niekoniecznie jest to rezultatem zaniku krytycyzmu, ale masowości recenzowania. Wysoka pozycja danego czasopisma w rankingu jest uzależniona od spełniania rozmaitych kryteriów, np. składu redakcji, Rady Naukowej, narodowości recenzenta itp. Znane są przypadki martwych dusz (najczęściej z zagranicy) w redakcjach. Zjawiska te są znane nie tylko w Polsce, ale to żadna pociecha. Wiele wskazuje na to, że w warunkach niedofinansowania nauki w Polsce rozmaite patologie parametryzacyjne mogą występować silniej niż gdzie indziej. Zarządcy polską nauką ciągle zapominają, że miniaturyzacja biurokratycznych oczek, mających na celu eliminację ujemnych zjawisk, zwielokrotnia sposoby obchodzenia reguł wprowadzanych nadmierną kazuistyką. Inflacja zasad zawsze obniża ich jakość. O tym też trzeba pamiętać przy układaniu rankingów w nauce.